Rozdział 14 - Kocia karma
- Czekaj! - zawołałem Patrycjusza, gdy skończyliśmy pierwszego seta i mieliśmy przerwę.
Byliśmy na treningu, a mi wydawało się, że brunet ignorował mnie od kłótni dziewczyn. Dobra, nie wydawało mi się, po prostu było to widać. Sam jakoś nie miałem wcześniej ochoty, aby z nim porozmawiać.
Odwrócił się do mnie z obojętnym wyrazem twarzy. Jako jedyni staliśmy na boisku, tylko że ja stałem po jednej stronie siatki, on po drugiej.
- Co?
- O co ci chodzi? - zapytałem.
- O nic.
Cudowna konwersacja. Ta rozmowa rozwiała wszystkie moje wątpliwości.
- Bez przyczyny byś mnie nie ignorował - w ręku trzymałem piłkę od siatkówki i zacząłem obracać ją w rękach. - I grałbyś ze mną w drużynie, a nie z resztą.
- Co to ma wspólnego z tym, co działo się wcześniej? - lekko się wzdrygnąłem, gdyż uświadomiłem sobie, że chodziło mu o niedoszłą bójkę dziewczyn. - Brawo, Sherlocku. Myśl dalej, może zrozumiesz.
- Dobrze znasz mój układ z trenerem. Czy dziwne jest to, że broniłem Jessicę? Chodzimy ze sobą i... - Patrycjusz prychnął głośno i zacisnął pięści.
- Przestań pieprzyć - syknął. - Zachowujesz się jak jebane dziecko. - Zakaszlnął teatralnie i przyjął dziewczyński głos. - Jess mnie nic nie obchodzi, chcę z nią zerwać, robię to dla siebie, nie dla niej, udaję, że ją kocham i jest dla mnie nikim - wszystko co powiedział, było kiedyś moim słowem, którego się trzymałem. Poczułem wstyd. - Gubisz się w kłamstwie, Ed. Ufasz tym, co nie powinieneś, a potem przychodzisz do mnie. Mam ci książkę napisać, jak bardzo dziś zjebałeś?
- Dobra, wiem! Źle zrobiłem - brunet przejął moją piłkę i wyżywał się na niej, ściskając ją z całej siły.
- Źle?! - uśmiechnął się okropnie. - Ty wiesz, co Dominika przeżyła? - stałem jak zajebany słup soli, bo kurwa nic nie wiedziałem o naszej lokatorce! - Właśnie. O tym też mam wydać drugi tom z dedykacją dla szczęśliwych nowożeńców "Edward i Jessica"?
Czułem, jakbym ktoś robił mi prześwietlenie mojej duszy. Nie chciałem, żeby ta kłótnia zniszczyła całą relację. Kurwa, przyjaźniliśmy się.
- Okłamałeś ją, Ed! - wrzasnął, a trener nagle wszedł na salę i przyglądał się nam z ciekawością.
- Myślisz, że nie wiem? - warknąłem tym samym tonem.
- Ale ja nie o tym - rzekł już bardziej spokojnie, chociaż piłka błagała, żeby ją puścił. - Czy raczej powinienem mówić do ciebie Michał?
Znieruchomiałem. Jak się dowiedział?
- Co? - udałem, że nie rozumiem.
- I widzisz?! Znowu to robisz! - zamachnął się i jebnął mi piłką z całej siły. Trener ruszył w naszym kierunku. - I niby to ja jestem twoim przyjacielem?! Czy Jess sprawiła, że tylko w stosunku do niej jesteś prawdomówny? - ściszył ton, gdy zauważył nadchodzącego trenera. - Chuj mnie obchodzi o to, ile założyłeś się z Kubą, a za chuja nie rozumiem, dlaczego ona? Dlaczego Dominika? - rozluźnił dłonie, po czym znowu złożył je w pięści. - Wiesz, jak będzie miała przejebane przez twoją lafiryndę?
- Patrycjusz! Co ty robisz?! - oburzony trener pociągnął go za ramię do tyłu. - Za twoje wygłupy wychodzisz z treningu i masz zakaz wstępu na boisko do jutra! Zrozumiano?!
- Spierdalaj! - odrzucił jego rękę i skierował się do wyjścia.
- Teraz już do końca tygodnia masz zakaz!
Spojrzałem na niego zdziwiony. Nim zdążyłem jakoś zareagować, Patrycjusz wyszedł z sali gimnastycznej, trzaskając drzwiami, a ja zostałem sam z wszystkimi problemami.
* * *
Wszedłem do domu. Rzuciłem plecak na ziemię i odwiesiłem na wieszak swoje rzeczy. Spojrzałem z ukosa na czerwone róże w moim ręku. Wybaczy mi?
Chwyciłem plecak rzucony przed chwilą i ruszyłem na górę. Zauważyłem, że paliło się światło w jej pokoju. Przeszedłem najciszej, jak mogłem do mojej sypialni i tam odłożyłem plecak, po czym znów udałem się pod pokój Dominiki. Westchnąłem. Wyciągnąłem rękę, aby chwycić klamkę od drzwi. Może nie chce mnie widzieć? Ja bym siebie nie chciał widzieć po takim incydencie...
Potrząsnąłem głową i otworzyłem drzwi. Znowu zachowuję się jak dziecko! Rozejrzałem się po pomieszczeniu i zobaczyłem Dominikę, siedząca tyłem do mnie przy biurku. Miała rozłożone całe pudełko kredek i rysowała coś zawzięcie. Miałem nadzieję, że nie mnie zabitego na tysiąc sposobów.
- Cześć - szepnąłem.
- Hej - mruknęła.
Słyszała mnie doskonale. W końcu panowała tak ciężka atmosfera i cisza jak na pogrzebie.
- Słuchaj, bo ja... - zacząłem, ale co dalej? Sorry, jestem pojebany, pa? - Chciałbym przeprosić.
Zamknąłem za sobą drzwi i czekałem, kiedy w końcu się do mnie odwróci.
- Nie trzeba. Możesz iść.
Zmarszczyłem brwi. Iść? Dopiero wszedłem!
- Nie, to była moja wina.
- Jak to twoja wina? Przecież nawet ciebie tam nie było. Przyszedłeś na finał. To była moja wina - usłyszałem lekkie wkurwienie w jej głosie.
- Stanąłem po stronie Jess... - nie dała mi dokończyć.
- To normalne. W końcu to twoja dziewczyna.
Nigdy nie czułem się tak głupio. Robiłem się czerwony z własnej głupoty. Tylko debil potrafi obronić dziewczynę, którą wykorzystuje, a być przeciwny współlokatorce. I w dodatku ją okłamać w sprawie imienia. Klask, klask kurwa.
- Okłamałem cię - rzuciłem i czułem się jak przed sądem.
- Prawda.
- Spójrz na mnie, proszę.
- Nie chcę - odpowiedziała natychmiast.
- Dominika, proszę - naprawdę nie chciałem się płaszczyć, ale chciałbym widzieć jej reakcję. - Chcę z tobą porozmawiać, nie z twoimi plecami.
Powoli odsunęłam krzesło od biurka. Wstała, wciąż na mnie nie patrząc. Po czym w bardzo powolnym tempie zwróciła się w moją stronę.
- Kto ci to, do cholery, zrobił?! - poczułem, jak kolce róż przebijają mi się przez skórę. Zbyt mocno zacisnąłem ręce.
Dominika miała na szyi same czerwone i długie ślady oraz kilka zadrapań i czerwoną plamę na policzku.
- Mów, co chciałeś i wyjdź - spojrzała mi w oczy, a ja przegryzłem wargę.
- Najpierw mi odpowiedz!
- Nie muszę - spojrzał gdzieś w bok. - Po prostu mów, nie mam ochoty tracić na ciebie czasu - wkurwienie we mnie rosło, że zapomniałem o regułkach, które wykułem w drodze do domu, aby je powiedzieć Dominice. - Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeżeli opuścisz ten pokój - odpowiedziała lodowato, gdy zwlekałem z odpowiedzią. - Zgadasz się ze mną, Edwardzie? - uśmiechnęła się lekko, ale tylko na chwilę, bo zapewne bolał ją policzek.
Zamrugałem oczami i dotarło do mnie, że prawda wyszła na jaw.
- Bo to twoje prawdziwe imię, prawda? - bandaż na ręce przez koszulkę z krótkim rękawem był idealnie widoczny. - Mam nadzieję, że byłam warta więcej niż butelka wódki - wzruszyła ramionami i usiadła na biurku. - Niektórzy jeszcze umieją wyśpiewać całą prawdę.
Jakub.
Rzuciłem kwiaty na ziemię, a ona zwróciła na nie uwagę. Podszedłem do niej w błyskawicznym tempie, a ona wpatrywała się we mnie niewzruszona. Gdy znajdowałem się krok od niej i miałem położyć ręce na biurku, jednym zwinnym ruchem wyprostowała nogę, trafiając w mój czuły punkt.
- Nie było mowy o rozmowie w bardzo bliskiej odległości - zwycięsko zaczęła machać nogami.
Skuliłem się na podłodze i tak siedziałem. Ja pierdole! Powinienem był to przewidzieć! Przecież nie przyjmie mnie z otwartymi ramionami. Debil, no.
- Ja tu ustalam zasady - syknąłem, niezbyt przyjemnie. - Poza tym... - uniosłem głowę z bólem. - Nie płaciłaś dzisiaj czynszu.
- Płaciłam - odparła dumnie. - Ale nie tobie.
Zamknąłem oczy i odetchnąłem głęboko. Już straciłem jej zaufanie i na pewno go nie odbuduję tak łatwo. Skoro nie przytulała się do mnie dzisiaj (płacenie czynszu), to zapewne płaciła Patrycjuszowi lub Aleksandrowi.
Karma wraca. Kurwa, jak ja tego nienawidzę! Zawsze musi wrócić do mnie! Nie mogę się doczekać, kiedy Jess oberwie za swoje błędy. Wstałem obolały i chwyciłem bukiet. Tym razem z dużej odległości podałem Dominice kwiaty, a ona spojrzała na mnie pytająco.
- Przepraszam, byłem chujem.
Dominika parsknęła śmiechem, po czym zaczęła się nieopanowanie śmiać. No co? Kłamałem?
- Chociaż z jednym mogę się zgodzić - otarła łzę z oka i chwyciła kwiaty, po czym położyła je na biurku. - Ręka ci krwawi tak w ogóle.
Spojrzałem na prawą dłoń i faktycznie była zalana krwią, jednak nie obchodziło mnie to w tej chwili.
- Odpowiedz mi na wcześniejsze pytanie. Kto ci to zrobił?
- Ja.
Zamrugałem dwa razy i prychnąłem.
- Nie musisz kłamać - usiadłem na podłodze, bo nogi mnie bolały i narząd pomiędzy nimi. - I mogę ci nawet obiecać, że chętnie skopię dupę temu, kto cię skrzywdził.
- Masz odwagę uderzyć własną dziewczynę?
Uniosła brwi i wpatrywała się we mnie zdziwiona. Niezrozumiale spojrzałem na nią i przechyliłem głowę na bok. A co ma do tego Jess? Ona bałaby się o swoje hybrydy, więc odpada. Przeanalizowałem jeszcze raz sytuację i olśniło mnie.
- Jessica?
- Nie znasz nawet imienia swojej partnerki? - wyglądała na rozbawioną. - To ty z nią chodzisz, nie ja. Więc co się mnie pytasz?
Potargałem włosy, zostawiając rękę wplątaną w kosmyki. Czy Jess mogła w końcu zostawić mnie w spokoju po szkole, a nie naśladować mnie we własnym domu? Byłem na nią mega wkurwiony, bo Dominika nie zasłużyła na to. To ja powinienem przyjąć ciosy od Jess, nie ona.
- Jasny chuj! - warknąłem. - Przypierdolisz mi?
- Co?
Nie mogła cierpieć, za to, czego nie zrobiła. To do mnie powinna wrócić reszta karmy. Nie takiej dla kota, oczywiście... Jezu, Edward, czy możesz się skupić? Pobito twoją lokatorkę, a ty o kociej karmie! I to nie ma nic wspólnego z tym że kiedyś kazano ci zjeść kocie chrupki... STOP! Tego nawet nie powinienem pamiętać. Przecież nawet nie mam kota... Więc oni skąd wzięli to kolorowe cholerstwo w mojej szafce?
- To moja dziewczyna, biorę jej błędy na siebie - wyrzuciłem, zdejmując rękę z głowy. - Wal. Śmiało.
- Poproś o to Jess - mruknęła i znów zaczęła machać nogami, siedząc na biurku.
- Nie, ty to zrób.
Zeskoczyła z biurka i patrzyła na mnie z góry, bo dalej sadowiłem się na tej niewygodnej podłodze.
- Myślisz, że potrafię się bić? - zaskoczyła mnie tym pytaniem, a ja z pewnością pokręciłem przecząco głową.
Nie umiała. To, że potrafiła założyć dźwignię to nic superowego. To czysta samoobrona, nie walka. Uśmiechnąłem się, sam nie widząc, z czego i wpatrywałem się z ulgą w jej zaciśnięte piąstki. Za bardzo mnie lubiła, więc znowu muśnie mnie dłonią po policzku tak jak w sklepie z grami.
Odwzajemniła uśmiech, a ja czując mały ból w skroniach, zamknąłem oczy. Kolejny atak? Nie... Po chwili było już w porządku i gdy otwierałem oczy, widziałem jedynie czarną smugę, a następnie okropnie bolesne uderzenie w lewy policzek. Przewróciłem się na podłogę, błyskawicznie dotykając policzka. Kurwa! Przypierdoliła mi nogą! Drugi raz! Zerknąłem na nią z dołu, a ona kucnęła tuż przy mnie, poprawiając okulary.
- Nie sądziłam, że chcesz być moim workiem treningowym - rzekła miłym głosem. - Nie potrafię się bić, ale potrafię przypierdolić. - Duża różnica, kobieto!
Uśmiechnęła się słodko i gdy wstała, dobiła mnie drugi raz, tym razem w podbrzusze. Zgiąłem się i jedyne co usłyszałem to trzask drzwi i swój oddech.
Zadzwonił mój telefon i zerkając na wyświetlacz, zamarłem. Kuba.
- Halo?
- Nie mogę uwierzyć, że wygrałeś! Do chuja, to ja zawsze wygrywałem! Pierdole, więcej się z tobą nie zakładam!
- I dobrze.
- Nie sądziłem, że Dominika nie jest tobą zainteresowana. Ale za to ja jestem nią zafascynowany. Chcę się z nią umówić.
- Słuchaj, bo nie powtórzę dwa pieprzone razy - podniosłem się obolały z ziemi. - Zostaw ją, bo ci najebie.
- Co na to Jessica? Wie, że ją zdradzasz? Haha, nie mogę doczekać się, aby zobaczyć jej minę, kiedy powiem jej...
- To spytaj ją, ile facetów ją dziś przejebało - rozłączyłem się.
* * *
Leżałem na podłodze i wszystko przemyślałem. Nie wiem, gdzie poszła Dominika i czy chciała jeszcze ze mną rozmawiać. Drewniane panele były w chuj niewygodne, a mimo to byłem zbyt leniwy, żeby się podnieść.
Nagle zadzwonił mój telefon. Nieznany numer.
- Halo?
- Halo? Czy dodzwoniłem się do pana Edwarda?
- Tak. Kto mówi?
- Doktor Wiśniewski z tej strony. Pana przyjaciel umówił pana na wizytę, która była zaplanowana na przyszły tydzień, jednak zwolniło nam się jedno miejsce. Miałby pan czas dzisiaj przyjść do szpitala na prześwietlenie czaszki? To nie zajmie długo.
Jebany Aleksander. Już jedna z jego sów wyleci przez okno w przestworza.
- Ja... nie mogę.
- Słyszałem o pana atakach i muszę powiedzieć, że należy to zbadać czym prędzej. Byłby pan wstanie przyjechać za pół godziny?
- Muszę gdzieś pilnie jechać, znaczy mam coś ważnego do zrobienia...
- Proszę pana, to ważne. Chodzi o pana zdrowie. Prześwietlenie miał przeprowadzić lekarz Krawczyk.
Zaschło mi w gardle. Ty chuju Krawczyku nawet mnie nie dotkniesz.
- Czy mógłby pan przeprowadzić prześwietlenie? Bardzo bym prosił.
- W porządku. Do zobaczenia za trzydzieści minut w szpitalu.
Rozłączyłem się i przewróciłem na plecy. Wspomnienia niezbyt wyraźne trafiały do mojej głowy i krzątały się, odpychając resztę myśli.
"Wyzdrowieje, naprawdę! Słowo lekarza Krawczyka."
Ciekawe, ile razy tak obiecywałeś...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro