ROZDZIAŁ I część 1"Nie dopuść, abym uległa pokusie"
Za nami długa droga. Odkąd wpadłyśmy na pomysł napisania tej książki minęły trzy lata! Tak samo i ten rozdział powstawał przez te wszystkie lata, cały czas zmieniany i udoskonalany. To wszystko sprawiło jednak, że do tych bohaterów zapałałyśmy jeszcze większą miłością. Delilah (czyt. Dilajla) i Valentino otworzyli przed nami dotąd nieodkryte ścieżki, którymi mamy nadzieje, że i wy drodzy czytelnicy, będziecie z nami podążać.
Tym samym witamy was wszystkich i zachęcamy do przeczytania pierwszej części rozdziału.
Życzymy anielskiej cierpliwości,
Autorki.
☽☼☾
Zanim jeszcze powstał świat, Anioły i Demony wszelakiego rodzaju toczyły odwieczne walki o władzę nad wszechświatem. Na straży tego całego sporu zasiadały dwie najstarsze postacie, które przyglądały się i sprawiedliwie oceniały poczynania podobnych sobie. Anioł Solis był zatem władcą dobra i zgody, a panując nad niższymi hierarchią od siebie, nigdy nie wykazywał się obłudą czy pychą. Natomiast Demon Luna stała po przeciwnej stronie barykady, zwana przeciwieństwem swojego kompana, rządziła władczą ręką nad innymi diabłami wprowadzając smutek, gniew i wyniosłość. Wszystko to jednak pozwalało na zachowanie istotnej harmonii między dobrem a złem, gdzie nie było miejsca na mieszanie tych dwóch najważniejszych filarów.
Z czasem i postępem historii nastąpiła równowaga, żadna z sił nie była ponad drugą. Okres ten został okrzyknięty mianem przełomowym dla dziejów świata i ludzkości, gdyż doprowadził on do paktu pomiędzy Dobrem a Złem, jak również przyczynił się do podpisania przez Trybunał najważniejszego prawa, które musiało być przestrzegane przez wszystkie boskie istoty. Rozejm pomiędzy dwiema spornymi stronami, został nazwany Imperatywną Wielkiego Porządku, która zawierała liczne nakazy i zakazy, byle tylko ponownie nie doszło do rozpętania chaosu.
Sprawując stanowisko sądu, Trybunał przyjął władzę nadaną przez Pradawne Istoty, aby te po tysiącletnim sporze mogły zaznać spokoju. To nie tak, że całkowicie zrezygnowały z władzy, po prostu podzieliły się nią między swoich wysłanników podtrzymujących ład i porządek.
Najważniejszymi przedstawicielami w Trybunale, wyznaczonymi przez Anioła Solisa i Demona Lunę, w świecie boskim stali się Anioł i Demon Przeznaczenia, inaczej nazywani strażnikami losu. Dzięki możliwości widzenia przyszłości, to właśnie od nich zależał wielki plan, a ich głównym zadaniem było strzeżenie, by nikt nie ingerował w przeznaczenie. Jednakowoż nawet pomimo takiej siły, sami nie mogli wpłynąć na los żadnej istoty.
W późniejszym okresie panowania powołano Radę Starszych (składającą się z Ławy Anielskiej i Diabelskiej oraz Anioła Śmierci), której jednym z zadań było współtworzyć i trzymać pieczę nad szkołami dla dzieci istot anielskich i diabelskich, gdzie uczyłyby się funkcjonować w boskim świecie. Dodatkowo zapewniono, także kompatybilność pomiędzy światami, również tym ziemskim. Tak też spośród wszystkich dzieci ludzkich na całym świecie, wybierano dziesiątkę - zwaną Elektami, by zasiliła szeregi elitarnych szkół i pod okiem nauczycieli mogła stać się Aniołem lub Diabłem Stróżem.
Jak wiadomo nic nie trwa wiecznie, zawsze coś lub ktoś znajdzie sposób, aby zburzyć panujący ład i porządek, zachwiać siły natury oraz płynącą z nich równowagę na swoją korzyść. Odwieczna walka nie ma końca, do wyboru mamy utopię, albo wieczne potępienie, to do nas należy wybór, bo to my bierzemy udział w tej walce.
☽☼☾
Historia rozpoczyna się w 2015 roku.
Lafayette, Luizjana, Stany Zjednoczone, 2015 r.
Lata temu czytała o pięknych zamkach, książętach na białych koniach i księżniczkach tracących dla nich głowę z miłości. Jako dziecko próbowała wierzyć, że ją także spotka coś podobnego. Jednak im starsza była, tym bardziej życie weryfikowało to jak bardzo ufała niemożliwym wizjom. W rzeczywistości z pewnością straciłaby głowę tyle że, z rozkazu księcia-dupka. Zaczęła więc rozumieć, że życie nigdy nie było i nie będzie bajką. A ona - Delilah Grayson, nigdy nie będzie księżniczką.
Kamienny wyraz twarzy, który przybrała na wskroś przepełniona burzliwymi emocjami, przemierzając szkolny korytarz, nie zachęciłby chyba nikogo do poznania jej. Niechby tylko spróbował! Ta dziewczyna była czystym wulkanem uczuć, niestety częściej tych negatywnych.
W liceum była raczej postrzegana jako osoba, do której lepiej nie podchodzić, dlatego częściej niż własne imię słyszała określenia - furiatka lub psycholka. Zła sława związana z kilkoma bójkami, w których oczywiście grała pierwsze skrzypce, doprowadziła do tego, iż jedyną przyjaciółką, nie bojącą się z nią zadawać była jej starsza siostra. Co prawda nie mogły spędzać ze sobą tyle czasu ile by chciały, ponieważ uczęszczały aktualnie do innych szkół.
Było tak od czasu, kiedy młodsza została wyrzucona z tamtej placówki za pobicie chłopaka. Mogła przysiąc na wszystko co miała, że "ledwie go dotknęła", lecz dyrektor zdawał się mieć zupełnie odmienne zdanie. Widząc krew z nosa na koszulce jej kolegi z grupy oraz wielkiego siniaka w kolorze dorodnej śliwki, który niewinnie wyłaniał się w miejscu kości jarzmowej, wyrzucił ją ze szkoły. Nie mogła liczyć nawet na zawieszenie, ponieważ ich ilość przekroczyła normę, jeśli takowa istniała. Jak później się jednak okazało, wydalenie było ziarnkiem piasku wśród wydmy, którą sobie nabudowała. Przekonała się o tym, kiedy do drzwi rodzinnego domu zapukał sąd dla nieletnich i skierował do szkoły dla dzieciaków z problemami, która raczej wśród opinii społecznej uchodziła za poprawczak.
Drepcząc tak ponuro, sprawiała wrażenie postaci z horroru, sunącej się bez celu i nawiedzającej opustoszałe korytarze liceum w Lafayette. Na zegarze, wiszącym na jednej ze ścian, wybiło wpół do czwartej, przypominając tym samym, że od trzydziestu minut powinna być na spotkaniu.
Poza normalnymi zajęciami, na które uczęszczała, musiała także co drugi dzień pojawiać się na spotkaniach w grupie dyskusyjnej, prowadzonych przez szkolnego psychologa. Przeżyła tak ostatnie miesiące przed wakacjami, kiedy trafiła do tej szkoły. Jednak odkąd rozpoczął się nowy rok szkolny, przekonała się jeszcze mocniej, jak bardzo pała do nich nienawiścią. Poważnie! Przecież minęły dopiero dwa tygodnie odkąd wróciła, a wydawało się, że stały się jeszcze gorsze i nudniejsze, niż przed przerwą. Zastanawiała się czy były może czymś w rodzaju piekła za poprzednie złe uczynki, które musiała odpracować w małej piwnicznej salce bez dostępu do świeżego powietrza i zaduchu, którego nie powstydziłby się sam Lucyfer w swoim królestwie. Jej gehenna różniła się jedynie pewnym małym aspektem. Prowadzone było przez podstarzałego profesora, który kazał nazywać się Thor, mimo iż jedyną łączącą ich cechą była długa broda, choć i w niej wyglądał raczej niczym hipis gustujący w roślinolecznictwie.
Mimo, że owe zajęcia miały raczej wyglądać jak kółko dyskusyjne, przypominały wykład niespełnionego profesora psychologii. Może dlatego, że rozwiązywanie wewnętrznych problemów przeżywanych przez każde z tych zagubionych dzieciaków, zostało zepchnięte na dalszy plan. Na piedestale natomiast postawione było przekłucie negatywnych emocji w te dobre.
Pieprzone czynienie dobra – pomyślała, kiedy tak bezcelowo wlokła nogami po posadzce, która wyglądała tak jakby nikt nie mył jej przynajmniej od miesiąca.
Wciąż zadawała sobie wiele pytań, jednakże tylko to jedno pozostawało w jej głowie, a właściwie odkąd została zmuszona do zmiany szkoły. Słyszała głos podświadomości, który dźwięcznie, niczym podniesiony alarm, budził w niej dotąd nieodkryty lęk – Dlaczego nigdzie nie pasuje? Zastanawiała się, dlaczego tak ciężko było jej znaleźć na to pytanie odpowiedź, a jeszcze ciężej miejsce, gdzie wreszcie czułaby się dobrze z samą sobą.
Snucie się po korytarzach, z głową pełną myśli, doprowadziło ją do jednej z łazienek, która zazwyczaj w ciągu dnia była okupowana przez palaczy, próbujących ukryć się przed karcącym wzrokiem nauczycieli. Na szczęście po zajęciach była już zupełnie pusta, a jedynym wspomnieniem po wcześniejszych ekscesach był charakterystyczny zapach tytoniu.
Odetchnęła z ulgą, bo tak naprawdę nie miała ochoty na żadne nieproszone towarzystwo. Samotność stała się jej bliską znajomą, bo kiedy było się wyrzutkiem, tak naprawdę innego wyjścia się nie posiadało. Nachyliła się nad umywalką, zerkając nieśmiało znad niej, wprost w odbicie lustrzane, od razu tego żałując. Postanowiła się jednak tym nie przejmować, przecież nigdy jakoś bardzo nie zależało jej na doskonałym wyglądzie. Była sobą w pełni, tą samą Delilah, która nie zwykła się malować czy przykładać specjalnej uwagi, do tego co działo się na jej głowie. Może to przez wzgląd na lenistwo, a może strach przed zatraceniem siebie jeszcze bardziej. Była po prostu Del, nudną brązowowłosą dziewczyną z fryzurą spiętą pospiesznie w niedbałego koka i ubraną, jak zwykle, w przydługą koszulkę z logiem jakiegoś garażowego zespołu, którą podkradła ze sterty prania starszego brata.
Nie zwlekając dłużej, trafiła wreszcie do sali, pełnej wpatrujących się wprost w nią dzieciaków, na czele z profesorem, którego mina wyrażała jedynie zawiedzenie. Nie rozumiała, czemu wciąż go to tak rusza, przecież spóźnienia były w jej przypadku notoryczne.
– Miło, że nas zaszczyciłaś swoją obecnością Delilah – westchnął rozgoryczony i zapisał coś w swoim kajeciku. – Rozumiem, że zatrzymało cię coś istotnie ważnego... Jak co tydzień.
– Ciebie Thor, też miło widzieć – wymruczała, kierując się w stronę ławki, którą zwykle z przyzwyczajenia zajmowała.
Jak się okazało, to miejsce zostało już zajęte przez rosłego chłopaka o karnacji kartki papieru. Ubrany był w skórzaną kurtkę z namalowanym płomieniem na jej tyle i potężne buciory, spoczywające na siedzeniu, na którym zamierzała usiąść. Z kpiącym uśmieszkiem zaczął w perfidny sposób lustrować dziewczynę wzrokiem, gdy stanęła naprzeciwko dając do zrozumienia, że ma ochotę zająć okupowane miejsce. W jego mniemaniu miała w sobie coś mrocznego, a zarazem cholernie dziewczęcego, tak jakby była kucykiem Pony, który co dopiero wyszedł z więzienia. Wiedział kim jest, bo plotki w tym mieście miały się bardzo dobrze i szeptały coś o jej licznych bójkach. Jednak tylko Delilah wiedziała jaka jest prawda.
– Jeśli sądzisz, że znajdziesz tutaj miejsce to lepiej zmień kierunek drogi, kochanie. Jak widzisz to jest już zajęte – odezwał się ochrypłym głosem, nawet na nią nie spoglądając.
– Mógłbyś zabrać nogi, naprawdę nie mam ochoty na zabawę w zaklepywanie.
Delilah zrozumiała już po pierwszych jego słowach, że go nie polubi. W normalnej sytuacji nie dałaby mu odczuć przewagi i poczucia wygranej nad sobą, co to to nie. Jednak dzisiaj była pozbawiona wszelkiej energii i nie miała ochoty na przekomarzanie z niedojrzałym chłopakiem, z wybujałym ego.
– Jeśli masz ochotę usiąść, pierwsze rzędy są całkiem wolne, z pewnością coś dla siebie znajdziesz – wskazał dłonią na przód klasy. – Wydajesz się na tyle dużą dziewczynką, że sobie poradzisz.
Delilah prychnęła robiąc przy tym zdegustowaną minę i uniosła oczy ku górze, po czym ostentacyjnie zepchnęła jego nogi na ziemię i zanim jeszcze chłopak zdążył zareagować, usiadła na upragnionym krześle. Wewnętrznie świętowała małe zwycięstwo, kierując triumfalny uśmiech w jego stronę.
Sprzeciwiając się mu, zdobyła jeszcze większe uznanie w jego oczach, przez co coraz bardziej pragnął poznać jeszcze lepiej swoją nową rywalkę. Wcześniej były to tylko niewinne spojrzenia w jej kierunku, kiedy mknęła korytarzem szkoły, spiesząc się na kolejną lekcję. Ona nigdy go nie zauważyła, pomimo że był jednym z tych popularnych dzieciaków. Zdawało się, iż Delilah żyje we własnym świecie, do którego dostęp ma niewiele osób, a on coraz bardziej chciał wkraść się w jej łaski. Może i wygrała bitwę, ale wojny nie zamierzał przegrać. Postanowił wdrożyć plan w życie, już w tym momencie i zburzyć mury obronne wybudowane wokół niej.
– Kicia ma pazurki, tylko mnie nimi nie podrap...
– Byłabym wdzięczna, gdybyś się zamknął – wysyczała wcinając mu się i choć wiedziała, że może za ostro go traktuje, to naprawdę nie miała ochoty na jakieś głupkowate komentarze skierowane w jej stronę.
– Ktoś tu wszystko bierze nazbyt poważnie – powiedział melodyjnym głosem i nachylił się nad jej uchem, kontynuując wywód. – Gdybym powiedział ci, że jestem w tobie szaleńczo zakochany, też byś potraktowała to na serio? – wyszeptał.
Delilah przeszły ciarki. Nie lubiła, gdy ktoś naruszał jej przestrzeń osobistą, a zwłaszcza kiedy tą osobą był typ, który miał parcie na takiego rodzaju gierki. Z tej odległości miała możliwość przyjrzeć się każdemu szczegółowi jego twarzy. Zielone oczy uważnie wpatrywały się w jej zagadkową minę, a na ustach rysował się przebiegły uśmieszek, wyeksponowany jeszcze bardziej przez wiecznie uniesiony podbródek z lekkim zarostem.
Odsunął się chwilę później, musiał zauważyć cień niepokoju przemykający przez twarz dziewczyny. Skarciła się w myślach, że tak łatwo daje sobą pomiatać i prowokować się. Natomiast on celebrował małe zwycięstwo, jakby uważał jej speszenie za nagrodę.
– Och, jaśnie pan uważa się za takiego zabawnego gościa! Tak szczerze, trafiłeś na złą osobę. Mam za sobą ciężki dzień, więc gdybyś był tak miły i schował te swoje prześmieszne żarciki głęboko w dupę, byłabym bardzo wdzięczna – odpowiedziała najbardziej sarkastycznie, jak tylko potrafiła.
– Nie lubię jak takie dziewczynki, mówią do mnie tak brzydko – zaśmiał się cicho. – Powiedz mi jeszcze, że przeklinasz.
– Chuj cię to obchodzi, kretynie.
Wyrzuciła te słowa z siebie nie myśląc nawet o przyszłych konsekwencjach, które za sobą niosły. Nie chciała się tak łatwo sprowokować, ale emocje wzięły górę. Przeświadczenie o tym, że te zajęcia jednak może nie bez powodu są dla niej, spłynęło na nią niczym deszcz z czarnej chmury. Życie poddawało ją kolejnej próbie, którą nie udało jej się sprostać, a jednak nie chciała dać za wygraną, przecież ten dzień nie mógł okazać się jeszcze gorszy.
Zaśmiał się na tyle głośno, że zwrócił uwagę prowadzącego, który przerwał swój długi wywód i wbił wzrok w parkę siedzących uczniów.
– Czy ja państwu przeszkadzam, w czymś istotnie ważnym?
– Właściwie... – zdążyła zakryć usta chłopakowi, zanim ten palnął coś niewłaściwego na forum.
Miała niesłychanie dość tego denerwującego typa, który za wszelką cenę chciał zwrócić jej uwagę, co niestety bardzo mu wychodziło.
– Przepraszamy, do końca zajęć będziemy już pana słuchać – wydukała, na co usłyszała klaśnięcie dłoni i profesor dalej mógł kontynuować wykład, na temat możliwości spędzania czasu wolnego na świeżym powietrzu.
Błagam, gdzie my jesteśmy? W przedszkolu? – pomyślała mimowolnie, a powolne gadanie profesorka usypiało ją z chwili na chwilę, coraz bardziej. Powieki robiły się cięższe i opadały bezsilnie. Schowała głowę w skrzyżowane ręce na blacie i pogłębiła się w swoich myślach. W tej chwili marzyła tylko o kubku ciepłej kawy, ale nie było jej to dane, a szczególnie teraz. Głos sąsiada z ławki wybudził ją z poważnego obmyślania wymówek, aby jak najszybciej wyjść z tego przeklętego miejsca, w którym wytrzymała jak na razie dziesięć minut.
– Tak naprawdę, to nie jestem kretynem – znów postanowił się odezwać. – Jestem Luca.
– Chyba jednak zostanę przy tym pierwszym– sapnęła robiąc przy tym minę udręczonej.
– Dobra, jak tam wolisz – wzruszył ramionami i sięgnął do kieszeni, po czym wyjął z niej talię kart. – Zagrasz ze mną partyjkę?
Tak po prostu, po tym jak jeszcze przed chwilą nie chciał jej obok w ławce, teraz pytał o towarzyską grę w karty. Co za tupet – prawie wyrwało się z jej ust.
– Chyba śnisz – wysyczała złośliwie, chcąc jak najszybciej wrócić do swojego zajęcia, czyli ucinania krótkiej drzemki.
– Przestań zachowywać się jak skrzywdzony szczeniaczek i załóżmy się. Wygrany daje drugiemu piętnaście dolarów. Co ty na to? – poruszył znacząco brwiami.
To było bardziej niż oczywiste, że ten chłopak miał poważne problemy z hazardem. Widziała w jego oczach ten błysk, kiedy mówił o zakładzie i wygranej, której był pewny. Delilah nie lubiła takiej przesadzonej śmiałości, dlatego w jej głowie wykiełkował pomysł na wygraną. Jedynym problemem okazał się brak jakichkolwiek oszczędności w portfelu, ale może w ostateczności poprosiłaby o pomoc siostrę, która z dobroci serca pożyczyłaby jej pieniądze (choć bądźmy szczerzy, żadne z rodzeństwa nie jest, aż tak hojne).
– Dziesięć dolarów i umowa stoi – powiedziała jakby od niechcenia. – To w co gramy?
Podał jej dłoń, w geście potwierdzenia, mocno ją ściskając i przyciągając ją bliżej siebie.
– Może szybka partyjka pokerka?
– Jakże przewidywalnie – zaśmiała się pod nosem.
Jak się okazało gra wcale nie przebiegała tak jak chciałaby dziewczyna i z czasem coraz bardziej pewnym było, że czeka ją klęska. Chłopak był przebiegły i albo dobrze kantował, albo po prostu był świetnym graczem. Nie była słaba, bo często prowadziła rozgrywki z rodziną i opanowała grę do tego stopnia, że z łatwością potrafiła wygrać kilka rozdań pod rząd. Lecz teraz przeciwnik okazał się o wiele lepszy od niej i nie potrafiła stwierdzić czy blefował, czy może mówił prawdę.
Bez jaj, rodzeństwo nigdy nie dałoby mi tak po prostu wygrać rozdania – zaśmiała się w duchu.
– Na dzisiaj kończymy moi drodzy – usłyszeli podniesiony głos nauczyciela, rozglądającego się zmęczonymi oczami po sali, które na chwilę przystanęły na pogłębionej w grze parze nastolatków. – Delilah Grayson i Luca McCullen, możecie zostać na chwilę?
Dziewczyna z zażenowaniem podniosła wzrok na Thora znad talii kart i już wiedziała, że ma ostro przerąbane, a wraz z nią jej nowy kolega. Chłopak także z lekkim zawstydzeniem zaczął zbierać karty. Odetchnęła z ulgą, bo na szczęście nie skończyli rozgrywki, więc tym razem się jej upiekło i nie musiała prosić nikogo o pożyczkę.
Sala zaczęła pustoszeć. Mogła przysiąc, że krzesło, na którym siedziała, zmieniło się w mebel do tortur z metalowymi kolcami. Kręciła się niespokojnie dopóki Luca nie złapał za jej nadgarstek i łagodnie, a wręcz uspokajająco pogładził tamto miejsce. Na jej twarzy mimowolnie wpełzł nieznaczny uśmiech, ale chwilę później wyrwała się, jakby przypominając sobie, że przecież nie potrzebowała żadnego aktu współczucia, a zwłaszcza od niego.
– I co ja mam z wami począć? – powiedział profesor, gdy tylko do nich podszedł. Przeciągnął długimi palcami po swojej brodzie i zerknął znad okularów znajdujących się na czubku nosa. – Te zajęcia mają wam pomóc, a jedyne co wkładacie w ich przebieg to drzemki albo, tak jak dzisiaj, karcianki. Chciałbym żebyście zaczęli traktować warsztaty poważnie, a zwłaszcza tyczy się to ciebie Delilah.
Usłyszała ciche parsknięcie tuż za swoimi plecami. Chłopaka widocznie bardzo śmieszyły słowa nauczyciela, a najbardziej to co ma do powiedzenia na jej temat. Del zacisnęła dłonie w pięści i już miała odgryźć się jakąś przemyślaną ripostą, ale prowadzący kontynuował swój wywód.
– Twoje spóźnienia są karygodne, w ogóle nie powinienem zaliczyć ci tych zajęć, ale mam za dobre serce. Proszę tylko o poprawę - przychodź na czas i bierz udział w naszych sesjach. One są dla ciebie, bo przecież chcesz uporać się ze swoimi problemami – uśmiechnął się do niej słabo i poklepał pokrzepiająco po ramieniu.
– Przepraszam bardzo Thor, ale twoje buddyjskie pieprzenia mało mi pomagają w problemie z agresją – odwarknęła. – Wolałabym w tym czasie robić coś zupełnie innego, a nie marnować niepotrzebnie czas na jakieś rozmówki o dobru i złu.
Na chwilę w sali zapadła krępująca cisza, słychać było tylko pospieszne tupanie nogami wydawane przez Luce. Widocznie bardzo mu się spieszyło, bo wysunął się zza jej pleców i przerwał bitwę na wzrok, toczoną do tej pory między rozmówcami, słowami:
– Profesorku, czy mogę iść? Zaraz spóźnię się na próbę zespołu.
– Idź już chłopcze – westchnął, a w odpowiedzi usłyszał tylko trzask zamykanych drzwi.
Delilah nie mogła pokazać mężczyźnie swojej słabości, a te zajęcia na pewno nie zachęcały do uzewnętrzniania się. Potrzebowała czegoś innego, jakiejś odskoczni, która pozwoliłaby się jej z tym uporać i choć trochę się otworzyć, a jedyne co wewnętrznie czuła, był wstyd i poczucie, że jest hańbą w oczach rodziców.
Nerwowo zaczęła skubać skórkę od paznokcia, chcąc jak najbardziej uniknąć wymiany spojrzeń z Thorem, ale on nie chciał dać za wygraną.
– Zastanów się czego tak naprawdę pragniesz – powiedział cicho. – Jeśli zaczniesz brać czynny udział w zajęciach znajdziesz coś dla siebie. Jeśli dobrze pamiętam świetnie malujesz, więc na pewno to daje ci spokój, prawda?
– I co z tego? Mam się niepotrzebne chwalić? Znam swoje możliwości i nie potrzebuje dodatkowego uznania. Możesz uwierzyć, że dostaje go wystarczająco dużo.
Miał rację, odkąd pamiętała sztuka działała na nią lepiej niż niejeden środek uspokajający, dlatego też do niej uciekała, zamykając się w swoim wyimaginowanym świecie, w którym skończyła szkołę artystyczną i zrobiła furorę jako wybitna malarka. Tylko, że rzeczywistość była inna, a ona świadoma tego co popełniła. Żadna prestiżowa akademia sztuk pięknych nie przyjęłaby jej do siebie z taką kartoteką.
– Na pewno masz rację i nie zamierzam się z tobą spierać, ale po prostu przemyśl to wszystko – mówiąc to wykonał zamaszysty ruch ręką po sali, niczym prorok pokazujący dobra ludzkości. Tyle, że ona nie przyszła za prorokiem, a z nakazu sądu dla nieletnich.
– Niech będzie.
Już miała chwycić klamkę od drzwi, gdy ten jeszcze dodał:
– Del, nic nie jest albo białe, albo czarne. Na każdego z nas czeka jakiś plan – to co mówił, wydawało się w tamtym momencie zupełnie pozbawione sensu. – Mogę ci obiecać, że ty też odnajdziesz wreszcie własne 'ja' i to za niedługo.
Uwalniając się z sali poczuła jak jej nogi drżą, wydawało się, że na każdego takie bezsensowne gadanie, nie wzbudziłoby jakiś emocji, przecież ludzie cały czas wsłuchiwali dziwnych opinii na swój temat. Dla niej jednak, słowa wypowiedziane przed chwilą przez mężczyznę, wywołały nagły przypływ negatywnych uczuć. Zacisnęła ręce w pięści i starała się policzyć do dziesięciu - chociaż to nigdy nie zdawało egzaminu. Cały nagromadzony spokój nagle przepadł, pod wpływem jednej głupiej uwagi. Przecież ten starzec nigdy jej nie zrozumie. Nie o nim mówiła cała szkoła i to nie jego uważali za jakiś postrach przez jeden głupi błąd. Bezsensowne przepowiednie lub jakiegoś rodzaju groźby nie mogły sprawić, że będzie jej lepiej.
Skierowała się w stronę wyjścia na parking, na którym od pięciu minut miała czekać jej starsza siostra. Sprawdziła telefon, ale pusty ekran świadczył jedynie o tym, że nikt nie chciał się z nią kontaktować. Westchnęła i schowała go z powrotem do tylnej kieszeni, a ze swojego wysłużonego, czerwonego plecaczka wyjęła paczkę mentolowych papierosów. Gdy tylko znalazła się na świeżym powietrzu odpaliła jednego z nich, by zaciągnąć się jego doskonałą wonią i miętowym smakiem pozostającym na czubku języka.
Paliła, bo ta używka pomimo bardzo dużej szkodliwości dla organizmu, sprawiała, że czuła się choć na chwilę dobrze z samą sobą. Usiadła na krawężniku, wcześniej pokonując sporą połać trawnika, wydmuchując przy tym kłąb dymu, który powoli uniósł się w górę, by po chwili zniknąć. Przy drodze przejeżdżało wiele samochodów, ale żaden nie należał do siostry. Co prawda nie było w tym nic nadzwyczajnego. Melody, czyli starsza z Graysonów, spóźniała się dosłownie zawsze i wszędzie. Jeśli założyłaby się z kimś o dolara, że siostra nie przyjedzie na czas, teraz byłaby bogatsza o tego dolara.
Tak więc, musiało minąć następne dziesięć długich minut, by czerwone monstrum, czyli Range Rover ich ojca, wtoczył się na miejsce parkingowe tuż obok szatynki. Od strony kierowcy wyskoczyła niebieskowłosa, wysoka dziewczyna, która uśmiechnięta od ucha do ucha, pomachała jej na przywitanie.
Gdyby można było ją określić jednym słowem to z pewnością pasowałoby - zakręcona. Oznaczało to tyle, że była zupełnym przeciwieństwem Delilah. O Melody mówiło się wiele, czasami tych złych rzeczy, ale raczej uchodziła za kwintesencje pozytywnych uczuć. Obdarowywała nimi wszystkich wokół, co niewątpliwie potwierdzało dużą różnice charakterów między siostrami. Delilah nie potrafiła funkcjonować w taki sposób, mimo zwykle pełnego emocji charakteru, raczej wolała trzymać się zdala od innych ludzi, którym mogłaby w jakiś sposób przekazać je - przynajmniej od pewnego czasu.
Nie były one z jednej krwi i różniły się chyba pod każdym możliwym względem. Natomiast siostrzaną więź jaką stworzyły już od małego dziecka była silna i od pewnego czasu nie potrafiły długo bez siebie funkcjonować. Spędzały razem czas prawie zawsze, miały wspólny pokój i do tej pory nie znalazłaby się rzecz, która byłaby w stanie je rozdzielić. Delilah liczyła, że potrwa to jak najdłużej. Kochała Melody, bo przy niej czuła się po prostu sobą. Siostra była powierniczką sekretów, sposobem na zły humor, osobą do głupkowatych rozmów i tych bardziej poważnych. Jednak wiedziała, że czas powoli dobiega końca, a Mel za rok wyjeżdża do college'u i pozostawi ją samą.
– Część – ścisnęła ją oplatając swoje dłonie wokół szyi siostry. – Nie wiem czy jest sens pytać, czemu nie przyjechałaś na czas.
Odwzajemniła uścisk chichocząc na jej komentarz. Delilah była wyższa od Melody prawie o głowę, mimo że różnica wieku stanowiła wyłącznie rok.
– Jak minął dzień, młoda? – przyjrzała się uważnie twarzy szatynki i delikatnie zebrała kosmyki włosów, które wpadały jej do oczu. – Wyglądasz jakby ktoś przejechał cię buldożerem.
– Nic nie mów... – westchnęła, odwzajemniając uścisk. – Mam uczulenie na dupków, a dzisiejszy dzień w nich obfitował.
– Niedorzeczne – odpowiedziała niebieskowłosa zerkając na godzinę na wyświetlaczu telefonu. – Mamy jeszcze chwile, chcesz opowiedzieć mi, co się stało?
– Po prostu znowu dałam się sprowokować głupimi docinkami. Mel ilekroć się staram, zawsze emocje biorą górę i efekt pozostaje taki sam. Inni ludzie potrafią tak funkcjonować i nie przejmować się tym wszystkim, a ja nawet nie widzę postępów w swoim zachowaniu.
– Moja Dede – patrzyła na nią z tą swoją charakterystyczną troską w oczach. – Jesteś młoda i masz prawo popełniać błędy. Nie bądź dla siebie zbyt sroga, widzę jak bardzo się starasz i może choć nie dostrzegasz jeszcze tego, robisz duże postępy.
– Czuje, że tu nie pasuje – westchnęła, po raz kolejny zaciągając się dymem papierosowym.
– Przykro mi, że tak czujesz, mam nadzieję, że kiedyś przyjdzie ten moment i znajdziesz to czego szukasz – pociągnęła nosem i objęła młodszą ramieniem. – A poza tym znowu palisz te śmierdzące papierosy?
Melody zmarszczyła z obrzydzeniem nos i z wzrokiem wbitym w fajkę kontynuowała siostrzany wywód:
– Tylko psujesz sobie zdrowie – kiwnęła głową w stronę niedopałka.
Delilah wzruszyła ramionami i rzuciła resztę niedopałka na ziemię, przygniatając go różowym Martensem.
– Jestem zaskoczona, że ty o tym wspominasz – prychnęła rozbawiona Delilah. – Może lepiej zamiast wytykać moje nałogi, porozmawiajmy o twoich i ich wpływie na zdrowie.
W odpowiedzi tamta wystawiła język i dopadła plecak szatynki, wyjmując naruszoną już paczkę z mentolami. Del prychnęła rozbawiona jej hipokryzją, wywracając przy tym oczami, jak zwykle zwykła robić.
– Nie musisz być ciągle taka złośliwa – wydukała w odpowiedzi i płynnym ruchem przejęła także zapalniczkę, która dotychczas spoczywała w kieszeni spodni Delilah. – A teraz koniec tej wychowawczej gadki, od tego masz rodziców.
– Jesteś wzorem starszej siostry – ironizowała.
– Przynajmniej nie udaje – machnęła lekceważąco ręką i zapaliła papierosa. – Nie staram się być perfekcyjna, jestem sobą. Tego nas nauczyli rodzice, prawda?
– Taa.
Zaciągnęła się i dmuchnęła prosto w twarz siostry, śmiejąc się przy tym perfidnie. Kilka razy mlasnęła z niesmakiem znów się odzywając:
– Czemu palisz akurat mentole? Są obrzydliwe.
– Nie mój problem, mogłaś wziąć swoje, a nie marnować moje zapasy.
Może powinna ugryźć się w język. W sumie tylko wyłącznie dzięki Melody miała dostęp do papierosów, pozyskiwanych dzięki jej sporym znajomościom i podrobionym dowodzie. Były świadome, że nie są dla nich, ale im bardziej coś było zakazane tym bardziej kusiło.
Pierwszy raz spróbowały papierosa tego samego dnia, kiedy sąd dla nieletnich zawitał do ich domu. Delilah przepłakała chyba cały dzień, leżąc głową na kolanach swojej ukochanej siostry, która głaskała ją po włosach i w ciszy słuchała łkania. Po kolacji wybrały się na nocny spacer i tam Melody wyznała, że wykradła jednego papierosa z kurtki ich starszego brata Rhysa. Pamiętała tylko jak obie nie mogły przestać dusić się, podczas wielu prób zaciągnięcia się dymem. Po czasie nocne spacery w towarzystwie papierosa dzielonego na pół, stały się ich przyzwyczajeniem, a wręcz normą.
– Raczej pozostanę przy normalnych, a ty pal dalej to świństwo – niedopaloną resztę rzuciła na drogę i odgarnęła swoje niebieskie włosy do tyłu.
Melody była piękna. Miała długie włosy do pasa, które mimo wielu kolorów, jakie zagościły na jej głowie, wyglądały na bardzo zdrowe. Zwykle wiązała je w warkoczyki, a resztę pozostawiła rozpuszczone, tak by lekkimi falami spływały w dół jej pleców. Zwykle widywana była w spódniczkach, topach i jeansowych kurteczkach, w których wyglądała bardzo dziewczęco. Nie można było odebrać jej tego, jaki talent ma do łączenia ze sobą niestandardowych części ubioru, więc mimo prostoty ubrań zawsze wyglądała olśniewająco.
– Podoba mi się ta opaska z bandany – mruknęła Del próbując ukryć zachwyt, aby czasem nie podnieść i tak zbyt wysokiej samooceny siostry.
Dzisiaj, jak zauważyła wcześniej Delilah, miała sukienkę w kwiatki przed kolana, katanę i bandanę, przeplecioną jak opaskę przez swoje włosy i chociaż brzmiało to całkiem dziwacznie, to w całości wyglądała olśniewająco.
– Dziękuję, starałam się – uśmiechnęła się. – A ty jak zwykle wyglądasz... Jak ty.
– Dziękuję, starałam się – zaśmiała się rzucając w jej stronę ripostą.
– Musimy chyba się wybrać na jakieś siostrzane zakupy, bo... Czy to koszulka Rhysa?!
– Może.
Chwilę później obie usiadły w aucie, a Mel przekręciła kluczyk, by go uruchomić i znów spojrzała zaniepokojona w kierunku siostry.
– Czy coś jeszcze chciałabyś ze mną omówić? Wiesz, jestem tu serio dla ciebie – mówiąc to złapała ją mocno za dłoń, głaszcząc kciukiem jej wierzch.
– Obiecuję, że jeśli będę musiała się wygadać to zawsze będziesz pierwszą osobą – była tej dziewczynie niezwykle wdzięczna, za wszystko co robi, jak poświęca się dla niej i reszty rodziny. – Jesteśmy przyjaciółkami i siostrami, nic nie może tego zmienić.
Melody w zgodzie kiwnęła głową i wyjechały z parkingu, kierując się w stronę centrum.
Lafayette było miastem w Indianie i mimo, że nie było duże, całkiem nieźle się rozwijało. Mieli tutaj muzea, kilka szkół, wiele całkiem dobrze prosperujących sklepów oraz galerii handlowych oraz parę klubów. Do jednego z nich kierowały się w tamtym momencie. Mijając pobliskie kawiarnie, restauracje i malutkie sklepiki, które znajdowały się na przedmieściach, gdzie także osadzona była szkoła Delilah. Nawet miejsce sprawiało wrażenie dobrze dopasowanego, z dala od centralnej części miasta, gdzie szkolne wyrzutki nie postawią stopy.
Szatynka wyjrzała przez okno, oglądając ludzi, którzy pewnie właśnie kończyli pracę i wracali do kochających rodzin, albo szykowali się na wieczór, by wyjść ze znajomymi i trochę potańczyć w barach. Niektórzy biegali lub spacerowali po pobliskim parku, zauważyła nawet niezwykle czarującą parę staruszków, wpatrzonych w siebie jakby na nowo zakochiwali się w sobie nawzajem. Przez myśl przeszło jej nawet mała ciekawość, czy kiedyś będzie gotowa tak bardzo się przed kimś otworzyć, by pokochał ją w całości, nawet za jej wady.
– Jesteś strasznie zamyślona – zauważyła starsza szturchając ją lekko w ramię. – Na pewno wszystko okej? – zmarszczyła charakterystycznie dla siebie czoło, przez co wyglądała jak buldog francuski.
– Tak – westchnęła jakby rozmarzona. – Tak sobie myślę, masz może jeszcze trochę czasu przed pracą?
Melody zerknęła na niewielki zegarek na płycie rozdzielczej samochodu i kiwnęła potwierdzająco głową. Chyba domyśliła się o co może dokładnie chodzić, bo zmieniła pas jazdy i zaczęły oddalać się od miejsca docelowego.
– Jest chwilę po siedemnastej, zdążymy na pewno. Jedziemy do twojego miejsca.
☽☼☾
Wykonała ostatnie pociągnięcie i farba zostawiła ślad na murze. Nawet to, że trochę odprysnęła w niektórych miejscach, nie zburzyło całej koncepcji pracy. Jeszcze kilka tygodni temu jedna ze ścian opuszczonej fabryki była tylko szarym murem, a teraz połyskiwała w promieniach zachodzącego słońca. Uśmiech zagościł na twarzy Delilah, kiedy odłożyła puszkę sprayu z powrotem do torby i odsunęła się by zobaczyć dzieło w całej okazałości.
Wielkie jaskółcze skrzydła o rozpiętości około dwóch metrów, prezentowały się naprawdę dumnie. Wyglądały jak rzeczywiste, jakby zaraz miały wznieść się do lotu. Całości pracy dopełniały farby z brokatem, którymi ozdobiła część piór. Teraz skrzyły się w świetle, dając tym samym magiczną poświatę.
– Dobra muszę przyznać, że na początku nie byłam pewna tego pomysłu, ale wyszło genialnie. Serio De, muszę koniecznie to sfotografować – Mel zamachała komórką, robiąc multum zdjęć. Wyglądała niczym rodzic dumny ze swoich pociech. – To chyba najlepsze graffiti jakie wykonałaś.
– Jest wspaniale, masz zupełną rację – przyznała. – Trochę zmodernizowałam swój pomysł. Na miejsca bardziej szczegółowe, użyłam pędzla i farb, dlatego efekt jest trochę inny niż zakładałam.
– Wygląda bardziej jak obraz, niż mural. To powinno do cholery wisieć na jakiś wernisażach, a nie w takim miejscu, gdzie zobaczy go tak mało osób.
Nie mogła się nie zgodzić na te słowa. Miała w rodzicach i rodzeństwu wielkie wsparcie związane z swoją pasją, ale sądziła, że to nie wystarczy. Nigdy nie oszukiwała siebie - miała talent i wiedziała o tym doskonale. Tylko innych mało to obchodziło, zniszczyła swoimi uczynkami to co kiedyś mogłaby dokonać. Przestała więc wiązać jakąś poważną przyszłości ze sztuką i pójściem do szkoły artystycznej.
– Jesteś niczym Banksy! Tylko, że w dziewczęcej wersji.
– Ta, coś w tym stylu – westchnęła i zaczęła zbierać rozrzucone pod ścianą materiały plastyczne. – Cieszę się, że nie wyszła z tego kompletna porażka.
– Coś ty – prychnęła szukając czegoś w telefonie, gdy nagle zrobiła zdegustowaną minę i obróciła komórkę, tak by Delilah mogła zobaczyć powód jej obrzydzenia. – A co do porażek życiowych...
Evelyn Moore zaktualizował/a status minutę temu
OMG! To już dzisiaj! Mój chłopak wystąpi razem ze swoim zespołem i zadedykuje mi piosenkę!!!
Nie możecie tego przegapić ;) #najlepszychłopaknaświecie💘
Polub . Skomentuj . Udostępnij
Prychnęła zażenowana i obróciła wzrok jak najszybciej. Doskonale wiedziała kim jest ta dziewczyna i nie miała zamiaru dłużej poświęcać jej choć trochę swojej uwagi.
Kiedy jeszcze uczęszczała, do tej samej szkoły co siostra, obie za nią nie przepadały, co było bardzo uzasadnione. Evelyn Moore poza byciem jedną z najładniejszych dziewczyn w liceum, była także koszmarem Delilah, który uprzykrzał jej ostatni rok ósmej klasy i początek liceum, zanim została przeniesiona. Już od początku zgrywała słodką idiotkę, która mimo pięknego wyglądu zewnętrznego, była w środku niezwykle zepsuta. Perfidna i wyrachowana, starała się rządzić korytarzami placówki wraz ze zgrają dziewczynek, biegających za nią jak szczeniaczki za najsmaczniejszą kostką.
– Niech idzie w diabły.
– Totalnie, powinna startować na prawą rękę Lucyfera – zaśmiała się Mel i ucięła temat.
W głowie Del pozostał jednak obraz Evelyn, która niczym czarownica, wysysała z niej resztki jakiejkolwiek chęci do codziennego przekraczania murów szkoły. Nigdy nie znalazła powodu, dlaczego tamta uprzykrzała jej każdą przerwę, rozsiewając okropne plotki i nagabując innych przeciw niej. Miarka przebrała się, kiedy zaczęła obrażać rodzinę dziewczyny. Pamiętała to jak dziś.
"Zabrakło ci języka w buzi?"– wyśmiała ją pewnego dnia Moore. –" Nie dziwi mnie to, tak szczerze. Wszyscy Graysonowie są dziwakami, co nie?"
Mówiąc to, obróciła się do grupki gapiów, kiwających głową na każde jej skinienie. Wywęszyli temat do plotek, niczym sępy padlinę. Była tylko ósmoklasistką, próbującą przetrwać szkołę i nikomu nie wchodzić w drogę. Jednak stała się celem dla samej królowej pszczół.
"Nic ci nie zrobiłam" – wymruczała niepewnie Del, wpatrując się w różowiutkie martensy, które jej mama dorwała na przecenie w jakimś sklepie z używaną odzieżą. Nawet na chwilę nie odważyła się spojrzeć jej w oczy. – "Możesz mnie zostawić?"
"Nie słońce, nie mogę. Wiesz dlaczego? – widać było na pierwszy rzut oka, ile czerpie przyjemności z wprowadzania Delilah w zakłopotanie. – "Bo takie brudasy jak ty i twoja zapchlona rodzinka, powinni służyć takim jak ja, jako podnóżek pod stopy. Tylko do tego się nadajecie."
Chciała, aby ten koszmar się skończył, w głowie wyobrażała sobie, że to tylko jeden z tych strasznych snów, które śniły jej się tak często. O łagodnej bryzie wiejącej w twarz oraz wodzie, która ze spokojnej przeradza się nagle w sztorm, a ona zaczyna się topić. Mimo że woła o ratunek, nie może dostrzec nikogo, kto miałby ją uratować. Sen co prawda był straszny i budził ją prawie każdej nocy, ale z jakiegoś powodu wolała go o wiele bardziej, niż te straszne słowa wypowiedziane, czy bardziej wyplute w jej twarz.
Choć pragnęła coś więcej powiedzieć, może nawet się odgryźć, w tamtym momencie nic nie wydawało się odpowiednie, a zwłaszcza wypowiedziane z jej ust. Nowa prześladowczyni wyperswadowała idealnie jakim szkolnym wyrzutkiem była, a ona musiała się z tym pogodzić, jeszcze bardziej chowając się po kątach szkoły, uciekając przed rozwścieczonym rojem i ich królową.
Z czasem wypracowała sobie pancerz, który miał chronić ją przed obelgami i szyderczymi komentarzami. Problem polegał na tym, że zaczęło się to przeradzać w bunt i zamykanie się na innych. Znikome pokłady negatywnych emocji, które kumulowała do tej pory w sobie, wybuchły przeradzając się w coraz częstsze agresywne zachowania. Wtedy zaczęła trafiać na dywanik do dyrektora i co jakiś czas zostawać zawieszaną przez różnego rodzaju bójki i przemocowe zachowania. Niestety w ostateczności skończyło się wyrzuceniem, do czego dyrektor miał pewne prawo.
– Ona to skończony rozdział – odezwała się ponownie Delilah, gdy szły już w stronę samochodu. – Wiesz, że to była moja pierwsza myśl, kiedy wydalono mnie ze szkoły? Że nigdy więcej nie będę musiała jej widzieć, mój koszmar wreszcie się skończył, ale jak widać ona nie potrafi dać o sobie zapomnieć.
Melody objęła siostrę i ścisnęła ją pokrzepiająco, chcąc wesprzeć dziewczynę jak tylko potrafiła. Doskonale zdawała sobie sprawę jak wszystko co Del przeszła na nią wpłynęło i przez to przestała być tą samą dziewczyną. Kiedyś była inna - pełna zaangażowania, wiary we własne przekonania i cały czas rzucała tymi złośliwymi żarcikami. Najbardziej chciała zobaczyć jej szczery uśmiech, który zniknął wraz z pojawieniem się problemów. Młodsza cały czas walczyła z demonami w środku, nie dając po sobie poznać, uciekała od okazywania jakichkolwiek uczuć w stosunku do drugiej osoby. Stała się z kolorowego ptaka, zaledwie cieniem w najciemniejszej uliczce - prawie niewidocznym.
– Potrzebujemy się napić, obie miałyśmy podły tydzień – rzekła Melody, uśmiechając się serdecznie. Wiedziała w głębi, że to też nie bardzo poprawi sytuację, ale warto było spróbować.
– Masz rację, chyba zostanę w barze na jednego drinka, jeśli mi go postawisz, oczywiście – pociągnęła nosem, robiąc przy tym minę zbitego szczeniaka.
– Śnisz, mała. Nie mam oszczędności na twoje zachcianki, a zwłaszcza teraz, kiedy zbieram pieniądze na studia – zachichotała. – Muszę dorównać Rhysowi. Serio nie mogę być gorsza niż ten leń, któremu ciągle kradniesz ciuchy, bo sam nie umie robić prania.
Najstarszy z rodzeństwa Graysonów już od dwóch lat studiował na stanowym uniwerku, będąc tym samym największą dumą ich rodziny. Mieszkał wciąż w domu, ale mimo że w nim przebywał raczej nie był skory do wypełniania obowiązków domowych. Twierdził, że przez ciągłą potrzebę nauki nie ma czasu pomagać, a co dopiero prać swoje ubrania, więc wszędzie walało się jego pranie zrobione przez mamę, które jakoś nigdy nie mogło znaleźć drogi do jego szafy. Dlatego też Delilah chętnie podkradała coś z tej kupki, a wielkie koszulki uwielbiała najbardziej, czując się w nich najlepiej. Nie jej wina, że nie miał ochoty tego sprzątać! Poza tym jej styl polegał na ubieraniu tego co wpadło jej akurat w ręce, starając się przy tym jak najmniej wyróżniać. Stawiała zwykle na ubrania o ciemnych barwach, spodnie z dziurami i ciężkie buty.
– Nie sądzę, że jakoś bardzo obciążyłoby to twój budżet – prychła, słysząc wcześniejsze słowa siostry. – Poza tym, pewnie połowa kasy i tak pójdzie na nową dostawę ubrań do twojej szafy.
– Nie musisz się martwić o moje wydatki. Serio, jak się dobrze postaram mogę liczyć na pomoc ze stypendium.
– Jeśli je otrzymasz, Mel. Z twoim roztrzepaniem i nieprzestrzeganiem zasad, może być ciężko.
– Czemu zawsze musisz mieć takie mroczne myśli – westchnęła trochę zawiedziona odpowiedzią siostry. – Uwierz we mnie, choć ten jeden raz!
Melody udała obrażoną, ale zaraz potem zaśmiała się, aby trochę rozluźnić atmosferę, nigdy nie przepadała za krępującą ciszą, może dlatego, że była urodzoną gadułą. W jej towarzystwie zawsze można było się pośmiać, dlatego młodsza tak uwielbiała z nią przebywać.
– A jeśli już mówimy o przestrzeganiu zasad. Do cholery, która jest godzina? O osiemnastej zaczynam zmianę w barze! – wrzasnęła niebieskowłosa i poklepała kieszenie kurtki w poszukiwaniu komórki.
Del dotknęła swojego nadgarstka w poszukiwaniu złotego zegarka, który raczej przypominał bardziej bransoletkę, ale jakże zdziwiła się, kiedy okazało się, że nie było go na swoim miejscu. Z przerażeniem przejechała jeszcze po nadgarstku, ale nie pomyliła się.
– Zgubiłam zegarek – jej głos drżał, a oczy zrobiły się szkliste, jakby miała zaraz się rozpłakać.
Ten mały drobiazg był z nią właściwie odkąd pamiętała, przez co stał się nieodłącznym elementem, który zawsze jej towarzyszył. Jako mała dziewczynka milion razy oglądała jego złotą bransoletę z maleńkimi połyskującymi kamyczkami wokół tarczy, która była równie zachwycająca - księżyc i słońce połączone w jedną całość, niczym znak równowagi.
Teraz przepadł, tak po prostu. Zastanawiała się powoli, czy ten dzień może być jeszcze gorszy.
– Spokojnie, przypomnij sobie, gdzie ostatnio go widziałaś? – odezwała się Melody i rozejrzała się dookoła. – Chodź poszukamy go razem, może upadł ci, gdy pracowałaś przy muralu.
Dziewczyny obeszły cały teren, przy którym pracowała, ale po zegarku nie było ani śladu, jakby rozpłynął się w powietrzu. Delilah wydawało się, że oddycha coraz płycej. Zadawała sobie pytanie, jak mogła przeoczyć tak ważną rzecz i gdzie mógł w takim razie być. Przecież była tylko tutaj i w szkole...
– Pieprzony Luca!
– Co?
– Ukradł mi zegarek! Nawet domyślam się, kiedy mogło się to stać.
Głupia myślała, że chłopak chciał ją wesprzeć, kiedy tak trzymał za jej nadgarstek, a tak naprawdę sprawnie mocował się ze sprzączką od błyskotki.
– Jeszcze raz, kto ci go zwinął? – Melody widocznie nie nadążała za tokiem myślowym przedmówczyni.
– Chłopak, z którym siedziałam na zajęciach u Thora. Nie wierze, że nie zauważyłam tego.
– Chłopak?
– Mel, nie pora na to. Poza tym nie ma o czym mówić. To złodziej, a ja nie zamierzam tym razem mu odpuścić.
Melody spojrzała na wyświetlacz telefonu i syknęła.
– Wiem, że ten zegarek jest dla ciebie niezwykle ważny i chętnie pomogę ci wykonać egzekucję na tym gnojku, ale możemy to przełożyć na jutro? Za dziesięć minut muszę być w pracy na nocną zmianę, inaczej szef mnie zabije i nici z wspólnej misji.
Del pokiwała wyrozumiale głową, choć było jej strasznie przykro, ale bez słowa skierowała się do auta.
– Będę prowadzić, rzuć mi kluczki – skinęła do siostry, ale ta na dźwięk usłyszanych słów, aż cofnęła się o kilka kroków.
– Nie żartuj sobie. Jeszcze mam ochotę pożyć, bez odpowiedniego zabezpieczenia przynajmniej w postaci kasku nie zamierzam wsiadać.
– Przesadzasz, nie jest aż tak źle – prychnęła obrażona szatynka.
Okej, może nie była najlepszym kierowcom, ale tłumaczyła to małym doświadczeniem, ponieważ prawo jazdy otrzymała jakieś dwa miesiące temu. Natomiast jej rodzina raczej wydawała się stronić od przejażdżek z nią w roli kierowcy. Wszyscy, których znała zadawali sobie pytanie, jak to możliwe, że udało jej się zaliczyć, bo jazda autem w jej przypadku sprowadzała się do slalomu po drodze, ciągłego trąbienia na innych, a także nie zdejmowania stopy z pedału gazu.
– Jest tragicznie, ale... Kurde masz szczęście, może w tym czasie uda mi się wcisnąć w uniform i nie zrobić sobie krzywdy – podała jej klucze z zawieszką pompona.
– Nic nie obiecuje – parsknęła, ale nic więcej nie powiedziała, napotykając spojrzenie Melody, które mogłoby zamordować. – Tak czy siak, dziękuję.
Szatynka uruchomiła auto, które zawyło żałośnie i aż podskoczyło..
– Taaa. Obym tego nie żałowała...
☽☼☾
Żałowała. Melody już od pierwszych dźwięków odpalonego auta wiedziała, że coś będzie nie tak. Szamotała się ze spodniami i bluzką od pracowniczego uniformu, pozostając cały czas na tylnym siedzeniu i czując się jakby wydała na siebie wyrok.
Delilah w tym samym czasie starała panować nad emocjami, by odnaleźć się ponownie w roli kierowcy, co nawet nijako jej wychodziło. Zwykle kierując, jazda sprowadzała się do zaczepiania o każdy napotkany na drodze krawężnik, a teraz z łatwością mijała powolne samochody, które z uśmiechem na twarzy wyprzedzała, niczym zawodnik wyścigu rajdowego. Pędziły prostą drogą, mijając ratusz oraz różnorakie sklepy, co oznaczało, że wyjechały z drogi ekspresowej, prosto do centralnej części miasteczka, a do celu pozostało zaledwie parę minut.
Starsza wciąż kończyła ubierać strój, modląc się w duchu, aby jej buzia nie spotka się z przednim oparciem, podczas ostrego hamowania, a zważywszy na niezapięty pas, szansa wydawała się być ogromna. Z przerażeniem wypisanym na twarzy, trzymała się kurczowo obicia, wbijając w nie swoje paznokcie.
– Jack mnie ukatrupi! – dramatyzowała na głos, w myślach żegnając się ze światem żywych, po tym jak zostanie zabita przez swojego szefa lub nieostrożną młodszą siostrę, kierującą śmiertelną maszyną.
– Oh, z pewnością kochana – Delilah spojrzała w lusterko, aby lepiej zobaczyć żałosny wyraz twarzy współpasażerki, wyglądającej niczym przestraszone szczenię.
– Dzięki za słowa otuchy – prychnęła z sarkazmem.
Szybko tego pożałowała, kiedy mocno poleciała do przodu, podczas nieudolnego manewru skręcania.
– Sorki.
– No tak, prędzej to ty mnie zabijesz, niż mój szef! – Melody fuknęła z oburzeniem, masując obolały bark, którym przywaliła w jeden z przednich foteli.
Tamta wzruszyła tylko ramionami, nie przerywając zbyt szybkiej jazdy i wyprzedziła kolejne auto przed sobą.
– Jesteś niemożliwa Del – szepnęła bardziej do siebie, ponownie wbijając się paznokciami w tapicerkę fotela kierowcy, aby wciąż móc usiedzieć na miejscu. – Zaraz zwymiotuje, jak nie przestaniesz tak kiwać samochodem!
– Przestań narzekać, przecież sama mówiłaś, że powinnam podszkolić się w jeździe – westchnęła i zatrzymała pojazd przed światłami, żywo wpatrując się w migające czerwone światło. – A poza tym, mama też zachęcała mnie, abym częściej jeździła. Tylko ty i tata, cały czas jesteście temu przeciwni.
Melody przeklęła w myślach. Miała rację, za każdym razem kiedy sięgała po kluczyki, matka wspominała tylko coś o bezpiecznej jeździe i posyłała jej promienny uśmiech, a ojciec przewracał oczami na znak desperacji spowodowanej brakiem jakichkolwiek opcji zaradzenia temu faktowi.
– Dobrze, że tata nie widzi nas teraz – mruknęła wreszcie w odpowiedzi i nie zdążyła nic więcej dodać.
Gdy tylko światło zmieniło się na zielone, a samochód wydał przeraźliwy zgrzyt, ruszając przed siebie, znów poleciała do przodu, tym razem lądując twarzą na zagłówku fotela przed sobą.
– Kurwa, De! – wrzasnęła przeraźliwie Mel.
– Przepraszam, okej? Może zamiast na mnie wrzeszczeć, zapnij wreszcie ten cholerny pas!
– Nigdy więcej nie dam ci prowadzić auta – powiedziała to trochę spokojniej, ale wciąż niezwykle srogo.
– To przez ten van przed nami! Cały czas się wlecze – mówiąc to uderzyła ręką w środek kierownicy powodując, że auto wydało głośne trąbienie. – Jeśli zaraz nie ruszy to przysięgam, że ja go ruszę.
Melody stwierdziła, iż jedynym rozwiązaniem została modlitwa o szybkie i bezwypadkowe dojechanie do celu, które o dziwo wreszcie doszło do skutku, kiedy wjechały na parking za barem. Wysiadła i miała ochotę całować ziemię pod swoimi stopami, z wdzięczności za przeżycie tego dramatu, rozgrywającego się w pojeździe.
Czarny van stanął w niewielkiej odległości od nich, ale nikt przez najbliższe minuty nie wychodził z niego. Miał charakterystyczne malunki w kształcie płomieni, ciągnąc się przez cały bok pojazdu oraz tył. Delilah widziała już gdzieś takie płomienie, ale nie mogła przypomnieć sobie gdzie. Wzruszyła tylko na to zdarzenie ramionami i skierowała wzrok z powrotem na Mel, która poprawiała włosy, przeglądając się w lusterku.
– Zostaniesz na chwilę, prawda? – zapytała, podświadomie modląc się, żeby odpowiedź była twierdząca. Chciała, aby Del pomogła jej w ogarnięciu stolików i baru, przed przyjściem klientów.
– Okej, w sumie i tak nie mam żadnych planów.
– Jak zasłużysz, może dostaniesz nawet drinka – odparła, kierując się w stronę wielkiej blaszanej płyty, mającej uchodzić za drzwi.
Obie złapały za uchwyt, mocno go szarpiąc. Brama wreszcie ustąpiła, pod ich naporem i mogły wejść do środka.
– Jako starsza, odpowiedzialna siostra muszę ci powiedzieć, że jeśli zdecydujesz się na alkohol, będziesz musiała wrócić autobusem – oznajmiła poważnym głosem i weszła za bar. – Albo poczekasz do końca mojej zmiany i pojedziemy razem.
– Jako starsza i odpowiedzialna siostra nie powinnaś w ogóle dawać mi do ust, czegoś co ma w sobie alkohol – przekomarzała się Delilah. – I nie sądzę, że zdołam tu zostać tak długo, więc pewnie wybiorę pierwszą opcję.
– Jak wolisz, nie nalegam.
Bar był jednym z najlepszych miejsc w Lafayette, przynajmniej w mniemaniu Del. W środku panował przyjemny półmrok i tylko kilka z lamp, które były raczej żarówkami powieszonymi na linkach, oświetlało blat baru i miejsca przy stolikach. Został wyłożony w czerwoną cegłę, wraz z gdzieniegdzie powieszonymi ozdobami w postaci winyli, starych zakurzonych instrumentów czy plakatów z jakimiś mało znanymi zespołami. Całość przypominała trochę jakiś apartament gwiazdy rocka, niżeli miejscowy pub z muzyką na żywo. Bardzo podobał jej się taki industrialny styl i marzyła, że kiedyś będzie miała okazję przeprowadzić się do takiego mieszkania, choćby na chwilę.
"Zamieszkamy razem w jakimś wielkim lofcie, gdzie wszystko będzie skąpane w drewnie, cegle i zimnym metalu. Będziemy w nim słuchać ciężkiej muzyki puszczonej na cały regulator, robić co chwila nowe kolczyki i tatuaże, a w chłopakach będziemy przebierać jak w rękawiczkach. Tak jak przystało na zbuntowane dziewczyny" – powiedziała pewnego razu Melody, kiedy Delilah wróciła znów zapłakana ze szkoły.
Do tej pory plany pozostały tylko w ich marzeniach, a jedyne czym z tych wymienionych rzeczy mogła się poszczycić Delilah, był jeden mały tatuaż na środkowym palcu i jeden chłopak, któremu ten środkowy palec będzie śnić się do końca życia.
Obie kochały ten bar, nie tylko ze względu na niezwykły klimat i otoczenie, ale także przez wzgląd na właściciela. Był nim kuzyn ich matki, a zarazem najlepszy wujek jakiego mogły sobie wymarzyć. Już od kilku lat przychodziły tak po prostu, pomagać w sprzątaniu lokalu, ale kiedy Melody zaczęła drugą klasę liceum, zaproponował jej pracę dorywczą, mimo że nie była nawet pełnoletnia. Delilah liczyła, że do niej wujek też wyjdzie z tym samym pomysłem.
– Osiemnasta dwadzieścia trzy! – zamiast przywitania usłyszały donośny głos mężczyzny, który chwilę później wyłonił się z zaplecza, niosąc dwie skrzynki wypełnione po brzegi szklankami. – Wiedziałem, że w tym tygodniu pójdziesz na rekord!
Starsza stała jak sparaliżowana, co wcale nikogo by nie zdziwiło, bo głos wuja był głęboki, a postura wielkiego barczystego mężczyzny z grymasem niezadowolenia, przestraszyłaby niejednego. Szybko jednak oprzytomniała, gdy na twarzy z powrotem pojawił się wielki uśmiech i pokrzepiająco ścisnął obie dziewczyny za ramiona.
– Wiem, ale to wcale nie była moja wina Jack! Musisz mi uwierzyć – przybrała minę niewiniątka i pomogła wypakowywać szklanki na blat.
Szef zaniósł się barczystym śmiechem i objął dziewczynę ramieniem.
– Więc, kto zawinił, moja droga Mel?
– Delilah z jej antytalentem do prowadzenia auta – wskazała ją palcem, niczym mała dziewczynka, skarżąca mamie na rodzeństwo.
– Oh, przepraszam bardzo! – ta w odpowiedzi obruszyła się. – Wydaje mi się, że w tym wypadku to, jak to nazwałaś - twój antytalent do bycia na czas.
– Ty mała jędzo, miej trochę skrupułów, kiedy odzywasz się do starszej siostry!
– Dziewczynki! – zaśmiał się ponownie mężczyzna, rozbawiony ich dziecinnym zachowaniem. – Nic się nie stało, ciesz się Mel, że jesteś moją ulubienicą w tej robocie. Teraz zapraszam jednak do pracy, moja droga.
Przez następne pół godziny Melody, wraz z nieocenioną pomocą Delilah, sprzątała stoliki i scenę na dzisiejszy koncert, który miał się rozpocząć około dwudziestej trzydzieści.
Kiedy skończyły na zegarze dochodziła dziewiętnasta. Del opadła na czarną pluszową kanapę z drinkiem w ręce. Został przyrządzony przez jej siostrę ze własnego przepisu, będącego mieszaniną soku żurawinowego, wódki i jakiegoś przypadkowego likieru. Mimo wcześniejszej niechęci do tego specyfiku, okazał się nadzwyczaj dobry, przez co już po chwili połowa szklanki została opróżniona.
Melody dołączyła do siostry i usadowiła się obok, z dumą przyglądała się wysprzątanemu pomieszczeniu, które za kilka godzin miało powrócić do stanu sprzed przyjścia do lokalu.
Niespodziewanie usłyszały zgrzyt metalowych drzwi i zobaczyły grupę wtaczających się do środka nastolatków, obładowanych kuframi i instrumentami. Było na tyle ciemno, że dostrzeżenie ich twarzy w mroku graniczyło raczej z cudem. Głos dwóch osób wydawał się być nieco znajomy. Jeden z nich był dziewczęcy. Ciągle się śmiała, co z jakiegoś niezrozumiałego powodu przyprawiało Delilah o ciarki na całym ciele. Drugi był męski i nawet jeśli nie widziała jego twarzy, czuła bazującą pewność siebie. Wszystko to spowodowało, że trochę za bardzo się spięła, więc bez namysłu wychyliła do końca napój i odłożyła naczynie na stolik.
Jack wyszedł na powitanie grupie, wraz ze swoim firmowym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Wskazał ręką mało oświetloną scenę, gdzie grupa mogłaby się ustawić i tam ich skierował. Dopiero kiedy zapalił światło, szatynka poczuła, że zaczyna się dusić. Doskonale znała tą dwójkę. Evelyn Moore i Luca McCullen stali na podwyższeniu, tak po prostu ze sobą rozmawiając. Razem z resztą zespołu rozpakowywali potrzebny sprzęt i instrumenty. Nie zauważyli jej, więc uznała to za wielkie szczęście.
Skuliła się jeszcze bardziej na meblu i cała sztywna, nie była wstanie wykonać choćby ruchu. Poczuła, że ktoś ją ściska za dłoń i rozszerzyła jeszcze mocniej oczy w strachu.
– Nie wiedziałam – usłyszała szept Melody. – Ja pierdole, naprawdę nie wiedziałam, że tutaj będzie.
Musiały minąć minuty, gdy wreszcie udało jej się oderwać od kanapy. Postanowiła jak najszybciej schować się na zapleczu, ale gdy próbowała ominąć stolik, potrąciła go stopą, a ten w odpowiedzi wydał dźwięczne skrzypnięcie. Wzrok całej grupy, wciąż przebywającej na scenie znalazły się na niej. Znieruchomiała przełykając głośno ślinę. Szukała jakiegokolwiek ratunku w siostrze, która jak na zawołanie popchnęła ją lekko do przodu w stronę kontuaru. Jednak zanim się odwróciła wydawało jej się, że na twarzy dręczycielki niedowierzenie ustąpiło złośliwemu uśmieszkowi.
Zaplecze było niewielkie, z półkami, na których ustawione były różnego rodzaju butelki z alkoholem i naczynia. W głębi pomieszczenia można było odkryć, że znajduje się tutaj stanowisko do przyrządzania przekąsek wraz z kuchenką, a za półścianką postawione było biurko i komputer przy którym siedział wujek i rozmawiał z Sophie - jego partnerką. Kiedy tak wpadły do środka, spojrzał na nie spod uniesionych brwi i zmieszany, odezwał się:
– Wszystko w porządku, dziewczynki?
– Och... Tak – pokiwała głową Mel i objęła ramieniem Delilah. – My, umm... Po prostu mamy ochotę na frytki.
Del przytaknęła energicznie, aby wspomóc dziewczynę w kłamstwie i ukryć to jak bardzo drży jej żuchwa.
– Macie szczęście, bo akurat miałam zabrać się za smażenie ich na zapas, możecie więc mi pomóc – odpowiedziała Sophie uśmiechając się do nich szczerze.
Tak też przez najbliższe pół godziny udało jej się unikać wchodzenia na salę i przy każdej możliwym zadaniu, starała się pomagać kobiecie. Jednak kiedy na dobre rozpoczęłą się impreza, z wielka niechęcią wróciła do centralnej części baru. Na szczęście zebrało się sporo ludzi, więc gdy usiadła na jednym ze stołków barowych w najciemniejszym punkcie pomieszczenia, była prawie niewidoczna. Prawie.
– Nie wiedziałem, że Evelyn i ty się znacie, chodziłyście razem do szkoły, czy coś? – Luca pojawił się znikąd i przyparł ją do muru tym pytaniem.
Grali już chyba od pół godziny, nawet nie zauważyła kiedy zrobili sobie przerwę i z głośników zaczęła lecieć typowo klubowa muzyka. Starała się być uważna i obserwować ludzi wokół siebie, aby czasem nie natknąć się na blondwłosego wilka w owczej skórze. Nie spodziewała się jednak, że zobaczy akurat jego.
– Nie mam tutaj nic do powiedzenia – westchnęła rozgoryczona i odwróciła wzrok, aby czasem nie zauważył jej zaszklonych oczu, choć w tym świetle było to mało prawdopodobne. – Powiedz mi lepiej, czy mój zegarek hula już po Amazonie?
– Zauważyłaś? Delilah Grayson jesteś bardzo uważną dziewczynką – przejechał dłonią po jej ramieniu.
Odskoczyła od niego od razu, jakby jego dotyk parzył.
– Nie dotykaj mnie, świrze. Chcę tylko, żebyś oddał mi to co bezkarnie zabrałeś – warknęła.
Naprawdę miała go dość, a to jak bezczelnie próbował z nią flirtować, kiedy w tym samym pomieszczeniu była jego dziewczyna. Ta sama, która nienawidziła Del całym sercem.
– Wiem, że go chcesz, ale musisz zasłużyć – zacmokał.
– Posłuchaj mnie, bo nie zamierzam się dwa razy powtarzać. Jesteś wstrętnym złodziejem, a teraz jeśli nie chcesz mieć żadnych konsekwencji, oddaj mi zegarek.
Zignorował jej słowa i zaczął oddalać się w kierunku sceny. W akcie desperacji pociągnęła go za łokieć, tak mocno, że zwrócił się twarzą do niej. Był bardzo blisko, czuła wręcz jego oddech na policzkach.
– Jesteś głuchy? Oddaj moją własność.
– Już ci powiedziałem, musisz mi udowodnić, że na niego zasługujesz. Przecież umiesz.
– W co ty do cholery grasz? – wycedziła przez zęby.
Wzruszył ramionami i ponownie zaśmiał się. Następnym razem, kiedy spojrzała w jego kierunku, zniknął gdzieś w tłumie roztańczonych ludzi.
– Nienawidzę cię... Nawet nie wiesz jak bardzo – wyszeptała sama do siebie i ze złości walnęła pięścią o blat.
Chyba całą rozmowę, albo przynajmniej którąś z części musiała usłyszeć Melody, bo chwilę później stanęła na przeciwko siostry i odezwała się swoim poważnym głosem:
– Dupek z niego, ale przystojny.
– Przestań, nie pocieszasz mnie tym.
– To nic, przynajmniej wiem na kogo wypuścić list gończy w razie potrzeby.
Uśmiechnęły się do siebie rozbawione. W tym całym koszmarze cieszyła się, że wciąż ją ma i niezależnie od tego jak bardzo parszywa byłaby sytuacja, potrafiła ją rozśmieszyć. Może całe życie wydawało się plątaniną złych decyzji, rozczarowań i niezrozumiałych sytuacji, ale przynajmniej mogła to z nią współdzielić.
– Kocham cię Mel, ale jeśli mam to wytrzymać, to tylko z twoją pomocą i małą szczyptą alkoholu. Proszę zrób mi drinka. Tym razem mocniejszego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro