Wieczór, który jest wieczorem pytań
Z dedykacją, dla Sliwka91 ❤️
Zabijesz mnie.
* ♡ *
22 V 2019
— To ta sukienka? — Kyle mierzy mnie uważnym wzrokiem, gdy wsiadam do czerwonego forda. Staram się, by żaden skrawek gołej skóry moich nóg nie dotknął skórzanej tapicerki. Może i minęła już najgorsza fala upałów, ale wciąż jest ciepło. Tak ciepło, że na siedzeniu zostałaby po mnie mokra plama, a nie chcę, by mój chłopak to zobaczył.
Zerkam w dół, spoglądając na materiał lekkiej kiecki, którą miałam już na sobie podczas mojej pierwszej i ostatniej w życiu imprezy. Wciąż nie oddałam jej Jen i po prostu skorzystałam z okazji. Dobrze się w niej czuję, Kyle ostatnio stwierdził, że ładnie wyglądałam, dlatego stwierdziłam, że to idealny moment by zamazać przykre wspomnienia z nią związane.
Posyłam mu delikatny uśmiech i kiwam głową. Czarny materiał w kwiaty idealnie dopasowuje się do koszulki o tym samym kolorze, którą założył Kyle. Czerwona róża na jego piersi to pewnie logo jakiejś znanej i obrzydliwie drogiej firmy, ale nie mam pojęcia jakiej. Nigdy nie zależało mi na markach.
— Jesteś śliczna — mówi Kyle. Uśmiecha się do mnie i mruga, a potem wrzuca bieg i rusza sprzed mojego domu. Moje policzki automatycznie pokrywają się rumieńcem, bo jestem tylko Sadie Parker, która nie przywykła do przyjmowania komplementów. Poza tym wcale nie uważam, bym była śliczna. Powyżej średniej, według skali Aidena Woods jest już delikatnie naciągane, choć bliższe prawdy, ale śliczna? Dajcie spokój, mam w domu lustro.
— Dziękuję — odpowiadam, skubiąc skrawek materiału. Zupełnie nie rozumiem dlaczego tak się denerwuję. Przecież widujemy się codziennie w szkole. Chodzimy za rękę, jadamy lunch, żegnamy się buziakiem po każdej wspólnie spędzonej przerwie. To jest tylko Kyle. Mój Kyle.
Biorę trzy dyskretne, ale głębokie wdechy i czuję uchodzące ze mnie napięcie. Może to wina naszej ostatniej rozmowy telefonicznej, w której troszkę się posprzeczaliśmy? Nieco żałowałam potem swojego wybuchu i tak ostrych słów pod tytułem „osaczasz mnie". Kyle nie zasłużył na to, bo z naszej dwójki to przecież ja ciągle czymś się wykręcam, kłamię i ukrywam w domu obcego chłopaka. Okej, może i jest delikatnie zaborczy, ale to przecież całkiem miłe, prawda? Uczucie, że istnieje ktoś, kto jest o ciebie zazdrosny, trochę podnosi poczucie własnej wartości. W dodatku wydaje mi się , że Kyle chce zmienić mnie na lepsze. Po głębszym zastanowieniu się spakowałam wszystkie najbardziej dziecinne z ubrań do ogromnego worka i zaniosłam do piwnicy. Aiden co prawda i tak nie pozwolił mi wyrzucić połowy z tego, co chciałam, twierdząc, że jestem nienormalna, ale i tak odniosłam mały sukces.
Z włosami nie będzie tak łatwo. Przyzwyczaiłam się do swojego ukochanego różu i choć dałam Kyle'owi słowo, że to będzie nasz znak, chyba będę musiała trochę je złamać. Albo powrócić w przyszłości do tematu, oznajmiając, że co jak co, ale włosy zostają. Nie wiem, jakbym się czuła w swoim naturalnym kolorze, naprawdę. Gdy teraz patrzę na stare zdjęcia, na których jestem mała, gruba i zwyczajna... Wcale się im wszystkim nie dziwię, że traktowali mnie jak popychadło. Sama bym siebie tak traktowała.
— Gdzie jedziemy? — pytam, opierając głowę o okno. W tej pozycji mam idealny widok na profil chłopaka, oświetlany mijanymi przez nas ulicznymi latarniami. Ulice o tej porze są jak zwykle puste, bo przecież jak już wspomniałam, Berkeley City to taki Trójkąt Bermudzki w Karolinie Północnej. Tu czasami ginie zasięg, często dobry humor, a o życiu społecznym już nawet nie wspomnę.
— Zrobiłem rezerwację w Shrimp&Prawn.
Otwieram szeroko oczy. Cholera, to ta droga restauracja, której progu nigdy nie ośmieliłabym się przekroczyć nawet w snach. Zresztą, zanim bym do niej dojechała, trzy razy skończyłoby mi się paliwo. Dobrze, że założyłam tę cudowną sukienkę. Dziękuję ci panienko przenajświętsza i wszyscy święci!
— Naprawdę? — Przełykam ślinę. Jestem w szoku i pod wrażeniem jednocześnie. Nawet nie wiedziałam, że tak się da.
Kyle śmieje się, słysząc mój zdziwiony ton. Kładzie dłoń na moim kolanie i ściska je delikatnie.
— Naprawdę, naprawdę. Dawno tam nie byłem, bo to jednak kawałek. To moje ulubione miejsce. Dają tam najlepsze krewetki.
Chciałabym teraz powiedzieć, że moim ulubionym miejscem jest Walmart, w którym dają najlepszą mrożoną pizzę, ale podświadomie wiem, że zepsułabym tę chwilę.
— Nigdy nie jadłam krewetek — przyznaję.
— Serio? Czyli tak jakby... będziesz miała ze mną swój pierwszy raz?
Parskam, kiwając głową.
— Dokładnie tak.
— Dobre i to.
♡
Wnętrze restauracji utrzymane jest oczywiście w Morskim stylu. Jakżeby inaczej, ściany pomalowane są na lazurowo, zwisające z sufitu stylowe lampy mają przypominać chyba spienione fale, na samym środku stoi ogromny posąg Posejdona, którego trójząb pokryty jest złotem, ale to i tak nic, w porównaniu z podłogą, robiącą na mnie największe wrażenie.
Otóż stoję na szkle. Przezroczystym szkle, przez który widać turkusową wodę, płynącą kanałami w poprzek całej restauracji. Strumyk nie ma chyba końca, a mi jest zbyt głupio, by chodzić po całym jej wnętrzu i to sprawdzać. Przez chwilę patrzę oniemiała na to, co znajduje się pod moimi trampkami i nie mogę pozbyć się osobliwego wrażenia, że chyba tu nie pasuję.
Sama wyglądam trochę jak taka krewetka. Różowa krewetka, która wcisnęła się w sukienkę i myśli, że może chodzić do drogich restauracji i udawać, że należy do tego samego świata co Kyle Chew.
Chłopak z uśmiechem wyciąga dłoń w moją stronę. Chwytam ją, a on przyciąga mnie do siebie, w oczekiwaniu na tego kogoś, kto zajmuje się sprawdzaniem rezerwacji i wskazywaniem stolików. Boże, jestem tak żałosna, że nawet nie znam nazwy tej funkcji. Zaciskając drugą dłoń na pasku mojej małej, czarnej torebki, zaczynam trochę żałować, że nie skupiałam się zbytnio przy oglądaniu Plotkary. Serena i Blair na pewno wiedziałyby jak wołać na tego gościa w garniaku i muszce, zbliżającego się do nas z szerokim uśmiechem.
— Witam, w czym mogę pomóc? — pyta, gdy już staje przed nami, splatając ręce przed sobą. Jest Latynosem, świadczą o tym jego ciemna karnacja i czarne jak noc włosy. Ma idealny, trzydniowy zarost, szerokie ramiona i plakietkę z imieniem na piersi. Gregory, czytam w myślach. Pasuje mu. Posyłam mu onieśmielony uśmiech, pozwalając, by sprawca całego mojego chaosu w głowie mógł mówić za nas oboje.
— Witam, rezerwacja na nazwisko Chew. Dwie osoby.
Gregory kiwa głową i wyciąga rękę, zapraszając nas do środka.
— Tak, proszę tędy.
Oboje wraz z Kyle'm poruszają się dość szybko, więc żeby nadążyć za nimi na moich krótkich nóżkach, muszę się nieco wysilić. Przemierzamy całą długość restauracji, aż w końcu docieramy do kwadratowego stolika, stojącego nieco na uboczu. I dzięki Bogu, chyba bym umarła ze stresu, będąc tak ciągle na widoku.
— Bardzo proszę. — Gregory odsuwa mi krzesło. Znów się uśmiecham, zajmując je i przesuwając się do stolika. Kyle robi to samo, rzucając w moją stronę rozbawione spojrzenie.
Gregory cofa się i po chwili przynosi nam ogromne karty dań.
— Za moment podejdzie do państwa kelner. Życzę państwu smacznego — mówi, po czym odchodzi i ginie w tłumie gości, spędzających piątkowy wieczór w tym miejscu.
— Na co masz ochotę? — pyta Kyle zza swojego menu. Ja jednak zamiast odpowiedzieć, wgapiam się w nazwy wszystkich potraw jakie tu serwują i czuję się jak jakaś dzikuska.
Cholera, co to może być Awadhi? Albo Bagoong alamang? A Balchão? Dlaczego Kyle nie mógł po prostu zabrać mnie na pizzę?
— Nie wiem. — Posyłam chłopakowi zrezygnowane spojrzenie. — To wszystko brzmi tak egzotycznie.
— Bo tak ma brzmieć. To są dania z krewetek z całego świata. Pod każdą nazwą masz także kraj pochodzenia. Na przykład Caguamanta to potrawa z Meksyku. To zupa z krewetkami, nieco pikantna. Osobiście bardzo polecam.
— A — zawieszam się — Dobin mushi?
— To też zupa. Ale nigdy nie jadłem, więc nie wiem. Tobie smakowałoby... — Kyle obiega wzrokiem kartę, po czym wskazuje na numer trzynasty. — Hae mee. To takie spaghetti z krewetkami. Moja siostra je uwielbia. — Przewraca oczami.
Boże. Ja przecież nie umiałabym tego wymówić w tak idealny sposób jak Kyle. Znaczy, nic dziwnego, w końcu jakby nie było jest Chińczykiem.
— A ja wezmę Har Gow — mówi po chwili namysłu.
Zaczynam rozglądać się po restauracji, oraz ludziach siedzących najbliżej mnie. Stolik obok jest pusty, ale już ten znajdujący się w kolejnym rzędzie zajmuje jakaś młoda para... Zaraz. Chyba poznaję mężczyznę właśnie uśmiechającego się do swojej uroczej blond partnerki. Czy to nie doktor Brandon Scott? Ten sam, który podczas naszej ostatniej wizyty u mamy ośmielił się nazwać tamtą katastrofę sukcesem? Gdy doktor czując na sobie mój wzrok, spogląda na mnie, pozdrawiam go nieśmiałym uśmiechem. Mężczyzna odpowiada mi podobnym gestem, a ja nie mogę nie stwierdzić, że choć ma tak niewdzięczną pracę, był dla mnie naprawdę miły. No i dzięki niemu nie załamałam się jeszcze bardziej. Swoimi słowami wzniecił we mnie malutką iskierkę nadziei, że może kiedyś będzie lepiej. Może nie idealnie, normalnie, ale przynajmniej bez płaczu i wrzasków.
— Kto to? — pyta Kyle, podążając za moim spojrzeniem i zatrzymując wzrok na sylwetce doktora Scotta.
Waham się przez moment. Przygryzam wargę i z prędkością światła rozważam kolejne kłamstwo, bojąc się wyznać prawdę.
— To lekarz ze szpitala psychiatrycznego, w którym przebywa moja mama — wyznaję jednak.
Kyle unosi brwi. Nie zdąża jednak nic powiedzieć przez kelnera, który jak latarnia wyrasta nagle przy naszym stoliku. Z tej perspektywy mogę stwierdzić, że nigdy nie widziałam na żywo nikogo, kto dorównałaby mu wzrostem. Nawet Woods.
Kyle składa zamówienie za nas oboje, a ja przeczuwam, że chce się pozbyć kelnera jak najszybciej. Niedbałym ruchem odprawia chłopaka, gdy ten zadaje ostatnie pytanie o coś do picia. Splata dłonie przed sobą, a potem wlepia we mnie uważne spojrzenie.
— Czyli to ten dzień? — pyta, gdy znów zostajemy sami.
Przełykam ślinę.
— To znaczy?
— No wiesz, dzień w którym kończymy grać w dziesięć pytań. Jeśli dobrze liczę, ty zadałaś mi trzy, a ja tobie tylko dwa. A podobno w liczeniu jestem całkiem niezły. — Mruga do mnie.
Cholera. Zupełnie zapomniałam o tej grze, albo po prostu chciałam o niej zapomnieć. Uśmiecham się blado pod nosem, przeczuwając, co się zaraz wydarzy.
— Chyba masz rację.
— Więc teraz jest moja kolej. Wciąż nie ma zakazanych tematów?
Cholera.
— N-nie... — Kręcę głową.
Kyle patrzy na mnie przez chwilę. Gdy się odzywa, jego ton jest cichy i ostrożny, ale i tak wiem, że pytanie, które zadaje, musi chodzić mu po głowie już od bardzo dawna.
— Czy to co mówią o twojej mamie to prawda?
Wzdycham przeciągle. Chyba powinnam zostać wróżką, dobrze mi dziś idzie przepowiadanie przyszłości.
— Mówią wiele, więc to zależy co słyszałeś — odpowiadam beznamiętnie. To nie jest temat, który chciałabym poruszać na randce, ale Kyle'owi najwyraźniej wcale to nie przeszkadza.
— Czy twoja mama kiedyś wyzdrowieje?
— Nie.
Kyle przygryza wargę, ale nie każe mi kontynuować.
— Twoja kolej — mówi za to.
— Ulubiony kolor?
— Niebieski.
Chłopak zastanawia się chwilę. Widzę, że chciałby być jak najbardziej delikatny, jednak chęć wyciagnięcia ze mnie tych najbardziej osobistych rzeczy ewidentnie zwycięża. Czy mogę go winić? Wiem, że nie pyta mnie o to, dlatego, by się z tego śmiać, tylko żeby mnie lepiej poznać. Pary nie powinny mieć między sobą tajemnic, prawda? Kyle zresztą zaprosił mnie do tej drogiej restauracji, więc gdybym teraz powiedziała mu, że nie chcę rozmawiać o mojej mamie, okazałabym się po prostu niewdzięczna. Nigdy nie będę do końca szczęśliwa, jeśli nie otworzę się na osobę, w której skrycie kochałam się od ponad pięciu lat.
— No zadaj to pytanie, nie krępuj się — mówię, posyłając mu wymuszony uśmiech.
— Jaka ona była?
— Szalona — mówię, a kiedy chłopak otwiera oczy ze zdziwienia, parskam śmiechem. Choć to nieco nerwowy śmiech, pomaga mi nie stracić humoru do końca. — Żartuję. Była jak każda mama. Nie wiem co miałabym odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu pewnego dnia się poddała i przestała być już moją mamą.
— Rozumiem. — Kyle kiwa głową, a moje brwi wędrują do góry. Naprawdę rozumie? W zasadzie nie zapytał mnie jeszcze o potwierdzenie którejś z plotek, zupełnie tak, jakby o wszystkim wiedział. A plotki były różne; w jednych mama goniła mnie z nożem po domu, w innych odkręciła kurek przy naszej kuchence gazowej, chcąc mnie zabić zupełnie bezbolesnie, a jeszcze inne opowiadały o bezwzględnej dusicielce, chcącej pozbawić mnie oddechu poduszką, gdy spałam.
Nie wiem kto to wszystko wymyślał, ale właśnie wtedy poznałam jak bardzo wyobraźnia i niewiedza ludzi potrafi być okrutna. Mieszkańcy Berkeley City nie zostawili na nas suchej nitki, powtarzając sobie coraz to mniej realne historie, przez które cierpiałam niewymownie każdego dnia. W szkole i tak nie miałam łatwo, ale właśnie wtedy przekonałam się, że wcale nie jestem tak silna, na jaką wyglądam. Kyle nie może wiedzieć o tym jak płakałam każdej nocy, jak każdego ranka walczyłam z ojcem by pozwolił mi nie iść do szkoły, przekonywałam, by sprzedać ten dom i wyjechać na drugi koniec kraju, ale on nie chciał tego zrobić bo to dom, który wybrał z mamą. Dom, który urządziła ona i w którym nie zmienił nic przez lata. Kyle, nie może tego rozumieć. Nie może wiedzieć, że przefarbowanie włosów było dla mnie wtedy najlepszym ratunkiem. Zaleceniem od psychologa, najlepszą radą, jaką ktoś kiedykolwiek mi udzielił i też właśnie dlatego powrót do mojego naturalnego koloru nie wchodzi w grę.
Kyle nie może mówić mi, że rozumie i kiwać głową, jakby faktycznie tak było. Nie może mieć pojęcia co to znaczy być wyrzutkiem, bo sam był jego idealnym przeciwieństwem. Jedyną osobą, której o tym opowiadałam był Moodkiller. Tylko jemu i w ostatnim czasie Aidenowi zwierzałam się z tego, co wtedy czułam. A jeśli Kyle to...? Boże, ja chyba naprawdę zwariowałam.
— W takim razie... Kyle, powiedz szczerze, podobają ci się moje włosy? — wyrzucam z siebie na wdechu, kompletnie nie zastanawiając się nad tym, czy chcę usłyszeć prawdziwą odpowiedź.
Chłopak marszczy brwi i posyła mi pobłażliwy uśmiech.
— Oczywiście, że podobają. To przez nie zwróciłem na ciebie uwagę.
— To dlaczego tak zależy ci na tym, bym je przefarbowała?
— Chodzi ci o to co powiedziałem u ciebie w domu? — pyta, po czym wzdycha, gdy przytakuję skinieniem głowy. — Sadie... źle mnie zrozumiałaś. Zupełnie źle. Nigdy nie powiedziałem, że czegoś w tobie nie lubię. Czasami mogę tylko stwierdzić, że moim zdaniem w czymś innym mogłoby być ci lepiej, to chyba nic złego? W każdym razie... chciałem dobrze. — Wyciąga rękę wzdłuż stołu, a ja, chcąc nie chcąc, podaję mu swoją, którą ściska, uśmiechając się czule. — Dla mnie jesteś najpiękniejsza. Szczególnie w tej sukience, musisz nosić ją częściej.
— To nie moja, pożyczyłam ją od Jen — wyznaję, zawstydzona kolejnym komplementem.
— Cóż, przyznam szczerze, że nie spodziewałem się po niej niczego normalnego.
— Jen ostatnio ogranicza się do jeansów i t-shirtow, chyba chce się podobać Ivo.
— Widzisz? O to mi właśnie chodzi.
Nie odpowiadam już na te słowa. Ten sam kelner, który wzrostem przypomina koszykarza, przynosi nam talerze i sztućce, oznajmiając, że czas oczekiwania na nasze dania wynosi jeszcze niecały kwadrans. Cały ten czas spędzamy na niezobowiązującej rozmowie o nadchodzącym końcu roku szkolnego, którego wręcz nie mogę się doczekać. Choć remontowanie auli teatralnej już nie wiąże się z wizją tortur, to i tak... no wiadomo.
Nie znam nikogo, kto by nie czekał na wakacje.
Zerkam na Kyle'a, który z uwielbieniem wpatruje się w swój głęboki, wypełniony jedzeniem tylko do połowy, talerz. Nasze dania pachną nieziemsko, ale ja jak zwykle boję się spróbować, ku rozbawieniu mojego chłopaka.
— Nie jesz? — pyta, wyciągając telefon i robiąc kilka zdjęć. — To na instagram — wyjaśnia. — Dla moich fanów — dodaje z uśmiechem.
Chwytam za sztućce i zastanawiam się z której strony w ogóle się za to zabrać. Jedzenie wygląda tak pięknie, że szkoda mi jest zaburzać tę wykwintną kompozycję. Gdy w końcu udaje mi się zawinąć małą porcję makaronu na widelec, Kyle dopiero odkłada telefon. Nie umiem powstrzymać krótkiego westchnienia, gdy próbuję Hae mee po raz pierwszy. To jest naprawdę pyszne. Oczywiście mówię to na głos.
— Mówiłem, że będzie ci smakować. Moja siostra zwykle zamawia właśnie to. Twierdzi, że to najlepsze danie świata.
— Ciekawa jestem, czy w Chinach smakowałoby tak samo. Zwykle egzotyczne dania zazwyczaj nabierają trochę amerykańskiego smaku, jeśli są serwowane w Ameryce — zastanawiam się.
— Nie wiem. Być może smakuje inaczej, ale raczej się tego nie dowiem.
A to ciekawe. Przecież Kyle jest Chińczykiem, a gdybym to ja była na jego miejscu, pewnie chciałabym odwiedzić miejsce, z którego pochodzę.
— Nie masz zamiaru nigdy pojechać do Chin? To moje pytanie.
Chłopak kręci głową.
— Nie. Nie mam tam już nikogo. Dziadkowie od strony taty przenieśli się do Karoliny Północnej kiedy byli jeszcze bardzo młodzi, a babcia była w ciąży. Moją mamę poznał na studiach, kiedy była mocno skłócona ze swoimi rodzicami, właśnie dlatego, że chciała studiować w Ameryce. Nigdy nie poznałem dziadków od strony mamy, a teraz już nie żyją.
— To smutne.
— A twoi dziadkowie? To moje pytanie.
Nabieram sobie kolejną porcję makaronu, nabijam na widelec krewetkę i ładuję to wszystko naraz do ust. Kyle musi poczekać na moją odpowiedź, ale cierpliwie zachęca mnie uśmiechem i chyba cieszy się, że mi smakuje. Nawet nie chcę myśleć, ile będzie musiał za to zapłacić.
— Rodzice taty nie żyją, babcia urodziła tatę bardzo późno, miała prawie czterdzieści lat. Natomiast jeśli chodzi o tych od strony mamy to wyprowadzili się stąd. Mieszkają w Albuquerke. Babcia twierdzi, że temperatury Nowego Meksyku dobrze robią jej na korzonki.
— To dlaczego twoja ciocia po powrocie z Nowej Zelandii zamiast do nich, postanowiła przyjechać do was? To w końcu ich córka. — Kyle posyła mi zaciekawione spojrzenie, a ja zamieram z widelcem w połowie drogi do ust. To dobre pytanie, nad którym się dotąd nie zastanawiałam. Nigdy nie wydało mi się to dziwne, bo przecież wraz z tatą utrzymujemy z dziadkami dobry kontakt. Dziadkowie też często odwiedzają mamę, co prawda nie co miesiąc, ale starają się przyjeżdżać w miarę możliwości. Pytanie Kyle'a sprawia, że sama mam ochotę się tego dowiedzieć i postanawiam zrobić to najszybciej jak tylko się da.
— Szczerze mówiąc — nie wiem. Może przez to, że przez szesnaście lat mieszkała w Nowej Zelandii ich stosunki się ochłodziły? Ciocia przez ten czas ani razu tu nie przyjeżdżała. Dziadkowie z tego co wiem również nie wyprawiali się w podróż poza nasz kraj.
— Dziwne — stwierdza Kyle. Ten sam Kyle, który przed chwilą przyznał, że nigdy nie poznał dziadków od strony mamy przez nieporozumienie związane z jej studiami.
— Wciąż jestem chyba jedno pytanie do przodu. Wydaje mi się, że zadałam ich już sześć.
Kyle zastanawia się przez chwilę. Zauważam, że gdy o czymś intensywnie myśli, odruchowo pociera skroń. To całkiem urocze.
— Wiesz, że nie idę w tym roku na studia — mówi, a gdy potwierdzam skinieniem głowy, kontynuuje. — Co byś powiedziała na to, by wyjechać gdzieś ze mną?
— Kyle, mam jeszcze dwa lata liceum przed sobą.
— Wiem, chodzi mi tylko o wakacje.
Jedzenie od razu przestaje mi smakować.
— Wyjeżdzasz już w wakacje? — pytam, ale mój głos zawodzi mnie po słowie „wyjeżdżasz". Okej, może gdzieś tam podświadomie wiedziałam co Kyle planuje, ale odpychałam od siebie myśl o rozłące.
Chłopak znów wyciąga dłoń w moją stronę, ale tym razem nie potrafię jej uścisnąć. Odkładam widelec na stół i zaczynam szarpać u nasady podkręcone lokówką włosy.
— Dlatego właśnie proponuję ci byś pojechała ze mną. Po wakacjach odstawię cię do domu, a potem będziemy codziennie do siebie dzwonić. Jakoś to będzie.
— Jakoś to będzie? Kyle... — wzdycham, zastanawiając się jak wytłumaczyć temu chłopakowi, że „jakoś to będzie" nie znajduje się w słowniku Sadie Parker. — Mój tata w życiu nie pozwoliłby mi z tobą pojechać. Po drugie nie mam na to pieniędzy!
— Nie martw się pieniędzmi. Zapłaciłbym za wszystko.
— Ale tu nie o to chodzi! — Unoszę się, ale kiedy dostrzegam ciekawskie spojrzenie starszej kobiety, siedzącej za plecami Kyle'a, pochylam się nad stolikiem i ściszam głos. — Nie o to chodzi. Nie mogę z tobą nigdzie jechać. Po prostu nie mogę.
Przez kilka długich sekund patrzymy sobie w oczy. Widzę, jak jego wzrok pochmurnieje, jak zmarszczka na jego czole pogłębia się, jak kąciki ust opadają. Już chcę go pocieszyć, myśląc, że jest zwyczajnie smutny i ciężko mu się z tym pogodzić, jednak zanim otwieram usta, Kyle zarzuca mi coś, czego bym się po nim w życiu nie spodziewała.
— Po prostu nie chcesz ze mną jechać. O to tu chodzi? Gdybyś chciała, wymyśliłabyś coś, przekonałabyś swojego ojca, by pozwolił ci przeżyć przygodę twojego życia, na którą szansa nigdy więcej się nie powtórzy. Sadie, przecież wiesz, że obecnie możesz sobie pojechać co najwyżej do Raileigh, albo do Charleston, do swojej matki. Ja proponuję ci Los Angeles, San Francisco, Nowy Jork, Toronto, Wodospad Niagara!
Choć Kyle siedzi oddalony o kilkadziesiąt porządnych centymetrów i nie ma fizycznej możliwości, by to się wydarzyło, czuję, jakby właśnie uderzył mnie w twarz. Ciepło, zalewające moje policzki pali mieszanką złości i upokorzenia. Nie potrafiąc skupić się na jednym miejscu, obiegam wzrokiem całą jego twarz, doszukując się w niej oznak żartu. Najbledszej choćby iskry w oku, która byłaby początkiem wybuchu śmiechu, czegokolwiek, co pozwoliłoby mi wierzyć, że on tak wcale nie myśli.
— Nie wierzę, że to powiedziałeś. — Kręcę głową, podkreślając tym swoje słowa. Mój wzrok przesuwa się na wyciągniętą wciąż dłoń chłopaka i jeszcze mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że to jakiś absurd. — Kyle, to było podłe. Kto jak kto, ale ty...
Miałeś być inny, dodaję w myślach.
— Sadie. Chciałem ci tylko uświadomić, jak wspaniała szansa przechodzi ci koło nosa. Sama mówiłaś, że chciałabyś wyrwać się stąd, pojechać gdzieś daleko. Chcę spełnić twoje marzenie i to faktycznie jest takie podłe?
— Doceniam twoje chęci, Kyle, ale sposób w jaki to przedstawiasz jest po prostu chamski. Nie musiałeś tak dobitnie podkreślać tego, że jestem biedna.
— Niczego nie podkreśliłem! Po prostu stwierdziłem fakt! — Tym razem to Kyle się unosi, a za jego tonem w górę wędrują również jego ręce. Oboje zapominamy o niedojedzonych w połowie potrawach, pozwalając im wystygnąć.
Czuję, jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy. Każde pojedyncze słowo Kyle'a roztrzaskuje moje serce na tysiąc drobnych kawałków. Z jednej strony jestem załamana, że bez mrugnięcia okiem potrafi powiedzieć mi coś takiego, a z drugiej wciąż nie wierzę, że to prawda. Gdyby istniała możliwość cofnięcia się w czasie, nigdy w życiu nie zaczynałabym tego tematu, tej głupiej gry w dziesięć pytań, albo tej randki w ogóle.
— Wiesz co — zaczynam, starając się, by mój głos brzmiał pewnie i zdecydowanie. Ostatnia rzecz, jakiej teraz pragnę, jest pokazanie Kyle'owi, że mnie zranił. Skupiam wzrok na białej serwetce rozłożonej na kolanach, bo tylko w ten sposób mogę kontrolować swoje łzy. — Masz rację. Nie chcę z tobą jechać. Jeszcze pięć minut temu chciałam, teraz nie pojechałabym z tobą choćby mi za to zapłacili.
— Sadie... — Chłopak wzdycha. — Przepraszam, jeśli powiedziałem coś źle, ale to raczej ty źle mnie zrozumiałaś. Kocham cię i po prostu najbardziej na świecie chciałbym spędzić te wakacje z tobą.
— Stwierdziłem fakt, że jesteś biedna. Co tu jest do niezrozumienia?
— Przepraszam, nie chciałem sprawić ci przykrości.
— Ale sprawiłeś.
— Po prostu wszystko odbierasz zbyt personalnie.
— Dziwisz mi się?
Kyle milknie, a ja doskonale wiem o co mu chodzi. On wciąż czuje się dotknięty faktem, że gdy wyznaje mi miłość, nie odpowiadam mu tym samym, ale w tej sytuacji to ostatnie, na co mam ochotę.
— Nie chcę się z tobą kłócić. Nie tak miał wyglądać ten wieczór.
— Nie ja go zepsułam — stwierdzam zgodnie z prawdą.
— Dobrze, przyjąłem do wiadomości, że wspólna podróż jest teraz nierealna.
— Nie możesz po prostu wyjechać jesienią i spędzić ze mną wakacje w Berkeley City? — Spoglądam na Kyle'a z nadzieją. Przecież to nie tak, że kupił już bilety na samolot, albo że jeśli zostanie w miasteczku, to zawali się świat. Dlaczego Kyle stawia mnie w tak słabym świetle, upokarza mnie i manipuluje, podczas gdy to on wyjeżdża, bo takie jest jego obecne widzimisię? Ta prawda uderza we mnie i stawia na nogi każdą uśpioną komórkę mojego ciała. Zaraz, skąd Kyle w ogóle wie, w którym szpitalu przebywa moja mama? — Wiesz co? Mam lepsze pytanie i możesz je doliczyć do obecnej puli pytań. Chcę znać prawdę. Czy to ty jesteś Moodkillerem?
Kyle marszczy brwi, a jego idealna twarz wyraża szczere zdziwienie. Chyba nie spodziewał się tak błyskawicznej zmiany tematu.
— Kim? — Chce wiedzieć.
— Moodkillerem. Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi. Boże, jak mogłam być taka głupia. Przez chwilę nawet podejrzewałam o to Aidena, a to ty... Przecież wszystko idealnie pasuje: oboje nie lubicie swoich ojców, oboje dobrze się uczycie, oboje chodzicie do ostatniej klasy... w dodatku wiesz o mnie podejrzanie wiele rzeczy, o których nigdy tobie nie mówiłam. Nie rozumiem jednego, dlaczego sam siebie nazywałeś lamusem i udawałeś, że siebie nie lubisz? Żebym się nie zorientowała?
Kyle słucha mnie z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Z każdym moim słowem zmarszczka na jego czole pogłębia się. Widzę, jak chwilowa złość teraz przemienia się w rozbawienie. Jego to śmieszy? Ja jestem wściekła i rozczarowana. Kalejdoskop uczuć przelewa się przeze mnie jak wzburzone morze, chyba zbliża mi się okres.
— Chodzi ci o tego twojego internetowego przyjaciela? Tego, który nagle zniknął? Sadie, czy ty sama siebie słyszysz?
— Wszystko się zgadza. Twoja dziwna reakcja po naszym pocałunku, gdy poruszyłam ten temat...
— Po prostu byłem zazdrosny! Właśnie cię pocałowałem, a ty zaczęłaś opowiadać mi o jakimś internetowym koledze, którego nawet nie znasz! Przyrzekam, że nim nie jestem. Powiedziałbym ci.
Nie wiem co na to odpowiedzieć. Moja zawodna kobieca intuicja tym razem podpowiada mi, że się nie myli. Kyle musi być Moodkillerem, tylko ten z jakiegoś powodu nie chce się do tego przyznać. To wszystko jest bez sensu i choć naprawdę tego nie rozumiem, wiem, że mam rację. Naprawdę to wiem, jeszcze nigdy nie byłam czegoś tak pewna.
— Przyrzekasz? — pytam mimo to.
— Oczywiście, Sadie. Jestem ostatnią osobą, która nazwałaby siebie lamusem, frajerem, w ogóle nie powiedziałbym niczego w tym stylu.
Dlaczego gdy na niego patrzę, czuję, że mój chłopak kłamie? Dlaczego czuję, że bez mrugnięcia powieką sprzedaje mi grubymi nićmi szytą ściemę, a ja nie mam innego wyjścia, jak po prostu kiwnąć głową i się z tym pogodzić?
Przełykam ślinę i próbuję opanować szalejące w głowie myśli. Tęsknie za Moodkillerem, ale jeśli Kyle nim jest, to przecież chyba nie mam już ku temu powodu? Mam go przy sobie. Mogę w każdej chwili do niego napisać, zadzwonić, wygadać się, zupełnie tak, jak kiedyś...
... nie, to już nie będzie to samo. Naprawdę sama już nie wiem co o tym myśleć. Chciałabym w tej chwili móc po prostu przytulić się do mamy i dowiedzieć się co o tym sądzi. Móc zapytać ją o radę, pomoc w uporządkowaniu tego chaosu. Obca zupełnie ciocia może i po części się do tego nadaje, ale to wciąż nie to samo! Tata? Nie zrozumiałby. Jen? Ona nawet nie wie o istnieniu Moodkillera, to było coś tylko mojego, czym nie chciałam się z nią dzielić. Aiden? Cholera, czy ze wszystkich ludzi na świecie on jest jedyną osobą, która mi teraz została?
— Skąd w takim razie wiesz, że moja mama przebywa w Charleston? — pytam.
Kyle wzrusza ramionami.
— Nie wiem, nie wiem skąd. Po prostu wiem. Może mama mi powiedziała, ale to było na pewno bardzo dawno, dlatego nie pamietam.
— Rozumiem.
Naprawdę wszystko rozumiem.
* ♡ *
To taki bonusik. Do końca wciąż pozostaje dziewięć rozdziałów, plus epilog. O nieudanej randce Sadie i Kyle'a miałam w kolejnym rozdziale wspomnieć mimochodem, ale przemyślałam to i zdecydowałam, że osobny rozdział będzie zdecydowanie lepszym pomysłem.
Następny rozdział już wkrótce ❤️
Kocham, dziękuję za każdy komentarz, gwiazdkę, docenienie mojej (wcale nie tak znów ciężkiej, ale jednak) pracy. W życiu nie spodziewałam się, że to opowiadanie przekroczy choćby tysiąc wyświetleń, a tu proszę ❤️ Motywujecie mnie! Przez Was jestem przeklęta w domu, bo wciąż siedzę z nosem w wattpadzie, piszę, planuję, ale co tam. Dla takich czytelników warto! 💋
wasza
~ morelovve 🌸
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro