Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R 15 stay please

Odwracam się na plecy i otwieram powoli oczy. Głowa mi pęka. Mam wrażenie. Że zaraz mi ją rozsadzi.

Przewracam się na lewy bok i zajmuje mi chwile za nim orientuję gdzie się znajduję. Jestem u siebie w domu, a obok mnie powinien spać Lou. Z jękiem stwierdzam, że go nie ma.

Wstaję z łóżka lekko się krzywiąc. Sięgam do moich spodni, które zostawiłem wczoraj przed łazienką. Wyciągam z nich telefon. Jest już grubo po ósmej, wiec się nie dziwnie, że nie ma Lou.

Wyciągam z szafy jakieś ubrania. Po zapachu stwierdzam, że na pewno nie należą do mnie. Spodnie dresowe są na mnie na styk. Lou uwielbia nosić przydługie spodnie i chwała mu za to. Biorę sobie też jego bokserki i jakąś koszulkę.

Otwieram szafę, gdzie kiedyś ja trzymałem swoje ubrania. Leżało tam kilka bluzek i koszulek. Wszystko przeszło zapachem szafy, ale czego ja niby mam się spodziewać? Zapachu leśnego?

Wciągam na siebie ubrania Lou i schodzę na dół, oczywiście uprzednio upewniając się, że nie zjadę z ostatniego schodka.

Wchodzę do kuchni i przeszukuję wszystkie szafki, aby znaleźć coś przeciwbólowego. Nie znajduje nic. Pewnie Lou nie trzyma takich rzeczy w domu, tak jak alkoholu. Bardzo dobrze!

Robię sobie okład i z jękiem kładę się na kanapie. Nie wiem kiedy usypiam, ale cieszę się, bo nie czuję przeszywającego bólu głowy.

Budzę się kilkanaście godzin później. Zwlekam się z kanapy i idę do kuchni. Głowa już tak bardzo mi nie doskwiera. Robię sobie kanapkę i wstawiam wodę na herbatę. Sięgam do szafki, gdzie powinny być kubki. Właśnie powinny, ale teraz wita mnie pustka. Staję w drzwiach łączących kuchnię z salonem i patrzę na wystawkę kubków na stoliku w salonie.

Zbieram je wszystkie i wkładam do zmywarki. Cud, że żadnego nie tłukę. Jeden z nich myje ręcznie, aby jak najszybciej zrobić sobie herbaty.

I aby tradycji była zachowana musi mi wypaść z dłoni. Piękny czarny kubeczek rozsypuje się na miliony drobnych kawałków. Cudownie, Styles. Cudownie.

Klękam przy ofierze nieudolnego zalania herbaty i zbieram to co z niego zostało.

- Znowu coś zbiłeś, głupku? -wzdrygam się, kiedy słyszę tuż obok siebie głos Lou. Unoszę na niego wzrok i mnie mrozi.

Louis wpatruje się we mnie z pustką w oczach. Ogarnia mnie przerażenie.

- Awansowałem już na głupka? -pytam, aby trochę oczyścić sytuację.

- Oczywiście - prycha i wkłada dłonie w kieszenie spodni. Obserwuję jak opiera się ramieniem o futrynę drzwi - Jak już skończysz sprzątać, to zrób mi coś do jedzenia bo strasznie głodny jestem - mruczy - A umówiłem się ze Stanem - z tymi słowami wychodzi, a ja wpatruję się zdezorientowany w miejsce gdzie przed chwilą stał.

Że co proszę?! Wszystko we mnie krzyczy. Czy to co się stało przed chwilą było prawdziwe? Czy ja przed chwilą zostałem zdegradowany do roli służącego? Nie mogę uwierzyć, że człowiek, którego tak kocham, aż tak bardzo się zmienił.

Szatyn ponownie pojawia się w kuchni. Na jego twarzy widnieje szeroki uśmiech i ewidentnie powstrzymuje się od tego aby się głośno roześmiać.

- Przepraszam, Hazz. Nie mogłem się powstrzymać - mówi wyciągając z szafki kosz. Ja dalej patrzę na niego zdziwiony. Nie wiem co mam powiedzieć - Ej,maleńki. Żartowałem. - kuca przede mną. Łapie za mój nadgarstek i pozbywa się zawartości mojej dłoni - Czy ty kiedykolwiek nauczysz się używać miotły? - wstaje i bierze miotłę.

Kiedy on sprząta po mnie bałagan, ja się mu przyglądam. Zmienił się, naprawdę. Teraz jest bardziej przystojny. Widzę, że na jego ciele jednak przybyło tatuaży. Jeden z nich bardzo przykuł moją uwagę. Jest widoczny tylko, gdy Lou się pochyla. Napis na jego piersi głosi Jest jak jest

Łzy zakręciły mi się w oczach. Muszę zacisnąć powieki, aby nie wydobyły się na zewnątrz. Czuję jakby ktoś mnie obejmował. Odczuwam znajome ciepło i zapach. Łapie za jego koszulkę i mocno ją ściskam. Tak bardzo mi go brakowało.

- Myślałem, że już cię nie będzie jak wrócę - szepcze mi do ucha.

Uśmiecham się przez łzy.

- Wyganiasz mnie ze swojego mieszkania?

- Nigdy. Bałem się, że cię tu nie zastanę. - odrywam twarz od jego koszulki. Patrzę na niego załzawionymi oczami.

- Wróciłem - mówię cicho - Jeśli oczywiście pozwolisz mi wrócić.

- Zawsze - bierze moją dłoń i całuje palce. Wygląda i zachowuje się jak dawny Lou. Nie widać po nim tego kruchego faceta, którego widziałem wczoraj. Ani tego z opowieści Zu.

A ja dalej Jestem tą samą ślamazarą, która tłucze wszystko co stłuc można.

- Nie zostawiaj mnie więcej - mówię to prosto w jego oczy. Patrzy na mnie łagodnie, ale z lekkim grymasem na twarzy. Coś jest nie tak. - Co jest?

- Najpóźniej za dwa dni muszę być w Nowym Jorku - podnosi się i pomaga mi wstać.

- Ale... - nie wiem co się dzieje. Czy on mimo wszystko chce mnie zostawić?!

- Hazz, podpisałem kontrakt. Nie mogę tak po prostu teraz im odmówić.

- Dobrze - opuszczam głowę i patrzę na swoje bose stopy - Będę czekać, jeśli będziesz chciał wrócić do mnie.

- Hej, hej, ośle - śmieje się - Nigdy nie wątp w to, że nie chcę do ciebie wrócić. Mówiłem, że zawsze będę przy tobie - przytula się do mnie. Mam ochotę znowu ryczeć - Myślę, że Rob da ci kilka dni wolnego, abyś mógł polecieć ze mną, a później będziemy się odwiedzać weekendami. Postaram się to skończyć jak najszybciej. Dobrze? - kiwam głową na zgodę.

Jetem trochę tym wszystkim przybity, nawet nie wiem kiedy ląduje w salonie na kanapie. Wszystko zaczyna mnie przytłaczać. Kładę głowę na poduszce. Mam ochotę zwinąć się w kłębek i tak pozostać. Jednak nie jest mi to dane, bo czuję jak coś mnie przygniata. Patrzę na szeroko uśmiechniętego Lou, robiącego sobie miejsce obok mnie. Leżymy na łyżeczki. Obejmuje swojego chłopaka ramieniem, a on skacze po kanałach szukając czegoś ciekawego do obejrzenia. Ostatecznie włącza jakąś bajkę.

Ten cały obrazek wygląda jakby, to co się wydarzyło przez ostatnie trzy lata nie miało miejsca. Mam cholerne szczęście, że Lou przeżył nieudolną próbę samobójczą. O tak ten temat też chcę z nim omówić. Mam ochotę go za to opieprzyć z góry na dół, ale nie teraz. Teraz, to mi jest za dobrze.

Nagle drzwi się otwierają i do salonu wpada Stan. Cholera!

- Lou, kurwa nie odbierasz telefonów! - patrzę z krzywym uśmiechem na nowo przybyły. Chyba naprawdę będę musiał go polubić. Martwił się o Lou, ale nie przeżyję tego, że tak po prostu wpada do naszego mieszkania.

- Chyba zostawiłem telefon w aucie -Lou, wygląda jakby się nad czymś zastanawiał.

- O cholera - mruczy Stan, próbując patrzeć wszędzie tylko nie na mnie -  Przepraszam. Zadzwoń do mnie później, dobrze? - z tymi słowami wychodzi, a Louis wzrusza tylko ramionami. O nie, nie. Tak to my bawić się nie będziemy.

Przewracam Lou na plecy i zawisam nad nim. Patrzy na mnie zdziwiony, ale po chwili zdziwienie zastępuje grymas bólu, kiedy moja dłoń zaciska się na jego kroczu.

- Po pierwsze, to że Stan się tobą opiekował nie uprawnia go do wpadania do naszego mieszkania  jakby był u siebie - Louis jęczy, gdy zaciskam mocniej swoją dłoń - Po drugie, jak mogłeś mnie zostawić w szpitalu. Miałeś zaczekać, a po trzecie zrób sobie jakąkolwiek jeszcze kiedyś krzywdę, a ja ci poprawię.

Lou się szarpie i w ten o to sposób zamieniliśmy się rolami.

Z głośnym jękiem ląduje obok kanapy na podłodze. Kilka sekund później na moje ciało upada Lou. Jego kolano niebezpiecznie blisko znajduję się  obok mojego krocza. Patrzę na niego z przerażeniem. Nim udaje mi się dojść do siebie, Lou siada na mnie okrakiem i unieruchamia moje ręce. Nie mogę się ruszyć.

Powtarzam to co mówiłem wcześniej. To że schudł, to nie oznacza, że stracił siły.

Jedną ręką przytrzymuje moje nadgarstki, a drugą zaciska na moim kroczu. Jęczę głośno. Louis nachyla się nade mną i szepcze.

- Po pierwsze odwal się od Stan'a. To mój przyjaciel. Martwił się o mnie - śmieje się - Po drugie, masz rację, zabiorę mu klucze, bo będziesz tu mieszkał przez jakiś czas sam - kiwa głową i zaciska mocniej palce na moim przyrodzeniu, na co naprężam się. To jest chyba bardziej przyjemne niż bolesne - Po trzecie, kiedy wreszcie nauczysz się używać miotły? - znowu wzmacnia uścisk - A po czwarte. Poo czwarte, to nie wiem, ale przyjemnie mi się ściska to co urosło od ostatniego momentu, gdy to dotykałem.

Jego palce mocniej zaciskają się na moim kroczem, a ja o mało nie duszę się z bólu. Cholera! Zaraz pozbawi mnie czucia.

- Lou, cholera. - jęczę - Pozbawisz mnie jedynej możliwość posiadania dzieci -mruczę. Kiedy uścisk lżeje zdaję sobie sprawę z tego co powiedziałem.

Matko, czy ja to powiedziałem na głos?!

- Harry. Czy ty...

- Lou, to było po to, abyś...

- Chcesz mieć dzieci? - Lou puszcza moje ręce i ściąga dłoń z mojego krocza. Swoje lokuje po obu stronach mojej głowy. - Chcesz mieć dzieci? - ponawia pytanie.

- Nie wiem. - odpowiadam i o mało nie wypluwam serca. Cholera! Dopiero wróciłem do domu, a my rozmawiamy o dzieciach.

Oczywiście, że chcę mieć dzieci, ale przecież mu tego nie powiem.

- Jak nie wiesz? - burzy się - Odpowiedź jest prosta. Tak albo nie.

Zasłaniam twarz dłońmi.

- Tak. Chcę mieć dzieci. - ściągam dłonie z twarzy - Ale jakoś to nie realne...

- Zawsze możemy... - nie jest mu dane dokończyć, bo drzwi ponowie otwierają się z hukiem. Unoszę oczy ku górze i widzę Zayn'a.

- Wy chu.... - powstrzymuje się przed dokończeniem słowa - Dzwonię do was, ale żaden nie odbiera. Myślałem, że się tu pozabijaliście - otwieram usta, aby coś powiedzieć - Ty się w ogóle nie odzywaj! Miałeś do mnie napisać. Kurwa. Lecę tu prawie łamiąc sobie wszystkie kości z myślą, że coś się stało, a wy sobie po prostu. Co wy w ogóle do cholery jasnej robicie?

- Zayn - Louis mówi dość spokojnie - Kocham cię jak brata, ale teraz wypieprzaj - warczy.

Patrzę na niego ze zmarszczonym czołem. Nie ma prawa tak odzywać się do swojego przyjaciela. O nie, nie.

Czekam, aż na mnie spojrzy i wtedy rzucam.

- Jesteś dupkiem, Lou - posyłam mu gniewne spojrzenie.

- A ty idiotą, kochanie - uśmiecha się

- Twoim idiotą - mam ochotę się śmiać, gdy uświadamiam sobie to, że kiedyś już to przerabialiśmy.

- Tylko moim - jego usta zawisają tuż nad moimi. Nikt nawet nie wie jak bardzo chcę go w tym momencie pocałować

- O Boże! Wychodzę, bo nawet ACE tu nie pomoże.

Nie interesuje mnie to co teraz zrobi Zayn. Interesował mnie tylko i wyłącznie Louis.

- Kocham cię, Harry - moje serce zamarło.

- Powtórz to...

- Kocham cię, Harry - kłamałbym jakbym powiedział, że łzy nie stanęły mi w oczach. Mogę tego słuchać w nieskończoność.

- Kocham cię, Louis. Kocham! -przyciągam jego twarz do swojej i wbijam się w jego usta. Mam ochotę krzyczeć z radości. Moje ciało przeszywają takie uczucia, których nie mogę opisać. Jego usta są takie...

- Nie zostawiaj mnie nigdy więcej - mówię, kiedy się od siebie odrywamy.

- Nigdy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro