Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34 - Blond foka

Wtyki szpitalne Aleksandra były zadziwiające. W jednej chwili nierealnym wydawała się ucieczka z rąk psychicznego lekarza, a w drugiej już trzymaliśmy w rękach pielęgniarskie fartuchy. Dopinałam w łazience przy lustrze ostatnie guziki fartucha i poprawiłam plakietkę z nazwiskiem pani doktor Chodak. Wyobrażałam sobie, że dzięki jej nazwisku słynęła z zapierniczania po szpitalu albo była jedną z tego typu kobiet, co biega maratony w szpilkach. Nałożyłam maseczkę na nos i usta, aby zminimalizować ryzyko rozpoznania. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z łazienki.

Olek stał przy drzwiach, które otwierały się wyłącznie przy użyciu karty. Rozmawiał głośno z jedną z pielęgniarek (pewnie była jedną z przyjaciółek jego mamy) i oboje tworzyli niezłą zasłonę do wywiezienia pacjenta. Kiwnęłam głową jako znak, że czas przejść do dalszej części planu. Olek przeczesał ręką włosy i na ułamek sekundy zmienił ruch dłoni w uniesiony do góry kciuk.

Przyśpieszyłam kroku i skorzystałam z rady Patrycjusza: "Nigdy nie patrz w podłogę, jak idziesz, bo pomyślą, że jesteś kimś niedoświadczonym. Broda wysoko, lady!". Zatem podniosłam wysoko głowę i pewnym krokiem zwracałam na siebie uwagę innych czekających pacjentów, a nawet kilka spojrzeń innych lekarzy. Grunt to stwarzać pozory! Przecież nie mogą mnie widzieć jako roztrzęsionej, przebranej w ciuchy jakieś lekarki i przede wszystkim zestresowanej kobiety. 

Nacisnęłam klamkę i przeczesałam spojrzeniem salę. Smutne babcie były zatopione w swoich krzyżówkach i grze bingo na telefonie. Jedna z nich ocierała łzy chusteczką.

Pozory.

- Czy na tej sali znajduje się denat, który zmarł w wyniku zatrzymania pracy serca? - mój poważny ton przenikał salę, a jedna z pań wybuchnęła płaczem.

Babcie nieśmiało wskazały palcem na jedno z łóżek i wzdychały, powtarzając: "jakie to smutne". Skierowałam wzrok na miejsce, gdzie łóżko zaścielone było białym prześcieradłem. Widok ściskał mnie za serce, ale mimo to powoli podeszłam do łóżka denata i założyłam ręce na piersi. Odczekałam moment i do sali wpadł Patrycjusz, ubrany w szpitalne ubrania. Przy każdym kroku pociągał spodnie na dół, przez co szedł  jak kulawy pingwin. Pingwin w obciśniętych niebieskich rajtkach. Rzucił mi znaczące spojrzenie, a następnie odchrząknął.

- Przyszedłem pomóc w przewiezieniu pacjenta - zdanie zakończył, zsuwając minimalnie i nieumiejętnie spodnie.

Kiwnęłam głową, a Pati przeszedł kulawo obok mnie i mówił jak najciszej:

- Kurwa, jak te niebieskie spodnie się w dupę wżynają!

Uśmiechnęłam się szeroko, ale próbowałam się nie śmiać. Patrycjusz odblokował zabezpieczenia na kółkach i oboje powoli wyprowadziliśmy łóżko z sali. Parę razy obijaliśmy je o drzwi i przeklinaliśmy cicho za nieudolne prowadzenie łóżkiem. Mijaliśmy lekarzy, którzy ciekawie nam się przypatrywali oraz zaciekawiony wzrok innych ludzi.

- Pewnie podziwiają moją dupę w tych nieziemskich spodniach - rzucił cicho brunet.

Prychnęłam, co nie uszło uwadze jednej ze starych pielęgniarek. Jak na zawołanie wstała krótko cięta blondynka z wytatuowanymi brwiami. Jej lekko obwisłe policzki przypominały mi wiewiórkę, która opchała buzię orzechami. Ta pani zdecydowanie opychała się czymś innym, bo przy każdym kroku podskakiwały jej nie tylko policzki, a i dwie spore fałdy na brzuchu. Jej małe pulchne nóżki ocierały się o siebie, a stopy wychodziły jej poza szpitalne klapki.

Słyszałam jej każdy ciężki krok kierowany w naszą stronę. Stanęła nam na drodze i grubym paluchem wskazała na naszą dwójkę.

- Wy tam! Jesteście nowi?! - zapanowała cisza. - Języka w gębie nie macie?! - kładzie ręce na biodrach i przenosi ciężar na jedną nogę, a fałdy spod jej obciśniętej koszulki przechylają się na bok. - No co za ludzie! Szpital nie do życia!

Nasz denat by to potwierdził.

- Słuchajcie, szczeniaki, kto was tu wysłał?! - wytatuowane poziome kreski na jej czole marszczą się, tworząc wyraz wkurwienia.

- Główny lekarz Krawczyk. To jego pacjent. Na jego polecenie mieliśmy przewieść go do drugiego bloku - starałam się wypaść jak najpoważniej, a chyba tylko dolałam oliwy do ognia.

- KRAWCZYK? CZY ON NA GŁOWĘ UPADŁ?! - kobieta pokręciła głową, a jej brwi wyglądały tak jakby lada moment miały się odkleić jak naklejki. - To już trzeci umarlak od niego w tym tygodniu! Może facet powinien porzucić wspaniałą karierę lekarską, skoro niedługo nam miejsca zabraknie w chłodni!

Wybałuszyłam oczy i z niedowierzaniem spojrzałam na Patrycjusza, czy usłyszałam to, co usłyszałam. Brunet miał oczy wielkości pięciozłotówki, ale żadne z nas nie było w stanie na to odpowiedzieć.  Krawczyk chyba nie tylko źle zajmował się pacjentami, ale przyczyniał się w dużej ilości do ich śmierci.

Trzeba jak najszybciej wyminąć tę blond fokę, zanim Krawczyk się zorientuje, że podjebano mu pacjenta.

Pchnęłam łóżko, a foczka od razu zaczęła się pienić.

- A wy dokąd?! Nie pozwoliłam wam przecież przejechać! Muszę najpierw zobaczyć zmarłego i ocenić jego funkcje życiowe.

O kurwa.

Zacisnęłam ręce na ramię łóżka, gotowa do przejechania i potrącenia blond foczki i następnie usłyszenia w sądzie o potrąceniu artykułów o znęcaniu się nad zwierzętami, ale stanowczy głos Patrycjusza rozbrzmiał na całym korytarzu.

- Uważa pani, że jesteśmy na tyle głupi, że tego nie sprawdziliśmy?! Że może co, wieziemy żywego człowieka do chłodni?! - a no właśnie tak było.

- Słuchaj, szczylu! Ja tutaj zarządzam tą częścią i będę sprawdzać, co mi się podoba!

- Będzie pani na oczach wszystkich tutaj obecnych odkrywać twarz osoby zmarłej?! A gdzie szacunek dla zmarłych?! Nie jest to prezent pod ściereczką, więc proszę nie traktować to jak zabawę! Proszę się odsunąć!

- Nie będziesz mi rozkazywać na mojej części!

- Proszę się nie zachowywać jak diler, który broni swojej ulicy. To komiczne.

Kobitka poczerwieniała ze złości i tupnęła nogą. Byłam pewna, że pęknie płytka w tamtym miejscu, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Jeszcze by nam brakowało płacić odszkodowanie za szkody.

- Sprawdzi pani sobie, co tam chce, gdy odstawimy pacjenta do chłodni. Teraz proszę zejść nam z drogi, bo nie mam dziś zamiaru staranować emerytowanych pielęgniarek.

- Nie jestem emerytką, pierdoło! - zaczęła nam ustępować drogi z uniesionym środkowym palcem do góry.

Milusia.

Oboje kładziemy ręce na ramię łóżka i jak najszybciej oddalamy się od wrednej piguły. Po skróceniu za rogiem Pati zdjął maseczkę i wzdycha głęboko.

- Co za wredne babsko - fuknął, bierze dwa wdechy i z powrotem nakłada maseczkę. - Jeszcze w tym gównie oddychać nie mogę.

- Chyba powoli się w tym duszę - przyznałam mu rację i zsunęłam maseczkę, by oddychać przez nos.

- Dobra, w drogę! - wystartował jak biegacz, a szpitalne kółko nabierają tempa. - Zobaczmy, ile ta szpitalna bryka potrafi wyciągnąć!

- Jak w coś uderzymy to na pewno będziemy musieli jechać z Edwardem do chłodni - zaśmiałam się, a Patrycjusz wraz ze mną.

Nie chciałabym widzieć teraz miny Eda. Pewnie mówił w tej chwili paciorek, by go dwóch idiotów na zakręcie nie wywaliło.

- BANIAK Z WODĄ!!!

Hamujemy ostro, zapierając się nogami i ciągnąć z całych sił łóżko do tyłu. Kółka piszczą, zostawiając rysy na podłodze. Zatrzymujemy się idealnie przed dozownikiem i oddychamy ciężko. Następnie śmiejemy się głośno. Nagle białe prześcieradło się unosi i widać zmarszczone brwi Eda i jego wkurwiony wzrok.

- Chcecie mnie zabić?! - spanikowany rozglądał się dookoła, czy nie ma kamer i kogoś obcego. Zniknął pod prześcieradłem i ponownie wczuwał się w rolę. - Jedźcie, szaleńcy. Alek pewnie się niecierpliwi.

- Pewnie. Dzięki za radę, trupie - Pati klepnął dwa razy w zasłoniętą nogę.

Prześcieradło znów się uniosło, ale tym razem ukazuje się jedynie uniesiony środkowy palec. Podeszłam do Edwarda i poprawiłam materiał, który odkrywał kilka kosmyków jego włosów.

Po wjechaniu na drugi blok zachowujemy się poważnie, a ludzie rzucają nam współczujące spojrzenia. Szara czupryna Aleksandra rzuciła mi się w oczy i automatycznie przyśpieszam kroku.

Już tak blisko.

Olek nas dostrzegł w jednej chwili i położył na ramieniu pielęgniarki rękę. Niesamowite, ile czasu z nią rozmawiał. Zbliżaliśmy się do drzwi, a Aleksander pochylił się nad kobietą i bez zawahania przyjeżdża drugą ręką z tyłu pleców kartą, który natychmiast otwiera dwuskrzydłowe drzwi. Przewozimy łóżko błyskawicznie na drugą stronę. Odwróciłam się przez ramię i widziałam, jak Olek szedł pod ramię z pielęgniarką w drugą stronę. Uśmiechnęłam się pod nosem i kierowaliśmy się w stronę garażu, który stanowił parking dla karetek. Na miejscu stały pięć takich samych karetek i wszystkie wyglądały jednakowo. Zdejmujemy maseczki i rozglądamy się dookoła.

- Cholera, która jest nasza? - Pati zaczął machać ręką i nagle rozbłyskają światła jednej z karetek. - O, to ta! Jedziemy!

Z karetki wysiadł starszy ratownik i trzasnął drzwiami. Prowadził nas na tyły pojazdu i otworzył drzwi od karetki. Już byliśmy z Patrycjuszem przygotowani, aby na raz, dwa, trzy wepchnąć do środka łóżko szpitalne, gdy niespodziewanie ratownik odkrył białe prześcieradło. Stajemy jak wryci z brunetem, a Edward mruży oczy od rażącego światła. Widząc nasze przestraszone twarze, odchylił głowę do tyłu i uśmiechnął się szeroko.

- Dzień dobry, co tam u pana?

Edward podniósł się z łóżka i usiadł na jego krawędzi. Ratownik odwzajemnia uśmiech i klepnął Eda po ramieniu.

- Poza tym, że naruszam w tej chwili wszystkie zasady szpitalne i biorę udział w nielegalnej wywózce żywego trupa, to całkiem nieźle. Jak się trzyma Magda? Harry nie daje jej w kość?

Ed odpowiedział, a następnie spojrzał na naszą dwójkę.

- Poznajcie mojego przyszywanego wuja. To ojciec Aleksandra.

- Naprawdę?! Nigdy pana nie widziałem, tylko pana żonę parę razy. Głównie przy remoncie u nas w domu - Patrycjusz podszedł i się przedstawił.

Poszłam w kroki Patrycjusza i przywitałam się uciśnięciem dłoni.

- Dobra, młody. Do karety. - Ratownik popędził go, a Edward na bosaka wszedł do środka. - Ty - wskazuje na Patrycjusza. - Musisz zostać na oddziale z Aleksandrem. Musicie wypełnić lewe dokumenty o wypisaniu Edwarda ze szpitala. Pewnie mój syn już kończy je wypisywać.

Brunet kiwnął głową i pośpiesznie ruszył w kierunku wyjścia z parkingu.

- Będziesz musiała zostać z Edwardem dopóki nie ucichnie sytuacja i papiery nie będą w komputerze - wskazał zapraszającym gestem do karetki, a ja przełknęłam ślinę. Wspaniale.

Mimo to posłuchałam się ratownika i usiadłam na coś, co przypominało taboret. Ed siedział na rozkładanym łóżku.

- Co pięć minut czujka ruchu włącza światło na całym parkingu. A żeby nie przyciągać gapiów, będę musiał zgasić całe oświetlenie w karetce. Gotowi? - rozszerzyłam oczy i już miała zaprotestować, gdy w tym samym momencie trzasły drzwi od karetki. Zastygłam z wyciągniętą ręką.

Zakryłam twarz dłońmi i starałam się nie panikować.

Ciemno.

- Dominika? - rozchyliłam palce i widzę zmartwiony wzrok Eda. - Co się dzieje?

Zza ścian słychać oddalający się hałas kółek. Pewnie ratownik odstawił gdzieś łóżko.

Zapada milczenie, a ja błagalnie wpatruję się w oświetlenie w karetce. Serce zaczyna mi bić szybciej.

- Chodzi o twój strach przed ciemnością, prawda?

Przegryzłam wargę i pochyliłam nisko głowę. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, więc tylko pokiwałam na znak potwierdzenia.

"Stał przy tynkowanej ścianie, trzymając jedną rękę na włączniku światła, w zaś drugiej gruby sznur. Okrągła żarówka migotała co paręnaście sekund, tworząc horrorową aurę. Błądził dłonią po włączniku światła i obserwował każdy mój ruch.

- Boli?

Przesłodzony jad z domieszką obrzydliwego okrucieństwa wydobył się z ust Alana, które wciąż pozostawały w upiornym uśmiechu. Następnie bez ostrzeżenia zgasił światło".

Wspomnienia tamtej nocy kłębiły mi się w głowie. Po raz drugi zerknęłam na Eda, który nie spuszczał ze mnie wzroku. On był na tyle odważny, by opowiedzieć jego fobię z ogrodem, ja zaś nie miałam odwagi. Bolała mnie głowa od myślenia o tym, że zaraz stanie się ciemno, jak wtedy. Jak tamtego dnia.

- Opowiesz mi o tym? - uśmiechnął się zachęcająco.

Poklepał miejsce obok siebie, a ja wstrzymałam oddech. Nie odpuści mi tego, byłam mu to winna. Wbiłam paznokcie w ramię i powoli usiadłam na rozkładanym łóżku z zachowany dużym dystansem, żeby nie powtórzyła się niezręczna sytuacja, kiedy Ed objął mnie ramieniem. Nie miałam ku temu nic przeciwko, ale czułam jego zażenowanie.

- Tak naprawdę to nie wiem, od czego zacząć - bawiłam się palcami i unikałam jego spojrzenia jak ognia, co było cholernie trudne w tak małej przestrzeni. - Zapytałeś kiedyś, co mnie łączyło z Alanem. Przed przeprowadzką tworzyliśmy bardzo zgraną parę. Byłam w nim ślepo zakochana i wiele osób mówiło mi, że Alan nie pochodzi z dobrej rodziny. Że mam uważać. Że może mi coś zrobić - załamał mi się głos i dzielnie wstrzymywałam łzy. - Wszyscy dookoła mieli taką cholerną rację. Wszyscy. Tylko ja się myliłam.

Przed oczami stało mi się totalnie ciemno i zaczęłam usilnie mrugać, by odgonić ciemność. Na marne. Światła zgasły. Położyłam ręce po obu stronach i zacisnęłam pięści. Słyszałam wyłącznie głośne dudnienie własnego serca i jak całe ciepło opuszcza moje ciało.

Zaraz przyjdzie.

Zaraz wejdzie.

Zaraz zapali światło.

Zaraz potem je zgasi i mnie zwiąże.

Zaraz.

Zamiast tego poczułam przenikające ciepło na mojej ręce, a następnie jak to ciepło oplata moją dłoń.

JEZUSIE SŁODKI, EDWARD TRZYMA MNIE ZA RĘKĘ!

 CO MNIE STRASZYSZ, DEBILU!

Zamrugałam parę razy, widząc niedaleko płomień zapalniczki. Przeniosłam wzrok na Edwarda, który z uniesionym kącikiem ust przyglądał się naszych splecionym dłoniom. Nie wiedząc, czemu płomień zapalniczki uspokoił mnie minimum.

- Mam nadzieję, że to nieco pomoże. Telefon sprawdziłby się lepiej, ale obecnie przechowuje go Aleksander.

Próbowałam dalej dzielnie wstrzymać łzy, ale niepowstrzymanie dwie poleciały mi po policzkach. Emocje we mnie wirowały i mieszały się jak produkty na ciasto. Pewnie z takiego ciasta wyszedłby najpewniej zakalec.

Otarłam policzki i przeniosłam wzrok na Eda. Ten gest znaczył dla mnie bardzo wiele.

- Dziękuję.

Ed nie wiedząc, jak zareagować pokiwał głową z uśmiechem.

- W czym się myliłaś, jeżeli chodzi o Alana?

- Że jest dobrym człowiekiem. Nigdy nim nie był. Był sadystą, przez którego do dziś czuje strach w pomieszczeniach bez oświetlenia. To coś totalnie innego, gdy idę spać, a gdy siedzę po ciemku.

- Tak samo, kiedy zgubiłaś się w domu. Zrobiłaś to poczytalnie, ale masz w sobie to odczucie, że to nie pora na spanko.

- Dokładnie - patrzyłam zahipnotyzowana w płomień zapalniczki i nie wiedząc, czemu uśmiech wkradł mi się na twarz. - Tak jak mówiłam, wydawało mi się, że stanowiliśmy zgraną parę. To były tylko pozory. Alan czekał, aż ulegnę. Nie miałam pojęcia, że razem z kolegami, zamiast wybierać się na piwo to chodził ze swoją paczką, by znęcać się nad psami ze schroniska. Jeden z jego kumpli mieli klucze do schroniska i co jakiś czas "kradli" psa, by potem go zmasakrować. Ale zwierzęta przestały mu wystarczać. 

Ścisnęłam odruchowo dłoń Edwarda. Wspomnienia toczyły walkę w mojej głowie. Czułam te straszne zdarzenia na nowo.

- Powiedział, że ma dla mnie niespodziankę. Że najpierw musimy odnaleźć to miejsce. Zaprowadził mnie do starego bunkra, gdzie katował psy. Śmierdziało tam krwią, a na suficie świeciła żarówka. Nie było tam niczego, prócz drzwi i włącznika. Bałam się wtedy nie na żarty i chciałam uciec od tego popierdoleńca. Ale nie mogłam się ruszyć, bo uświadomiłam sobie, że nie dam rady uciec - zacisnęłam wargi i słona ciecz spływała mi niepohamowanie po policzkach. - A on... on się świetnie bawił!

Płomień zapalniczki zgasł i przeszedł mnie dreszcz. Edward pociągnął mnie ku sobie za nasze dłonie, przez co poleciał wprost na niego. Mocno mnie przytulił, a ja poczułam się jeszcze gorzej. Zaczęłam ryczeć, mocząc złami jego ramię i zaciskałam palce na jego plecach. Trzęsłam się na całym ciele, bo znów ogarnęły mnie ciemności, a serce waliło mi jak szalone.

- Już dobrze - pogłaskał mnie po włosach. - Alana tu nie ma.

Te słowa podziałały na mnie leczniczo. Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam otworzyć powieki. Zaczęłam wyłapywać w ciemności kolejne przedmioty w wnętrzu karetki i faktycznie przemówił do mnie fakt, że nikogo innego tu nie ma. Uspokoiłam oddech i sama nie mogłam uwierzyć w to, że przestałam drżeć. Mimo to kurczowo trzymałam się Edwarda jak tarczy. 

- Alan nie znał litości. Sycił się strachem to go napędzało. Zgasił światło i zamknął drzwi. Wpadłam w furię, bo nie było tam niczego, by uciec. Drzwi zamknięte na klucz, żadnych okien. Siedziałam naprzeciw drzwi spodziewając się wszystkiego. Nawet w myślach żegnałam się z bratem. Wtedy drzwi się otworzyły, a światło rozbłysło. Alan był podekscytowany i obserwował jak trzęsę się ze strachu i bawił się włącznikiem światła. W rękach trzymał gruby sznur, ale on nie powodował u mnie takich wybuchów strachu jak zanik światła. Bez oświetlenia traciłam kontrolę, a zyskiwał ją podwójnie Alan. Co jakiś czas uderzał sznurem w ściany, bym podskakiwała, krzyczała i płakała ze strachu. Od czasu do czasu dostało i mnie się uderzenia, ale głównie chodziło o mój strach, nie o szkody. Uwielbiał, gdy go prosiłam i błagałam, żeby przestał. Czuł przewagę tak wielką, że nie powstrzymywał się przed niczym. Sznur znudził mu się po chwili, więc zaczął tupać, uderzać na ślepo. A na końcu, gdy włączył światło po raz ostatni... - nie byłam pewna, czy powiedzieć mu o tym, ale przekonała mnie myśl, że Ed nie taił żadnych rzeczy swoim ujawnieniem sekretu o ogrodzie. - zaczął mnie dusić, by patrząc mi prosto w oczy widzieć to, co chciał. Strach i panikę. Gdy już wystarczająco się zaspokoił, po prostu wyszedł jakby nigdy nic, zostawiając mi otwarte drzwi. 

Zamilkłam, dusząc łzy.

- Zajebie skurwiela. Obiecuję - syknął groźnie i przycisnął mnie mocniej do siebie, że przez chwilę zabrakło mi tchu.

- On jest chory, Ed. Powinien zostać izolowany, zanim wyrządzi jeszcze więcej zła.

- To nie zmienia faktu, że go rozpierdolę. Ten psychol na to zasłużył. Powinien dzielić pokój w psychiatryku razem z doktorem Krawczykiem.

- Pewnie co noc opowiadali by sobie swoje psychopatyczne wyczyny - rzuciłam sarkastycznie, by odbiec od myśli o tamtej nocy.

- I wymieniali liczbę osób, którym weszli na psychikę.

- Myślisz, że bylibyśmy pierwsi w rankingu? 

- Oczywiście.

Zaczęłam myśleć, że nasze rozmowy są pojebane. I chyba naprawdę tak było. 

- Powiedziałaś kiedyś: "Strach przed ciemnością wydaje się śmieszny, patrząc na niego, bo to on jest źródłem strachu". Chyba coraz bardziej to rozumiem.

Westchnęłam cicho i przyglądałam się workowi z białym krzyżem. Faktycznie powiedziałam, to gdy spotkałam się z Alanem w trakcie meczu. Wybuchła wtedy bójka pomiędzy nim, a Edwardem, który potem bardzo się na mnie wkurwił, bo nazwałam go egoistycznym kapitanem.

- Nie byłam w stanie funkcjonować, przez to, co się wydarzyło, więc nie chodziłam do szkoły równo trzy tygodnie. Seba usprawiedliwił mnie, że trafiłam do szpitala i jestem w ciężkim stanie. Jedynym, którym szczerze pomógł mi się podnieść po tym horrorze, był Gabriel.

- Czy to ten facet, który sprzedawał gry w galerii? - nie zaprzestawał swojej czynności i dalej gładził dłonią mnie po plecach.

- Tak. Bardzo się zżyliśmy. Oboje mieliśmy przyjebanych rodziców i okropne przeżycia. Poza tym ciągle sobie dokuczaliśmy, bo nie lubiliśmy ciągle rozpamiętywać starych brudów z przeszłości. Ale Alan nie odpuszczał. Zaczął mnie nachodzić w szkole, gdy wróciłam i po godzinach. Wiesz, jak na mnie wołał? Wiesz? - zacisnęłam oczy, by wyrzucić ten głos z głowy. - Mówił na mnie "myszko", bo tylko my rozumieliśmy, co się pod tym kryje. Więził mnie jak jebane zwierzątko. A inni uważali, że to słodkie, a mnie brało mdliło na myśl o tym.

Pociągnęłam nosem i wtuliłam się mocniej w ramię Edwarda. Czułam się, jakbym przytulała się do Sebastiana, a zdarzało się to tylko raz na jakiś czas. Raczej nie byliśmy rodzeństwem, które ciągle pałało do siebie miłością i czułościami. Bardziej okładaliśmy się i tłukliśmy na podłodze w najlepsze, dopóki nie rozdzielała nas Paulina. Taka więź była dla nas bardziej odpowiednia. Poza tym rodzeństwo, które nigdy mnie urządzało domowych igrzysk, to nie rodzeństwo.

- Mam zapalić zapalniczkę? - zapytał, gdy zaczęłam się od niego odsuwać. 

Po omacku się wycofałam na mój taboret i przetarłam oczy. Widziałam wyróżniające białe elementy w karetce i zarysy sylwetki Eda. 

- Nie ma potrzeby.

- Na pewno?

- Na pewno.

Nigdy nie czułam się tak dziwnie spokojnie. Z jednej strony powinnam mieć obawy, zostając sam na sam z facetem w karetce, ale całą trójkę traktowałam jak własnych braci. Poza tym tyle razem już przeżyliśmy, że mogłam im w pełni zaufać. 

Drzwi od karetki otworzyły się z wyraźnym trzaskiem i światło latarki ślepiło mnie prosto w twarz. Zastygłam w bezruchu i z duszą na ramieniu, że nakryto nas na ucieczce. Wszystko przepadło.

- EDWARD, TY CHUJU ZAJEBANY, CO JA CI MÓWIŁEM, JAK JESZCZE RAZ DOMINIKĘ ZAPŁAKANĄ Z TWOJEGO POWODU?!

Aleksander zaświecił na własną twarz i przybrał najgroźniejszą minę na jaką było go stać.

Oho, nie dobrze.


Kochani Zaczytani, szczęśliwego Nowego Roku!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro