Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29 - Zapłata

Pierwsze o czym pomyślałem, to że cholernie było mi gorąco. Przetarłem powieki, a jasność panująca w pokoju, koiła po oczach. Wtuliłem twarz w poduszkę i odetchnąłem głęboko.
Po kolejnych dziesięciu minutach zdecydowałem się, aby wstać. Zaspanym wzrokiem rozejrzałem się po pokoju i zmarszczyłem brwi. W pierwszej chwili obawiałem się, że przenocowałem u Jess, jednak zmylił mnie widok kurtki na fotelu, która należała do Dominiki. I dopiero wtedy oprzytomniałem. Rozejrzałem się błyskawicznie po pokoju szukając brunetki, ale nic nie wskazywało na to, by tu była. Pobudzony wstałem z łóżka, zahaczając palcem u stopy o prześcieradło, przez co w jednej sekundzie całowałem ziemię jak papież. Podniosłem się żwawo, łokciem przetarłem usta (Bogu dzięki, że ktoś tu zamiatał) i ruszyłem w stronę drzwi. W tym samym momencie, gdy miałem chwycić za klamkę ktoś po drugiej stronie z impetem je popchnął. Stałem jak ostatni idiota z wyciągniętą ręką, a tuż przede mną stała Dominika z dużą tacą, na której było śniadanie. Przyjrzała mi się dokładnie, po czym wcisnęła mi do rąk tacę.

- Smacznego i dobry Jezu, włóż coś na siebie, tutaj są dzieci - zażenowana odwróciła wzrok od moich jaskrawych bokserek i odeszła, zostawiając mnie zbitego totalnie z tropu.

* * *

Odświeżony i przede wszystkim ubrany zszedłem na dół. Pani gospodarz nie oszczędziła mi komplementów i koniecznie chciała namiar na firmę sklepu, w którym kupiłem swój nudny, niczym nie wyróżniający się, czarny płaszcz. Zdjąłem się z siebie narzutę i szybkim, pewnym ruchem oderwałem metkę i podałem ją zdezorientowanej kobiecie.

Dominikę znalazłem w tzw. poczekalni dla gości jak nerwowo tupała nogą i próbowała się do kogoś dodzwonić.

- Do kogo dzwonisz? - podałem jej kurtkę, a ona podziękowała.

- Do nikogo. Lepiej się czujesz? - wpatrywała się we mnie jak pielęgniarka tuż po zabiegu, żebym nie zemdlał.

- Pytałem pierwszy - rzuciłem jej srogie spojrzenie.

Brunetka wywróciła oczami.

- Do Seby.

- Po co?

- Ja pytałam druga.

Ściągnąłem brwi i westchnąłem.

- Tak, czuję się dobrze. To po co do niego dzwoniłaś?

- Napisał mi, że Paulina wczoraj się źle się czuła i pojechali do szpitala. Chciałam się dowiedzieć, czy to coś poważnego - założyła na siebie kurtkę i skrzyżowała ręce na piersi. - Jedziemy?

Odpowiedziałem krótkim "tak" i wyszliśmy z domu. Wyminąłem Dominikę, aby otworzyć jej drzwi do samochodu. Uniosła brwi i mruknęła pod nosem ciche "dzięki". Okrążyłem samochód i również wsiadłem. Sprawnie odpaliłem samochód i ruszyliśmy do domu. Naszego domu.

* * *

Wciąż czułem się okropnie z tym, że nie dała mi zapłacić za nocleg. Szczerze mówiąc, nie miałem przy sobie zbyt dużego majątku, ale sam fakt, że musiałem ulec, był nie do zniesienia i nie do przyjęcia. Sama ciągnęła koniec z końcem, a ja dałem jej wolną rękę w sprawie finansowej. Tak nie powinno być. W każdym bądź razie będę musiał jej jakoś odwdzięczyć.

- Jesteś zły?

Przestałem stukać palcami w kierownicę i spojrzałem na dziewczynę wymownie.

- Nie, dlaczego pytasz?

- Bo od początku wyjazdu nic nie mówisz i ciągle zaciskasz ręce na kierownicy. Wszystko dobrze? - znów ilustrowała mój stan zdrowia.

- To nic ważnego. Z resztą niedługo się dowiesz - gdy oddam jej opłatę za nocleg.

* * *

To, co zdarzyło się interesującego i niebywałego to fakt, że na wjeździe do domu stali w ramię w ramię sam Aleksander i Patrycjusz. Po ich twarzach było widać, że byli cholernie wkurwieni. Olek zaciskał pięści, a Patrycjusz skrzyżował ręce na klacie i tupał nogą. Zaparkowałem dalej niż chciałem, gdyż wiedziałem, że cała ta napięta atmosfera była przeze mnie i dla własnego zdrowia, chciałem im to wyjaśnić zanim obiją mi twarz. Nie odzywałem się do chłopaków ponad dobę, bo telefon padł mi godzinę po wyjeździe z domu. Pewnie uznali, że nie żyję.

- Dla bezpieczeństwa nie wychodź, dopóki ci nie dam znać - rozpiąłem pas i otworzyłem drzwi.

Ledwo gdy postawiłem nogę na podjeździe, Aleksander zaatakował mnie następującymi szykami zdań:

- Nawet nie wiesz, jakbym ci teraz nakurwił. Gdzieś się, kurwa, podziewał? Nie dajesz jebanego znaku życia, a my nie wiemy, czy w okolicy jest cholerny seryjny morderca, który najpierw zabrał nam siostrę, a teraz zajebał i ciebie! Musisz dokładać nam zmartwień?! - trzasnąłem drzwiami i z jednej strony cieszyłem się, że auto ma przyciemniane szyby również z przodu, przez co nie wiedzieli, że przywiozłem zgubę. - Tylko nie mów, że byłeś u tej suki Jess, gdy my wyrywamy sobie włosy z głowy by znaleźć Dominikę! Wtedy to nakurwię ci bez litości!

- Naprawdę takie masz o mnie zdanie? Że kurwię się za plecami z byłą? Pojebało cię do reszty? - okrążyłem samochód i oparłem się o maskę blisko drzwi pasażera.

- A skąd mam widzieć, co robisz, gdy ciągle nas unikasz, po całej akcji z trenerem i Jess. Powtarzasz tą jebaną pętle, odkąd w ogrodzie... - zacisnął usta w wąską kreskę i zamilkł. Jako jedyny wiedział, w które miejsce uderzyć najbardziej, aby zabolało. Taki był.

- Odkąd zmarła mi matka, a potem zdechł  ten psychol? - uśmiechnąłem się smutno. Z trudem wstrzymywałem łzy myśląc o matce. - Dobrze wiem, co się stało w ogrodzie. I dobrze też jaki to miało na mnie wpływ. Ale czy zawsze musimy do tego wracać? To moja jebana pętla i dalej chcę w niej tkwić - zagryzłem wargę.

- Miałeś się z tym pogodzić dziesięć lat temu! Wszystko miało się zmienić, gdy twój stary miał umrzeć! A ty co? Kim ty właściwie jesteś?! Introwertykiem, który dalej nosi w sobie przeszłość?

Zapadła cisza. Nie miałem ochoty przyznawać mu racji, bo jedynie co odciągało mnie od siedzenia w czterech ścianach to była gra w siatkówkę. Pokręciłem wyłącznie głową i otworzyłem drzwi od samochodu. Dominika powoli wysiadła i posłała mi współczujące spojrzenie. Pewnie wszystko słyszała. Następnie wszystko wydarzyło się dość szybko. Aleksander i Patrycjusz darli się z radości wniebogłosy i tulili długo brunetkę. Napięta atmosfera poszła w zapomnienie. Stałem obok otwartych drzwi przyglądając się ich szczęściu. Chciałem być z nimi w tej chwili, cieszyć się wspólnie i wybaczyć za moją nieobecność. Zrobiłem jeden krok ku mojej doszywanej rodziny, a ból chytrze wykorzystał moment, przez co w jednej chwili stawiałem drugi krok, a już w kolejnej leżałem na ziemi.

* * *

Pękała mi czaszka od bólu. Tysiące małych igieł wbijało mi się nerwy. Czułem się jakbym był na ostrych narkotykach i jednocześnie bił się na ringu, dostając ciosy wyłącznie ciosy w obrębie głowy. Jeden punkt nad uchem bolał najmocniej, przez co czułem się jeszcze gorzej. Przed oczami miałem wyłącznie czarny obraz. Słyszałem jakieś głosy, ale były one tak niezrozumiałe i dalekie, że nie wiedziałem do kogo mogły należeć. W jednej sekundzie wydawało mi się, że ktoś mnie szarpnął za ramię, a w drugiej jakbym dostał ciężkim kamieniem prosto w skroń. Wtedy na czarnym tle pojawiły się fioletowe plamy i zemdlałem.

"Butelka na słońcu się nie zapali, Ed"

"Nie powinieneś jej ufać"

"Zawiedziesz się na niej"

"Każda blizna jest wyjątkowa. Każda przypomina mi o tobie, Ed."

"Podziękuj czynem, nie słowami. Słowa są puste. Teraz już wiesz, dlaczego tyle cię tulę, synu?"

"Wyzdrowieje, naprawdę! Słowo lekarza Krawczyka."

Obudziłem się gwałtownie, powracając do siadu. Złapałem się za koszulkę po lewej stronie, aby uspokoić bicie serca. Po chwili dotykając materiału zrozumiałem, że to nie koszulka tylko szpitalne ubranie. Przerażony podniosłem wzrok znak szpitalnej pościeli i wstrzymałem oddech napotykając jego wzrok, który mnie świdrował na wylot.

- Jestem doktor Krawczyk, będę twoim głównym lekarzem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro