𝚖𝚎𝚕𝚘𝚍𝚢𝚓𝚗𝚢 𝚐𝚕𝚘𝚜, 𝚌𝚘 𝚘𝚐𝚛𝚣𝚎𝚠𝚊𝚕 𝚜𝚎𝚛𝚌𝚊
Kwiecień '42
Ania siedziała uziemiona w mieszkaniu od tygodnia. Jej starsza siostra uważała, że był to idealny pomysł. Odizolowała ją od chłopaków, a przede wszystkim od Tadeusza. Anka zasypiała co noc z jedną, samotną łzą na policzku. Tęskniła za Tadeuszem, za jego nieśmiałością, za jego powagą.
Starsza Mirska minimalnie ubolewała nad tym, że dała siostrze szlaban, bo musiała sama chodzić na „kartkowe" zakupy i zanosić ciężkie ziemniaki do domu. Pewnego razu nawet spotkała Alka Dawidowskiego podczas powrotu do domu. Zaciekawiony Maciek wypytywał o Ankę, a Krysia jedynie odpowiedziała, że zachorowała. Niezwykłe było to jak bardzo ta kobieta była zazdrosna o własną siostrę. Od zawsze Krysia nienawidziła Anki. To ją uwielbiali i faworyzowali rodzice. Dla nich zawsze była idealna i nieważne jak bardzo starsza Mirska się starała, oni stali murem za Anką.
Mirska, wykorzystując chwilę spokoju od Krystyny, usiadła na fotelu i zabrała się za przyszywanie brakującego guzika do jej ulubionej i nielicznej sukienki. Zwinnie poruszała palcami i szybko zakończyła swoje zajęcie. Chwilę po tym, jak odłożyła igłę na stół, w drzwiach pojawiła się Krysia z torbą ziemniaków.
- Przygotuj obiad. Będę chwilę po szesnastej - powiedziała znudzonym głosem, wyszła z mieszkania i zakluczyła drzwi.
Mirska odetchnęła z ulgą, że nie będzie musiała spędzać czasu z jej naburmuszoną siostrą. Mogła nawet przygotować obiad, wysprzątać całe mieszkanie, byleby nie rozmawiać z Krysią. Nie rozumiała jej. Kiedyś była w stanie nazwać ją znakomitą starszą siostrą. Dzisiaj, niestety, była dla niej tę jedną czarną owieczką w stadzie. Bała się jej. Bała się jej bardziej niż tej wojny za oknem.
Podskoczyła, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Z obawą, że to Niemcy, ruszyła w kierunku drzwi. Z drżąca ręką złapała z klamkę i otworzyła drzwi. Przed sobą ujrzała Zdzisię - jej najlepszą przyjaciółkę od serca. Ubrana była jak zwykle w swój beżowy płaszcz. Miała upięta włosy w dwa warkocze.
- Serwus! - Przywitała ją Mirska i wpuściła do środka.
- Serwus, Aniu!
Blondynka zawiesiła płaszcz na wieszaku i ściągnęła buty, które położyła na szafce. Mirska zaprowadziła ją do kuchni, gdzie usiadły przy stole.
- Co się u Ciebie działo, Aniu? - Zapytała. - Od kilku dni się nie odzywasz. Obawiałam się o Ciebie.
- Wybacz, ale Krysia dała mi szlaban - wywróciła oczami i wstała, by zaparzyć herbatę.
- Widzę, że masz istne piekło z Krysią - odpowiedziała współczująco.
- Nie jest tak źle. Nie muszę z nią rozmawiać, nawet na nią patrzeć! Ale koniec tematów o tej wściekłej babie. Nie zgadniesz. Nareszcie zaszyłam guzik w tej granatowej sukience!
- Żartujesz?! Użyłaś igły i nitki? - Pytała niedowierzająco.
- Dokładnie - dodała z uśmiechem.
- Niesamowite - obydwie wybuchy śmiechem.
Kilka dni nie widzenia doprowadziły do tego, że rozmowa dwóch przyjaciółek zamieniła się w zawartą dyskusję z przerwą na wybuchy śmiechu. Ania poczuła, że nareszcie po tygodniu odżyła. Mogła się komuś wygadać i pośmiać.
- Będę już uciekać. Mama się będzie martwić - powiedziała Zdzisia i wstała od stołu.
- Jasne, nie ma problemu - odpowiedziała i odłożyła filiżanki po herbacie do zlewu. - Zdzisiu, mam prośbę.
- Tak, słucham - odpowiedziała, gdy wkładała buty.
- Dostarczyłabyś wiadomość na Koszykową 15? To właściwe zaproszenie.
Ania wyjaśniła wszystko przyjaciółce, każdy szczegół. Wyjaśniła, że siostra ją uziemiła, że zaprasza chłopaków do siebie wraz z nią z Hanką jutro o czternastej. Zadowolona z siebie odprowadziła przyjaciółkę do drzwi i ją pożegnała.
Z satysfakcją usiadła na taborecie i zabrała się za obieranie ziemniaków.
°•°•°
Zdzisława, potocznie nazywana Zdzisią, wyszła z kamienicy i od razu kierowała się na ulicę Koszykową. Chwilowo mogła się poczuć jak te słynne łączniczki, ale nie ryzykowała tak bardzo, jak one. Nic ją nie obciążało. Cieplejsze powietrze ogrzewało policzki Dąbrowskiej, a wiatr rozwiewał jasną sukienkę w kwiaty, która ostatnio uszyła. Z obrzydzeniem wpatrywała się w spacerujących szkopów. Było ich tak wiele w stolicy, a nikt ich przecież nie zapraszał!
Skręciła w prawą stronę i zauważyła zbliżający się w jej stronę tramwaj. Gdy ją dogonił, Zdzisia przyśpieszyła i wskoczyła do niego. Oczywiście, był cały przepełniony i panował w nim straszny zaduch. Zdzisia lekko się uśmiechnęła, bo wiedziała, że zaraz będzie wysiadać. Wychyliła głowę w stronę okna, żeby zaczerpnąć powietrza. Nim się obejrzała, musiała już wysiadać. Przecisnęła się pomiędzy ludźmi i wyskoczyła z dalej sunącego tramwaju. Równym tempem dotarła na Koszykową. Rozejrzała się za ulicą o numerze piętnastym. Ujrzała ją dopiero po chwili i ruszyła w jej kierunku. Weszła do kamienicy i wbiegła po schodach, prawie się przewracając. Gdy stała pod drzwiami Zawadzkich zawahała się. Przemyślała jak ta sytuacja może wyglądać i według niej to może być dziwne spotkanie. Skoro Ania ją poprosiła, to musi to zrobić. Mus to mus.
Zdenerwowana zapukała i czekała na otwarcie drzwi. Serce jej przyśpieszyło, gdy drzwi otworzył chłopak wysoki jak brzoza z szerokim uśmiechem. Nerwowo zamrugała powiekami.
- Ja od Ani. Mam do przekaz... - położył palcem na ustach na znak, że ma być cicho, wychylił głowę czy nikt nic nie słyszał i zaprosił gestem ręki wystraszoną Zdzisię.
- Ja do Tadeusza. Od Ani - powiedziała cicho.
- Tadeusz jest w salonie. Rozbierz się, nie będziesz tu tak stała. Zapraszam - mówił tak energicznie i tak wesoło, że Zdzisia sama się uśmiechnęła.
Ściągnęła płaszcz, a Alek zawiesił go na haczyku. Dodał jeszcze „Proszę" i wskazał jej pokój, w którym siedział Tadeusz wraz z Jankiem. Spojrzeli na nią niepewnie. Dąbrowska wyczuła, że są zaskoczeni jej wizytą, poza tym - nie znali jej.
- Serwus! Jestem Zdzisia. Ania mnie do was wysłała. Mam wam coś przekazać - mówiła szybko, jakby chciała mieć to już za sobą.
- Ty jesteś tą słynną Zdzisią Dąbrowska? - zapytał Tadeusz i wstał, żeby podać jej dłoń, która od razu uścisnęła. - Tadeusz.
- Tak, to ja - powiedziała z uśmiechem.
Czyżby Ania wspominała o Dąbrowskiej? Było to bardzo prawdopodobne!
- Alek - przedstawił się najwyższy z całej trójki.
Miał piękny uśmiech. Uśmiechał się tak, jakby chciał tym uśmiechem zbawić cały świat. Miał ponad sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, na pewno! Ruszał się energicznie, a optymizm było czuć od niego z daleka. Zdzisia nie potrafiła przestać na niego patrzeć. Był przystojny i była wręcz pewna, że ma już narzeczoną.
- Janek - wstał i z uśmiechem podał rękę Zdzisi.
Był niski, najniższy z całej trójki. Jednak Dąbrowska skupiła się na jego bacznie obserwującym wzroku i inteligencji, która biła od niego z daleka. Wydawał się jej taki pozytywny, wesoły...
- Zdzisia.
Czuła, że musiała spojrzeć jeszcze raz na wysokiego Alka, a on czuł to samo. Patrzyła w jego wesołą twarz i nie potrafiła przestać, jakby była w hipnozie. Za to Alek, kiedy spoglądał na jej opalona twarz czuł, że patrzy na dziewczynę idealną. Jej piękne niebieskie oczy lustrowały go i nie ukrywał, podobało mu się to.
- No więc... - przerwał ciszę zniecierpliwiony Tadeusz. - Co kazała panience przekazać Anka?
- Kazała mi przekazać, że Krysia ją uziemiła, dała jej szlaban. I jeszcze, że zaprasza was i Ankę do siebie jutro o czternastej - powiedziała na jednym wdechu, a Alek się zaśmiał.
- A panią piękną, pies goni? - zapytał przez śmiech.
- Wybaczcie. Mam nadzieję, że zrozumieliście - odpowiedziała zakłopotana.
- Tak, tak. Zrozumieliśmy. Napije się panienka herbaty?
- Zdzisia - spiorunowała go wzrokiem. - Tak, chętnie. Dziękuję - odpowiedziała i usiadła przy stole.
Naprzeciwko niej usiadł Rudy i Alek. Lada chwila pojawił się Tadeusz z herbatą i usiadł obok Zdzisi.
- Ale właściwie, za co Ania ma szlaban? - zapytał Bytnar i wygładził obrus na stole.
- Miała wcześniej wrócić do domu z ziemniakami, a się spóźniła.
I tutaj urwała. Ania wspominała jej, że Krysia jest zazdrosna o Tadeusza, bo ewidentnie się w nim zakochała. Nie chciała i nie mogła o tym mówić.
- To moja wina - złapał się za głowę Tadeusz. - Zaprosiłem ją do Wedla. Nie wiedziałem, że aż tak się jej śpieszy.
- Chcesz nam powiedzieć, że zaprosiłeś dziewczynę do Wedla? - zapytał z niedowierzaniem Alek i dodał nacisk na słowo dziewczyna.
Tadeusz tylko spiorunował go wzrokiem i wstał od stołu. Skierował się do swojego pokoju i tam się zamknął. Zabrał w dłonie swój pamiętnik i zaczął zapisywać wszystkie myśli.
- Będę się już zbierać - odezwała się Dąbrowska. - Choć i tak moja mama się pewnie już martwi.
- Poczekaj. Odprowadzimy cię - odezwał się Alek i razem z Rudym odeszli od stołu.
W trójkę ubrali swoje płaszcze i buty. Chłopcy przepuścili Zdzisie przez drzwi, potem sami przez nie przeszli i razem ruszyli w kierunku jej mieszkania.
***
Godzina czternasta zbliżała się już mały krokami, a Ania biegała po mieszkaniu jak oszalała. Poprawiła wazon albo przesunęła fotel. Chciała, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nawet ubrała się w sukienkę, co w jej przypadku było rzadkością.
Chwilę przed czternastą pierwszy w drzwi zapukał Maciek. Mirska z radością podbiegła do drzwi i otworzyła je. Ujrzała tam rozweselonego Alka, z mokrymi włosami.
- Serwus! Wchodź. - Przywitała się Anka i wpuściła Glizdę do środka.
- Serwus! - odpowiedział Alek, gdy ściągał przemoknięte buty.
- Ale cię zlało!
- Leje jak z cebra! Dobrze, że zdążyłem na tramwaj! - dodał uradowany i powiesił mokry płaszcz na haczyk.
Anka wprowadziła chłopaka do salonu i usadowiła go na kanapie i kazała poczęstować się jabłecznikiem. A Alek, jak to Alek - z miłą chęcią zjadł dwa duże kawałki.
- Aniu, błagam Cię. Podaj mi przepis na te cudowne ciasto!
- Ale to tajemna receptura!
Przerwało im pukanie do drzwi. Anka znowu przybiega do drzwi i otwiera je. Tym razem w drzwiach stał uśmiechnięty Janek i spokojny Tadeusz.
- Witajcie! - Wpuściła ich do środka.
- Serwus!
Oczy jej się zaświeciły, gdy zobaczyła Tadeusza ubranego w białą koszulę, w której wyglądał tak pięknie. Ruchem ręki przeczesał swoje blond włosy i zarzucił je do tyłu. Obserwowała każdy jego najmniejszy ruch i nie potrafiła przestać.
Dopiero gdy usłyszała pstrykniecie palcami, odwróciła wzrok. Był to pozbawiony rudy. Anka dziękowała Bogu, że Tadeusz tego nie widział, bo był skupiony na ściąganiu butów.
- Chodźcie do pokoju - powiedziała zakłopotana z czerwonymi policzkami.
Ruszyli za Mirską. Przeszli przez krótki korytarz i byli już w dużym pokoju.
- Jak zwykle! Dawidowski je! - nabijał się z Alka Rudy.
- Tobie też by się przydało - podstawił mu pod nos blachę z ciastem. - Może urośniesz!
Wszyscy się zaśmiali. Nawet Rudy! Janek był to typ żartownisia z dystansem do siebie. Lubił się śmiać, a śmiał się niekiedy do łez.
Śmiechy przerwało znowu pukanie do drzwi. Anka przewróciła oczami i ruszyła do drzwi. Kolejnym i jednocześnie ostatnim gościem była Zdzisia.
- Witaj, kochana! - Przywitała ją uśmiechnięta i przemoknięta Dąbrowska.
- Serwus! Chodź, bo wszyscy już są.
Dąbrowska szybko ściągnęła buty i powiesiła płaszcz na wieszaku. Anka przepuściła ją i pierwsza przeszła przez wejście do pokoju.
Kiedy Alek ją zobaczył, poczuł, że zrobiło się jakoś jaśniej. Może przez jej promienny uśmiech, który nadawał słońca nawet w tak deszczowy dzień? Czy może jednak jej melodyjny głos, co ogrzewał serca? Wpatrywał się w nią. W jej mokre blond włosy upięte w długi warkocz. W jej bladą twarz i niebieskie oczy, które obserwowały każdy centymetr tego pokoju.
____________________________________
I jak wam się podobna dzisiejszy rozdział? Mnie osobiście się bardzo podoba! Dajcie znać w komentarzu
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro