1. Jak mnie nazwałaś?
Pięć lat.
Minęło pięć lat od momentu, w którym pożegnałam Aidena Woodsa na lotnisku w Raileigh, z którego wylatywał na drugi koniec kraju, by zacząć zupełnie nowy rozdział w swoim życiu. Pięć lat od chwili, w której obiecał, że wróci do mnie gdy tylko poczuje, że jest warty mojego uczucia. Wygląda na to, że wciąż nie jest, bo to także pięć lat od dnia, w którym widziałam go po raz ostatni.
To nie tak, że nie przyjeżdżał do Berkeley City w ogóle. Ciocia Laura wciąż jest prawnym opiekunem już nie tak małej Suzie, którą Woods odwiedzał przynajmniej dwa razy w roku. Dowiadywałam się o tym jednak po fakcie i chociaż pierwsze cztery razy bolały, po niespełna dwóch latach stwierdziłam, że skoro Aiden nie odczuwa potrzeby zobaczenia się ze mną, to ja tej potrzeby nie muszę odczuwać tym bardziej. Telefon milczał jak zaklęty — do dziś nie odpisał mi przecież nawet na życzenia urodzinowe, które wysłałam mu w pierwszym roku po jego wyjeździe. Na świąteczne także nie raczył mi odpowiedzieć i zbierając to wszystko do kupy doszłam do prostego wniosku: Aiden Woods wymazał mnie ze swojego życia, zupełnie jakby nic nigdy nie złączyło naszych ścieżek, jakbyśmy nie mieli ze sobą nic wspólnego, jakbym nic dla niego nie znaczyła.
Trudno. Już praktycznie wcale o nim nie myślę. Nie interesuje mnie gdzie jest i co robi. Mam swoje życie, nowe marzenia, nowe problemy — na przykład jak zaliczę jutrzejszy egzamin z hiszpańskiego, skoro zamiast się uczyć, siedzę właśnie w Uberze i jadę do jakiegoś klubu na obrzeżach Sacramento. Kolejnym moim problemem jest fakt, że za dwa tygodnie wracam do Berkeley City na święto dziękczynienia, a nie kupiłam jeszcze biletów na samolot i choć doskonale wiem, że jeśli się nie pospieszę, to zapłacę fortunę, to jakiś głosik z tyłu głowy wciąż podpowiada mi, że to nie jest odpowiedni moment. Dlatego zwlekam.
Mam jeszcze jeden problem, który skutecznie odgania moje myśli od osoby Aidena i faktu, że tak bezwstydnie mnie olał — mój chłopak, choć raczej już teraz były chłopak, Anthony. Anthony, którego poznałam tu, w Sacramento, na pierwszym roku studiów gdzie razem realizujemy program z psychologii na Uniwersytecie Stanowym. Ten sam, którego przyłapałam tydzień temu w łóżku z jego partnerką z projektu i przez którego dziś, zamiast skupić się na nauce, daję się wyciągnąć na zabawę, by, jak to określiły moje współlokatorki, rozerwać się trochę i być może zastosować strategię: klin klinem, co przecież i tak nigdy nie działa. Odwracam głowę i patrzę na siedzące obok mnie Brandi i Olivię i uśmiecham się, kręcąc głową do siebie. Wiem, że chcą dobrze, ale przez trzy lata wciąż nie dotarło do nich, że imprezy nie są moją domeną. Jestem Sadie Parker, nie umiem się bawić. Zazwyczaj po prostu siedzę przy stoliku i pilnuję ich torebek, sącząc przez słomkę jedną dietetyczną colę za drugą. Podejrzewam jednak, że dziś taki scenariusz nie wchodzi w grę, bo dziewczyny stwierdziły, że ich misją na tę noc jest przekonanie mnie do wyjścia na parkiet.
Po moim trupie.
Jak widać licealne problemy z prześladowaniem mnie przez innych są już nieaktualne. Tak naprawdę przestały być aktualne po wakacjach, jako, że byłam już w trzeciej klasie, a czwartoklasiści byli zbyt zajęci swoimi aplikacjami na studia, balami na zakończenie szkoły i nauką do egzaminów, więc moja skromna osoba przestała wzbudzać jakiekolwiek emocje u reszty uczniów. Teraz prowadzę całkiem normalne, pozbawione dramatów życie. Ciocia Laura opłaciła mi studia, Suzie nazwała mnie ostatnio siostrą, której nigdy nie miała, a tata zrobił się mniej kontrolujący od kiedy większą część roku spędzam w Kalifornii.
Rozpoczęcie życia z nową, czystą kartą to zdecydowanie to, czego było mi trzeba. Uwierzcie lub nie, ale ostatnie trzy lata były nieporównywalnie lepsze, od tych wszystkich lat spędzonych w Berkeley City, gdzie własna mama próbowała podpalić dom ze mną w środku, co okazało się być świetnym powodem do nazywania mnie... A zresztą — czy to ważne? To w końcu przeszłość. W Sacramento nie znał mnie nikt, a bez łatki wariatki okazało się, że całkiem łatwo przychodzi mi nawiązywanie nowych znajomości. Brandi i Olivia z miejsca mnie polubiły, gdy zostałyśmy przydzielone do tego samego pokoju w akademiku. Jestem naprawdę szczęśliwa.
No dobra, ostatnio może trochę mniej, bo jakby nie było zdradził mnie chłopak.
— Znów to robisz, Sadie. — Olivia śmieje się do swojego telefonu.
— Odpływasz na planetę Parker i nie słuchasz co do ciebie mówimy — dodaje Brandi z przedniego siedzenia Toyoty Prius, która dziś jest naszym uberem.
Odklejam twarz od szyby i posyłam im przepraszający uśmiech.
— Sorki. Zamyśliłam się.
— To już wiemy. Nie mów, że myślisz o tym idiocie. Sadie, znajdziesz innego Anthony'ego. Lepszego, bo bez zapędów do zaglądania pod obce spódniczki. — Olivia odkłada telefon na którym przeglądała wcześniej instagrama i przykrywa moją dłoń swoją dłonią.
— Wcale o nim nie myślałam — mówię szczerze. — Mam go gdzieś. Już wam mówiłam, że nawet mi ulżyło, że to zrobił.
Dziewczyny nie wyglądają jednak na przekonane. Ewidentnie nie wierzą w moje zapewnienia, a ja przecież naprawdę nie rozpaczam po Anthony'm. To znaczy, trochę mi jest przykro, że tak się zachował, to wciąż nie zmienia jednak faktu, że sama chciałam z nim zerwać, tylko po prostu nie wiedziałam jak.
Mój związek z Anthonym nie był zły. Aiden nie odzywał się do mnie i kolega z zajęć był idealnym kandydatem do zaleczenia mojego złamanego serca. Zaprosił mnie na kilka randek, ja się zgodziłam i jakoś tak... wyszło. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale z moim poczuciem własnej wartości myślałam, że jestem ogromną szczęściarą, bo Tony był naprawdę fajny. Miał ładne, niebieskie oczy i szeroki uśmiech, którym zarażał wszystkich dookoła. Po roku przestał mnie jednak zapraszać gdziekolwiek i naszą jedyną rozrywką było oglądanie Władcy Pierścieni na jego mini telewizorze. Oczywiście nie mam nic do Władcy Pierścieni, ale bądźmy realistami — ile razy można ekscytować się na myśl o oglądaniu Aragorna z mieczem, który w żadnych z trzech części (edycja reżyserska) nie zdejmuje nawet koszulki?
Gdy zajeżdżamy pod klub, bramkarz sprawdza nasze prawo jazdy, po czym wpuszcza nas do środka, gdzie wita nas dudniąca w uszach muzyka. Olivia prowadzi nas prosto do baru, gdzie zamawiamy szoty, a po opróżnieniu kieliszków, prosimy barmana o regularne drinki, z którymi kierujemy do jednego z wolnych stolików.
— Ryan nie ma nic przeciwko temu, że nie został zaproszony? — Brandi przekrzykuje muzykę i patrzy na naszą koleżankę, która w odpowiedzi kręci głową ze śmiechem. Ryan to jej aktualny chłopak, który co prawda jest całkiem okej, ale zdarzają mu się momenty przesadnej zazdrości. Nie żebym mu się dziwiła — Olivia jest naprawdę ładna i to na niej skupia się uwaga większości zgromadzonych w klubie mężczyzn. Ryan ma szczęście, że Olivia tym razem chyba naprawdę się zakochała i nie widzi świata poza nim. Nie mam pojęcia jak długo to jeszcze potrwa, bo ciężko mi uwierzyć jej zapewnieniom, że tym razem to już naprawdę „ten jedyny". Tym bardziej, że podczas minionych dwóch lat słyszałam ten tekst minimum tuzin razy. Nie to, żebym liczyła.
— Powiedział, że po nas przyjedzie i odwiezie nas do akademika.
Brandi unosi szklankę by wznieść toast.
— Za wszystkich Ryanów tego świata!
— Za Ryana! — wołamy.
— Mówiłam już wam, że Kevin oświadczył się Kate? — pyta Brandi. Kate to nasza koleżanka z roku, a Kevin to poznany przypadkowo chłopak, z którym trenuje tenisa.
— Po trzech miesiącach? — Krztuszę się drinkiem.
Brandi wzrusza ramionami.
— Widocznie mu się spieszy.
— Sadie, a jak tam twój kolega z MIT? Dawno nas nie odwiedzał. — Wzrok Olivii nagle skupia się na mnie.
— Michael? Widziałam go w wakacje. Jest bardzo zajęty.
— Zajęty? A może cię unika? Po tym jak dałaś mu kosza?
— Nie dałam mu kosza. — Przewracam oczami. Olivia i Brandi zawsze ekscytują się na widok Michaela, a fakt, że jesteśmy tylko przyjaciółmi jest dla nich niezrozumiały. — Nie ma już tyle wolnego, co w czasie studiów.
— Nie wiem, Sadie, jak możesz być tak ślepa. Chłopak potrafił przylecieć do ciebie z drugiego końca kraju i pomóc ci w przygotowaniach do egzaminu tylko dlatego, że napisałaś mu, że to sobota i że nie umiesz się skupić.
Nie odpowiadam. By zamaskować moje zakłopotanie przechylam szklankę z drinkiem i opróżniam ją kilkoma szybkimi łykami, po czym oznajmiam, że czas na kolejną rundę. Odchodzę od stolika posyłając dziewczynom sztuczny uśmiech, choć w duchu błagam, by nie zorientowały się, że po raz kolejny unikam tematu moich gorszych sobotnich humorów, które dopadają mnie raz w miesiącu. Ani Brandi, ani Olivia nie wiedzą o tym, gdzie znajduje się moja mama. Nie mają pojęcia co wydarzyło się w przeszłości i jak porąbane było kiedyś moje życie. Gdy docieram do baru i zamawiam drinki mam już w głowie gotowy plan na to, co odpowiedzieć Olivii na jej zarzut. Muszę skłamać. Znów. Powiem, że to wcale nie chodziło o mnie i mój egzamin, tylko o Michaela, który kogoś poznał i chciał to skonsultować ze swoją przyjaciółką. Kłamstwo idealne, które zakończy nie tylko podstępne pytania dziewczyn o moje wahania nastrojów, ale również te insynuujące rzekomą miłość Michaela do mnie.
Tak powiem i zupełnie nie będę przejmować się faktem, że moja lista kłamstw, za które pójdę do piekła, znacznie się wydłuża.
Znowu.
Po dłuższej chwili barman stawia drinki przede mną z uśmiechem, na który odpowiadam z uprzejmości. Chwytam za szklanki, obracam się i gdy robię krok do przodu, ktoś trąca mnie barkiem, sprawiając, że wylewam na siebie część alkoholu.
— Sorki. — Słyszę, a gdy podnoszę wzrok dostrzegam część twarzy, a potem tył głowy chłopaka, którego bardzo dobrze znam. Moje serce zastyga, a ja czuję jakby razem z nim zatrzymał się cały świat.
— Aiden? — rzucam głośno, bo chłopak zdążył zrobić już kilka kroków. Jestem pewna, że to on. Jestem pewna, że to te same usta, które sprawiały, że Aiden Woods wyglądał jakby się uśmiechał nawet kiedy spał. Jestem pewna, że patrzę właśnie na te same włosy, które w wiecznym nieładzie nadawały mu tego chłopięcego uroku. Jestem tak pewna, że to Aiden, że kiedy chłopak odwraca się, a ja uświadamiam sobie, że to wcale nie szare oczy Woodsa spoglądają na mnie z kryjącym się w nich zdziwieniem, czuję tak ogromne rozczarowanie, że na pewno widać je także na mojej twarzy.
— Jak mnie nazwałaś? — Chłopak zbliża się, a ja nie mogę nadziwić się temu oczywistemu podobieństwu, które kazało mi myśleć, że przeszłość, o której tak starałam się zapomnieć, jednak do mnie wróciła. Posyłam mu przepraszający uśmiech, czując się conajmniej zakłopotana. Przecież Sadie Parker nie zaczepia obcych ludzi w klubie. Sadie Parker pilnuje torebek, gdy jej koleżanki się bawią.
— Pomyliłam cię z dawnym znajomym. — Kręcę głową. — Przepraszam, po prostu się pomyliłam.
Robię krok do tyłu. Mam zamiar po prostu odwrócić się i zniknąć, dlatego po raz ostatni posyłam chłopakowi wzrok pełen skruchy za to, że ktoś tak nieatrakcyjny jak ja, zaczepił kogoś tak przystojnego jak on. Sobowtór Aidena jednak w ostatniej chwili łapie mnie za łokieć i jeśli ktoś chciałby znać moje zdanie, robi to zbyt gwałtownie i zbyt mocno.
— Zaczekaj! — Próbuje przekrzyczeć dudniący bas, który nas otacza. — Znasz kogoś kto jest do mnie podobny i ma na imię Aiden?
Być może dostrzegam ciekawość kryjącą się w jego oczach, a może to pewnego rodzaju desperacja — nie wiem dokładnie jak nazwać to, co dzieje się na jego twarzy. Patrzy na mnie jakby zobaczył ducha, albo jakbym miała spełnić wszystkie jego marzenia jednocześnie, a jego dziwne pytanie wprawia mnie w konsternację. Kiwam głową, przytulając do piersi drinki, w których lód za chwilę całkiem się roztopi.
— Tak! To znaczy... tak!
— I jesteś tego na sto procent pewna?!
Czy jestem pewna, że znam Aidena? Nie do końca.
— Tak! Podobieństwo jest uderzające! — odkrzykuję jednak.
Chłopak zbliża się i nachyla nade mną.
— Jak masz na imię?
— Sadie!
— Cześć Sadie! — Wyciąga rękę w moją stronę, a ja z trudnością ją ściskam. — Jestem Adrien! — Chłopak odwraca się nagle i przez moment szuka w tłumie kogoś, do kogo pewnie kilka chwil temu właśnie się kierował. Gdy jego twarz rozpromienia się, znów spogląda na mnie, a następnie otacza mnie ramieniem, popychając mnie w stronę stolików po drugiej stronie klubu. — Chodź! — krzyczy w moją stronę.
Generalnie nie poszłabym, gdyby nie to, że coś w jego oczach wzbudzało moje zaufanie. Dałam się poprowadzić w stronę grupy trzech chłopaków, opierających łokcie o wysoki stolik przy ścianie, uprzednio posyłając Brandi i Olivii wymowne spojrzenie. Gdy staję przed kolegami Adriena, przybieram na twarz pół uśmiech, który jednak znika zupełnie w momencie, w którym chłopak znów otacza mnie ramieniem i krzyczy w ich stronę, wskazując na mnie wolną dłonią:
— Nie uwierzycie co się stało! Ta laska zna mojego brata!
W jednej chwili mój świat zamiera, i to z dwóch powodów. Pierwszym jest fakt, że ktoś nazwał mnie laską. Drugim zaś to, że obejmujący mnie sobowtór Aidena myśli, że znam jego brata, a to przecież niemożliwe.
Przecież Aiden Woods nie ma brata.
**********
Tak. To druga część Disconnected — pierwsza miała zostać wydana, jednak los nie był dla mnie zbyt łaskawy. Wiecie, kłody pod nogi i takie tam... Ale nie poddajemy się! Ani Sadie, ani Aiden, ani już tym bardziej JA! Kontynuujemy tę historię, bo przecież musi być JESZCZE WIĘCEJ DRAMY!
Stay tuned. Komentujcie, a jeśli się Wam podoba, ukochajcie. Sadie trochę dorosła, ja trochę dorosłam, zobaczymy co z tego wyjdzie. Mam nadzieję, że spodoba się Wam piękna i gorąca Kalifornia ♥️
Wasza na zawsze — Kamila.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro