Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37 - Jaki brat, taka siostra

Wracając z tak smętnego i znużonego miejsca jakim był szpital, mieliśmy dobry humor, a to wszystko dzięki komicznemu występowi recytatorskiemu Patrycjusza, który rozbawił nas do łez. Z uśmiechem na twarzy wyjrzałam przez okno. Ciężarówka z piaskiem zbliżała się do skrzyżowania, a Ed słusznie ustąpił jej pierwszeństwa. W lusterku zobaczyłam czarną kropkę, która zbliżała się do nas w przerażającym tempie. Ryku silnika nie dało się porównać z żadnym innym pojazdem, jakim był motor. Ed kontrolnie obserwował sytuację i ściskał z każdą sekundą mocniej kierownicę, by przygotować się na najgorsze i na manewr. Ciężarówka ciężko ruszyła do przodu, a motocykl gnał w najlepsze. W jednej chwili pojazd z tyłu nas wydawał się zwalniać, a w następnej odgłos wdepnięcia gazu zmroził nam krew w żyłach. Motocykl zręcznie nas wyminął, nie licząc się z ustępstwem pierwszeństwa i sunął wprost na ciężarówkę, która ostro zaczęła skręcać w prawą stronę. Stłuczka obu pojazdów nastąpiła błyskawicznie, a siła skrętu ciężarówki odbiła motocykl w naszą stronę. Jeden z pasów zaciskowych przyczepy puścił i piasek zaczął się usypywać.

Tymczasem Ed śmiertelnie przerażony spojrzał na ułamek sekundy na mnie w tylnym lusterku, jakby tym spojrzeniem chciałby mnie przeprosić za to wszystko, co zaraz się stanie. Pod wpływem adrenaliny, jaka we mnie buzowała, wyciągnęłam rękę do przodu, by uchronić go przed zderzeniem i głośno krzyknęłam jego imię, tak jakby imię "Edward" miało nas ocalić.

Ale nas nie ocaliło.

Kręcące się koła motocykla zdawały się lecieć jak w próżni, a mimo to atmosfera pozostawała tak dynamiczna i napięta, że zdawaliśmy się dusić w aucie. Ed zareagował nagle i z piskiem opon obrócił pojazd, gdyż motor leciał prosto na szybę, gdzie siedział Aleksander. Schowałam się za fotelem i zarzuciłam koc na Patrycjusza, by uchronić go przed szkłem. Motocykl z impetem uderzył w obie szyby, gdzie Ed z całej siły trzymał kierownicę i przycisnął do niej głowę, zaciskając oczy. Deszcz szkła wpadł do samochodu jak huczna nawałnica. Pękły kolejne pasy ciężarówki i z głośnym brzmieniem opadła burta, wysypując tony żwiru. Przez dziurę w szybie do auta zaczęły się dostawać kolejne smugi piasku.

Nagły wstrząs uderzenia wywołał u mnie odurzenie w tak mocnym stopniu, że nie mogłam złapać ostrości obrazu, a w uszach wciąż świszczał mi odgłos rozpędzonego motocyklu. Po paru dobrych minutach odzyskałam świadomość i jasność umysłu, a zastany przeze mnie widok wywołał u mnie wymioty. Na oślep szukałam klamki w drzwiach, a gdy w końcu ją wyczułam dotykiem, od razu wytargnęłam z pojazdu i zwymiotowałam. Kręciło mi się w głowie, jakbym jeździła na kucyku na karuzeli. Chciałam działać, ale mój organizm nie dopuszczał do jakiegokolwiek kontrakcji. Dopiero dźwięk syren ambulansu, przywrócił mnie do pełnej trzeźwości.

Otworzyłam drzwi od strony pasażera. Aleksander oddychał ciężko, ale był w pełni świadomy, co się dzieje. Twarz miał poranioną od szkła, ale większe zacięcie było na lewej stronie policzka. Dopiero teraz zauważyłam, że przez całą drogę nie miał zapiętego pasa, a podczas manewru Eda siła odrzuciła go do przodu, przez co skręcał się z bólu. Pewnie miał przygniecione żebra, ale koniecznie chciał wyjść z auta. Pomogłam mu się oprzeć o moje ramię i posadziłam go na chodniku, tak żeby opierał się plecami o ścianę budynku.

- Odepnij Eda. Pas może go udusić w tej pozycji - skręcił się z bólu i głośno jęknął. - Już!

Ponownie dostałam się do samochodu i strach związał mi ręce. Ed leżał nieprzytomny, wciśnięty twarzą w kierownicę, a piasek sypał się po jego ciele. Prawa ręka ociekała krwią, a twarz miał pociętą od kawałków szkła. Spojrzałam przelotnie na Patrycjusza, który dalej pozostawał śpiący przykryty kocem.

- Odepnij go! - usłyszałam głos Aleksandra.

Drążącymi rękami odpięłam pas, a ciało Eda bezwiednie zsunęło się w moją stronę. Chwyciłam jego głowę jak najbardziej delikatnie, a widząc, w jakim był wstanie, nie mogłam powstrzymać łez. Wybuchłam głośnym płaczem i odruchowo zaczęłam gładzić go po policzkach i włosach. Wiedziałam jak bardzo lubił, gdy ktoś przeczesywał palcami jego włosy i jak mimowolnie się uśmiechał, gdy to robiłam. Ale teraz, taki bez wyrazu nie reagował na żaden mój dotyk. Kolejne krople moich słonych łez kapały mu na twarz, zmywając za sobą ziarenka piasku. Spróbowałam zmierzyć mu puls, ale drganie rąk mi to uniemożliwiało.

Następnie do samochodu wpadły służby ratownicze i odciągnęły mnie od ciała Edwarda. Ojciec Aleksandra wrzeszczał na cały głos, co należy robić, a gdy zobaczył syna, odjęło mu mowę. Kucnął przy Olku i natychmiast go opatrzył i zaprowadził do karetki. Któryś z ratowników medycznych kazał trzymać mi gazę na policzku, bo ku mojemu zdziwieniu mocno krwawiłam.

- Wyjmijcie go. Dostał ataku podczas jazdy - usłyszałam gdzieś z boku i nie potrafiłam wskazać osoby, która to powiedziała.

Po kolejnym ataku Edwarda przed domem, gdy usłyszeliśmy, że zapadł w stan narkozy, myślałam o tym, co by się stało, gdyby dostał ataku podczas prowadzenia autem. Pamiętam, że ta myśl mnie przeraziła i w duchu dziękowałam Bogu, że nie stało się to, gdy po mnie przyjechał do rodzinnego domu. Dlatego też tak bardzo wkurwiłam się, gdy stwierdzono takie oskarżenie w jego kierunku. Przecież on się dla nas wszystkich poświęcił!

- Edward nie dostał żadnego cholernego ataku! Nie widzicie dziury w szybie od uderzenia kołem?! Zagregował błyskawicznie, żeby nas uratować, pieprzeni znawcy!

Opadłam na kolana i zaczęłam histerycznie się na nich drzeć. Obserwowałam każdy ruch ludzi wyciągających Edwarda z pojazdu i nie pozwoliłam się opatrzyć, gdyż chciałam być przy nim w tym momencie. Nawet jeśli byłam wyłącznie obserwatorem. Gdy położono Eda na nosze, krajało mi się serce. Po raz kolejny wracał do szpitala, z którego tak bardzo chciał się wydostać. Poprzednio każdego dnia snuł się po korytarzach i odliczał dni do wypisu. A teraz będzie musiał odliczać od nowa.

Wstałam chwiejnie i wychyliłam głowę, by ostatni raz zobaczyć jego śpiąca twarz, która następnie znikła wewnątrz karetki. Miałam ochotę się rozryczeć na oczach wszystkich i oświadczyć, jak bardzo źle się czułam z tym, że tylko on zawsze musi niesprawiedliwie cierpieć za innym. Pierw za siostrę, zarazem za drużynę siatkarską, a teraz nawet za przyjaciół. Chciałabym za niego leżeć w tej cholernej karetce i przekierować los tak, by już nigdy nie zdarzyła mu się podobna krzywda.

- O Jezusie słodki, ten dzieciak ma poturbowaną całą twarz! Ile krwi! - powędrowałam wzrokiem za głosem i zobaczyłam, jak jeden z ratowników medycznych uchylił rąbek koca w aucie.

Patrycjusz.

Czułam, jakby ktoś chlusnął mi wiadrem lodowatej wody prosto w twarz. Nie, nie, nie...!

Mina ratownika diametralnie się zmieniła, wyrażając szok, niedowierzanie i obrzydzenie i zniesmaczony odrzucił koc na bok.

- Że niby kto ma twarz poturbowaną, koleś? Nigdy pączka z dżemem nie jadłeś? - nie mogłam uwierzyć, że Patrycjuszowi nic nie dolega i że zaszła tak wielka pomyłka ze strony szpitalnej. - A co tu się... kto tu... CZY TO JEST NAJNOWSZY MODEL KAWASAKI NINJA H2 CARBON!? - wyparował z auta i z zaciekawieniem dotykał pozostałości motoru. Na szczęście właściciela tego pojazdu zgarnięto od razu do szpitala.

Pati rozejrzał się dookoła, odszukał mnie wzorkiem i odetchnął z wyraźną ulgą. Przeskanował jeszcze raz cały teren i podbiegł w moją stronę.

- Czy oni... gdzie oni są? - głos mu się załamał, gdy spojrzał mi prosto w oczy.

- Olek ma poturbowane żebra i jego ojciec od razu go zwinął.

- A Ed?

Zacisnęłam wargi, a oczy zaszkliły mi się na wspomnienie jego spokojnej twarzy w tak kiepskim stanie. Pokręciłam bezsilnie głową i rozryczałam się na dobre. Nie miałam siły opierać się dłużej i wszystko we mnie pękło.

Nie pamiętałam, jak potem znalazłam się w radiowozie i dlaczego wciąż komendanci wypowiadali imię mojego brata.

* * *

Spisano moje zeznania z wypadku, a następnie w szpitalu przesłuchano Patrycjusza i Aleksandra. Kierowca ciężarówki był w niemałych szoku, gdy tłumaczono mu, że motocyklista pod wpływem alkoholu wpadł prosto mu pod koła i odbędzie się sprawa w sądzie z jego udziałem, ponieważ kierowca motocykla oskarżył go o spowodowanie wypadku i niedostosowanie się do zasad kierunku drogowego.

Polska. Jedziesz przepisowo, a i tak cię pozwą.

Czekaliśmy wraz z Patrycjuszem w poczekalni koło recepcji szpitala, bo nie chciano nas dopuścić do pokojów reszty naszej paczki. Nie wiedzieliśmy totalnie, co się dzieje z chłopakami. Co chwilę odwracałam głowę do recepcjonistki, a ta za każdym razem kręciła głową na znak, że jeszcze nie możemy wejść.

- Jebana ironia losu - podsumował Pati i zgniótł papierek po (o ile się nie mylę) szóstym batoniku z automatu. - Nawet tym gównem z automatu się nie idzie najeść.

- Uwierz mi, twój głód jest w tym momencie najmniejszym zmartwieniem - westchnęłam i znów odwróciłam się do recepcji. Kobieta przewróciła oczami i pokręciła głową.

- Ale z głodu mogę umrzeć. To poważny kłopot.

- Nie, dalej twój głód widnieje na ostatnim miejscu w liście pt.:"Zmartwienia na dziś" - nerwowo poprawiłam się na krześle i znów zerknęłam przez ramię. Recepcjonistka mnie olała i udawała, że mnie nie widzi. A to sucz.

- A co jest na pierwszym miejscu?

Edward.

- Łaskawe pozwolenie od tej upierdliwej baby na wejście do reszty - odpowiedziałam po dłużej chwili.

- Załatwione - wstał nagle i otrzepał się z okruchów. - Idę ją zbajerować, bo nagle poczułem w środku swojego dużego i dobrego serduszka, że pociągają mnie wredne babsztyle za tą imponującą ladą recepcyjną.

Parsknęłam i życzyłam mu powodzenia.

Osiągnięcie zwycięstwa zajęło mu trzy minuty dwadzieścia sekund, co umożliwiło nam wejście do sali Olka i Eda.

A mówią, że w najciemniejszym momencie porażki zwycięstwo może być najbliżej.

Olka odszukaliśmy w parę minut, bo leżał w jednej w pierwszych sal. A kolejnym ważnym elementem znalezienia pasjonata sów było to, że do jego pokoju ciągle zaglądała Alicja. Dziewczyna była tak przerażona, gdy usłyszała że uległ wypadkowi, że teraz nie spuszczała go z oka i bardzo o niego dbała. Urocze.

- Wyglądasz lepiej niż przed zrobieniem maseczki peelingującej ze szkła - zażartował Patrycjusz na wejściu, a szarowłosy szeroko się uśmiechnął. - Zapewne to zasługa Alicji.

Dziewczyna akurat weszła w momencie, gdy Patrycjusz o niej wspomniał i Alicja zatrzymała się w półkroku oraz lekko się zarumieniła.

- Nigdy nie miałem lepszej opieki - wyznał Olek i uśmiechnął się słodko w stronę jego adoratorki.

Zdecydowanie mogłam kupić popcorn i oglądać tę zakochaną w siebie parę.

Alicja spaliła buraka i wyparowała z pokoju, mówiąc niezrozumiale, że zaraz wróci. Zaśmialiśmy się cicho, a następnie usiadłam na krawędzi łóżka.

- Jak twoje żebra? - uśmiech znikł mi z twarzy i nerwowo wyczekiwałam odpowiedzi, gdyż myślami byłam w innym pokoju.

- Jestem jak stalowa krata na jezdni - można po mnie jeździć, a nic mi się nie stanie.

- A już myślałem, że to dlatego, że potrafisz wchłonąć w siebie tyle wody, a na końcu się zapchać - cięty żart Patrycjusza znów poprawił nam nastrój.

- Wszystko w najlepszym porządku, mam tylko parę siniaków. Poza tym trzymają mnie na bardzo mocnych lekach przeciwbólowych - ciągnął dalej Olek. - Zacząłem nawet rozmawiać z Alą i chyba nie spotkałem bardziej ogarniętej dziewczyny.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego spod byka. Aleksander roześmiał się głośno.

- Dziewczyny, która w dodatku chyba się we mnie zakochała - sprostował, a ja uśmiechnęłam się wolno.

- Nie spierdol tego - motywujący ton Patrycjusza rozszedł się po sali.

- Wiem.

Zapanowała niezręczna cisza, a ja coraz bardziej bawiłam się rękami. W końcu nie wytrzymałam i odwróciłam się na nagle w stronę Olka, wypowiadając przy tym tylko jedno słowo:

- Edward.

Przegryzłam wnętrze policzka, domyślając się jak to zabrzmiało i musiało wyglądać. Olek uniósł kąciki ust i posłał mi pełne zrozumienia spojrzenie.

- Sala 10.

Wstałam bardziej energiczniej niż zamierzałam i rzuciłam tak jak poprzednio Alicja: "zaraz wracam". Z bijącym sercem dotykałam kolejnych drzwi, odliczając szeptem numery. Zatrzymałam rękę i zatrzymałam się nagle, dostrzegając wyraźny numer 10. Wciągnęłam powoli powietrze i pchnęłam drzwi.

Była to zwykła, mała izolatka. Większość pomieszczenia wypełniały urządzenia i komputery, monitorujące funkcje życiowe Edwarda. Okno było ogromne, przez co w pokoju było bardzo jasno. Zamknęłam po cichu drzwi i ręką na sercu stawiałam kolejne kroki bliżej pacjenta. Oczy miał zamknięte, a twarz tak samo łagodną i bez wyrazu jak w aucie po wypadku. Prawdopodobnie znów go uśpili. Oczy wypełniły mi się łzami, widząc liczne plastry i bandaże na twarzy i rękach. Usiadłam bezszelestnie tuż obok niego na łóżku i bez wahania się przytuliłam do niego. Zmrużyłam oczy, a łzy zaczęły cieknąć mi po policzkach.

- Żyjesz.

Zaledwie jedno słowo udało mi się wyszeptać i ponownie wtuliłam twarz jego tors. Byłam naprawdę szczęśliwa, wiedząc, że komputerek pika monotonnie, co oznaczało, że jego serce pracuje bez zarzutów. Słuchałam z niewyobrażalną ulgą bicia jego serca i bardzo mnie to uspokoiło.

- Jak długo tym razem będziesz w śpiączce? - rozmawiałam sama ze sobą, ale poniekąd podnosiło mnie to na duchu.

Zamknęłam oczy i obiecałam sobie, że za minutę będę musiała się ewakuować. Odliczałam w głowie bardzo powoli kolejne sekundy i z każdą kończącą się chwilą nieświadomie wtulałam się w Eda coraz mocniej. W ostatniej sekundzie odkleiłam się od jego ciepłego torsu i bezsilnie usiadłam na krawędzi łóżka.

- A jak długo mam być?

Zaskoczona odzewem z drugiej strony, podskoczyłam na łóżku i ześlizgnęłam się na podłogę. Z łomoczącym sercem spojrzałam na Edwarda, który podniósł się do siadu na piąstkach i krzywił się z bólu. Następnie przeniósł wzrok na mnie i mimowolnie się uśmiechnął.

- Ty, mały kurwiszonie...! - wstałam gwałtownie z podłogi i pochyliłam się nad Edem, który parsknął śmiechem. - Co się tak bawi, ha!?

- Nawet w takich sytuacjach pamiętasz o płaceniu czynszu w terminie - palnął, a ja czułam jak krew odpływa mi z twarzy.

Idiota.

Otrzepałam się z kurzu i odwróciłam się z impetem w celu wyjścia. Emocje we mnie buzowały, a ten chuj sobie ze mną zwyczajnie pogrywał. Nie zdążyłam wykonać ani jednego kroku, ponieważ poczułam silną rękę zaciskającą się na moimi nadgarstku. Syk Eda zawisł w powietrzu, bo nagły ruch spowodował u niego ból.

- Zostań. Przepraszam.

Przyciągnął rękę sukcesywnie ku sobie bym się do niego zbliżyła. Wypuściłam głośno powietrze i usiadłam ponownie na łóżku.

- Od jak dawna nie śpisz? - zapytałam, przerywając ciszę.

- Odkąd tylko nafaszerowali mnie przeciwbólowymi - zagryzłam wargę, uświadamiając sobie, że nie spał nawet w momencie moje przyjścia. Cholera. - Dlaczego płakałaś? Aż tak źle wyglądam?

- Powiedzmy.

- Martwiłaś się o mnie? - to pytanie totalnie zbiło mnie z tropu.

- Co?

Chciałam się do niego odwrócić, ale niespodziewanie Edward oplótł mnie ramionami i położył czoło na moim barku. Zapewne ta czynność wywołała u niego tyle bólu, że nie miałam serca go odpychać.

- Dziękuje - szepnął, a mnie przeszły dreszcze.

- Za co? - o Boże, co się robi z rękami w takich momentach.

- Za twoją troskę i pamięć. Naprawdę mało tego odczułem w życiu i nie bardzo wiem, jak się zachować - mówisz to osobie, która jest w tym momencie sparaliżowana od tak nagłej bliskości.

- To nic takiego. Zrobiłeś dla mnie o wiele więcej.

- Nie. Nie prawda - rzekł stanowczo, a ja dalej siedziałam jak na szpilkach. - Wpłynęłaś na moje życie bardziej niż ktokolwiek inny. Gdyby nie ty...

Huk otwieranych drzwi przestraszył nas oboje i natychmiast odwróciliśmy się w kierunku wejścia. Brunet cały zdyszany opierał się dwoma rękami o framugę, a twarz miał czerwoną od gniewu. Zacisnął pięści i bez wahania przywalił jedną o drzwi.

- CHCIAŁEŚ ZABIĆ MI SIOSTRĘ!? - ryknął Sebastian, a nam odjęło mowę.

Otworzyłam usta ze zdziwienia i zamrugałam kilkakrotnie.

- Co? - zapytaliśmy jednocześnie.

Edward rozluźnił uścisk, ale ku mojemu zdziwieniu nie zabrał rąk z dala ode mnie. Wybałuszyłam oczy i zdałam sobie sprawę, w jakiej pozie zastał nas mój brat. Nie dobrze.

- Miałeś jej pilnować jak oka w głowie! A czego się dowiaduje!? Że ledwo czwórka licealistów uszła z życiem i że to nie jest pierwszy wasz pobyt w szpitalu!? Ile jeszcze przede mną zatajaliście rzeczy!? - Sebastian oddychał tak szybko, że barki poruszały mu się niespokojnie w górę i w dół. - Co was łączy, do kurwy nędzy!?

Poczułam, jak ręce Edwarda mocniej się zaciskają, ale żadne z nas nie odpowiedziało. Atmosfera była tak napięta, że można było ją kroić nożem.

- Miałeś tylko jedno, kurwa, zadanie, które miało trwać nie dłużej niż dwa tygodnie! A który miesiąc już leci!? Który, do chuja!? Skoro się zobowiązałeś to trzeba było się wywiązać, a nie mi siostrę po szpitalach ciągnąć i wystawiać na tak wielkie ryzyko! Na cholerę ma cierpieć za twoje błędy! Mało osób za ciebie cierpiało!?

- Zamknij pysk! Na jaką cholerę tu w ogóle przyjeżdżałeś!? - zmroziłam go wzorkiem, a Seba wskazał na mnie palcem i pogroził jak dziecku.

- Na jaką cholerę!? Bo może dostałam telefon z policji, że moja biologiczna siostra wygląda jakby była pod wpływem narkotyków czy innego gówna i mam jak najprędzej zjawić się na posterunku!? Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak bardzo spierdoliłaś sobie życie, zadając się z nimi!? Masz brudną kartotekę! Nikt cię nie przyjmie do żadnej roboty! Gratulacje!

- Za kogo ty mnie masz, żeby dawać nieletniej prochy, co!? - Edward warknął tuż nam moim uchem. - A po drugie: posrało cię!? Nikt w moim domu nigdy nie ćpał! Myślisz, że jestem tak zjebany emocjonalnie, że popadłem w dresowe towarzystwo!? Wracaliśmy ze szpitala, prowadziłem przepisowo... - Sebastian nie dał mu skończyć.

- Chuj mnie to obchodzi! Dostałem zażalenie i czekam na drugi popierdolony telefon od tych gnojków, czy wyniki z krwi Domi faktycznie wykażą substancje psychoaktywne! Rozumiesz, że musiałem odstawić narzeczoną w ciąży do jej siostry, której szczerze nienawidzi, by przyjechać tu specjalnie dla waszej spierdolonej sprawy!? - cały czerwony zaczął nerwowo gestykulować. - W tej chwili jedziesz ze mną do domu i nie zostaniesz z nimi ani kurwa minuty dłużej!

- Ona zostaje ze mną - Edward oświadczył bez cienia sprzeciwu i przycisnął mnie do siebie.

- Nie, czas minął. Dzięki za przysługę, drugi raz się, kurwa, nie pomylę! - chwycił mnie za nadgarstek i siłą wyszarpnął mnie z objęć Eda.

- Seba, wysłuchaj go chociaż! - starałam się stawiać opór, ale pod wpływem emocji nie zdawał sobie sprawy, co właśnie wyprawiał. - To nie była jego wina! Daj mi wyjaśnić, do cholery!

- Cicho! - wyciągnął mnie na korytarz i nie reagował na żadne moje słowa.

Recepcjonista zakryła usta ręką i wpatrywała się we mnie współczująco. Zadzwoń po ochronę, pusty łbie! Po coś masz ten telefon! Po wyjściu ze szpitala nie stawiałam już oporu i szłam wprost do samochodu jak na skazanie. Wsiadłam na miejsce pasażera pod jego nadzorem i zwiesiłam głowę. Sebastian trzasnął drzwiami Hondy i zacisnął ręce z całej siły na kierownicy.

- Jesteś moim bratem czy pierdolonym dupkiem? - syknęłam.

- Co? Chyba to oczywiste, że jestem twoim starszym bratem i kurwa się martwię! Ty kompletnie nic nie wiesz o życiu i chlastasz nim na lewo i prawo! Nie zachowuj się jak bachor!

- TY NIC NIE ROZUMIESZ! - krzyknęłam, a Seba zdziwiony odwrócił się w moją stronę. Chyba po raz pierwszy się na niego wydarłam w ten sposób. - Najebany motocyklista uderzył w ciężarówkę przed nami, która skręcała i motocykl wyleciał w nasza stronę! Nie rozumiesz!? Co byś zrobił na jego miejscu!? Edward się poświęcił dla nas wszystkich, bo motor miał uderzyć w Olka, ale Ed gwałtownie skręcił, biorąc to na siebie! - zacisnęłam pięści i nie wiedząc, kiedy zaczęły lecieć mi łzy. - Własny brat oskarża mnie o narkotyki? Czy ty siebie słyszysz? Jak bardzo mnie nie znasz, żeby mnie oskarżyć o coś takiego? - głos mi się łamał i otarłam łzy rękawem. - Nawet nie dałeś mi czasu, żeby się z nimi pożegnać. Porywasz mnie w ten sam sposób, co ostatnio, a oni się zamartwiają. Kto jechał trzy godziny bez przerwy, żeby zobaczyć, czy nie jestem w domu? No, kto!?

Sebastian odwrócił wzrok i spuścił ręce z kierownicy.

- Edward. Jeździł od rana po okolicy, bo myślał, że może ktoś mnie porwał. Nie cierpiałam za jego błędy, to on cierpiał za moje. Uwierzyłeś ślepo psom niż własnej siostrze. Niż mi. Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się z nimi zżyłam.

- Trwało to za długo. Stanowczo za długo.

- Miałam być tam dwa tygodnie, bo tak ustaliłeś z Edwardem, żeby uspokoić moje zszarpane nerwy z wyprowadzką? - Seba niechętnie kiwnął, a ja prychnęłam. - Powinieneś za to dostać order głupoty.

- Ale chyba zadziałało - stwierdził, a ja uderzyłam go lekko w bark.

- Idiota.

- Idiotka.

Rozsiedliśmy się w fotelach, a Seba włączył radio. Za każdym razem, gdy wsiadałam do tego auta nie leciało nic innego jak jego ukochana Taylor Swift. I tym razem było tak samo. Seba stukał palcami w rytm, a mnie wciąż nie było do śmiechu ani do zabawy. Pozostała też jeszcze jedna kwestia do wytłumaczenia.

- Co wiesz o naszym ojcu? - stukanie nagle ucichło, a muzyka grała w najlepsze. - Nigdy nie był chory, prawda?

Sebastian ściszył radio minimalnie i sprawiał specjalnie wrażenie nieobecnego, gdyż zwlekał z odpowiedzią. Nie narzucałam go pytaniami, jak miałam w zwyczaju, gdy nie odpowiadał. Siedziałam wytrwale cicho i aż mnie rzucało, by zadać pytanie.

- Nigdy nie chorował. Sam niewiele o nim wiem. Fakt to co powiedziała mama, było prawdą. Zdradził mamę jakiś czas po twoich narodzinach i wyrzuciła go z domu mimo że był jedynym żywicielem rodziny. Przez to mieliśmy naprawdę trudne dzieciństwo, a teraz mama koloryzuje nam każde wspomnienie.

- Kontaktował się z tobą jakoś? Przyjeżdżał? Wysyłał kartki z nową żoną?

- Często dzwonił. Lubiłem z nim rozmawiać, bo miałem wrażenie, że gadam z równym sobie. Nigdy nie pytał o mamę. Widocznie zaszła mu w kość. Nie pamietam, żeby tata pojawił się w domu po zdradzie. Raczej nie chciał wystawiać się na pobicie naszej psychicznej matki - ciągnął dalej. - Zawsze o ciebie pytał.

- O mnie? Dlaczego? Nigdy mi nie mówiłeś!

- Bo mnie o to prosił. Nie chciał być w twoich oczach ojcem, który spakował manatki i uciekł przed obowiązkami rodzicielskimi. Dlatego wolał dla ciebie nie istnieć - ucichł na moment. - Bardzo go to bolało. Chyba byłaś jego oczkiem w głowie. Raz wysłał na nasz adres prezenty na święta, ale jako dzieciak bałem się, że jak matka to odkryje to nas zbije. Więc podrzuciłam prezenty dzieciom sąsiadów i przez okno obserwowałem, jak bawią się naszymi zabawkami i jak ich rodzice domyślają się, skąd to wzięli. Opowiedziałem potem tacie, że zabawki są piękne i ze dzieci z sąsiedztwa są bardzo z nich zadowolone.

- Pewnie był smutny za to, ale dobrze zrobiłeś. Mimo to chciałabym widzieć, co nam kupił. Czym się kierował, czy zakupie i czy ta zabawka faktycznie mi się by spodobała, skoro mnie nie znał - wyznałam.

- Był dobrym człowiekiem, czuł się zobowiązany dzwonić do mnie w każde święta, urodziny czy nawet coś tak błahego jak imieniny. Mając takiego ojca, wyjechałbym z nim i z tobą, a nie został z matką na pewną śmierć.

Zapanowała cisza i oboje wsłuchiwaliśmy się w refren piosenki. Seba ponownie zaczął stukać palcami o kierownicę.

- Chce poznać swojego przyszłego wnuka. Więc może po porodzie Pauliny może chciałabyś nas odwiedzić? - zapytał otwarcie, a mnie stanęło serce.

- Chcę. Naprawdę - rozpoczęła się kolejna nuta Taylor, którą znałam lepiej od pozostałych i zaczęłam tupać lekko nogą w rytm.

- Zaparzę ci pysznej rumiankowej herbatki, jak przyjedziesz - fuknął, przez co oberwał po raz drugi.

- A skąd ta pewność ze wnuk będzie chłopcem? Może będzie wnusia?

- Wykluczone. Czuję całym sobą, że rośnie tam druga piękna kopia mnie w męskiej postaci. Prawdziwy twardziel jak marynarz Popeye.

- Tylko nie faszeruj go szpinakiem, bo ze zmienianiem pieluch nie nadążysz - parsknęłam. - Piękny to raczej będzie po mamusi, bo po tatusiu niezbyt.

- Przestań już mi słodzić, rybko.

Oboje się zaśmialiśmy. Miło było w końcu z nim porozmawiać od serca i trochę się powyzywać. Złożyłam ręce przed siebie, a w głowie kręciły mi się przeróżne myśli. Zerknęłam przez szybę na szpital i czułam niepowstrzymaną siłę, by tam wrócić.

Wrócić do nich.

- Pojadę do domu... - zaczęłam.

- Cieszę się, że w końcu podjęłaś dobrą decyzję. Paulina na pewno się ucieszy. Jest jej coraz trudniej, a ja dużo pracuję, aby utrzymać nas i dom - chwycił za kluczyki w stacyjce i wcisnął sprzęgło.

- ale jeszcze nie teraz - dokończyłam i wyszłam z pojazdu.

Sebastian oparł się rękami o fotel pasażera i odchylił głowę do góry z podstępnym uśmieszkiem na twarzy, żeby na mnie spojrzeć.

- Kochasz go, co nie rybko?

Trzasnęłam drzwiami.

* * *

Wbiegłam do szpitala i po wejściu oparłam dłonie o kolana. Skutki wagarowania na wf dały o sobie widoczne znaki, że aż dostałam kolki. Moim postanowieniem noworocznym będzie uczęszczanie na zajęcia fizyczne nie z frekwencją 50%, a 51%.

- Proszę natychmiast wrócić na salę! Doznał pan sporych obrażeń i szwy mogą tego nie wytrzymać!

Odszukałam wzrokiem podirytowany głos jakieś pielęgniarki, a to co zobaczyłam, wryło mnie w podłogę.

- Chuj mnie to obchodzi! Muszę po nią pójść!

Edward cały zdyszany i z zaciśniętymi zębami, opierał się o drzwi i łapczywie łapał powietrze. Jakaś pielęgniarka ciągnęła do za przedramię do środka, ale Ed ani drgnął.

- Ona już nie wróci, wyszła z wysokim brunetem dziesięć minut temu!

Zacisnęłam pięści, wyprostowałam się i pewnym krokiem zmierzałam w kierunku tej pierdolonej szmaty lekarskiej. Chwyciłam zgrabnym i mocnym ruchem rękę na przedramieniu Edwarda i szybko odciągnęłam jej dłoń.

- Ja ci dam, kurwa, nie wróci! - warknęłam.

Pielęgniarka zesztywniała, spaliła się ze wstydu i oddaliła się w popłochu, wyswobadzając rękę z mojego uścisku. Czarnowłosy zamrugał dwukrotnie, niedowierzając, co właśnie się stało. Zakryłam usta ręką. Nie wierzyłam, że to powiedziałam. Jaki wstyd.

- Nie, ja... - zaczęłam sprostować sytuację, ale miałam totalną gonitwę myśli w głowie.

- DOMIŚ!!! POWRACASZ PINGWINOWY BUMERANG! - Patrycjusz wyskoczył tuż przed Edwardem i mocno mnie przytulił. - Już myślałem, że znowu uciekłaś i znów musiałbym prać nasze lumpy!

Ed zacisnął rękę na bluzie Patrycjusza i odciągnął go do tyłu. Następnie przewertował go groźnym spojrzeniem i powiedział:

- Najpierw ja.

Czarnowłosy zręcznie przygarnął mnie do siebie i mocno oplótł mnie rękami. Mruknął parę razy z bólu, ale mimo to się nie odsunął. Odwzajemniłam uścisk, ale niestety syknął z bólu, gdy ścisnęłam go zbyt silnie.

Nie trwało to długo, gdyż Patrycjusz przybiegł z wózkiem inwalidzkim i ze śmiechem na ustach zatriumfował:

- Twój powóz jest gotowy, panie Kaleko!





I tak jak Jezus powracam do Was, moi kochani, z nowym rozdziałem i nową dawką emocji! ❤️
Zauważyłam też, że data rozdziałów często wypada po/w/przed świętami i dziś znów chciałabym złożyć Wam wszystkiego, co najlepsze w te święta Wielkanocne🐰💓
Prima Aprilis nie świadczy o braku rozdziału! Pati o Was pamięta.
Do zoba za trzydzieści (dni)!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro