45.
Harry przez chwilę stał jak wryty. Odezwał się dopiero po kilkunastu długich sekundach.
-Lou?- spojrzał na chłopaka siedzącego na łóżku, jakby nie wierząc, że to naprawdę on.
Ten, nic nie mówiąc podszedł do młodszego i mocno go przytulił. Harry zaczął szlochać, bo po tylu miesiącach wreszcie trzymał swój cały świat w ramionach. Pierwszy raz od dłuższego czasu poczuł szczęście. Nie takie udawane, żeby nikt się nie przejmował.
Louis po chwili odsunął się od chłopaka i kciukiem zaczął ścierać łzy z jego policzków.
-Proszę, nie płacz już- wyszeptał i pociągnął go na łóżko. Objął bruneta i delikatnie przyciągnął do siebie, a Harry położył głowę w zagłębieniu jego szyi i zamknął oczy. Dawno nie czuł się tak bezpiecznie.
-Jakim cudem się tutaj znalazłeś? I skąd masz mój adres?-spytał niepewnie i spojrzał na szatyna.
-Istnieje coś takiego jak samolot- odpowiedział ignorując drugie pytanie, a Harry wywrócił oczami, bo ten chłopak chyba się nie zmienia.
Oboje siedzieli przez długi czas w ciszy. Było tyle niewypowiedzianych słów i niezadanych pytań. W końcu Louis postanowił przerwać milczenie.
-Dlaczego byłeś przez tak długi czas w szpitalu?
Młodszy wziął głęboki wdech i dopiero wtedy odpowiedział. Wiedział, że może mu zaufać, był jedyną osobą, której chciałby to powiedzieć z własnej woli- miałem próbę samobójczą.
Od autorki: kompletnie nie mam weny + czytam tdb kolejny raz, więc idk co z rozdziałami (mam 1 i postaram się dokończyć drugi i wstawiać regularnie, ale niczego nie obiecuję)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro