Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18 - Ból, ból i ból

Jak ten parszywy chuj mógł mi to zrobić?! Zdjąć z boiska i to dlatego, że dostałem żółtą kartkę nie z mojej winy?

Zajebiście.

Spojrzałem z trudem na jego proszącą się o wpierdol mordę. Ten odwrócił się powoli w moją stronę i pokręcił głową oraz zrobił najbardziej zawiedzioną minę, na jaką było go stać. Ty cholerny aktorze. Tak mi się odwdzięcza, że chodzę z tą pustą Jessicą, by nie wylecieć z drużyny? Posłałem mu groźne spojrzenie, a następnie pod wpływem złości wstałem z ławki dla rezerwowych. Ból głowy był coraz bardziej nieznośny i czułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Pojedyncze ukłucia wbijały mi się w czaszkę i nie mogłem nic na to poradzić. Miałem jedynie nadzieję, że nie dostanę ataku na środku sali gimnastycznej. 

Koledzy z drużyny zapytali mnie, dokąd idę, ale zbyłem ich milczeniem. Jeszcze brakowało mi tego, żeby mnie szukali. Wyszedłem pewnym krokiem z sali, ignorując Jess, która zagrodziła mi drogę i nawoływania trenera, żebym wracał.

A niech was wszystkich chuj strzeli.

Kierowałem się ku wyjściu z budynku, bo nagle zapotrzebowałem izolacji. Totalnej. Może mnie ktoś nawet na Syberię wywieźć to będę mu dłużny, byle dalej od tego wszystkiego. Od nich wszystkich.

Zanim skierowałem się na lewo, usłyszałem pierwsze dialogi rozmowy. Oparłem się o ścianę jak przestępca, a następnie wychyliłem głowę na maksymalnie trzy sekundy, żeby zobaczyć, kto stoi mi na przeszkodzie, żeby wszystko pierdolnąć w kąt i wyjechać. Rozszerzyłem oczy ze zdziwienia, a następnie znowu pozostałem niewidoczny za ścianą.

Dominika i Alan.

Szybko uznałem, że to nie moja sprawa i powinienem jak najszybciej opuścić to miejsce innym wyjściem. Ruszyłem już w przeciwnym kierunku, gdy zatrzymał mnie Alana głos, który nie wskazywał, że umawia się na randkę, tylko wręcz pluje jadem w stronę Dominiki.

- Uważam, że jesteś mi coś winna.

Walczyłem sam ze sobą. Podsłuchiwać czy nie? Koniec końców stałem wryty w  podłoże, słysząc każde słowo zbyt wyraźnie.

- Nic nie jestem ci winna - głos wyraźnie jej drżał.

- Nic? - zaśmiał się drwiąco.

Chwila moment. Gdzie Alan był podczas meczu? Był jednym z atakujących i nie powinien wychodzić bez mojej pierdolonej pisemnej i ustnej zgody na opuszczenie sali. Oparłem głowę o ścianę i popatrzyłem w sufit. Będzie miał świeżak przejebane.

- Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju? - zapytała Dominika.

- A nie uważasz, że to cudowny zbieg okoliczności? - jego cięty głos mnie obrzydzał. Byłem ciekaw, do czego zmierza. - Znów możemy być razem.

- Nigdy więcej nie popełnię tego samego błędu!

- Coś ty powiedziała?! - ryknął. - Tak mi się odwdzięczasz?!

- Za nic nie jestem ci wdzięczna - nastąpiła krótka cisza, a następnie wybuchły emocje. - Jesteś potworem.

- Ty kurwo...!

Zanim zdążyłem to przemyśleć, wyszedłem zza rogu i niemal widziałem wszystko w zwolnionym tempie.

Dominika stała do mnie tyłem, a rozwścieczony Alan szedł z zaciśniętymi pięściami w jej stronę. To nie wróżyło nic dobrego. Chłopak uniósł rękę, a ja byłem za daleko, żeby go powstrzymać. W dodatku wzrok skupiał wyłącznie na dziewczynie, więc nie było mowy, żeby teraz mnie zauważył. Wtedy postanowiłem zmienić taktykę.

- Alan! - wrzasnąłem, a oboje znieruchomieli.

Spokojnym krokiem przekroczyłem dzielącą mnie odległość i stanąłem obok Dominiki. Alan zdążył schować rękę za plecami, a drugą wciąż trzymał zaciśniętą w pięść. Patrzył na mnie zdradziecko i pełen gniewu. Dominika nie poruszyła się. Wciąż była lekko przestraszona.

- Kapitanie... ja...

- Zamknij się - spojrzałem na niego z góry i przybrałem najbardziej wkurwioną minę, na jaką było mnie w tej chwili stać.

Mierzyliśmy się spojrzeniem przez niedługi czas. Następnie musiałem jakoś wbić mu do tego pustego łba parę oczywistych punktów.

- Zdaje mi się, że znasz Dominikę - położyłem jej rękę na ramieniu, a Alan spiorunował mnie wzrokiem, jakbym dotknął jego własności. - Tak się składa, że ja również - wyglądał na wytrąconego z równowagi, ale mimo to jego mina się nie zmieniła. - Złamałeś zasady, wychodząc z sali, nie informując mnie o tym. Nikogo. Teraz ten niedokończony incydent. Rozumiesz już, że mam prawo wyjebać cię na zbity pysk z drużyny i złożyć skargę do dyrekcji, by dopilnowali zawieszenia?

Alan skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przeniósł wzrok na podłogę.

- Na jaką karę zasłużyłem? - podniósł głowę, a w jego oczach dalej szalała złość.

Zamyśliłem się na moment, a następnie podjąłem decyzję.

- Nie ma kary dla osób, które nie należą już do drużyny siatkarskiej. Najwyżej możesz zadać to pytanie dyrekcji.

Chłopak gwałtownie pokręcił głową, a oczy niemal wypadały mu z orbit.

- Nie, nie, nie. Nie możesz mnie wyrzucić, Kapitanie! - ręce zwisały mu bezsilnie. - Jestem twoją prawą ręką, Kapitanie! Sam to mówiłeś!

- Od dziś wystarczy mi lewa.

Alan zacisnął pięści ponownie. Już miałem odwrócić się, gdy chłopak pod wpływem furii złości rzucił się na mnie, zwalając na podłogę. Poczułem, jak dość mocno rąbnąłem w czaszkę i przed oczami pojawiło mi się parę czarnych plamek. Ilość ukuć wzrastała i wręcz rozrywała mi głowę. Alan zaczął już okładać mnie pięściami, drapać paznokciami po twarzy i szyi. Przez zamazany widok ledwo zauważyłem Dominikę, która próbowała w jakiś sposób zrzucić go z mojego ciała. Alan wyrzucił nogę w tył i kopnął dziewczynę ramię, zmuszając ją do upadku.

Wtedy coś we mnie pękło.

Mimo niezbyt dobrej widoczności jednym gwałtownym ruchem pięści  trafiłem w policzek Alana, zostawiając go w kilku sekundach w totalnym zamieszaniu. Wszystko potem działo się zbyt szybko. Przerzuciłem Alana na ziemię obok mnie i tym razem ja zająłem miejsce górujące. Oddałem mu tyle ciosów, ile byłem w stanie. Roztrzaskałem mu nos i rozciąłem wargę. Policzki miał czerwone od uderzeń, a pod okiem powoli malowała się śliwa. Chłopak rzucał się i wrzeszczał, ale ból, który nasilał się w jego ciele, w końcu wygrał. Alan oddychał szybko i płytko, ale oczy miał wciąż otwarte. Patrzył się takim samym wkurwionym spojrzeniem jak wcześniej, a jego twarz pokrywała krew. Sam nie wyglądałem najlepiej. Otarłem łokciem strużkę krwi lecącą mi z ust i oddychałem o wiele szybciej niż po udanym treningu. Głowa pulsowała mi, jakby ktoś uderzał ją od środka  kilku kilogramowym młotem. Na moment przestaliśmy się okładać pięściami i wpatrywaliśmy się w siebie z obrzydzeniem.

- Dopilnuję, żebyś został wyjebany z drużyny jeszcze dzisiaj.

Wstałem chwiejnie z jego klatki piersiowej i specjalnie kopnąłem go boleśnie w prawy policzek. Jego twarz odchyliła się w drugą stronę, a z ust kapała mu krew. Zacharczał, ale nie miał siły się podnieść. Splunął na ziemię i zwinął się w kłębek. 

Przed oczami dalej widziałem plamki, ale w mniejszej ilości. Sprawdziłem, czy Alan się podniesie, ale on leżał z głową przekrzywioną na bok i nie miał zamiaru ogłosić rewanżu. Mimo to wciąż mnie obserwował.

Zamrugałem kilkakrotnie, a obraz nabrał ostrości. Uklęknąłem przy Dominice, która wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w Alana. Objęła jedną ręką ramię i zacisnęła na nim palce, aż pobielały jej knykcie. Siedziała zgarbiona i wciąż oszołomiona zdarzeniami sprzed chwili.

Nie wiedziałem, co mam zrobić. Dlatego wpatrywałem się w nią jak debil i czekałem, sam nie wiem na co. Nie potrafiłem znaleźć słów, a co dopiero zebrać się na jakiekolwiek gest.

Już dawno zapomniałem, jak kogoś pocieszyć.

Dominika obróciła głowę w moją stronę i niemal czułem, jak wzrokiem przewertuje mi czaszkę na wylot. Przerażające.

- Strach przed ciemnością wydaje się śmieszny, patrząc na niego, bo to on jest źródłem strachu.

Przekrzywiłem głowę w bok, analizując te słowa. Strach? Źródło? Pulsy zwiększyły nacisk i teraz czarne kropki przysłaniały mi niemal cały widok.

- Chodźmy do domu - powiedziałem cicho, wstając.

- A mecz? Powinieneś na nim być - pokręciłem głową z rozbawienia.

- Kapitan na rezerwie, grzejący ławę? Kpisz sobie? Mam tam wrócić, żeby spokojnie popatrzeć jak cudownie grają, kiedy mnie odstawiono? - prychnąłem. - I tam wygramy. Jak zawsze. Nie ma na co patrzeć.

Podniosła się powoli z ziemi i otrzepała ubranie. Spojrzałem dla pewności jeszcze raz na Alana, który podjął próby wstania.

- To egoistyczne - luknąłem na dziewczynę.

- Proszę?

- Skład drużyny siatkarskiej składa się z sześciu osób, nie tylko z kapitana. Kapitan to tylko przydomek, żadne trofeum. Powinieneś ich chociaż wspierać - skrzyżowała ręce na piersi i odgarnęła kosmyki włosów z twarzy.

- Co próbujesz powiedzieć? - odwróciłem się podenerwowany, spuszczając z oczu Alana.

- Uciekanie nic ci nie da. Powinieneś po prostu być obecny na meczu. Dla dobra drużyny.

- Dla dobra drużyny? Czy ty siebie słyszysz? Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie o grze zespołowej? - obraz znów się zamazywał, a mimo to wyciągnąłem palec w jej stronę. - Nie odzywaj się, kiedy nie masz pojęcia, o czym mówisz. Siatkówka to nie gra w przytulanki. To zwykła bitwa o najwyższe miejsce w rankingu. Nic innego się nie liczy. Masz kontuzję? Wypierdalasz, bo jesteś już bezużyteczny. Nigdy więcej nie odbijesz się z kontuzjowanej nogi tak wysoko, jak przedtem! - zaczerpnąłem powietrza. - Nie ma radości z udanego ataku, który zdobywa punkt. Nie ma! To tylko szczebel w całej drabinie kariery, który doprowadza do wysokiego rankingu.

Próbowałem uspokoić oddech, a mimo to buzowały we mnie emocje.

Muszę dziś się najebać.

- Brak radości z gry? - uniosła brew. - To taki mecz można nazwać w ogóle dobrą grą?

- Gdybyś chodź na dzień się zamieniła, wiedziałabyś o czym mówię.

Nagle Alan przeleciał tuż obok mnie i zatoczył się na bok. Chybił. Upadł i jęknął przeraźliwie. Próbowałem zrozumieć przez chwilę, co się stało.

- Nie powinieneś jej ufać! - Alan splunął krwią. - Zawiedziesz się na niej.

Ruszyłem z Dominiką do wyjścia, kłębiąc się z myślami. Zaczepiłem przypadkowego chłopaka, aby go poinformować, że ktoś leży na holu i potrzebuje pilnie pomocy. Naiwniak pobiegł w tamtą stronę, nie pytając mnie o własne rany.

"Zawiedziesz się na niej."

Otarłem rękawem bluzy resztkę krwi z twarzy i przeczesałem ręką włosy. Ból promieniował i nasilał się, a moją jedyną nadzieją został alkohol.

"Nie powinieneś jej ufać."

Wyszedłem ze szkoły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro