Rozdział 26 - Rybka
Odkąd pamiętam, wycieczki Hondą Seby zawsze wyglądały tak samo: silnik pracował na tyle głośno, że nawet przez zamknięte szyby było słychać głośne, metaliczne dudnięcia, playlista losowych piosenek Taylor Swift rozbrzmiewała wewnątrz samochodu, a jej zapalony fan (Sebastian) stukał do rytmu w kierownicę, co wprawiało mnie w złość. Ani brat, ani ja nigdy nie odzywaliśmy się, dopóki nie dojechaliśmy na miejsce.
I tym razem było dokładnie tak samo.
Wjeżdżając na zarośnięty trawą plac, miejscami usypany żwirem, poczułam się odprężona. Szary, pokryty bluszczem dom teraz wywołał u mnie prawdziwą nostalgię. Widząc znane mi miejsce, całe napięcie ze mnie upłynęło. Może stan euforii trwałby we mnie dłużej, gdyby nie widok matki stojącej w drzwiach.
- Po co mnie tu ściągnąłeś? - spytałam powoli, mierząc rodzicielkę wzrokiem przez szybę w aucie.
- Nie dawała mi spokoju. Wiesz, jaka jest - również wychylił się do przodu, by ją obserwować. - Ciesz się, że jej nie naopowiadałem, że jej wspaniała córka mieszka pierdylion kilometrów stąd z trzema chłopami.
- Szlachetny gest jak na ciebie - klepnęłam go w bark, a on odpowiedział lekkim uśmiechem. - Więc jaka jest wersja?
- Wyjechałaś do innej szkoły, lepszej szkoły. Poprzednia była dla ciebie zbyt słaba i wybrałaś miejsce, gdzie nauczysz się więcej. No wiesz, bo niby jesteś taka zdolna - zaakcentował to palcami w powietrzu. - Szkoda, że rodzice nie podziwiali twojej ambicji, kiedy w przedszkolu układałaś z kredek równania z pierwiastkami - jego sarkastyczny ton bawił mnie, przez co głupio uśmiechałam się sama do siebie.
- A podobno to pierwsze dziecko jest najmądrzejsze - zmierzyłam go wzrokiem. - Z tobą to chyba nie wyszło. Ktoś musiał to przejąć.
- Ironia losu, że byłaś to akurat ty.
- Jakoś nie czuje poczucia winy, że ci to odebrałam.
- Milutka jak zawsze - fuknął. - Wychodzimy, moja mądra siostro.
W tym samym momencie chwyciliśmy za klamki i wyszliśmy z pojazdu. Trzasnęłam drzwiami, nie ze złośliwości, ale głównie dlatego, że inaczej ich domknąć się po prostu nie dało.
Spojrzałam na twarz matki, która mierzyła mnie srogim spojrzeniem, dopóki nie znalazłam się tuż przed nią. Jej kolor włosów zawsze był taki sam, nigdy ich nie farbowała, ale idealnie pasował do mojego odcieniu i to mnie odpychało. Nigdy nie chciałam jej przypominać, a geny i tak zrobią swoje. Na jej czole pojawiły się kolejne zmarszczki, które przykrywała makijażem, a zielone tęczówki były z każdą coraz bardziej intensywne. Jej kapryśna mina była nie do zniesienia.
- Córeczko! Córuniu, ty moja! Córeńko kochaniutka! - rzuciła się na mnie i oplotła mi szyję swoimi perfekcyjnie gładkimi dłońmi. Boże, zajeb mnie. - Gdzie ty się podziewałaś, kochanie? Mama tęskniła!
Przewróciłam oczami i po prostu stałam, nie podnosząc rąk, aby ją utulić. By o tym nie myśleć, patrzyłam na twarz brata, który próbował się nie roześmiać, trzymając dłoń na ustach. Następnie odkrył twarz i bezgłośnie powtarzał "córeczko, córuniu, córeńko", pokazując głupie miny. Głupi drań. Miałam ochotę go trzasnąć w ten jego pusty łeb.
- Dobrze cię widzieć, kochanie. Jesteś taka piękna - pogłaskała mnie po policzku, a ja lekko się uśmiechnęłam. Parszywa prukwa. - Chodź, do środka. Wiem, zaparzę twojej ulubionej herbaty! Co ty na to, rybko? - wlepiała we mnie maślany wzrok, który mówił jedno: "odmów, a zajebie".
- Pewnie.
Puściła mnie i pobiegła do kuchni. Ciekawiło mnie, jaki kit wciśnie mi tym razem, że herbata rumiankowa to moja ulubiona. Nienawidziłam jej ani samego widoku jej pudełka w sklepach.
Sebastian parsknął i śmiał się cicho jak zduszona foka. Co za idiota.
- Ale masz fajne płetwy, RYBKO - złapał się za brzuch, a następnie pomachał rękami, żeby zobrazować moje płetwy. - Widzisz? Taka z ciebie piękna, rybka.
- Masz trzy sekundy, chuju.
- Ale rybeńko, nie bądź zła. Przecież to tylko komplement - ucichł na chwilę, a następnie stanął w drzwiach, gotów do ucieczki. - Chyba że mama miała na myśli, że jesteś flądrą - i spierdolił.
Pożałujesz.
* * *
Taty właściwie nigdy nie obwiniałam. Wszyscy mi wmawiali, że był chory i od moich narodzin leżał w szpitalu. Więc czemu każdy zabraniał mi się z nim spotkać? Czy choroba była od zawsze tylko przykrywką, bo uciekł od obowiązków rodzicielskich? Spakował walizy w trakcie porodu i zwyczajnie wyjechał? Nawet nie powiedzieli mi, jaki to szpital, na co zachorował. Trzymała mnie jedynie myśl, że po prostu ojca mam - chorego, albo tchórza.
Mama podśpiewywała w kuchni, niemalże skacząc. Seba zniknął gdzieś, ale po paru minutach wszedł i usiadł tuż obok mnie. Szepnął mi po cichu "niespodzianka", a ja odpowiedziałam mu niezrozumianym spojrzeniem. Dopiero gdy Paulina (narzeczona Sebastiana) weszła do kuchni, pojęłam w błyskawicznym tempie, co oznaczała niespodzianka.
Paulina była w ciąży. Wytrzeszczałam oczy i otworzyłam buzie ze zdziwienia. Spoglądałam to na brata, to na Paulę. Nie wierzyłam w to, że oni mając tysiąc problemów na głowie i komplikacje z uregulowaniem rachunków, zgodzą się na taki krok. Wstałam jak oparzona, przez co krzesło upadło na podłogę, a mama podskoczyła z czajnikiem w ręce.
- Jestem taka dumna! - przytuliłam Paulinę z całych sił, a łzy ciekły mi po twarzy. - Ja... gratuluję.
- Dziękuję - odwzajemniła mój uścisk i pogłaskała mnie po włosach. - Dobrze znów cię widzieć. Już myślałam, że ci chłopacy cię zabili i zakopali na środku ronda - parsknęłam i otarłam ręką policzki. - Zjedzmy coś.
- Dobry pomysł.
- Mówiłam do dziecka - burknęła oburzona, a następnie się zaśmiała. - Dla ciebie też się coś znajdzie.
Odsunęłyśmy się od siebie, a ja uśmiechałam się jak nafaszerowana psychotropami. Podniosłam krzesło i usiadłam powoli, a mama położyła przede mną ciepłą herbatę.
Kurwa, rumianek.
Sytuacja była dziwna - potajemnie zamieniłam się z Sebą herbatami (dostał niewdzięcznik malinową i to z cukrem, CUKREM), mama śpiewała nie wiadomo co, a Paulina ignorowała naszą rodzicielkę, jakby nawet jej tu nie było.
- I jak tam w twojej nowej szkole, skarbie? Słyszałam, że masz najwyższe oceny z klasy. Jestem z ciebie taka dumna, kochanie! - zaślepiała mi oczy, a dobrze wiedziałam, jak to się skończy.
- Nie idzie mi najgorzej - mruknęłam.
- I w dodatku jesteś taka skromna! Mój mały ideał! - miałam wrażenie, że zaraz powie, jaki dobry ze mnie piesek. - Pewnie jesteś faworytką wśród facetów, co? Masz już kogoś, skarbie? No powiedz prawdę mamie.
Zakrztusiłam się herbatą, słysząc te słowa.
"Chyba faktycznie się na tobie zawiodłem. Za bardzo cię przeceniłem."
- Ja... to nie tak. Nikt się mną nie zainteresował - mówiąc to, widziałam twarz Alana, którego nie umiałam pokonać.
- Mała wstydziocha! Ojoj! Jesteś taka słodziutka. Nie musisz tego ukrywać.
- Nie mam nikogo - odpowiedziałam stanowczo, a mama od razu się zamknęła.
- Ma chłopaka - Sebastian wygłosił to bez żadnych wątpliwości, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. Co mu odpierdoliło?! - Tylko mieszka daleko stąd, chodzą do tej samej szkoły.
- To nieprawda! - wybuchłam.
- Co za wspaniała wiadomość! Moja córcia tak szybko dorasta! Jestem taka dumna! - mama przytuliła mnie znowu, a ja dyszałam ciężko, piorunując wzrokiem brata. A to skurwiel. Kogo miał na myśli? - Jak ma na imię? Wysoki? Uzdolniony? Bogaty? Dobrze zadbany?
Sebastian odwrócił głowę w drugą stronę, jakby go to nie dotyczyło. Byłam wściekła. Co to za przedstawienie, do cholery?
- Z resztą nieważne. Przedstawisz mi go osobiście, dobrze rybciu? - przestała mnie tulić. Seba znów pomachał rękami, udając rybę, ale tym razem nie było mi do śmiechu. - Kochani, muszę wam o czymś powiedzieć.
Paulina akurat wyjmowała pachnące i błyszczące się mięso z piekarnika, co totalnie mnie zauroczyło. Byłam wielbicielką mięsa. Słowa mamy do mnie nie docierały, widziałam jedynie przed sobą coś tak pięknego, że się pogrążyłam we własnym świecie.
- Dominika, rozumiesz, co to znaczy, prawda? - mama zwróciła się do mnie. - Chciałabym zacząć od nowa. Być z wami. Zamieszkać razem.
Wstrzymałam powietrze i uznałam, że tym razem to ja jej wytłumaczę. Za każdym razem robiła to samo - jak cię długo nie widziałam, jakaś piękna, cudowna, kochanie, ty moje, a następnie błagała, abyśmy zamieszkali z nią.
- Nie. Nikt z tobą nie zamieszka. Będziesz zdana na siebie na starość tak jak my, nie mogliśmy liczyć na ciebie w dzieciństwie. Gdzie byłaś, gdy jako czterolatka musiał się mną zajmować Seba, kiedy ty wracałaś po tygodniu? Nie mieliśmy co jeść, do cholery! Zapychaliśmy się wodą z cukrem po brzegi, bo ty wracałaś do domu tylko po to, aby nam dać suche płatki i dwie bułki. Czasami nawet nie przychodziłaś! Wiesz, jakie miałaś cholerne szczęście, że nie mieliśmy sąsiadów? Że nikt na ciebie nie doniósł? A teraz pijesz sobie spokojnie z nami herbatkę, jakby nic się nie wydarzyło? - wstałam od stołu, a mama płakała jak dziecko. - A może zrobisz nam wspaniałą przysługę i opowiesz nam o ojcu, co? Na co choruje, że co miesiąc skrajasz nam z konta pięćset złotych? Te pieniądze są na wyimaginowane leczenie czy może na twoje osobiste zachcianki?
- To nie tak... wszystko wam wyjaśnię...
- Jak się czułaś, zostawiając dzieci same w domu bez opieki?! Bez jedzenia?! To niewybaczalne. Byłaś bezrobotna, do cholery! Mogłaś siedzieć z nami w domu i dostawać chociażby jakieś zasiłki dla samotnych matek! Ale nie! Ty wolałaś zniknąć na parę tygodni i nas głodzić!
- Wasz ojciec jest chory, potrzebuje pieniędzy na leczenie...
- Na co jest chory? No na co?!
- Domi, uspokój się... - brat położył mi rękę na ramieniu, odsuwając lekko w tył.
- Jest chory na... - rozglądała się po kuchni jak przestraszone zwierze. - Nie pamiętam nazwy.
- Choruje od ponad osiemnastu pieprzonych lat, a ty mówisz, że nie pamiętasz na co? - westchnęłam głęboko. - Wyjdź stąd, bo zadzwonię na policję.
- Córeczko, proszę, nie rób tego... oddam wam wszystko! Naprawdę! - mama trzęsła się i nie wiedziała, co powiedzieć.
- Jesteś dla mnie wyłącznie pierdolonym kłamcą - warknęłam. - Tata tak naprawdę nigdy nie był chory, ty brałaś te pieniądze, żeby przeżyć, prawda? Kogo znowu oszukałaś, że masz pracę? No kogo?
- I co z tego! - rodzicielka podniosła głos i nagle wstała. - Nienawidziłam waszego ojca, bo mnie zdradził! Wszystkie alimenty brałam dla siebie, aby opłacić rachunki, a pieniądze od was przeznaczałam na jedzenie - machała rękami i wrzeszczała na cały dom. - Nie mogłam na was patrzeć! Byliście do niego za bardzo podobni, że nie miałam siły wracać do domu! Brzydziłam się wami! Powinniście zdechnąć z głodu w tym domu - syknęła i wyszła z domu, trzaskając drzwiami.
Nawet nie pamiętałam, kiedy się rozpłakałam. Prawda zabolała mnie tak okropnie, że nie byłam w stanie oddychać. Zdruzgotana podeszłam do okna i chwyciłam się parapetu, aby nie upaść. Sebastian zaciskał z całej siły pięści, a Paulina pocieszała go kojąco. Łzy spływały mi strumieniami, a serce niemal mi krwawiło. Ścisnęłam koszulkę z całej siły i miałam ochotę zrobić sobie krzywkę.
Okłamywała nas całe życie. Nienawidziła nas. Brzydziła się nami.
Chciała, żebyśmy umarli.
Przetarłam dłonią oczy, ale nawet łzy nie pomagały mi ukoić ból. Zaczęłam okropnie drżeć. Oddychałam zbyt płytko, przez co dusiło mnie w klatce. Okłamała nas... okłamała... oszukała. Wyjrzałam przez okno, patrząc jak pierwsze płatki śniegu, tańczyły w powietrzu.
Za każdym razem widząc śnieg, cieszyłam się i uśmiechałam, jednak w tej chwili patrząc, jak spada i znika, tak jak tego pragnęła moja matka, abyśmy zniknęli, miałam ochotę wyłącznie płakać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro