3. Uciekłaś jak tchórz
— Hej — mówię, wpatrując się w twarz Aidena z mocno bijącym sercem. Podnoszę się z miejsca i staję na przeciwko niego, kątem oka zerkając na stojącego z tyłu Adriena. — Szukaliśmy cię.
— Tak... wiem... Co za historia... — Aiden posyła mi zdezorientowany uśmiech, na co odpowiadam tym samym, a może nawet bardziej zdezorientowanym uśmiechem. Wgłębi serca pragnę rzucić mu się w ramiona, jednak podświadomość trzyma mnie sztywno w miejscu, przypominając mi o tym, że to on uciął ze mną kontakt, że to on o mnie zapomniał, złamał swoją obietnicę i przy tym roztrzaskał na kawałki moje serce. Dlatego się nie ruszam. Aiden przez pięć lat nie poczynił choćby najmniejszego kroku, by ze mną porozmawiać, o czym cichy głosik z tyłu głowy nie daje mi zapomnieć. Być może teraz też wcale nie ma ochoty ze mną rozmawiać. Być może robi to tylko z konieczności.
— Wiem, kto by pomyślał.
— Nie miałem pojęcia o tym, że mam brata.
— Tak podejrzewałam — mówię nerwowo. Mam ochotę zadać mu te wszystkie pytania, które od kilku lat nie dają mi zasnąć w spokoju. Mam ochotę zapytać dlaczego mnie skreślił. Dlaczego potraktował mnie jakbym nigdy nic dla niego nie znaczyła. Jakby ten tydzień w motelu, gdy czekaliśmy na rozprawę, nigdy się nie wydarzył. Jakby obietnica, którą mi złożył była nic nie warta. Dlaczego tak łatwo o mnie zapomniał. Dlaczego mnie unikał. Dlaczego nie odpisał na żadną moją wiadomość. Dlaczego w nas nie wierzył. Dlaczego złamał mi serce...
Stojący za plecami Aidena Adrien przypomina mi jednak boleśnie o tym, że to nie ja i moje podeptane ego jesteśmy powodem naszej obecności tutaj. To nie czas i miejsce na takie rozmowy, poza tym nie do końca nawet wiem czy naprawdę chcę poznać odpowiedzi na wszystkie te pytania. Minęło zbyt wiele lat, by to miało jakiekolwiek znaczenie. Nic już miało się zmienić i widok wycofanego z życia chłopaka tylko utwierdzał mnie w przekonaniu, że nigdy nie było i nigdy nie będzie wspólnej historii pod tytułem Aiden i Sadie. To tylko moja chora wyobraźnia przez chwilę podsuwała mi obrazy, w których moglibyśmy być razem całkiem szczęśliwi. To były jednak inne czasy — czasy, gdy byłam głupią, naiwną nastolatką. Teraz już nie jestem ani trochę naiwna, choć wciąż chyba jednak trochę głupia skoro z własnej woli się tu znalazłam.
— Dobrze wyglądasz — rzuca Aiden, ewidentnie nie mając pojęcia, jak zachować się w tej sytuacji.
— Ty też — kłamię. Moje podejrzenia stają się coraz bardziej wyraźne: Aiden wcale nie chce ze mną rozmawiać. Było mu bardzo okej, gdy żyłam sobie w innej rzeczywistości i swoim nagłym pojawieniem się, zaburzyłam jego rzeczywistość. — Powinniście na spokojnie porozmawiać. Ja po prostu pójdę do samochodu. Jestem tu tylko ze względu na Adriena, który korzysta z faktu, że kiedyś cię znałam.
Jestem z siebie dumna. Głos nie załamał mi się nawet na milisekundę, co jest nie lada wyczynem biorąc pod uwagę to, jak mocno wali mi serce, a stres kurczy mi żołądek do wielkości dziesięciocentówki.
— Chyba żartujesz — wtrąca Adrien, robiąc krok w moją stronę. — Zostajesz z nami!
Kręcę głową.
— Serio, nie powinnam wam przeszkadzać. Macie dużo do nadrobienia. Najlepiej będzie, jeśli wy tu zostańcie, a ja wrócę do domu. Poradzę sobie. Jakoś. Sacramento nie jest przecież bardzo daleko. Złapię pociąg.
Choć łapanie pociągu to ostatnie na co mam ochotę, to jeśli mam być ze sobą w stu procentach szczera, nie wyobrażam sobie siedzieć tu w towarzystwie chłopaka, który nie ma najmniejszej ochoty na moje towarzystwo, co udowodnił przecież swoim pięcioletnim milczeniem. Nie wiem dlaczego myślałam, że pomoc w poszukiwaniach Aidena to taki dobry pomysł. Jestem chorą na głowę masochistką.
Nie czekając na kolejne próby zatrzymania mnie przez Adriena odwracam się, chwytam pasek torebki leżącej na siedzeniu i posyłając braciom nerwowy uśmiech po prostu wybiegam z restauracji. Po przebiegnięciu przez parking nie jestem już wcale pewna, czy to, że któryś z nich wymówił moje imię nie było przypadkiem wytworem mojej dziwnej wyobraźni. Nie zatrzymując się, ocieram łzy spływające mi po policzkach, nie do końca mając świadomość dlaczego w ogóle płaczę. Biegnę, płaczę i wciąż biegnę, nie zważając na to gdzie jestem i że to co robię wcale nie jest zbyt bezpieczne. Nie ma jednak mowy, żebym do nich wróciła. Nie ma mowy, żebym znów spojrzała w twarz Aidena, który wyglądał tak...
Źle.
Podkrążone oczy, zapadnięta twarz, która, choć ogolona, nosiła ślady wielu zacięć. Tamten doświadczony przez życie nastolatek zniknął, a w jego miejscu pojawił się zmęczony istnieniem mężczyzna, w którego oczach czaiła się pustka. Coś było bardzo nie tak, ale to przecież nie moja sprawa — już nie. Nie powinnam w ogóle o tym myśleć. Spełniłam swoje zadanie, pomogłam Adrienowi odnaleźć brata i nic tu po mnie. Nie mam tu już nic więcej do zrobienia. Koniec. Wrócę do domu, zajmę się swoimi sprawami i wszystko wróci do normy. To trwające kilka sekund spotkanie nie ma przecież znaczenia. To zwyczajny błąd w Matrixie. To...
Z jakiegoś powodu wciąż płaczę, gdy docieram do pierwszego z brzegu przystanku autobusowego. Opadam na ławkę i pociągając nosem zamawiam ubera, który zawiezie mnie na dworzec. Słońce chyli się ku zachodowi, a przez moją głowę przebiega osobliwa myśl, że jest naprawdę późno. Za późno.
I wcale nie mam na myśli godziny.
➿➿
Poranna zmiana w pobliskiej kawiarni to mój ulubiony czas w pracy. Uwielbiam poranki za barem. Uwielbiam obserwować zaspanych, spieszących się do pracy ludzi, którzy wyglądają, jakby to miał być ich ostatni dzień na tym świecie, albo wręcz przeciwnie — jakby to był dzień numer jeden, a oni spieszyli się tak bardzo, podekscytowani możliwościami jakie może ze sobą przynieść.
Wycieram spieniacz do mleka, wciąż mając przed oczami twarz Aidena. Nie mogę przestać myśleć o tym, jak bardzo się zmienił. Zastanawiam się czy pomyślał o mnie to samo widząc mnie — automatycznie spoglądam na swoje odbicie w lśniącym ekspresie do kawy. Czy bardzo się zmieniłam? Po moich nastoletnich rysach twarzy nie było już śladu, wciąż jednak farbuję włosy na różowo i podobnie się ubieram. Czy tak jak do mnie, do niego również wróciły nagle wszystkie wspomnienia? Czy w ogóle go to ruszyło?
Olivia opiera się biodrem o blat i zaczyna obracać syropy do kawy etykietami do przodu. Poranny ruch nieco już zelżał, dlatego mamy czas na to, by posprzątać nieco w oczekiwaniu na kolejnych klientów. Często jesteśmy razem na zmianie. Brandi w tym czasie pewnie przekręca się pewnie z boku na bok, bo nie ma dziś zajęć, a w związku z tym, że jej rodzice są posiadaczami ogromnej winnicy w dolinie Napa, nie musi przejmować się czymś tak przyziemnym jak praca.
— Jakim cudem nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby imię Aiden padło kiedykolwiek z twoich ust? — pyta, zerkając na mnie podejrzliwie.
Przygryzam wargę w zakłopotaniu. Wróciłam wczoraj do akademika przed północą, a czekanie na peronie na ostatni pociąg do Sacramento sprawiło, że musiałam wyglądać jak zombie. Dziewczyny nie pozwoliły mi pójść spać dopóki nie wyjaśniłam im dlaczego mam zaczerwienione oczy i dopóki nie upewniły się, że Adrien nie zrobił mi niczego złego. Gdy do całej opowieści dodałam jeszcze kolejnego chłopaka, którego imię również zaczynało się na literę A, zrobiły ogromne oczy i zaczęły dopytywać o szczegóły. Nie powiedziałam im wszystkiego — streściłam to najbardziej jak umiałam, pomijając rzeczy dotyczące mojej przeszłości. To, czego się dowiedziały, zupełnie wystarczyło, by zasnęły zupełnie zdumione. A teraz Olivia patrzyła na mnie z tym błyskiem w oku, który świadczył tylko o jednym — chciała wiedzieć jeszcze więcej.
Wzruszyłam ramionami, udając obojętność.
— Nie było czego wspominać.
— Nie było czego? Sadie, to brzmi jak jakiś dramatyczny scenariusz do filmu, a ty twierdzisz, że nie było czego wspominać? Praktycznie pomogłaś chłopakowi wyrwać się z patologii i jeszcze uratowałaś mu siostrę, a teraz w dodatku okazuje się, że przypadkiem odnalazłaś mu rodzonego brata i stwierdziłaś, że nie warto o tym komukolwiek opowiedzieć?
Krzywię się. Sposób, w jaki przedstawiła to Olivia brzmi, jakbym była jakąś bohaterką. W dzień zwyczajna Sadie, w nocy zaś wyzwolicielka uciemiężonych. A przecież ja nic takiego nie zrobiłam poza tym, że byłam. Że w tajemnicy przed wszystkimi użyczyłam Aidenowi niego swojego dachu nad głową i beznadziejnie się w nim zakochałam. To wszystko.
Ach, no i jeszcze zdemolowałam dom, który bezduszny ojczym Aidena próbował sprzedać, ale do tego nigdy się przecież oficjalnie nikomu nie przyznałam, a mój ojciec policjant do dziś wierzy, że to jakieś przypadkowe włamanie, a z braku sprawców sprawa została zamknięta jakieś trzy lata temu.
— Mówiłam ci. Urwał ze mną kontakt, a to nie jest coś, czym chciałam się chwalić.
— Przyznaj się, Sadie. Zrobiliście to i dlatego fakt, że przestał się do ciebie odzywać tak bardzo ugodził w twoje uczucia.
Zapowietrzam się w ułamku sekundy, po czym wyduszam z siebie:
— Nie, O. Nie zrobiliśmy tego. Dlaczego w twoim świecie wszystko musi się sprowadzać do jednego?
— Nie musi. — Olivia wzrusza ramionami, po czym milknie na kilka sekund. — Zawsze myślałam, że chodziło o tego Michaela z Bostonu. Że to przez niego wyglądasz przy Tonym jak figura woskowa. Myślałam, że to z nim utknęłaś we friendzone i postanowiłaś załatać złamane serce relacją z tym nudziarzem. A tymczasem był ktoś inny! Aiden, tak? Przyznaj się — wciąż o nim myślisz. Sadie, jesteś taka przewidywalna, pojechałaś tam z tym przystojniakiem, bo miałaś nadzieję go znowu zobaczyć. To wszystko wypisane jest tu — wycelowała we mnie swój palec — na twojej twarzy.
Kręcę głową, niedowierzając, że tak szybko mnie przejrzała.
— Nie wiem o czym mówisz — odpowiadam, chwytając ściereczkę do wycierania blatu i skupiając się na niewidzialnej plamie po drugiej stronie ekspresu.
— Powiem ci coś, Sadie. Jeśli tamten chłopak od pięciu lat się do ciebie nie odezwał — olej go. Serio. Nie mógłby być już bardziej dosadny z tym, że bardzo dobrze mu bez ciebie i że wcale za tobą nie tęsknił. Zresztą, czy wyglądał jakby tęsknił? Rzucił ci się w ramiona, gdy cię zobaczył? Powiedział cokolwiek? Przeprosił za brak kontaktu, jakoś się wytłumaczył? Na twoim miejscu kułabym żelazo póki gorące z tym lepszym bratem. Pomogłaś mu. Ma u ciebie dług wdzięczności. Dług, który może spłacić minimum trzema randkami.
Nie no. Teraz już przesadziła. Olivia wygląda jednak jakby szczerze wierzyła w to, co właśnie wyszło z jej ust. Gdy dzwoneczek nad drzwiami kawiarni zwiastuje przybycie klienta, dziewczyna dodaje;
— Serio, Sadie. Mówię naprawdę serio.
➿➿
Dwa dni później z niedowierzaniem wpatruję się w ekran telefonu, na którym wyświetla się imię Aidena Woodsa.
Napisał „hej". To wszystko. Po pięciu latach bezczelnej ciszy, zdobył się zaledwie na zwykłe „hej". I to o siódmej piętnaście rano! Nie odpisuję. Zamiast tego wgapiam się w tę krótką wiadomość podczas mycia zębów, podczas parzenia kawy, podczas suszenia włosów, a także podczas stania w kolejce po bajgla w piekarni, o którą zahaczam w drodze na uczelnię.
Nie mam pojęcia dlaczego postanowił do mnie napisać. Nie chce mi się wierzyć, że mój widok sprawił, że nagle za mną zatęsknił i poczuł potrzebę odnowienia kontaktu. I choć może to się wydawać nielogiczne, bo przecież nie dalej jak w sobotę wręcz pragnęłam go zobaczyć, tak teraz wcale jakoś mocno nie walczę z ochotą odpowiedzenia na jego wiadomość. Tak naprawdę nie wiem nawet, co mogłabym mu powiedzieć. O co zapytać? Uciekłam jak tchórz, zostawiając go z bratem, w dokładnie tej sekundzie, w której sytuacja mnie przerosła. Poza tym przecież to on zakończył naszą znajomość w najgorszy możliwy sposób. Nie uważałam, bym była mu cokolwiek winna.
Nie mogę jednak wyrzucić z myśli faktu, że do mnie napisał. Podejrzewam, że z dzisiejszych zajęć nie wyciągnęłam praktycznie nic pożytecznego — poziom skupienia wyniósł u mnie mniej niż zero. Z tego wszystkiego zapominam nawet, gdzie zaparkowałam i gdy tak stoję jak ostatnia kretynka rozglądając się po parkingu i szukając swojej srebrnej Toyoty, uświadamiam sobie, że ktoś wymówił na głos moje imię.
— Co tu robisz? — pytam, być może zbyt szorstko niż bym chciała, tuż po tym, jak odwracam się i dostrzegam zbliżającego się Aidena Woodsa. Gdyby nie zarost, powiedziałbym, że prawie nie zmienił się od czasu, gdy go widziałam po raz ostatni pięć lat temu, bo mimo upływu czasu wciąż ubierał się tak samo — szare dresy i czarna bluza z kapturem, jakby na całym świecie nie było ani jednej porządnej pary jeansów, którą mógłby sobie kupić.
Chłopak podchodzi do mnie i z dłońmi schowanymi w kieszeni bluzy na brzuchu staje przede mną, chwiejąc się lekko. Zapach strawionego alkoholu wypełnia przestrzeń między nami i nie umiem powstrzymać grymasu, jaki pojawia się na mojej twarzy na widok stanu, w jakim znajduje się Woods.
— Nie odpisałaś mi — mówi, a w jego głosie rozpoznaję, że jego dzisiejsza przygoda z alkoholem wcale nie wydarzyła się tak dawno. Parskam pod nosem i kręcę głową na to średnio adekwatne przywitanie.
— To samo mogłabym powiedzieć o tobie, ale już przestałam zawracać sobie tym głowę. Po co tu przyjechałeś? Nie mów, że prowadziłeś pod wpływem.
Aiden patrzy na mnie. Jego oczy są szkliste, źrenice rozszerzone sprawiając, że na chwilę tonę w jego ciemnym spojrzeniu. Nerwowo przeczesuje włosy dłonią, po czym rozkłada ramiona na boki.
— Pod jakim wpływem? Czekałem tu na ciebie od rana.
— Jesteś pijany.
— Nie jestem.
— Jesteś.
— Nie jestem!
— Po co tu przyjechałeś? Było mi całkiem okej, gdy udawaliśmy, że się nie znamy.
— To ty przyjechałaś do mnie.
— Pomagałam twojemu bratu, to różnica.
— To nie jest mój brat.
Po tych słowach wpatruję się w twarz Aidena, analizując w głowie to, co właśnie powiedział.
— Nie jest?
— Nie wiem, kurwa. Może jest, może nie jest, nie wiem.
Wypuszczam powietrze z płuc, próbując się uspokoić. Nie wiem jak sobie wyobrażałam nasze spotkanie po pięciu latach, ale raczej zupełnie nie tak. Na pewno nie myślałam o tym, że Aiden będzie chwiał się lekko na boki, śmierdząc tanim alkoholem. Na pewno nie myślałam, że będzie patrzył na mnie tym oceniającym z jakiegoś powodu wzrokiem. Generalnie chyba jednak nie powinnam się temu dziwić — w końcu jeśli chodzi o parkingi, to zawsze miałam do nich jakieś dziwnie parszywe szczęście. Często odbywały się na nich większe lub mniejsze dramaty życiowe.
— Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Co tutaj robisz?
Aiden przenosi ciężar z jednej nogi na drugą i w końcu decyduje się wyjawić powód swojej wizyty.
— Przyjechałem porozmawiać.
Robię teatralnie zdziwioną minę.
— Przyjechałeś porozmawiać ZE MNĄ? To my mamy w ogóle o czym rozmawiać?
Chłopak kręci głową. Zupełnie jakby spodziewał się takiej reakcji z mojej strony, choć z drugiej strony każdy mógłby się jej spodziewać. To prawda — pojechałam do San Jose z nadzieją, że go zobaczę. To prawda — wrodzony masochizm nie pozwolił mi skasować ani jednej wiadomości, które kiedyś między sobą wymienialiśmy. To prawda — nigdy tak naprawdę nie pozbyłam się uczuć do niego i w głębi duszy wciąż mam do niego ogromny sentyment. To jednak nie zmienia faktu, że jestem na niego wściekła. Nie zmienia faktu, że to, że mnie odepchnął złamało mi serce. Że jest skończonym dupkiem i egoistą, i....
Że nigdy mu tego nie wybaczę.
— Nie musisz być taka...
Krzyżuję ramiona na piersi.
— Jaka? — pytam.
— Cyniczna.
— Wyjaśnijmy sobie coś. Pomogłam Adrienowi, bo bardzo mnie o to prosił. Nie pojechałam do San Jose bo się za tobą stęskniłam — kłamię. — Nie chciałam z tobą rozmawiać ani w sobotę, ani nie chcę rozmawiać teraz, Aiden. Nie mamy o czym.
Z tymi słowami odwracam się na pięcie, w sekundę uświadamiając sobie, że przecież nie pamiętam gdzie zaparkowałam. Zanim jednak mam okazję by znów wyglądać jak debil, Aiden robi krok do przodu i łapie mnie za nadgarstek, na powrót obracając mnie przodem do siebie.
— Jak dla mnie po prostu uciekłaś jak tchórz — mówi, a zapach alkoholu w jego oddechu znów atakuje mój zmysł. Wyrywam mu się i celuję palcem w jego twarz.
— Nie masz prawa nazywać mnie tchórzem. Nie po tym, jak sam okazałeś się największym z nich.
Coś we wzroku Aidena się zmienia. Widzę to, chociaż na pierwszy rzut oka wciąż rzuca się fakt, że jest pijany. To jednak wciąż ten sam chłopak, którego emocje nauczyłam się kiedyś odczytywać w lot. Dostrzegam to delikatne drgnięcie mięśnia na jego szczęce i ledwo dostrzegalne zmarszczenie brwi. To zadziwiające jak po tylu latach Aiden wciąż jest dla mnie jak otwarta księga.
— Sadie, proszę — mówi cicho i właśnie wtedy, jak na zawołanie, zupełnie jakbyśmy znajdowali się w jakiejś taniej komedii romantycznej, zaczyna padać deszcz. Ciężkie krople uderzają o beton pod naszymi stopami, ale żadne z nas się nie porusza. Wpatrujemy się w siebie przez kilka długich sekund, po których w końcu Woods po raz kolejny łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę swojego samochodu, do którego następnie bezceremonialnie mnie pakuje. Gdy drzwi pojazdu zatrzaskują się za nim, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ulewa rozpoczyna się na dobre. Ściana deszczu przesłania nam widok, gdy w ciszy wlepiamy wzrok w przednią szybę przed nami. Dopiero po chwili zaczynam rozglądać się po wnętrzu samochodu, gdzie dostrzegam pustą butelkę pod nogami, rzuconą między śmieci i ogólny nieporządek. Samochód Aidena wygląda, jakby nie sprzątano w nim od bardzo dawna. Wygląda jakby nie sprzątano w nim nigdy.
— No więc chciałeś porozmawiać — mówię, gdy ulewa nieco słabnie, co pozwala przynajmniej usłyszeć część swoich myśli. Aiden ściąga mokry kaptur z głowy i obraca ją w moją stronę.
— Jak się czujesz?
Unoszę brwi zaskoczona.
— Słucham?
— Zapytałem jak się czujesz.
— To usłyszałam, ale nie wiem dlaczego o to pytasz.
— Po prostu, chciałbym wiedzieć.
— Dobrze. Czuję się dobrze — odpowiadam. — A ty?
— Czuję się jak gówno, dziękuję.
Nie mogę ukryć, że po tych słowach, złość nieco mi przechodzi. Biorę głęboki wdech i odwracam się przodem do siedzenia kierowcy, zerkając przy tym na tył samochodu.
— Czy ty tu... — Omiatam wzrokiem zwinięty w rulon śpiwór wepchnięty między tylne siedzenia, a także sklejone ze sobą kartony, zasłaniające tylne szyby. — mieszkasz?
Aiden nie odpowiada. W zasadzie nie musi tego robić — odpowiedź jest tu, przed moimi oczami. Po wściekłości, która przemawiała za mnie jeszcze kilka minut temu, nie pozostał już teraz nawet ślad.
— Aiden, dlaczego jesteś... Dlaczego mieszkasz w samochodzie?
Słowo „bezdomny" nie chce przejść mi przez usta. Wszystko jednak sprowadza się do tego, że taka właśnie była obecna rzeczywistość chłopaka, wpatrującego się w mokrą szybę swojego samochodu. To dlatego jego były współlokator kazał nam szukać na parkingach. To dlatego powiedział, że tam gdzie będzie Honda Aidena, będzie też sam Aiden. To dlatego wspomniał siłownie — to właśnie tam, przy odrobinie szczęścia Aiden korzystał z prysznica.
Czuję, jak łzy zaciskają mi krtań, dlatego przez chwilę skupiam się na swoim oddechu, by się przypadkiem nie rozkleić, a wszyscy święci mi świadkiem, że jestem całkiem blisko.
— Nie ułożyło się tak, jak miało się ułożyć.
— Gdybym tylko wiedziała...
— Gdybyś wiedziała, to co? — przerywa mi. — Nie chcę, żebyś uruchamiała dla mnie znowu swojego programu Matki Teresy.
Krzywię się. Więc tak to widzi? To wszystko, przez co razem przeszliśmy nazywa Programem Matki Teresy? Przecież nigdy nie chodziło o litość. To zawsze była miłość, najpierw do jego małej siostry Suzie, a potem do niego samego. Aiden z jakiegoś powodu od zawsze wierzył, że na tę miłość nie zasługiwał.
— Aiden, po co tu przyjechałeś? — pytam po raz kolejny już dziś.
Aiden przeciera twarz dłonią, jakby to miało pomóc mu zebrać się w sobie i w końcu wyartykułować powód przybycia do Sacramento. Wygląda przy tym, jakby musiało go to wiele kosztować.
— Mam się dziś spotkać z Adrienem po tym, jak skończy pracę. Chciałem zapytać, czy mógłbym... Nie chcę pokazywać mu się w dresach. Chciałem zapytać, czy mógłbym... — Bierze głęboki wdech. — Czy mógłbym wziąć u ciebie prysznic.
Patrzę na Aidena, czując jak z każdym jego słowem serca pęka mi po raz kolejny.
— Oczywiście, że mógłbyś — odpowiadam szeptem. Nawet nie wiem kiedy deszcz przestał padać, pozostawiając po sobie najpewniej jedynie zapach mokrej ziemii. — Potrzebujesz czegoś jeszcze?
— Nie, tylko prysznic.
— Prysznic i kawa. Nie możesz pokazać się bratu pijany.
— Nie jestem pijany.
— Skoro tak twierdzisz...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro