Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17 - Lambadziara

Wciąż panowała napięta atmosfera. Aleksander po zjedzeniu trzech porcji wstał, włożył brudne naczynie do zlewu, zawiesił ręce dookoła mojej szyi i szczerze podziękował. Następnie wyszedł ramię w ramię z Patrycjuszem, który też mi podziękował za posiłek. Zostałam sama przy stole z Edwardem, a oboje mieliśmy wzrok wbity w teczkę ze szpitala.

Nie zauważyłam niczego, co by wskazywało na zły stan zdrowia Edwarda i właśnie z tego powodu było mi wstyd. To oni zapewniają mi dach nad głową i produkty do dań, a ja nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, że któryś z nich cierpi. Teczka stała się dla mnie argumentem, że przez ostatni czas byłam zaślepiona w siebie.

Wstałam energicznie i odłożyłam talerz do zlewu. Edward nadal tępym wzrokiem mierzył teczkę.

- Czy ty próbujesz wygrać walkę na wzrok z kawałkiem papieru? - próbowałam zachowywać się naturalnie, ale mimo to zadrżał mi głos. 

Czarnowłosy nawet nie mrugnął. Słowa Aleksandra trafiły do niego boleśniej, niż myślałam.

Chwyciłam marker, który leżał na blacie i narysowałam na teczce dwoje oczu. Edward uśmiechnął się i spojrzał w moją stronę.

- Nie pomagaj mi. To moja walka.

Następnie podniósł się ociężale z krzesła i chwycił papierowy przedmiot. Wziął ode mnie marker i dorysował duży uśmiech. Obrócił teczkę w moją stronę i powiedział:

- Widzisz? Cieszy się, bo ze mną wygrywa - zamrugałam oczami i spojrzałam na ten zwycięski uśmiech teczki.

Wytrzeszczyłam oczy. Dopiero wtedy pojęłam, o co chodziło. Bez znaczenia była w tym momencie tzw. walka na wzrok, która służyła za przykrywkę. Główne sedno było w środku.

Choroba.

Drżącą ręką odebrałam mu oba przedmioty i poprawiłam rysunek.

- Patrz - wskazałam mu na łzy i na uśmiech, którego kąciki ust były skierowane w dół. - Kiedyś się podda.

Spojrzał zdziwiony w moją stronę, a potem znów zobojętniał. Odebrał swoje wyniki i rzucił je na stół.

- Czyli wypadła dzisiaj moja kolej mycia w kalendarzu "Pomyje"? - podwinął rękawy i stanął tyłem do mnie przy zlewie.

- Na to wygląda - zatrzymałam się na chwilę w progu drzwi i luknęłam na teczkę.

Wyszłam z kuchni, zostawiając Edwarda samego i ruszyłam pewnym krokiem do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i siedząc na łóżku, otworzyłam teczkę.

* * *

- Oddaj to w tej chwili! - usłyszałam krzyk Edwarda zza drzwi.

Przeczytałam wyniki już parę minut temu i mówiąc szczerze, spodziewałam się o wiele gorszej prawdy. Byłam szczęśliwa, że ten idiota nie walczy ze śmiertelną chorobą. Mimo to nie wolno było tego lekceważyć. Kto wie, czy nie zabije go kolejny atak?

Zeskoczyłam z łóżka i usiadłam naprzeciwko drzwi.

- Nie.

- Dominika, nie wkurwiaj mnie - ponownie nacisnął na klamkę.

- Okłamałeś nas - położyłam się na podłodze. - Czy Patrycjusz też nie powinien dowiedzieć się, na co chorujesz?

Nastąpiła chwila ciszy.

- To nie zmienia faktu, że wzięłaś wyniki bez pozwolenia! - walnął ręką w drzwi.

Przeturlałam się na brzuch i obojętnym wzrokiem wpatrywałam się w drzwi.

- Edward! Zamknij ryj! - to chyba był Aleksander.

- To powiedz jej coś!

- Co tu się odkurwia?! - ten głos należał do Patrycjusza.

- Zajebała mi akta! - nie zajebała, pożyczyła.

- To wejdź do niej, debilu! - Olek nacisnął klamkę, a ja patrzyłam na zamknięte na klucz drzwi. - Dominika, otwieraj. To jego rzecz.

Już miałam zaprzeczyć, kiedy usłyszałam bardziej donośne krzyki niż przedtem.

- Ed! Co ci jest?!

- Kurwa! Trzymaj go! Nie zamykaj oczu!

- ON UMIERA!

- ZAMKNIJ RYJ! PODNIEŚ GO! DAWAJ DO POKOJU!

Podniosłam się energicznie i przez chwilę zastanawiałam się, czy nie robią udawanej scenki ataku choroby Edwarda, tylko po to, aby otworzyła drzwi. Mimo to nie brzmiało to abstrakcyjnie. Z bijącym sercem, otworzyłam powoli drzwi i luknęłam kątem oka na zewnątrz. Nie było nikogo, a przygłuszone krzyki dochodziły z końca korytarza. Wyszłam niepewnie i podeszłam do wejścia, skąd dobiegały wrzaski. Wetknęłam głowę przez uchylone drzwi i sparaliżowało mnie od głowy w dół. Edward leżał w bezruchu na łóżku, jego brązowe oczy zastąpiły białka, a głowę miał odchyloną nieco w tył. Wyglądało to przerażająco, jakby odbywał się tu egzorcyzm. 

To nie była udawana scenka.

Patrycjusz otworzył wszystkie okna na szerokość i trzymał ramę okienną z ogromnym szokiem oraz strachem na twarzy. Aleksander nie wiadomo skąd wziął wiadro z wodą i wylał całą zawartość na nieprzytomnego przyjaciela. Oczy Edwarda powróciły do normalności, a on sam wstał błyskawicznie do pozycji siedzącej. Odetchnęłam w duchu z ulgą, ale nie na długo. Następnie czarnowłosy złapał się za głowę i zaczął potwornie się wydzierać. Wyglądało to, jakby chciał rozerwać sobie głowę na dwie połówki. Aleksander usiadł obok niego, a następnie wbił mu się łokciem z okropną szybkością w brzuch. Edward zamarł w bezruchu, a następnie opadł bezsilnie. Oddychał teraz w normalnym tempie.

- Czy ty jesteś normalny?! - Patrycjusz trzasnął oknem. - On cierpi, a ty mu jeszcze dołożyłeś kolejną porcję bólu!

- Czym ty się przejmujesz? - Olek wstał i szedł w jego kierunku. - Przez jego twardy brzuch mogłem sobie złamać łokieć! Dobrze wiesz, że ma obsesję na utwardzanie brzucha i śmiało można go uderzyć kulą burzącą od dźwiga! - ucichł na chwilę. - Poza tym pomogło. Nie widzisz?

Po cichu wycofałam się do swojego pokoju i przymknęłam drzwi. Otwarłam łzy z policzków i chwyciłam wyniki w ręce. Zapukałam do pokoju Edwarda, gdzie wciąż byli chłopcy i bez słowa oddałam teczkę Patrycjuszowi. 

- Mamy mecz jutro - brunet uśmiechnął się do mnie uroczo, pokazując swoje dołeczki. - Pamiętasz, że jak wygramy to idziemy razem na bal, moja osoba towarzysząca?

Kiwnęłam głową i spojrzał przelotnie na Edwarda, który spał spokojnie.

- Śpi - zapewnił mnie Olek i uśmiechnął się nieszczerze. - Zemdlał.

- Stałam w progu drzwi. Wiem, co się stało.

Oboje zacisnęli usta w wąską kreskę i nie odpowiedzieli nic więcej. 

Pieprzeni kłamcy.

* * *

Mecz zaczynał się dokładnie za pół godziny, a ja z nudów przyszłam szybciej na trybuny. Rozglądając się dookoła, zauważyłam, że nie tylko ja pojawiłam się za wcześnie. Była też jedyna w swoim rodzaju Jessica z wianuszkiem swoich przydupasek. Jess, królowa w sporcie ekstremalnym - lachociągu, zaszczyciła mnie spojrzeniem spod trzech warstw tuszu do rzęs i uniosła dumnie swoje dupsko jak otyły paw i ruszyła w moją stronę. 

Pierwszy raz widziałam taki strój kibica, który składał się z prześwitującej czarnej bluzki, ukazującej stanik, krótką spódniczkę i wysokie, czarne kozaki. Swoje czarne futro zostawiła na siedzeniu. Natomiast ja przyszłam jak ostatni żul - cała na czarno, nie licząc białych sznurówek w trampkach. Za okrycie stanowiła mi bluza z polarem w środku. Z jednej strony było mi wstyd chodzić bez okrycia w porze jesieni, gdy inni zaczynali nosić kurtki. Musiałam koniecznie gdzieś się zatrudnić, aby zarobić na kurtkę zimową i buty. Nie będę żyła na kasie chłopców, bo oni też mają własne potrzeby.

Kiedy Jess w końcu doczołgała się do mnie, nie wypierdalając się ani razu, odgarnęła swoją blond czuprynę i zmierzyła mnie sukowatym wzrokiem.

- To znowu ty, grabarzu - chyba pękną mi uszy przez jej przewalcowany głos.

- Ciebie też niemiło widzieć, lambadziaro.

Zmarszczyła dorysowane brwi i wypięła się dumnie.

- Mam jedno pytanie... - przerwałam jej.

- A skąd masz pewność, że w ogóle chce je usłyszeć, a co dopiero na nie odpowiedzieć? - uniosłam brew. 

- Gdzie jest mój misiaczek Edward? - totalnie mnie olała.

- Nie jestem jego niańką. Gdyby ci na nim zależało, to byś poszła go szukać w tak niedomyślnym miejscu jak jego dom - odwróciłam głowę w stronę boiska i faktycznie była cała drużyna prócz kapitana.

- Skoro u niego mieszkasz, to powinnaś wiedzieć, czemu go nie ma - założyła ręce pod piersiami. - Chyba że nie tylko mieszkasz - spojrzała wymownie w moim kierunku.

Oczekiwała mojego zawstydzenia, tymczasem ja nie opanowałam śmiechu. Że niby z nim kręcę i się puszczam? Dobre sobie.

- Mieszkam u nich i to wszystko, jeżeli cię to tak interesuje - odpowiedziałam, gdy uspokoiłam się od fali śmiechu.

Nastąpiła zbyt długa cisza. Nie zamierzałam jej przerywać, bo to Lambadziara przyszła do mnie, a nie ja do niej.

- Ale ja cię kurwa nie znoszę - syknęła, zbijając mnie z tropu.

- Nagła zmiana humoru?

- Nie, po prostu musiałam ci to powiedzieć, grabarzu - odwróciła się i pomachała w stronę boiska. Dopiero wtedy zauważyłam Edwarda, który był bardzo blady. - O! Jest mój misiaczek! Ma w sobie tyle energii! Oby mu starczyło na wieczór... - zaczęła machać tyłkiem jak ludzie łapką na muchy.

- Energii? Przecież on wygląda, jakby po nim walec przejechał - wydawało mi się, że spojrzał w moją stronę, ale zignorowałam to. Na pewno patrzył na swoją dziewczynę.

- Co ty możesz o nim wiedzieć? - ruszyła w kierunku swojego miejsca na trybunach.

Odprowadziłam ją wzrokiem i westchnęłam głęboko.

No właśnie. Co ja mogę o nim wiedzieć?

* * *

Zebrało się sporo ludzi, a nawet drużyna cheerleaderek, której kapitanem była Jessica. Razem ze swoimi przydupaskami poszły się przebrać pięć minut przed meczem w strasznie obcisłe i wykrojone stroje, by teraz wywijać co jakiś czas różowymi pomponami. Wyglądało to śmiesznie, więc wcale nie powstrzymywałam śmiechu, jak bardzo się kompromitują.


Pierwszy set zaczęli goście. Byli niezwykle przystojni i umięśnieni. Nawet rezerwowi byli jak z okładki magazynu. Spojrzałam na ich trenera i totalnie się zawiodłam. Był to bardzo stary pan, maksymalnie dobił sześćdziesiąt wiosen, białe włosy miał zaczesane do tyłu na żel i w ręku trzymał bez przerwy teczkę i marker.

Cieszyłam się, że usiadłam w pierwszym rzędzie u góry, mając widok na wszystkich. Nieziemsko przystojny brunet z numerem dwa zaserwował na pole drużyny Edwarda. Dopiero teraz zauważyłam ich nazwę: Nekoma. Żaden z chłopaków nigdy mi nie mówił, jak zwie się ich zespół. Druga drużyna miała dość typową nazwę: Czarne Kruki.

Serwis odebrał jakiś randomowy siatkarz, Patrycjusz wystawił precyzyjnie piłkę, którą uderzył z całą mocą Edward, trafiając idealnie w pole. Cóż, atakujący był z niego dobry, ale nadal przypominał trupa. Drużyna przybiła ze sobą piątkę lub klepała się po ramionach i wracała na miejsce. Sędzia przyznał punkt i przekazano serwis Nekomie. Przed linią stanął Aleksander i gdy rozbrzmiał dźwięk gwizdka, wyrzucił wysoko piłkę i jednym pewnym ruchem trafił przed końcową linię boiska. Dziewczyny zaczęły podskakiwać jak zwierzątka cyrkowe, recytując: Ass serwisowy! Ass serwisowy! Do boju, Nekoma!

Pierwszy set wygrała, oczywiście, Nekoma z przewagą trzech punktów. Cheerleaderki wyszły na środek sali i gdy rozbrzmiała muzyka, wszystkie zaczęły odkurwiać jakieś bregdensy i wypinały jak najmocniej tyłek i piersi w stronę chłopaków. Po pierwszych sekundach tego prostytutkowego wicia się po parkiecie wybuchłam nieopanowanym śmiechem, że aż musiałam zakryć usta ręką, żeby nie było mnie słychać. Łzy śmiechu leciały mi po twarzy, aż w końcu spadłam z krzesła i nie mogłam się podnieść.

I niby to mają być cheerleaderki? Przypominają dziwki, nie tancerki szkolne.

Kiedy skończyło się to puszczalskie show, usiadłam z trudem z powrotem i musiałam wziąć dwa duże oddechy, żeby się uspokoić. Trzymałam jedną ręką na brzuchu, gdyż rozbolał mnie od fali śmiechu.

Drużyny chłopców natomiast były oczarowane. Wpatrywali się w dziewczyny jak boginie i dopiero gwizdek oznaczający rozpoczęcie drugiego seta, wyrwał ich z transu.

Podczas drugiego seta jeden z przystojniaków z drużyny Czarnych Kruków jebnął głową o słup od siatki. Oskarżono Edwarda o nieuczciwą grę i podstawienie nogi, gdy przeciwnik po wystawieniu bloku, lądował na pole. Nikt nie wiedział, jakim cudem Ed coś takiego zrobił, gdyż jedynie czekał na wystawioną piłkę od Patrycjusza. Kapitan Nekomy podszedł do sędzi i rozpoczął dyskusję. Następnie stało się coś, czego nikt się nie spodziewał.

Kapitan Nekomy, Edward, otrzymał żółtą kartkę.

Zawstydzony postawą i czynem Edwarda trener, zdjął go z boiska i wystawił na jego miejsce Aleksandra.

- Co ty odkurwiasz, sukintrenerze... - syknęłam zła, wiedząc, że Czarne Kruki zmyśliły zarzut na przeciwnika.

Olek poklepał go po ramieniu i wszedł na boisko. Natomiast Ed wlókł się na miejsce i gdy usiadł, dalej był wstrząśnięty i blady. Nie wyglądał dobrze. Roztrzepał włosy na wszystkie strony i nerwowo tupał nogą.

Następnie spojrzałam na rezerwowych Nekomy i totalnie wryło mnie w to plastikowe siedzenie, gdy spotkaliśmy się wzrokiem. Wydawało mi się, że jego oczy świdrują mnie na wylot. Łokcie opierał na kolanach, a brodę podtrzymywał o złączone ręce. Nie ruszał się, tylko patrzył wprost na mnie. Zebrało mi się na wymioty, wiedząc kim ta osoba była. Zebrałam swoje rzeczy i niemal biegiem zeszłam na dół i zamierzałam jak najszybciej opuścić to miejsce oraz nigdy więcej nie zobaczyć jego parszywego ryja. Słyszałam przytłumione dźwięki gwizdka, dopingu dziewczyn oraz głuche odbicia piłki. Chwyciłam klamkę od drzwi i znów przed oczami miałam jego przeszywający wzrok i kpiący uśmiech. Potrząsnęłam głową, aby wyrzucić ten obraz z myśli.

- Mecz jeszcze się nie skończył - jak poparzona puściłam klamkę, a następnie zdrętwiałam, słysząc jego głos. - W końcu cię znalazłem, uciekinierko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro