Część 1
*Aaron roznosi paczki po miasteczku Bookingham. Podchodzi do kolejnego domu. Puka. Otwiera mu dziewczyna w czerwonym kapturze.*
Dziewczyna: Czego chcesz? Nie dołączę do armii Monstroxa.
Aaron: Nie, nie. Nie o to chodzi. Przyniosłem paczkę. *uśmiecha się i pokazuje paczkę*
Dziewczyna: Dobra. *bierze paczkę* Dzięki. *zamyka drzwi z obojętnym wyrazem twarzy*
*Aaron odchodzi. Ale nagle staje. Patrzy w stronę domu. Odwrócił się, podszedł do drzwi domu i zapukał jeszcze raz. Znowu otworzyła mu dziewczyna w kapturze*
Dziewczyna: Czego znowu chcesz? Przecież dałeś mi już paczkę.
Aaron: No tak. Ale co? Nie pamiętasz mnie? *uśmiecha się szeroko*
Dziewczyna: A powinnam?
Aaron: No raczej. To ja. *rozkłada ręce*
Dziewczyna: *dziwnie na niego patrzy.*
Aaron: Aaron.
Dziewczyna: *podnosi jedną brew.*
Aaron: *zirytowany* Aaron Fox?
Dziewczyna: Aaron? To na serio ty? Nie poznałam cię. *zdejmuje kaptur. To była Macy* Ubranie kuriera ci nie pasuje.
Aaron: Cześć, Macy.
Macy: *z uśmiechem* Wchodź.
*W salonie. Aaron i Macy siedzą na skórzanej kanapie i rozmawiają*
Aaron: A wiesz, co stało się z resztą zespołu? *spogląda na przyjaciółkę*
Macy: Niezbyt. Wiem, że Lance pracuje w Monstrowizji. A Axl... podobno dołączył do Monstroxa.
Aaron: *niedowieżając* No coś ty?! Axl? Nasz Axl? Przecież on nigdy by nie...
Macy: *zakrywa mu usta ręką* Wiem. Ale... taka jest rzeczywistość. *spuszcza głowę* Nic na to nie poradzisz. Monstrox przejął władzę. A Axl dołączył do Monstroxa, bo musiał. Z wieloma ludźmi tak robi. Axl, Ava i Robin...
Aaron: Co?! Ava i Robin też?! *nagle sobie przypomniał* A wiesz, co z Clayem?
Macy: *wściekła* Nawet mi o nim nie wspominaj! Nie chcę z nim mieć nic wspólnego. Słyszysz? Nic! Nawet nie wymawiaj przy mnie tego imienia!
Aaron: *zdziwiony* Ale dlaczego? Kiedyś byliście najlepszymi przyjaciółmi.
Macy: Ale już nie jesteśmy. Zwłaszcza po tym, jak... *skuliła głowę*
Aaron: *zaciekawiony* Jak co?
Macy: Nie ważne. Nie chcę o nim rozmawiać i tyle. Zrozumiano?
Aaron: Jasne.
Macy: *wstaje z kanapy i podchodzi do okna obok drzwi. Spogląda przez nie. Odwraca głowę w stronę Aarona* Dobra. Chyba powinieneś iść.
Aaron: Co? Przyszedłem dopiero. I pierwszy raz od ponad czterech lat cię widzę. Dlaczego mam iść?
Macy: Bo należę do ruchu oporu. A jeśli zobaczy cię jakiś sługa Monstroxa, i to ze mną, oboje będziemy mieć kłopoty. Więc idź. Dopóki żaden nie idzie.
Aaron: Ale...
Macy: Żadnego ale. Idź. Już. *pokazuje palcem wskazującym na drzwi*
Aaron: *smutno* No dobra... niech Ci będzie. Idę. *wstaje z kanapy. Wychodzi na zewnątrz. Odwraca głowę w stronę drzwi*
Macy: *ze smutnym wyrazem twarzy zamyka drzwi*
*Aaron odchodzi*
*W tym samym czasie na zamku. Monstrox i Ruina rozmawiają w dawnym salonie, teraz centrum dowodzenia*
Monstrox: Ci cali rebelianci doprowadzają mnie do szału. Od kiedy odszedł nasz najlepszy żołnierz, mamy z nimi same problemy. *Krzyżuje ręce*
Ruina: *uśmiecha się* Nie martw się. Ja się nimi zajmę. I to z przyjemnością.
Monstrox: Wiem o tym, ale co z Falconshadowem? Teraz zapewne wymyśla plan, jak mnie obalić.
Ruina: O niego się nie martw. Nim też się zajmę.
*Aaron stoi pod domem Macy. Ze skrzyżowanymi rękami podpierał się o ścianę. Nagle z środka wychodzi Macy w kapturze*
Aaron: *radośnie* Hejka.
Macy: Aaron? Co ty wyprawiasz? Nie powinno cię tu być.
Aaron: Ale jestem. I chcę porozmawiać.
Macy: *lekko zezłoszczona* A jak ja nie chcę? To co?
Aaron: Nie masz wyboru. *uśmiecha się*
Macy: A o czym chcesz porozmawiać? *krzyżuje ręce*
Aaron: Dlaczego nie chciałaś rozmawiać o Clayu?
Macy: Bo nie. I tyle. Z resztą mówiłam ci. *podnosi palec wskazujący do góry* Nie wymawiaj nawet tego imienia w mojej obecności. I przepraszam Cię, ale muszę iść. W końcu jestem w ruchu oporu.
*Macy poszła, a Aaron za nią*
Macy: *zła* Odczep się ode mnie! Czego nie rozumiesz?
Aaron: Chcę dołączyć do ruchu oporu. Chcę pokonać Monstroxa. Nie możesz się nie zgodzić.
Macy: *odwraca się w jego stronę* Naprawdę? A w czym nam się przydasz?
Aaron: No... nawet nieźle strzelam z kuszy. I jestem szybki. Znasz mnie przecież. Przydam się wam. Zobaczysz.
Macy: No... niech Ci będzie. Chodź za mną.
*Aaron poszedł za Macy do domu na końcu miasteczka. Wyglądał na opuszczony. Okna były zabite deskami.*
Macy: Wejdź do środka. *pokazuje na dom*
Aaron: Po co?
Macy: W tym domu mieszka przywódca ruchu oporu. Jeśli pozwoli Ci dołączyć, to wtedy będziesz mógł nazywać się rebeliantem.
Aaron: Ale sam mam tam wejść?
Macy: *uśmiechając się* A co? Boisz się? Myślałam, że jesteś nieustraszony, panie Fox.
Aaron: Bo jestem.
Macy: To na co czekasz?
*Aaron wziął głębszy oddech i wszedł do środka hardym krokiem. A tam, przy biurku stała jakaś postać w niebieskim kapturze. Podszedł do niej bliżej, a ten odwrócił się i skierował w jego stronę miecz*
Postać: Kim jesteś i czego chcesz?
Aaron: Spokojnie. Ja... to znaczy... *złapał się za kark* eee... przysłała mnie tu Macy Halbert.
Postać: Macy? Ona cię przysłała?
Aaron: Eee... tak. Właśnie. A co? Czekaj... *zaskoczony* Clay?
*Postać schowała miecz i zdjęła kaptur. Był to Clay. Ale wyglądał trochę inaczej. Włosy miał rozczochrane bardziej, niż zwykle, a na twarzy kilka blizn. Patrzył na Aarona złowrogo. Ciągle celował w niego mieczem*
Clay: A kim jesteś? I skąd mnie znasz?
Aaron: A co? Nie poznajesz mnie? To ja, Aaron. *uśmiecha się*
Clay: Czekaj... Aaron? *chowa miecz* To na serio ty? Nie widzieliśmy się jakieś... cztery lata.
Aaron: No... sporo czasu minęło. A... co ci się stało? Skąd masz tyle blizn?
Clay: *przeszedł ręką po jednej z blizn, znajdującej się na prawym policzku* Pamiątka po walce z Ruiną.
Aaron: To ona cię tak urządziła? No nieźle.
Clay: To, że jest moją matką nie oznacza, że nie mogła strzelić we mnie zaklęciem. *skrzyżował ręce* Przez które wpadłem na ścianę.
*Nagle Aaron zauważył na ręce Claya, niedaleko nadgarstka, niewielki tatuaż. Była na nim triquatra. Uznawana za symbol magii. A ten znak mieli żołnierze Monstroxa*
Aaron: A skąd na twojej ręce ten tatuaż?
Clay: *spojrzał na rękę, na której był tatuaż, a potem go schował rękawem* To nie twoja sprawa.
Aaron: Byłeś w armii Monstroxa? Jak cię do tego namówili?
Clay: Nie namówili. *odwrócił się od niego plecami* Zmusili. Tak samo jak Axla, Avę i Robina.
Aaron: Czyli słyszałeś o nich?
Clay: Byłem ich przywódcą. Ale to już przeszłość. Odszedłem. Dawno. I nie warto o tym mówić.
Aaron: A jak niby cię zmusili? Co ci nagadali?
Clay: To, co każdemu. Powiedzieli, że jeśli do nich nie dołączę, to znajdą ciebie i resztę dawnego zespołu i was zabiją. A mogli to zrobić. Ruina tym bardziej. *zamknął oczy i spuścił głowę*
Aaron: I tak po prostu sobie odszedłeś? Nic nie powiedzieli? Nie zatrzymywali cię?
Clay: *otwiera oczy* Nie tak po prostu. Tak naprawdę to... uciekłem. Ale i tak mnie szukają. I zapewne znajdą. To tylko kwestia czasu.
Aaron: Czyli byłeś tak dobry, że teraz cię szukają?
Clay: Właśnie. *odwraca się do niego* A zwłaszcza Ruina. Szuka mnie już od jakichś... dwóch lat. Ale... jak widać jej nie wychodzi. *położył lewą rękę na biodrze*
Aaron: No to dobrze, prawda?
Clay: Tak. I to bardzo. Ale teraz muszę się ukrywać.
Aaron: No to skoro musisz się ukrywać, to zapewne masz jakąś... ksywkę?
Clay: Falconshadow. A co?
Aaron: Genialna! Czyli Macy też tak do ciebie mówi?
Clay: Tak. Ale z sumie to lepiej, że nie wie, kim jestem. Nienawidzi mnie.
Aaron: A właśnie... dlaczego jest na ciebie wściekła? Gdy jej o tobie wspomniałem, to bałem się, że uderzy mnie maczugą.
Clay: To dłuższa historia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro