Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział trzydziesty pierwszy - skowyt psa

Chase Lauer

- Dasz sobie radę? – pytanie zadaję w kierunku Alexandra.

- Tak. – odpowiada posępnie. – Przestań mnie niańczyć. Znam się na tej robocie najlepiej z naszej trójki.

- To prawda, ale nie jesteś w najlepszej kondycji. Wolałbym, abyś zabrał ze sobą Diego.

- Chase, do kurwy! To jest moje zadanie, jasne? To ja zawsze dostarczam towar do naszych klientów i nie zamierzam z tego rezygnować tylko dlatego, że masz swoje obawy. Diego ma swoje sprawy do załatwienia, a ty musisz reprezentować nasze interesy. Już dawno ustaliliśmy podział obowiązków!

- Jeśli raz zamienisz się obowiązkami z Diego, korona z głowy ci nie spadnie. A jeśli Diego ci nie odpowiada, to ja pojadę.

- Nie wkurwiaj mnie, dobra? – syczy, na co przewracam oczami. Moje obawy, co do wyjazdu Alexa są uzasadnione. Wczoraj zaatakował Sebastiana bez powodu, a jego wygląd zewnętrzny pokazuje jego osłabienie psychiczne. Alexander jest najlepszy w swoim fachu. To dobry negocjator, a nasi klienci, czują do niego respekt, ponieważ jest największy z nas, a jego ponury wyraz twarzy może odstraszać. Niemniej jednak nie podoba mi się decyzja o jego wyjeździe do Meksyku, kiedy nie jest w swojej najlepszej formie.

- To ponad dwa dni drogi w jedną stronę. – wzdycham. – To dużo czasu do namysłu, a ostatnio myślenie, osłabia twoją psychikę.

- Nie jestem miękką fają, dobra? Poradzę sobie.

- Jak ktoś na trasie użyje słów: „Kim" albo „Kimberly" to go nie atakuj. Sebastian jedzie z tobą, a jego kobieta ma na imię, Kimiko.

- Miałem jeden kiepski dzień! – wypowiada ze złością. – Nie rób ze mnie frajera! Jedziemy na dwa samochody, po cztery osoby w każdym. Damy sobie radę.

- Reszta na pewno. – kwituję. – Powątpiewam jedynie w twoje możliwości.

- Pierdol się, Chase! Nie zabierzesz mi roboty, bo masz swoje wątpliwości. Potrzebuję wyjechać, jasne?

- Dobra. – kapituluję. – Jak chcesz.

- Dzięki, szefie za udzielenie pozwolenia. – parska śmiechem. – Zajmij się tym całym bajzlem z Wilsonem. Przez twoje spektakularne zerwanie z Ruby mamy niestabilną sytuację z dostawcami, a twój duszek wystraszył kilka zaprzyjaźnionych rodzin. Nasza reputacja legła w gruzach, bo postanowiłeś zerwać umowę ojca, a to zawsze źle wygląda w oczach innych bossów.

- To tylko drobne niedogodności. – stwierdzam. – Wilson po prostu głośno kwiczy.

- Ale to on jest na zwycięskiej pozycji, bo to ty złamałeś warunki umowy.

- Ojciec zgadzał się na wszystko, aby utrzymać pokojowe i neutralne stosunki ze wszystkimi rodzinami, które liczą się w podziemiu, dlatego nasza rodzina ma słabą pozycję. Mój bunt zrobił odpowiednie poruszenie, dzięki czemu w końcu staniemy się silnymi graczami na rynku, a to oznacza, że wrócimy do naszych korzeni. Za czasów dziadka, każdy liczył się z naszym zdaniem. Za czasów ojca, staliśmy się pieskami na posyłki, a teraz jest nasz czas na odbudowanie reputacji.

- Dlatego ty musisz tutaj zostać, aby rozdawać karty, a Diego jest za młody i głupi, aby prowadzić akcję transportu broni do Meksyku. – wypowiada z naciskiem. – Jedyną osobą, która może zarządzać tym zadaniem, jestem ja.

- Bądź skupiony i nie zadręczaj się swoim małżeństwem.

- To małżeństwo już nie istnieje.

- Oboje wiemy, że to nie jest prawda. Nie potrafisz się od niej uwolnić, jakby to Kimberly trzymała wodze nad sytuacją. Czegoś mi nie powiedziałeś. – sugeruję. – Nie trzyma cię przy niej obietnica z czasów liceum.

- Porozmawiamy, jak wrócę. – wzdycha, uciekając ode mnie wzrokiem. Wiedziałem, kurwa! – Jeśli wszystko pójdzie dobrze i bez komplikacji, widzimy się za pięć dni. – kiwam na potwierdzenie i pożegnanie głową, po czym bacznie obserwuję, jak moi ludzie pakują się do ciężarówek. To tak naprawdę prosta misja. Strażnicy na granicy z Meksykiem są odpowiednio opłaceni, a broń w ciężarówkach znajduje się pod skrzyniami z owocami, tak aby ten transport wyglądał na eksport produktów spożywczych. Poza tym moi ludzie są ubrani w sposób nie wzbudzających żadnych podejrzeń, a Alexander jest świetnym manipulatorem i mówcą, dlatego nie powinienem mieć obaw, co do tego wyjazdu.

Niestety stan psychiczny mojego brata nie jest w najlepszej kondycji.

Kiedy ciężarówki wyjeżdżają, miejsce na podjeździe zajmuje czerwony mercedes cabrio, należący do Dallasa Allena. Kurwa mać!

- Czego chcesz, do chuja? – pytam z furią wymalowaną na twarzy, przemierzając dzielącą nas odległość. – Nasza współpraca dobiegła końca.

- Przyjechałem dać ci ostatnią szansę na zmianę decyzji. – wypowiada z arogancją, po czym wysiada z samochodu.

- Moja odpowiedź brzmi: „NIE".

- Nawet nie chcesz mnie wysłuchać?

- Nie jestem twoim chłopcem na posyłki, jasne? – zaciskam szczękę. – Nic, co masz mi do zaoferowania, nie zmieni mojego zdania. Mam wystarczająco pieniędzy i władzy, aby żyć bez twoich drobniaków.

- Potrzebuję twojej pomocy, a w zamian załatwię ci immunitet.

Że co?

-Twoja desperacja zrobiła się nudna. – stwierdzam. – Jeszcze chwila, a to ty stracisz swój immunitet, więc jak możesz mi proponować, coś co jest niestabilne nawet w twoim życiu.

- Jeśli ochronisz mnie przed atakami DUCHA, nie stracę swojej pozycji, reputacji i immunitetu. – wypowiada z pewnością siebie. Ty naprawdę uważasz, że cokolwiek uchroni cię przed Valerie Ross? – Twoja pomoc zostanie należycie opłacona.

- Powinieneś opłacić sobie dobrego adwokata. – sugeruję. – Titus trafił do aresztu, Gordon czeka na rozprawę sądową, Jonas i Corey walczą z aferą budowlaną w Baltimore, a ty tracisz zaufanie pracodawców. Nie jest ci potrzebna moja ochrona, a cud.

- Wystarczy jedno małe morderstwo i mam problem DUCHA z głowy.

- Planujesz samobójstwo? – prycham. – Dobra decyzja. Obiecuję, że nie będę o tobie pamiętał.

- Planuję zamordować DUCHA. – unoszę brew.

- Jak chcesz tego dokonać? – pytam z rozbawieniem. – Nawet nie masz pojęcia, kto jest DUCHEM.

- Ty musisz się tego dowiedzieć, a potem strzelić mu między oczy.

Miałbym zamknąć na wieki te piękne, niebieskie oczy, które spoglądają na mnie z ufnością?

- Odnoszę wrażenie, że zaczynasz tracić zmysły. – odpowiadam.

- Chase, to jedyne wyjście z tej gównianej sytuacji. – wypowiada tonem, który świadczy o poddaniu się. Z całą pewnością Valerie osłabiła jego pozycję, a to oznacza, że jest najprostszym celem do wyeliminowania. Czuję się żałośnie ze względu na fakt, że przez lata wykonywałem jego polecenia, a wystarczył jeden poważniejszy atak na jego reputację, aby znacząco osłabić jego pozycję.

- Nie zamierzam nurkować w twoim głównie, jasne? – odpowiadam. – Niech każdy wącha jedynie swój smród.

- Chase, błagam.

- Nie.

- Naprawdę potrzebuję twojego wsparcia.

- Pierdol się, Allen. – odpowiadam jedynie.

- Jestem gotów, aby błagać cię na kolanach.

On tak na poważnie? Powstrzymuję swój odruch wymiotny, nie dopuszczając do siebie myśli o klęczącym przede mną Allenie.

- Wcale nie potrzebuję, abyś obciągał mi fiuta. – odpowiadam z obrzydzeniem. – Jeśli będę miał ochotę, aby skorzystać z usług dziwki, zadzwonię do burdelu.

- Nie to było moim celem! – cofa się o jeden krok. – Nawet groźba śmierci nie sprawiłaby, abym wziął twojego kutasa w usta! – mam ochotę splunąć mu prosto w twarz. Co z kobietami, które zgwałciłeś i zamordowałeś? One miały jakiś wybór, czy ładowałeś swojego fiuta w ich ciało za pomocą groźby śmierci? Obłuda i hipokryzja Allena zasługują jedynie na konkretny wpierdol.

Uderz go...No dalej...Diabeł, który siedzi na moim ramieniu szepcze mi do ucha, że powinienem go skatować w imieniu Valerie. Mimowolnie zaciskam pięści. Raz jedną, raz drugą, szykując je do ciosu.

- Doprawdy? – pytam złowieszczo. – Na pewno nie masz ochoty? Mogę ci zaoferować nieziemskie doznania.

- Nie pozwolę się zgwałcić! – cofa się o kolejny krok, a ta wymiana zdań brzmi naprawdę kuriozalnie. – Moim celem była jedynie prośba. Nie oferowałem ci seksu! Nie zmusisz mnie do tego!

Jeśli Allen naprawdę uważa, że miałbym choć jeden procent ochoty na seks z facetem to jego głowa, już dawno zamieniła się miejscem z dupą. Choć jedno i drugie posiada otwór to jednak brak mózgu to poważny defekt i nie powinien brać czynnego udziału w podejmowaniu decyzji państwowych. Jestem pełen podziwu, w jaki sposób wariuje na samą myśl o ataku DUCHA, co oznacza, że jeszcze wiele spraw ma na sumieniu. Na przykład dwadzieścia trzy gwałty i o jedno mniej morderstwo.

- Zamknij mordę. – warczę, a następnie niekontrolowany cios z prawej ręki, zderza się z jego szczęką. Jego sylwetka zatacza się w tył i traci równowagę, padając na ziemię. Dopadam do niego niemal natychmiast, siadając na jego klatce piersiowej. Wymierzam cios za ciosem, aż skóra jego twarzy pęka i krew tryska na różne strony. Dopiero, gdy Allen przestaje się bronić, zaprzestaję. – Jeśli jeszcze raz się tutaj pojawisz, zabiję cię. – spluwam na jego twarz, a następnie wstaję. – To była moja ostateczna odpowiedź na twoje błagania. W chuju mam twoje życie, problemy i ciebie całego. – Dallas w odpowiedzi głośno jęczy, ale nie podnosi się do pozycji siedzącej.

- No, no...Szefie. – tuż obok pojawia się Leo, ubrany w kompletny mundur policyjny, jakby dopiero, co wrócił ze swojej zmiany na komisariacie policji, a w dłoni trzyma duży kubek z kawą z pobliskiej stacji benzynowej. – Nie spodziewałem się, że dostaniemy w prezencie taki piękny worek treningowy. Można do niego strzelać albo rzucać siekierą do celu?

- Jedno i drugie jest dozwolone. – kwituję zjadliwie. – Na moje oko to czerwone kółko z celem można zamontować na jego fiucie. – Allen się wzdryga, a po kilku sekundach unosi się na chwiejnych nogach.

- Możemy zrobić zawody. – sugeruje Leo. – Kto odetnie mu fiuta jednym uderzeniem siekiery, zgarnia całą miesięczną dolę za sprzedaż trawy.

- Jako szef, daję zgodę.

Dallas z przerażeniem w oczach obserwuje naszą wymianę zdań, a kiedy Leo robi krok w jego kierunku, podskakuje z przerażenia i ucieka do swojego samochodu. Jego twarz i ubrania są całe we krwi, co daje mi chore poczucie satysfakcji. Od dawna miałem ochotę sprać go na kwaśne jabłko i w końcu nadarzyła się ku temu idealna okazja.

- Mogę mu przebić opony? – pyta Leo.

- Nie zapomnij wybić mu jeszcze szyby. – kwituję, a następnie odwracam się i ruszam w kierunku łazienki, aby zmyć z siebie krew Allena.

- Ale podpalić go nie mogę, prawda? – woła za mną Leo.

- To zrobi DUCH. – odpowiadam z rozbawieniem, po czym znikam za drzwiami naszej siedziby, gdzie kilku chłopaków beztrosko rozgrywa partyjkę w bilard, a pozostali planują coroczny rajd motocyklowy: „Harleyem przez Waszyngton". – Jak coś to Leo znęca się nad Allenem. – stwierdzam. – Jak macie ochotę dołączyć to... - mężczyźni zrywają się z miejsca, jakbym ogłosił, że na zewnątrz czeka tabun seksownych kobiet, czekających aby spełnić ich seksualne fantazje. Parskam śmiechem, po czym wysyłam krótką wiadomość do Valerie.

Chase: Allen planuje cię zabić, gdy tylko dowie się, kim jest DUCH. Proszę, uważaj na siebie. 

_____
Miłego wieczoru😍

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro