Jego trumna była zbyt płytka, by pomieścić wszystkie sekrety.
Młoda kobieta wyglądała przez okno pociągu. Jej wzrok błąkał się na przemian po drzewach i niebie. Myśli jednak podróżowały wokół rzeczy jednocześnie w tej chwili tak odległej i bliskiej, że najprawdopodobniej posiadającej własną oś rzeczywistości.
Angelica Williams była typowym pomiotem cywilizacji. Dwudziestoczterolatka, której serce skradł pewien chłopak, by następnie zabrać je do grobu.
Kiedy się poznali, od razu odkryli, że są dla siebie stworzeni. Najpierw wszystko układało się po ich myśli. Po tym, jak Alex skończył szkołę, dziewczyna przeniosła się do jego mieszkania. Byli razem tak szczęśliwi, że sam Bóg im zazdrościł.
Chłopak pracował całe dnie tylko po to, by wieczorem kupić Angel jej ulubioną czekoladę i razem z nią oglądać gwiazdy. Przez te właśnie nocne rozmowy z każdą dobą poznawali się lepiej i od nowa w sobie zakochiwali. Każdy, kto ich widział uważał, że to tylko chwilowo zauroczone dzieci. Jednak minęły trzy lata, a on ciągle wracał, i ona za każdym razem czekała.
Angelica była jego księżniczką, więc on był jej księciem. Ale książęta też czasem przegrywają ze smokiem.
Dziewczyna nie miała pojęcia, że coś jest nie tak. Nigdy nie mówił, że coś złego się dzieje. Był dla niej tak samo czuły, kochany i idealny jak zwykle. Tylko, że z biegiem czasu mówienie "Kocham cię, Angie" sprawiało mu coraz więcej bólu. Nie przez to, że kłamał. Mówił prawdę. Ciągle była dla niego najważniejsza. Po prostu jego mózg rozsadzał ból porównywalny do wybuchu bomby atomowej w jego duszy, a może i czaszce. Ale nie brał się on z wnętrza Alexandra, tylko z miejsca, do którego jego głowa była drogą.
Nikt nie mógł podejrzewać, że coś gnębi tego pełnego życia człowieka. Dlatego też, gdy jego miłość znalazła ciało, to jej świat stanął w płomieniach. Wszystko się zawaliło. Nawet czekolada straciła smak.
Powiedzieli jej, że to samobójstwo podczas, gdy sami nie potrafili dostrzec żadnych śladów śmierci. Organizm po prostu się zatrzymał, zatrzymując tym samym całe szczęście pewnej osoby.
I tak oto Angelica, kiedyś zwana "Angie" siedziała w pociągu licząc kilometry, jakie pozostały jej do zobaczenia swojego dawnego domu. Miejsca, w którym jeszcze przed dwoma laty była szczęśliwa. Nie chciała już nazywać go domem, ale grobem nieodkrytych wspomnień. Bo tym dokładnie był. Tam porzuciła historię, której błędną treść znali wszyscy.
Prawda ciągle chowała się w trumnie.
Po równo trzech godzinach i czterdziestu trzech minutach jazdy, za oknem pojawił się niewielki dom, którego szare ściany przypominały dziewczynie o dawnych czasach.
Wysiadła na stacji i skierowała się do czegoś, co zwykły człowiek nazwałby zapewne chałupą.
Gdy umieściła klucz w lekko spróchniałych już drzwiach dawnego mieszkania, po jej ciele przeszedł dziwny dreszcz. Był on połączeniem strachu przed przeszłością oraz ekscytacji wywołanej powrotem. Było w nim też coś z przeczucia. Miała wrażenie, że lada sekunda stanie się coś ważnego. Nie pomyliła się. Ta część jej umysłu, która podpowiadała o wydarzeniu była tylko trochę spóźnialska. Bo nie minęło mgnienie oka, a gdy dziewczyna otworzyła drzwi spłynął na nią kawałek papieru, który zasieje w niej niedługo ziarno paranoi, oraz ogromne wątpliwości co do tego, czy Alex naprawdę jakimś cudownym sposobem doprowadził swój organizm do śmieci.
Słuszne wątpliwości.
Gdy poczuła coś dziwnego na karku, od razu się odwróciła. Uświadomiła sobie, że kartka, która właśnie na nią spadła była zapewne sprytnie ukryta we framudze. Tak, by spadła na nią dokładnie w momencie, w którym znowu przekroczy ten próg. Ironia, ponieważ poza tym spadła na nią duża odpowiedzialność dotycząca zrozumienia prawdy. A ta była ciężka do ogarnięcia.
Tak więc Angel podniosła coś, co okazało się listem. Jej palce zwinnie wyciągnęły z wewnątrz niewielką karmazynową kartkę.
Gdy dziewczyna spojrzała na nią przez swoje okulary, jej oczom ukazał się tekst.
Angie, wiem, że to czytasz.
Chciałem się tylko pożegnać, w razie, gdyby moje obawy się potwierdziły. Wiesz... Znalazłem ostatnio pewne miejsce. Jest dość ciekawe, chociaż nie materialne. Muszę ci je pokazać. Tak, czy siak, po prostu wieczorem połóż się do łóżka. Leż prosto i ignoruj wszelkie znaki, jakie daje ci ciało. Nie mrugaj oczami. I jeszcze jedno. Musisz myśleć tylko i wyłącznie o śmierci. Wtedy tam trafisz. Zaufaj mi, to jest magiczne.
Alex
Emocje, jakie wywołało to w dziewczynie były porównywalne do lodu w wulkanie. Niewiarygodne i sprzeczne. Z jednej strony chciała płakać przez to, że myślała o swoim ukochanym, a z drugiej...
Tak naprawdę szczerze pragnęła wejść do łóżka i przetestować ten (według niektórych) absurdalny pomysł.
A więc tak właśnie zrobiła.
Udała się na górę po nieco już skrzypiących schodach. W ręku cały czas ściskała list. Był dla niej w tym momencie bardzo ważny.
Gdy weszła do swojego dawnego pokoju, wytrzepała materac z resztek kurzu i położyła się pod starą kołdrą. Była tak zmęczona, że nie czuła zapachów dobiegających ze wszystkich stron.
Przez prawie godzinę walczyła z odruchami, jakie generował jej organizm i torturowała się wspomnieniami związanymi ze śmiercią jej bliskich, oraz kompletnie nieznajomych ludzi. Myślała o Alexandrze, swoim ojcu, o wypadkach samochodowych i ofiarach wojennych. Cały czas czuła wszechobecny chłód wywołany poprzez te obrazy. Po długim czasie, ktoś na górze się nad nią zlitował i pozwolił odpłynąć w czerwień.
Właśnie... Czerwień. Kolor, który pierwotnie każdemu kojarzy się z miłością, ale następnie rozumiemy, że to również barwa krwi.
Obie te rzeczy są łudząco podobne.
Dziewczyna obudziła się na zimnej podłodze... A dokładniej na podłodze., która powinna być zimna. Ona jednak nic nie czuła, ponieważ wydawało jej się, że znowu na chwilę stała się tą samą Angie. Niewinną, zakochaną i nie zniszczoną bólem.
Stało się to z prostego powodu. Poczuła obecność swojej miłości, która dodała jej sił.
Angel z trudem podniosła się z podłogi i rozejrzała wokoło.
Znajdowała się w małym korytarzu, którego dwie strony prowadziły do czarnej mgły. Gęstej, nieprzeniknionej niczym noc. Dziewczyna postanowiła zaufać intuicji i sprawdzić, co znajduje się po każdej ze stron.
Najpierw udała się w prawo. Gdy tylko przestąpiła mgłę, poczuła, jakby kolana się pod nią uginały. Nie mogła normalnie zaczerpnąć powietrza. Cały czas trzymała się ściany, by nie stracić równowagi. W pewnym momencie dotarła do końca drogi. Dosłownie zakończonego murem. Musiała wrócić.
Za kolejnym razem krztusiła się z bólu i wyczerpania oraz ledwo trzymała się na nogach.
Po powrocie do strefy czystej od zanieczyszczenia musiała odpocząć. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, a płuca miały ochotę grać na puzonie. Szybko opadała z sił, nie umiejąc poruszać się w świecie niematerialnym.
Gdy siedziała, marząc o butelce wody, zaczęła przyglądać się ścianom. Całe (tak samo jak i podłoga i sufit) były krwiście czerwone. W odcieniu, który łudząco przypominał ulubione kwiaty Angie. Zastanawiała się nad tym, jak to możliwe, że tu trafiła. I że to miejsce wygląda tak idealnie. Jakby ktoś zaaranżował je idealnie dla niej albo Alex'a.
Po chwili z rozmyślań wyrwał ją powiew ciepłego powietrza dobiegający z lewego końca korytarza. Z jednej strony chciała uciekać. A z drugiej, to ciepło wydało jej się takie... kojące. Znajome. Przypominało jej o czymś, co dawno straciła. Przyciągało ją. Więc mimo bólu i zmęczenia podniosła się, a następnie ruszyła w ciemność.
Tym razem mgła nie była krzywdząca, tylko nostalgiczna. Doprowadzała do melancholii i wspomnień. To pierwsze było neutralne, ale tego drugiego Angelica musiała unikać.
Po chwili ślepego przemierzania korytarza, mgła sama z siebie zaczęła się kończyć, rozstępować. Ukazując kres drogi, miejsce, o którym pisał Alex.
Pokój był zupełnie pusty. Tylko trzy pary drzwi i czerwone, ozdobne ściany.
Nie było w nim nikogo, ani niczego. Tylko gdzieniegdzie dało się zobaczyć punkty energii. Każdy wyglądał, jakby coś niewidzialnego rozpychało czasoprzestrzeń, ponieważ czuło, że to jego miejsce. Angel nie przeszkadzało to, do momentu, gdy ich nie zobaczyła.
Najpierw same kontury, później sylwetki. Byli wszędzie. Ludzie, a może już nie. Patrzyli w pustkę. Jeden z nich wydawał się dziewczynie dziwnie znajomy. Gdy widziała już wyraźnie, od razu wiedziała dlaczego. W kącie pokoju skulony siedział nikt inny niż Alex.
Był bardziej blady niż zwyklep. I smutny.
Angie podbiegła do niego nawet nie próbując kryć łez. Położyła rękę na ramieniu ukochanego i w ułamku sekundy zrozumiała wszytko.
Z tego pokoju nie wyjdziesz, kochanie.
Nie ma szans.
Tutaj tylko umieramy.
Wszyscy.
Dlatego istnieje to miejsce.
Po to powstało.
To swego rodzaju ośrodek pogrzebowy dla dusz.
Angie nie chciała go zostawiać. Nie chciała go porzucić.
Więc przytuliła go najmocniej jak mogła i pozwoliła całemu ciepłu odejść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro