Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień, w którym włamuję się do domu Greenley'ów

Pewnie chcecie mnie zabić za tak długą przerwę, ale obiecuję Wam, że po tym rozdziale będziecie chcieli mnie zabić jeszcze bardziej.

* ♡ *
20 VI 2019

Dziewięć dni.

Dziewięć dni temu, o drugiej nad ranem, napisałam Aidenowi tę nieszczęsną wiadomość. No wiecie, że go kocham. Do dziś zastanawiam się co mi odbiło.

Za dziewięć dni odbywa się sprawa w sądzie.

Właściwie nie wiem, co napawa mnie większą mieszanką bliżej nieokreślonych uczuć. Czy to, że od dziewięciu dni Aiden zamienił ze mną raptem kilka słów, czy to, że za ponad tydzień staniemy oko w oko z wymiarem sprawiedliwości, który, mam nadzieję, odbierze Suzie temu zwyrodnialcowi.

Dlaczego to zrobiłam? Dlaczego uległam chwilowej słabości, by w tak beznadziejny sposób wyznać Aidenowi coś, co dopiero sama sobie uświadomiłam? Gdy następnego ranka z trzęsącymi się dłońmi podjechałam pod dom cioci Laury, Woods wpakował się na tylne siedzenie mojej furgonetki i ze słuchawkami na uszach zaczął gapić się na dom sąsiadów.

Zero cześć ani pocałuj mnie w dupę. Nic. Możecie sobie tylko wyobrazić jak bardzo zrobiło mi się przykro.

Przykro? Nie, nie, nie. Głupia Sadie. Mi po prostu pękło serce. W jednej sekundzie rozpadło się w drobny mak. Co ja sobie myślałam? Że otrzymam wiadomość zwrotną pod tytułem „ja ciebie też"? Cóż, nie otrzymałam. A może, że gdy tylko Aiden wsiądzie do mojej Toyoty, wyzna mi miłość i zaczniemy namiętnie się całować? Cóż, to także się nie wydarzyło. Nie powinnam być jednak wcale zdziwiona. Przecież wiedziałam, że Aidena w tej chwili nie interesują żadne dziewczyny. Przecież miałam świadomość, że on nie może odwzajemnić moich uczuć, ponieważ obecnie skupia się wyłącznie na dobru swojej małej, przybranej siostry. A jednak trzymanie go za rękę, gdy płakał, spędzone razem dni, wizyty u adwokata, fakt, że u mnie mieszkał, te wszystkie jesteś od nich lepsza, Sadie, jesteś też moją sprawą, Sadie namieszały mi w głowie do tego stopnia, że poczułam w sercu kiełkujący cień nadziei, że może się mylę. Że może...

Tego samego dnia próbowałam nawet porozmawiać z Aidenem na temat mojego nieszczęsnego smsa, ale po szkole, gdy tylko Jen i Ron opuścili moją furgonetkę, a ja otworzyłam usta, by powiedzieć coś w stylu „przepraszam, nie powinnam była tego pisać", odpowiedział tylko „nie wiem, o co ci chodzi. Spadam. Dzięki. Do jutra."

Wiecie co boli mnie najbardziej? Że wszystko zniszczyłam. Że budowana przez tygodnie przyjaźń została tak po prostu zaprzepaszczona przez moje debilne pomysły. Mogłam się powstrzymać? Mogłam. Mogłam zachować ten nieistotny szczegół dla siebie? Mogłam. Nie winię Aidena, że nie odwzajemnia moich uczuć. Winię siebie, bo przez moją bezmyślność być może po dziewięciu dniach już nie będę miała okazji więcej z nim porozmawiać. Okej, może i mieszka tymczasowo w domu mojej osobistej cioci, ale za pasem koniec roku szkolnego, po którym Woods chciał znaleźć sobie normalną pracę, usamodzielnić się i pewnie wyprowadzić. Nie wiem jak to będzie, ale nie sądzę, by chciał nadużywać dłużej gościnności naszej rodziny. Aiden jest zbyt dumny, by sobie na to pozwolić.

Szczerze mówiąc, z każdym dniem świadomość, że on odsunął się ode mnie, stawała się coraz bardziej namacalna. Cisza w furgonetce, przerywana jedynie suchymi żartami Rona, wwiercała mi się w duszę, która musi wyglądać dziś conajmniej jak szwajcarski ser. Ostatnie dziewięć dni spędziłam po prostu z tatą, któremu odważyłam się wyznać całą prawdę i o którą, o dziwo, nie był wcale zły.

Wiem o wszystkim — powiedział w sobotni wieczór, gdy siedzieliśmy razem na kanapie, a w tle, oczywiście, leciały powtórki piątego sezonu Przyjaciół.

Jak to? — Zdziwiłam się. Przecież ciocia Laura obiecała, dała słowo, że nie wyda nas tacie.

Mark zadzwonił do mnie jakiś czas temu by zapytać kiedy wracam i powiedział mi, że pod koniec maja zgarniał moją córkę i jej kolegę z najbardziej nieciekawej dzielnicy Berkeley City po tym, jak ktoś zgłosił zakłócanie porządku. Na początku od razu chciałem do ciebie zadzwonić, ale Mark powiedział, żebym chwile poczekał, to wszystko mi wytłumaczy. I wytłumaczył.

Cholera. Zupełnie zapomniałam o detektywie Lloydzie — najlepszym koledze mojego ojca, który po tym, jak ten bydlak zabrał Suzie, dość długo pił potem herbatkę w moim domu. Byłam tak poruszona całą tą sytuacją, że zupełnie zapomniałam zapytać ciocię, co mu wtedy powiedziała. Jak widać, powiedziała mu wszystko.

— I nie jesteś wściekły? — pytam. Jakoś nie mogę przyzwyczaić się do faktu, że zamiast reprymendy, otrzymuję od taty ciepły uśmiech.

— Jak mógłbym być na ciebie wściekły? Kochanie, jestem z ciebie naprawdę dumny. Tym bardziej, że sama mi o tym powiedziałaś, nie wspominając już o tym, że chcesz zeznawać w sądzie przeciwko... jak mu było?

— Greenley... — Cedzę przez zęby.

— Wiesz, będąc w Raleigh uświadomiłem sobie, że nie jesteś już małą dziewczynką. Nie jesteś już moją małą Sadie, która tak długo uczyła się jeździć na rowerze bez dodatkowych kołek.

— Bałam się, że będziesz zły. Nie lubisz Aidena.

Tata spojrzał na mnie z ukosa.

— Nie wiedziałem co się dzieje. Rozmawiałem z Laurą w dniu, w którym wróciłem. No wiesz, kiedy wyszłaś do szkoły. Powiedziała, że zaproponowała temu chłopcu, by tymczasowo z nią zamieszkał. Co prawda myśl, że przez jakiś czas spaliście razem W JEDNYM POKOJU nie jest zbyt wygodna, ale jakoś to przeżyje.

— Nie... Ja i Aiden... My nie... — Tata pewnie nie miał nawet pojęcia, że tymi słowami rozdrapał dość świeżą ranę. Rozmawianie o Aidenie i o całej tej sytuacji to jedno, wspominanie naszych nocnych rozmów pełnych szczerości i zrozumienia... to coś zupełnie innego. Przełknęłam gorycz zalegającą mi w gardle.

— Pójdę z tobą do sądu. Kiedy to jest dokładnie? W przyszły poniedziałek, tak?

— Dwudziestego dziewiątego. Tato, przecież nie musisz.

— Oczywiście, że tak. Masz dopiero szesnaście lat. Możesz prowadzić samochód i iść do wojska, ale w sądzie muszę ci towarzyszyć.

No tak. Zupełnie zapomniałam, że Stany Zjednoczone to kraj pełen absurdów.

— Mało tego, zdecydowaliśmy się z ciocią zeznawać. Mark także. Rozmawialiśmy już z tym waszym adwokatem. Całkiem sympatyczny i konkretny człowiek.

Otworzyłam szeroko oczy, uświadamiając sobie, co właśnie usłyszałam. Słowa taty wzbudziły we mnie nową nadzieję, którą od razu chciałam podzielić się z Aidenem, ale brutalna prawda uderzyła we mnie z zdwojoną mocą. Przecież już nie mogłam tego zrobić. Aiden pewnie i tak nie odebrałby telefonu. Mimo wszystko uśmiechnęłam się do taty, starając się dyskretnie otrzeć niechciane łzy, zbierające się w kącikach oczu.

— Nie... Przecież nie musisz tego robić.

— Muszę, nie muszę, beze mnie do tego sądu i tak nie możesz pójść dopóki nie skończysz osiemnastu lat. Skoro i tak już tam będę, to równie dobrze mogę zeznawać, prawda?

— Dziękuję tato — powiedziałam, a on objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. — Dziękuję.

Twój telefon dzwoni, nie słyszysz?

Wyrywam się z zamyślenia i zerkam na komórkę leżącą tuż obok na kanapie. David Parker zajmuje się przygotowaniem obiadu, choć obiad to z pewnością określenie na wyrost, jeśli chodzi o to spaghetti-podobne coś, co zawsze przyrządza, kiedy doznaje kulinarnego natchnienia. Wraca do pracy w poniedziałek. Myślę, że chce w ten sposób po prostu jakoś przedłużyć ten krótki urlop pomiędzy szkoleniem, a policyjnymi obowiązkami.

Imię Jennifer wyświetlające się na ekranie sprawia, że się uśmiecham. Wczoraj był bal, na którym podobno bawili się nieziemsko (zazdroszczę). Dziś zaś miała zjeść oficjalny obiad z Ivo i jej rodzicami, a potem opowiedzieć mi jak było. Już dawno wyjaśnili sobie sprawę z tą całą Nataszą, czy jak jej tam. Ivo przekonał Jen, że żadna rosyjska piękność nie zawróci mu w głowie tak, jak zawróciła mu moja przyjaciółka. Mówiłam już, że to bardzo miły i porządny gość? Jeśli nie, to mówię teraz. Jeśli tak, to nic nie szkodzi, jeśli się powtórzę.

— Halo? — mówię do słuchawki, ściszając telewizor i pozbawiając głosu mojego ukochanego pana Darcy'ego, który właśnie w tym momencie wyznaje miłość Elizabeth Bennet, zupełnie nieświadomy, że zaraz dostanie kosza. Keira Knightly jest mega świetna w tej scenie.

— Staraaaaaaaaa.... kupił mi chyba z czterdzieści róż. Mojej mamie trochę mniej, ale i tak... Kto tak robi w dzisiejszych czasach? Zamurowało ją, matkę znaczy. Musiałabyś to zobaczyć, stała w tym holu z tym bukietem w dłoni cała czerwona, a Ivo mówił jej, jak to się już nie dziwi po kim jestem taka piękna.

Parskam śmiechem do słuchawki. Oczywiście, że oczami wyobraźni widzę panią Holland, zarumienioną ze wstydu do tego stopnia, że nawet jej powieki przybierają amarantowy kolor.

— To takie oklepane, a wciąż działa. Zadziwiające... — Wzdycham, ale nie mogę powstrzymać kącików ust, unoszących się mimowolnie do góry.

— Noo, totalnie ją tym kupił. Tata za to był wyraźnie niepocieszony. Liczył pewnie na jakiś prezent w postaci prawdziwej rosyjskiej wódki, a dostał po prostu whiskey. Tak czy siak, oboje go uwielbiają. I nawet nie przeszkadza im jego zabawny akcent.

— Nie spodziewałam się twojego telefonu tak szybko. Ivo już poszedł? — Zerkam na zegarek. Dochodzi dopiero piąta po południu.

— Nie — mówi od razu Jen. — Właśnie siedzi obok mnie w moim pokoju. Rozmawiamy o tobie.

Unoszę brwi.

— O mnie? — Mam nadzieję, że Jen nie powiedziała Ivo o tym nieszczęsnym smsie...

— Tak...

Aha, czyli mu powiedziała. Mam ochotę ją zamordować.

— Jen, błagam cię, ja rozumiem, że to twój chłopak, ale moje sekrety to moje sekrety...

— Nie, nie! Poczekaj! Chodzi o to, że... Jak ci to powiedzieć... — Jen waha się.

— Szybko.

— Jezu no... Bo właśnie chodzi o to...

Jennifer, weź jej to powiedz, albo ja to zrobięsłyszę zniecierpliwiony głos Ivo Jablonskiego w tle. Naprawdę nie wiem o co chodzi i jeśli mam być szczera, czuję coraz większe zaciekawienie mieszające się z niepokojem. Zerkam ukradkiem na tatę, który krzątając się w kuchni, nuci sobie pod nosem I want to break free Queen i kompletnie nie zwraca na mnie uwagi.

— Nie, nie, ja powiem — decyduje Jen, ale po tych słowach znów zalega cisza.

— Ale dzisiaj? — Ponaglam ją.

— Boże Sadie! Chodzi o to, że Aiden zagadał wczoraj do Ivo podczas waszej kary w auli i sam mu to powiedział.

Przełykam ślinę.

— Co powiedział.

— No wiesz, że wysłałaś tamtą wiadomość.

To jeszcze nic nie znaczy, Sadie. Daj dziewczynie skończyć zanim kompletnie się załamiesz.

— Okej, o czym rozmawiali?

— Nie wiem dokładnie, Ivo nie chce mi powiedzieć... męska solidarność, czy coś. Wiem tylko, że Ivo usiadł przed chwilą na moim łóżku i powiedział coś w stylu biedna Sadie.

Aha.

— Co masz na myśli? — mówię ściszonym głosem i odwracam się w stronę schodów prowadzących na piętro, upewniając się przedtem, że ojciec wciąż zajęty jest przygotowywaniem obiadu.

Jen udziela się mój szept.

— Nie wiem co o tym myśleć, ale po prostu musiałam do ciebie zadzwonić i ci o tym powiedzieć. Zapytać ogólnie jak się czujesz.

— Czuję się zajebiście — mówię z ironią, jednak wciąż staram się nie podnosić głosu. Mój tata jest policjantem, on i tak słyszy, nawet jeśli nie słucha.

— Na pewno? — pyta Jennifer, ale w tej sekundzie Ivo chyba wyrywa jej telefon z dłoni.

— Posłuchaj, Sadie. Wybrałaś sobie naprawdę ciężki przypadek, dlatego musisz uzbroić się w cierpliwość. Aiden na pewno do ciebie zadzwoni, serio, daj mu czas.

— Dobra — odpowiadam z bijącym sercem. Ivo Jablonsky to mądry chłopak, na pewno wie co mówi. Nie wiem do końca czy danie Aidenowi czasu faktycznie coś zmieni, ale tak wprawdzie nie mam innego wyjścia. I tak przecież nie robię niczego innego — nie narzucam mu się, poza tamtą jedną próbą w samochodzie nie inicjowałam już żadnych rozmów, nie dzwonię (chociaż bardzo kusi), a tamta nieszczęsna wiadomość, była ostatnią wiadomością, jaką do niego wysłałam.

Nie obrałam jednak tej ścieżki działania, by dać mu czas. Prawda niestety jest taka, że tak bardzo jest mi przykro z powodu odrzucenia, że zrobiłam dokładnie to samo. Odrzuciłam Aidena.

Ale on o tym nie wie.

Choć już pogodziłam się z faktem, że nie mam co marzyć o przyjaźni z Aidenem, słowa tej dwójki wpędzają mnie w jeszcze większe przygnębienie. Wiem, że Jen tego nie chce. To po prostu szczera i prosta dziewczyna, która nie owija w bawełnę. W dodatku wie, że nie ma sensu obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Dostałam kosza i tyle, trzeba to jakoś przepracować i przejść z tym do porządku dziennego.

— Kocham was. Oboje — mówię do słuchawki.

— Zgadamy się potem, Sadie. Pamiętaj, głowa do góry.

Żegnam się z moją przyjaciółką i jej chłopakiem, po czym ze smutkiem odsuwam telefon od ucha. Jak kretynka wpatruję w ekran telewizora, ledwo zauważając moją ukochaną Elizabeth Bennet, uciekającej przed panem Darcym w jego własnym domu.

W pewnym sensie są do siebie podobni. Aiden i pan Darcy. Znaczy wiadomo, pan Darcy był obrzydliwie bogaty i patrzył na wszystkich z góry, ale jest coś, co ich łączy, a mianowicie młodsza siostra dla której zrobiliby wszystko. No i fakt, że nie zważają na to co inni o nich myślą. I jeszcze to, że są oboje tak strasznie uparci i dumni.

I tak cholernie przystojni.

Darcy jest teraz uroczo zakłopotany widząc Elizabeth u dołu schodów. Lubię jego skryty uśmiech, którym obdarza tylko ją. Zastanawiam się, dlaczego życie nie może być łatwiejsze? Dlaczego nawet w powieściach historycznych, sprawy zawsze muszą się tak okropnie komplikować? Kątem oka znów zerkam na tatę, nurkującego właśnie w naszej lodówce i...

W tym momencie moja komórka ponownie wibruje, a do głowy przychodzi mi pewna osobliwa myśl. Jennifer z pewnością zrobiłaby karierę w nocnych programach, których stawia się tarota i przepowiada przyszłość.

Radość zastępuje przerażenie, następuje suchość w ustach, mój puls przyspiesza do niebotycznej prędkości bo...

Cholera.

To Aiden.

Nie mam wyjścia, muszę odebrać. Na to właśnie czekałam, prawda?

Co to za gorąca linia? — Słyszę żart ojca z kuchni. W jednej sekundzie zrywam się z kanapy i biegnę do swojego pokoju na górze, mając nadzieję, że zdążę odebrać, zanim Aiden zwątpi.

— H-halo? — Sapię, opierając plecy o drzwi. Jak zwykle się też jąkam.

— Cześć... eee... Parker. — W głosie Aidena da się wyczuć zdenerwowanie.

— Co tam? — Próbuję brzmieć jak najbardziej normalnie, choć w tej chwili czuję się jakby ta rozmowa decydowała o losie całej ludzkości.

— Muszę cię prosić o pomoc...

— Oh.

Czyli o to chodzi? Dziewięć dni ciszy i Woods dzwoni do mnie, by prosić o przysługę? Brutalna prawda uderza we mnie z zdwojoną siłą — między nami nigdy nie będzie niczego więcej, poza wyświadczaniem sobie przysług. Nigdy. Dziewczyny takie jak ja nie przezywają romantycznych uniesień; no, co najwyżej w filmach. Jestem tak strasznie rozczarowana, ale staram się, by mój głos tego nie zdradził.

— Pojedziesz ze mną do domu Greenley'ów? — Słyszę w słuchawce. Unoszę brwi zdziwiona.

— Do domu Greenley'ów? Przecież tam nikogo nie ma.

— No właśnie.

— Chcesz się tam... włamać? — zniżam głos do szeptu, choć przecież nie jestem już w salonie, a w swoim pokoju, w dodatku zapobiegawczo zamknęłam za sobą drzwi.

— Nie nazwałbym tego włamaniem, skoro mam klucz — mówi poważnie, po czym dodaje. — No dobra, coś w tym stylu. Najlepiej zrobić to przed zapadnięciem wzroku, żeby życzliwi sąsiedzi nie zauważyli światła i nie zaalarmowali tego kutasa.

— Ale po co?

— Zobaczysz.

Nie zastanawiam się nawet sekundy.

— Dobra. Za pół godziny jestem pod domem cioci.

— Dzięki Parker. Jesteś najlepsza.

Jesteś najlepsza.

* ♡ *

No i znów cisza. Powinnam się już do niej przyzwyczaić, jednak wciąż mi z nią dziwnie. Aiden wpatruje się uparcie w krajobraz za oknem, ale postęp jest taki, że przynajmniej tym razem usiadł z przodu, a nie z tyłu, co przecież robił przez ostatnie dni.

Te kilkanaście minut, dzielące dom Laury od ulicy River's Stone, wypełniają więc dźwięki The Weekend, dochodzące z radia. Pogoda jest przepiękna. Zbliżające się wielkimi krokami lato, całkiem już zdetronizowało wiosnę, nie dając jej żadnych szans. To będą najgorętsze wakacje od lat, myślę, starając się nie zastanawiać nad celem wizyty w domu, w którym Woods dorastał.

Parkujemy oczywiście jedną przecznicę wcześniej. Aiden bez słowa otwiera drzwi pasażera, ale nie oddala się w stronę zielonego budynku, tylko grzecznie czeka na to, aż zamknę moją wiekową furgonetkę na wszystkie możliwe sposoby. Choć nigdy nie martwię się o to, że ktoś miałby ją ukraść, dziś czuję dziwną potrzebę zajęcia czymś rąk. Jestem okropnie zdenerwowana.

I nie pomaga wcale fakt, że Aiden wciąż uparcie milczy.

— Jesteś na mnie zła? — mówi w końcu, gdy jesteśmy już w połowie drogi. Zaskakuje mnie tym pytaniem. Co mam mu odpowiedzieć?

— Nie. Dlaczego miałabym być?

Aiden patrzy na mnie z ukosa. Zapewne wcale mi nie wierzy, choć przecież to prawda. Przecież nie jestem zła. Załamana, zdołowana — tak. Ale nie zła.

— Nie wiem — Wzrusza ramionami. — Wejdziemy od tyłu.

Staram się nie patrzeć w okna sąsiadów, którzy z pewnością dobrze znają moją różową łepetynę. Na co ja się w ogóle zgodziłam? A co, jeśli któryś z nich zupełnie przypadkiem zobaczy nas wchodzących do pustego domu, przed którym znajduje się tabliczka „na sprzedaż"?

To, co działa na naszą korzyść to fakt, że pół do szóstej to czas wieczornych wiadomości. Mam ogromną nadzieję, że okoliczni mieszkańcy zapatrzeni są teraz w swoje odbiorniki, nie zważając na to, co dzieje się dookoła. Chciałabym mieć tę samą pewność siebie, co Aiden, który bez wahania kieruje się na tyły domu i jak gdyby nigdy nic wkłada klucz do zamka. Po raz kolejny zadaję sobie pytanie, jak mogłam się na to zgodzić. Jeśli nas złapią, mój ojciec przestanie być dla mnie taki miły.

— Nie panikuj, tylko właź. — Słyszę. Oglądam się jeszcze za siebie, na drewnianą werandę, która z pewnością wymaga odmalowania, po czym wchodzę do środka, a kontrast tego co zastaję w środku, uderza we mnie z podwójną mocą.

Nie wiem, czego się spodziewałam, ale kiedy znajduję się w kuchni domu przy River's Stone piętnaście trzydzieści dziewięć, moim oczom ukazują się beżowe, idealnie czyste płytki podłogowe. Białe ściany również nie noszą nawet śladu brudu. W moim domu nie jest tak sterylnie, w domu Jennifer także, nawet w nowym domu cioci Laury nie uświadczysz takiego porządku. Rozglądam się na boki i powolnym krokiem sunę przed siebie, przesuwając palcem po kamiennym blacie.

Naprawdę zupełnie nie wiem, co sobie myślałam. Że to będzie nora, z pożółkłymi od dymu papierosowego firankami? Że stara tapeta smętnie będzie zwisać ze ścian? Że wszędzie będzie kurz i stary, nie dający się usunąć tłuszcz?

Chyba tak.

To, że jest inaczej sprawia jedynie, że czuję do Greenley'ów jeszcze większą niechęć (choć nie wiem, czy to w ogóle możliwe, bo osiągnęłam już chyba apogeum nienawiści). Nasłuchując odgłosów, powodowanych przez Aidena z pierwszego piętra domu, wychodzę do niedużego, ale oczywiście wciąż idealnie czystego salonu. W kącie stoi telewizor starszej generacji. Welurowa, szara kanapa zajmuje najwięcej przestrzeni, a tuż obok niej jeden fotel z tego samego materiału. Wyobrażam sobie Larry'ego Greenley'a prześladującego w tym fotelu z wyraźnie zadowoloną miną, oglądającego mecz baseballa. To zadziwiające jak pozornie normalne życie mogą prowadzić tak bardzo nienormalni ludzie.

— Aiden? — Rzucam w przestrzeń, gdy staję u dołu schodów. Jego postać pojawia się na chwile w zasięgu mojego wzroku, po czym znika w jednym z pomieszczeń. Decyduję się wejść na górę, choćby po to, by w końcu dowiedzieć się, co tu robimy.

Zastaję go przetrząsającego komodę w największej sypialni. Stojąc w niewielkim korytarzu, po ilości drzwi szacuję, że dwie mniejsze znajdują tuż po prawej stronie, za łazienką. Chłopak w skupieniu dokładnie sprawdza zawartość każdej z szuflad mrucząc przy tym niecierpliwie.

— Prawie wszystko zostawili — mówi, gdy po krótkiej chwili dostrzega mnie w progu. Stoję z założonymi na piersi rękoma, opierając się o framugę, bo jakoś nie mam ochoty wchodzić do sypialni Greenley'a.

— Cóż, ciężko zapakować dobytek swojego życia do zwykłego sedana. Może po resztę przyjadą po rozprawie. — Wzruszam ramionami.

Aiden staje na środku pokoju i rozgląda się gorączkowo.

— To musi gdzieś tu być...

— Ale co?

— Moje... dokumenty adopcyjne.

Oh.

— Potrzebujesz ich? — pytam.

— Nie. Ale nie chciałem, żeby przepadły.

Aiden nerwowo drapie się po karku, następnie mija mnie, a gdy to robi, cofam się o krok. Pomogłabym mu, ale grzebanie w nie swoich rzeczach w jakiś sposób budzi we mnie dyskomfort, dlatego też postanawiam po prostu poczekać, aż skończy swoje poszukiwania, zaglądając z ciekawością do pokoju, który musi być pokojem małej Suzie.

— Aiden?

Chłopak znów przecina korytarz, wracając do największej z sypialni.

— Hm?

— Kto tu wcześniej mieszkał? — pytam głośno, rozglądając się po niewielkim pokoiku pomalowanym na nudny, szary kolor. — No wiesz, zanim Greenley zdecydował się zaadoptować Suzie?

— Nikt. Po prostu trzymał tam swój sprzęt wędkarski. — Dobiega mnie głos chłopaka. Sprzęt wędkarski? Omiatam wzrokiem niewielką, brązową komodę, a także brązowe biurko pod ścianą. Widok z okna wychodzi na ulicę, dokładnie na miejsce, w którym widziałam Suzie po raz ostatni. Dywanik, w kształcie elipsy jest oczywiście idealnie czysty, choć nie wygląda na zbyt nowy. Największą uwagę przyciągają jednak rysunki małej, przyklejone do ściany nad pojedynczym łóżkiem chyba plasteliną.

Podchodzę bliżej i czuję, jak serce roztapia mi się w mgnieniu oka. Nie muszę domyślać się kto jest na rysunku po lewej stronie. Różowe włosy są dość wymowne. Wygląda na to, że przedstawia on mnie, trzymającą Suzie za rękę, a w tle znajduje się jezioro.

Dostrzegam również rysunek psa, którego wtedy widzieliśmy, i z którym mała bawiła się tak wesoło. Wracając pamięcią do tamtego dnia, ogarnia mnie jeszcze większa tęsknota. Szybko przechodzę więc do kolejnego malowidła, na którym ewidentnie znajduje się Aiden. Cóż, Suzie rysując to, musiała zużyć pewnie całą swoją czarną kredkę. Uśmiecham się pod nosem, widząc podpis najlepszy brat na świecie. To jest takie urocze.

Aiden

Gdy widzę, jak Sadie wchodzi do mojego pokoju, ogarnia mnie dziwne uczucie. Przez ostatnie dni pełen jestem takich dziwnych uczuć, których nie potrafię nawet nazwać, ale w tej chwili po prostu rzucam wszystko, co trzymam w dłoniach i idę za nią, bo przecież...

Cholera. Progu tej sypialni nie przekroczyła nigdy żadna dziewczyna i myśl, że jako pierwsza zrobi to właśnie Parker, napawa mnie swego rodzaju lękiem.

— Słuchasz The Killers? — pyta na wstępie, gdy zauważa mnie za swoimi plecami. Oczywiście gapi się na ogromny plakat nad łóżkiem, na którym Brandon Flowers uśmiecha się tajemniczo. Sadie także, choć nie mam pojęcia dlaczego.

— A to takie dziwne, bo?

Dziewczyna wzrusza ramionami.

— Nie wiem, myślałam, że twoja lista przebojów to wyłącznie Rihanna.

Parskam nerwowym śmiechem i podchodzę do okna. Z dłońmi w kieszeniach siadam na parapecie i zawieszam wzrok na przechadzającej się po sypialni dziewczynie. Drewniane listewki rolety wpijają mi się w kręgosłup, ale chyba podświadomie zadaję sobie ten dyskomfort. Naprawdę nie wiem, co przeraża mnie bardziej. To, że tu weszła, czy to, że jak ten ostatni debil, w ogóle tego wcześniej nie przemyślałem?

Tymczasem Sadie zatrzymuje się dłużej przy regale z książkami. Prześlizguje się wzrokiem po grzbietach, czytając tytuły.

— Wichrowe wzgórza? — Unosi brwi i zerka na mnie.

— Heathcliff to całkiem spoko gość.

Dlaczego ja się jej tłumaczę? Kurwa, nie powinienem był w ogóle do niej dzwonić. To się musi skończyć; ta cała nasza dziwna relacja sprawia, że mam mętlik w głowie. Nie wiem, co mam o tym myśleć, co zrobić. Z jednej strony boli mnie to, że znam prawdę o jej prawdziwej matce i nie mogę jej nawet niczego powiedzieć. To tym bardziej pojebane, że gdy Sadie kiedyś się o tym dowie, znienawidzi mnie pewnie za ukrywanie tego wraz z nimi. Z drugiej strony wiem, że to, co napisała mi w smsie te cholerne dziewięć dni temu, to nie była prawda. Sadie mnie nie kocha. Jest jej mnie szkoda i wiem to, bo sama się do tego przyznała.

No i przecież ja nie kocham Sadie. Nie kocham jej prawda? Co za gówno, kogo ja chcę oszukać.

— Zagrasz coś na gitarze? — Parker wskazuje na instrument oparty o ścianę za łóżkiem. — Suzie mówiła, że śpiewasz.

— Chyba na głowę upadłaś, jeśli myślisz, że będę ci teraz śpiewał. Suzie to co innego — mówię, nie zastanawiając się nawet jak chamsko może to brzmieć.

Sadie jednak uśmiecha się znów pod nosem.

— Wstydzisz się mnie? — pyta.

Zawieszam wzrok na jej twarzy. Nawet z tej odległości da się dostrzec jak absurdalnie piękne i długie ma rzęsy. Przez kilka długich sekund wpatruję się w nie i zastanawiam jak odpowiedzieć na ten jawny zarzut. Oczywiście, że się, kurwa, wstydzę, ale jej przecież tego nie powiem.

Wzruszam ramionami.

— Nie jestem w nastroju do grania.

Kolejna chwila ciszy, podczas której Sadie dalej wlepia ślepia w moje rzeczy. Nie mam ich zbyt wiele — kiedyś miałem nawet telewizor i jakąś starą konsolę od ojca Greenley'a, ale po tym jak
umarł, ten kutas zabrał ją z pokoju, gdy byłem w szkole i ją po prostu sprzedał. Albo przegrał w karty, chuj wie. Całą noc płakałem, bo byłem jeszcze dzieckiem i ta pieprzona konsola była dla mnie ważna. Dziadek Greenley też był dla mnie ważny, był naprawdę w porządku. Zmarł na atak serca. Wcale się nie dziwię, gdybym to ja miał takiego syna, też już dawno kopnąłbym w kalendarz.

— Wielki Gatsby? — Znów rzuca w moją stronę, ale nie odpowiadam. — Harry Potter? Oliver Twist? Chciałabym kiedyś dowiedzieć się, co siedzi w twojej głowie.

Dlaczego ona musi wyglądać tak dobrze nawet w tej za dużej, zwyczajnie szarej koszulce? I w tych niedbale związanych włosach na czubku głowy? Dlaczego ściska mnie żołądek na samą myśl o tym, że tak bardzo nie chciałbym marnować jej życia? Dlaczego tak bardzo chcę podejść do niej i chwycić dłoń, którą dotyka grzbietu jednej z książek? Tęsknię za nią. Kurwa, tęsknie za jej dziecinnym śmiechem, przygryzaniem policzka, przewracaniem oczami, wrednymi komentarzami i za tym, że wie o mnie wszystko. Patrząc na nią, jak pochyla się by czubkiem palca dotknąć małą figurkę żołnierzyka, stojącą na jednej z dolnych półek, nie mogę przestać myśleć o tym, jak bardzo chciałbym, by wszystko wróciło do normy. Do czasów, gdy nie wracałem jak debil do czytania tej cholernej wiadomości, którą mi wysłała, i która sprawia, że czuję się jak dziecko i frajer w tym samym czasie.

Sadie chrząka, zwracając tym moją uwagę i odrywając od strumienia sentymentalnych myśli.

— Aiden, powiesz mi w końcu po co mnie tu przywiozłeś? Nie chciałeś ze mną rozmawiać przez ostatnie kilka dni, a teraz siedzisz tu i dalej nie wiem o co ci chodzi... — mówi, stając przede mną z skrzyżowanymi na piersi ramionami. Wiem, że odciąłem się od niej, może nie powinienem, ale zrobiłem to dla naszego dobra. Dla dobra nas obojga. Chciałem pomóc jej uświadomić sobie, że to nie jest miłość, a sobie dać czas na przemyślenie tego wszystkiego. Suzie, to Suzie powinna być teraz moim priorytetem. Czuję się winny w każdej sekundzie, w której zamiast roześmianych oczu małej, przed oczami stają mi te cholerne różowe włosy. Poza tym ciężko mi z faktem, że muszę ją okłamywać. To poczucie winy każe mi zachować ten dystans. Po chuj ja wtedy wszedłem za nimi do tego psychiatryka? Im człowiek mniej wie, tym lepiej śpi. Ja od kilku dni nie śpię chyba wcale.

— Pomyślałem — zawieszam się na ułamek sekundy — że w tym domu przydałoby się małe przemeblowanie.

Widzę, że nie rozumie o co mi chodzi. Zmarszczka między jej oczami pogłębia się i Sadie robi tę swoją minę, którą jednocześnie uwielbiam i nie cierpię, bo sprawia, że wygląda komicznie.

— Chyba na głowę upadłeś, jeśli myślisz, że będę ci teraz pomagała w przemeblowaniu. — Przedrzeźnia mnie.

— Zapewniam cię, że to zrobisz — mówię i wstaję z parapetu, po czym ruszam z powrotem do sypialni Greenley'ów, dając znak Parker, by poszła za mną. Robi to dość niechętnie i kiedy już jesteśmy na miejscu, wciąż patrzy na mnie tym nic nie rozumiejącym wzrokiem.

Odpowiadam jej niewinnym uśmiechem. Najniewinniejszym na jaki mnie stać. Nie spuszczając wzroku z jej skonsternowanej twarzy, gdy tak stoi w progu, podnoszę ramię i zrzucam z komody średniej wielkości lampę z kremowym abażurem. Lampa roztrzaskuje się na drewnianej podłodze z łoskotem, na co Sadie zakrywa usta rękoma.

— Co ty robisz?! Postradałeś rozum?

Wzruszam ramionami. Jeśli mam być szczery, rozwalenie wszystkiego w tym jebanym domu już dawno chodziło mi po głowie. Nie mam z nim ani jednego dobrego wspomnienia.

— Nie mów, że nie masz na to ochoty — mówię, a w moim głosie da się wyczuć pewnego rodzaju wyzwanie. Cofam się o krok i tym razem zrzucam na podłogę kwiatka w glinianej doniczce. I tak był już nieco przywiędły, dlatego nie poczułem nawet nutki żalu, gdy czarny piach rozsypał się po podłodze, mieszając się z odłamkami roztrzaskanej wcześniej lampy. Wciąż oczywiście patrzę na Parker i po krótkiej chwili przerażenie w jej oczach ustępuje miejsca osobliwemu błyskowi. I już wiem, że czuje to samo co ja.

Jest kurewsko podekscytowana.

W końcu przekracza próg sypialni i staje przy szafce nocnej Judy. Wyciąga z niej szufladę, wysypuje jej zawartość na podłogę i odrzuca szufladę od siebie na jakieś pół metra. A potem z zadowoleniem na twarzy spogląda na mnie, szukając aprobaty w moim spojrzeniu.

To będzie jeden z najlepszych wieczorów mojego życia.

Sadie

Czuję się jak w jakimś filmie. Serio. Pióra z rozciętej pościeli latają w powietrzu i daję słowo, na pewno kilka z nich wlazło mi nawet do stanika. Oboje z Aidenem znajdujemy się w pewnego rodzaju transie, ale jest to uczucie tak oczyszczające, że nie mogę powstrzymać głośnego śmiechu, wypełniającego sypialnię Larry'ego Greenley'a i jego żony. Chłopak rzuca we mnie poduszką, po czym na kolanie roztrzaskuje rodzinne zdjęcie swojego ojczyma. Ja za to uważam, by się nie przewrócić, gdy z całej siły przewracam niewielką komodę, od której to wszystko się zaczęło.

Zbiegamy na dół. Aiden zrzuca telewizor, ja wciąż trzymając w ręku nożyczki zwinięte z pokoju Suzie, rozdzieram materiał kanapy, wyrzucając z niej całą gąbkę. Na podłodze lądują wszystkie zapomniane przez tę rodzinę kwiaty, pamiątki, a lustro wiszące nad kominkiem nie ma żadnych szans z butelką wina, rzuconą przez Aidena. Wyrzucam w powietrze wszystkie dokumenty, które znajduję w jednej z szuflad. To wszystko jest bardzo nieodpowiednie, a jednocześnie na swój sposób straszne. Niestety nie umiem tego przerwać, Woods tym bardziej. Gdy rozbija o parkiet wszystkie kryształowe kieliszki, jeden po drugim, widzę to w jego oczach — to było coś, czego potrzebował. Potrzebował rozprawić się ze swoją przeszłością.

Nawet przez chwilę nie myślę o konsekwencjach. To prawda, martwiłam się nimi, gdy wchodziłam do tego domu, ale teraz już zupełnie mi przeszło. Rozprawiając się z kuchnią, gdzie nie oszczędzamy nawet najmniejszego talerzyka do ciasta, czuję się naprawdę szczęśliwa. Euforia podnosi poziom endorfin w mojej krwi i ledwo udaje mi się uważać, by przypadkiem nie nadziać się na jakiś rozbity kawałek porcelany lub szkła. Pod nosem nucę sobie tę melodię, którą na youtube dodają do tych wszystkich katastroficznych filmików z różnych katastrof, by dopełnić obrazu zniszczenia. Brakuje muzyki, ciężkich dźwięków gitary, niestety zdążyliśmy już rozłupać wieżę w drobny mak, więc to wszystko, co mogę teraz zrobić — sama sobie pośpiewać.

— Aiden! — wołam, gdy otwieram ostatnią szafkę kuchenną, znajdującą się na samym końcu. W środku znajduję nie jedną, samotną butelkę wina, która stała wcześniej w salonie, a tuzin alkoholi wszelkiego rodzaju: whiskey, rum, gin i wiele innych, na których się nie znam. Podskakuję, by chwycić jedną z nich i wylać na podłogę, ale Aiden mnie uprzedza.

— Zajebiście, zupełnie o tym zapomniałem — mówi, wyciągając rękę i zgarniając dwie butelki na raz. Woods od bardzo dawna nie znajdował się TAK blisko mnie. Gdy czuję zapach jego czarnej bluzy, mam wrażenie, że mój mózg wywraca się na lewą stronę. Cholera, Aiden jest zbyt przystojny, a ja za bardzo jestem w nim zabujana, by nie myśleć o tym, że w tej chwili mam ochotę po prostu zacząć go obwąchiwać. Gdybym to jednak zrobiła, z pewnością pomyślałby, że jestem porąbana.

Czym ja się przejmuję? W zasadzie przecież myśli tak o mnie cała szkoła, łącznie z profesorem Chandrą. Stawiam na to sto dolców, których nie mam.

— Co z tym zrobimy? — pytam, gdy już udaje mi się odzyskać zdolność używania otworu gębowego oraz władzę w nogach, które ewidentnie przez moment całkiem poważnie mi zmiękły.

Aiden patrzy na mnie, jak na pozbawioną rozumu.

— Jak to co? Wypijemy.

— Nie mogę wrócić do domu pijana. Poza tym prowadzę.

A poza tym doskonale pamiętam co działo się, gdy ostatnim razem wlałam w siebie alkohol i nie, dziękuję. Sadie Parker nie jest stworzona do picia.

Chłopak wzrusza ramionami i odkręca jedną z butelek, uprzednio pozbywając się tej pierwszej, stawiając ją na blacie obok siebie. Złocistobrązową ciecz chwile później wlewa sobie do ust, po czym patrzy na mnie tym samym wzrokiem, jakim patrzył godzinę temu w sypialni jego adopcyjnych rodziców.

Już znam to spojrzenie. Aiden po raz drugi tego wieczoru mnie wyzywa. Wyzywa mnie do zrobienia czegoś niewłaściwego, a ja po raz drugi nie potrafię mu się oprzeć.

Wyciągam dłoń i zabieram butelkę, którą trzymał. Nigdy wcześniej nie piłam whiskey, toteż w pierwszej chwili krzywię się, gdy biorę pierwszy łyk.

— Dlaczego to jest takie niedobre?

— Jak to mówią, gdy alkohol zaczyna ci smakować, to znaczy, że masz problem. — Woods mruga do mnie z podstępnym uśmiechem i przejmuje ode mnie butelkę.

— Ojciec mnie zabije.

— Psujesz zabawę.

Kręcę głową, ale oczywiście jestem na tyle głupia, że przechylam butelkę kolejnych kilka razy. Aiden rękawem bluzy zmiata z blatu odłamki talerzy i półmisków, robiąc nam miejsce, po czym siada na nim, dając mi znać, bym zajęła miejsce obok niego.

Już nie wiem, czy to wina alkoholu, który powoli zaczyna krążyć mi w krwiobiegu, czy to ja po prostu jestem jakaś nawiedzona, ale po raz kolejny bliskość Woodsa niesamowicie na mnie działa. Staram się jednak opamiętać, biorąc pod uwagę fakt, że przecież jakby nie patrzeć, w pewnym sensie dał mi kosza. Poza tym alkohol nie może działać tak szybko, nawet na taką życiową ofermę, jak ja.

— Greenley się zdziwi. — Przerywa chwilową ciszę chłopak, a w jego głosie da się słyszeć jawną nutkę satysfakcji. Jest niezwykle z siebie dumny, choć przecież zdemolowanie domu to żadne osiągniecie.

— A co jeśli będziemy mieli przez to kłopoty? — pytam.

Woods patrzy na mnie z góry kątem oka i zabiera mi z dłoni butelkę. Pociąga z niej zdrowy łyk i dopiero po tym mi odpowiada.

— A udowodni nam, że to my?

— No chyba nie...

Uderza we mnie jednak pewna myśl — przecież nie założyliśmy rękawiczek. Tu aż roi się od naszych odcisków palców. Gdyby chciał, Larry Greenley w pięć minut mógłby nas o to oskarżyć. Mówię o tym na głos, ale Aiden znów stara się mnie uspokoić.

— To nie Miami, tu nie ma żadnego CSI, nikt nie będzie przeprowadzał śledztwa zwykłego włamania, w czasie którego nawet nic nie zginęło. Sadie, oglądasz za dużo telewizji. Powinnaś się cieszyć, twój tata będzie miał co robić na nowym stanowisku.

Wzdycham i drobne wyrzuty sumienia zagłuszam kolejną dawką alkoholu. Whiskey już nie jest tak gorzka jak na początku, jednak wciąż krzywię się po każdym łyku. Przyjemne ciepło rozchodzące się w moim przełyku skutecznie niweluje wszelkie niedogodności. To, oraz fakt, że chyba znów odzyskałam Aidena, choć nie w taki sposób, w jaki bym tego chciała.

— Co będzie jeśli nie wygramy?

Aiden

Parker obdarza mnie jednym z tych swoich wszystkowiedzących spojrzeń, ale mimo wszystko nie jest ono w stanie pozbawić mnie lęku, który z każdym dniem narasta i nie daje mi spokojnie zasnąć. Co zrobię jeśli Suzie będzie musiała zostać w domu tego zwyrodnialca?

— Cóż, wtedy pozostaje nam już tylko porwanie i życie uciekinierów — mówi. Oczywiście, że w sekundę wyłapuję fakt, że używa zwrotu „my" a nie „ty", jednak nie komentuję tego.

Przełykam ślinę i upijam kolejne dwa łyki whiskey. Cholera, wypiliśmy już prawie połowę.

— Nie chcę, by Suzie musiała przeżywać to samo piekło.

— Póki co, nic jej nie zrobił — zauważa Sadie. Wiem, że pewnie od dawna o tym myśli. Wiem, że pewnie od dawna zadaje sobie pytanie dlaczego Greenley maltretował mnie, jednak Suzie zostawił w spokoju. Jestem jednak pewny, że to po prostu kwestia czasu.

— Jeszcze nie, ale zrobi. Mnie na początku też zamydlił oczy. Jeździliśmy, kurwa, do zoo i do parku. Grał ze mną w piłkę. Cieszyłem się jak debil, wiesz jakie to szczęście być zabranym z domu dziecka? Przychodziła tu matka Kyle'a, sprawdzać, czy wszystko jest w porządku. Jak zabierała ze sobą swojego syna to znów miałem wrażenie, że tą adopcją wygrałem los na loterii. Byłem głupim ośmiolatkiem, wierzyłem, że moje życie się zmieni. Wierzyłem, że może i moja własna matka mnie nie chciała, ale co z tego. Miałem nowych rodziców, miałem kumpla, z którym uczyliśmy się razem matmy, ale potem bajka się skończyła.

Spoglądam na nią, ale ona tylko wlepia wzrok w przetarcia spodni na kolanach. Przecieram twarz. Jestem tym cholernie zmęczony. Lata spędzone z Greenley'em pozostawiły po sobie piętno nie tyle fizyczne, co psychiczne. Jestem wykończony swoją przeszłością. Chciałbym się kiedyś obudzić i tak po prostu niczego nie pamiętać.

— Wszystko zaczęło się jakoś po roku. Najpierw zamykanie w pokoju bez obiadu za byle co. Przeszkadzało mu, że postawiłem buty bokiem do ściany, zamiast przodem. Nie wiedziałem o co mu chodzi, dlaczego jest dla mnie nagle taki surowy. W weekendy kazał mi całymi dniami stać w kącie w swoim pokoju, co pół godziny przychodził i sprawdzał czy wciąż stoję w tej samej pozycji, a gdy przyłapał mnie na tym, że opieram się o ścianę, bił mnie paskiem od spodni. Kurewsko się bałem. Bił mnie pięścią, bił mnie otwartą dłonią, bił mnie książką, pilotem do telewizora, gazetą, wszystkim, co akurat miał pod ręką. Szturchał mnie nogą jak psa, zwalał z łóżka, gdy nie słyszałem, że mnie woła, a potem kopał mnie tak, by bolało, ale by nie zrobiło krzywdy. Nazywał mnie bękartem, ścierwem, gówniarzem. Byłem dla niego nikim, choć przecież nic mu, kurwa, nie zrobiłem poza tym, że istniałem. — Zatrzymuję się na chwilę, by wziąć kolejny łyk, a także poczęstować Sadie. — Pierwszy raz uciekłem, gdy miałem czternaście lat. Chciałem iść gdziekolwiek, nie miałem nawet roweru, więc szedłem z buta. Policja znalazła mnie jeszcze w nocy, gdy szedłem wzdłuż drogi, chuj wie gdzie. Chciałem im wtedy powiedzieć, że nie chcę wracać do tego domu, że wole zostać w radiowozie, ale coś mnie powstrzymało. Nie wiem, może tak miało po prostu być. Tyle razy przywozili mnie do tego domu, a ja nigdy nie powiedziałem im, że to nie ze mną jest problem...

Sadie oddycha prawie bezgłośnie. Na pewno zastanawia się dlaczego jej to wszystko mówię. Rozmawialiśmy już o tym nie raz, ale nigdy z takimi szczegółami. Mówiłem jej, że było ciężko, opowiadałem nawet jak to było w domu dziecka, ale nigdy nie zdecydowałem się, by przedstawić to w taki sposób. Szczerze mówiąc, nie planowałem tego. Tak się po prostu stało. Może to ta podła whiskey, a może fakt, że Parker zawsze mnie słucha. Chyba wcześniej nie odważyłem się jej o tym powiedzieć, bo nie chciałem, by litowała się nade mną jeszcze bardziej niż do tej pory, ale już za późno.

To jest w niej właśnie najlepsze. Ma tak ogromne serce, że pomieściłaby w nim miłość do całego świata. Nie rozumiem dlaczego marnuje ją na mnie. Nie jestem tego wart. Nie ja. Nie jestem wart spojrzenia tych sarnich oczu, nie jestem wart, by siedziała tu obok mnie w swojej ulubionej koszulce z Rachel Green z Przyjaciół, nie jestem wart tego, by mi w ogóle pomagała, ani nie jestem wart tego, by ryzykowała dla mnie gniew swojego ojca.

Dziewczyna wyciąga wolną rękę i splata swoje palce z moimi. Unosi głowę i wlepia we mnie te swoje cholernie duże oczy, które od nadmiaru alkoholu teraz błyszczą się tak, że nie mogę przez chwilę oderwać od nich wzroku. Nie spodziewałem się takiej reakcji. Nigdy wcześniej Sadie nie złapała mnie za rękę, ale ten gest sprawia, że mimowolnie pochylam się nad nią, kładę drugą dłoń na jej policzku i całuję najpierw jeden, a potem drugi kącik jej idealnie skrojonych ust. Widzę, że jest zaskoczona. Nieruchomieje, zupełnie tak, jak wtedy pod piekarnią, gdy po raz pierwszy w życiu naszła mnie ochota, by ją pocałować. Wtedy wszystko się zaczęło. Wtedy po raz pierwszy poczułem, że jej pełne wargi stworzone są po to, by ich smakować. Mogę tylko udawać przed samym sobą, że nie wiem, dlaczego to robię i dlaczego nie mogę przestać. To nie wina tej cholernej whiskey, to spojrzenie Parker doprowadza mnie do szału. Wiem, że to absolutnie nie pomoże mi pozbyć się niekończących się snów o tych przeklętych różowych włosach, w dodatku, nasza chora relacja jeszcze bardziej się skomplikuje, ale złączam nasze usta w delikatnym pocałunku. Sadie przysuwa się bliżej, a ja z bijącym sercem łapię każdy z jej krótkich oddechów.

Nie umiem się już zatrzymać. Nie zwracam uwagi nawet na butelkę, która upuszczona przez dziewczynę, spada na podłogę i tłucze się z głuchym łoskotem. Obejmuję jej twarz obiema rękami, podczas kiedy ona oplata przedramionami moją szyję.

Sadie

Nie wiem gdzie jestem, to wciąż dom Larry'ego Greenley'a? Skłonna jestem stwierdzić, że chyba jednak sen.

Usta Aidena smakują w ten sam sposób, w jaki to zapamiętałam, różnica polega na tym, że tamten pocałunek nie był tym, czego wtedy chciałam. Teraz wszystko się zmieniło. Teraz pragnę każdego z pojedynczych muśnięć jego warg. Pragnę każdego dotyku jego długich palców na mojej twarzy. Gdybym wiedziała, że po dziewięciu długich dniach smutku, Aiden postanowi wynagrodzić mi to w taki sposób, pewnie oczekiwałabym dzisiejszego wieczoru z podekscytowaniem. Nie wiem jak to teraz będzie. Nie wiem, czy to coś zmieni między nami. Nie wiem, czy po wyjściu stąd, Aiden nagle nie stwierdzi, że to był błąd i odsunie się ode mnie jeszcze bardziej, ale nie dbam o to.

Liczy się tylko tu i teraz. A teraz przeżywam najpiękniejszy pocałunek mojego życia.

Jego ciepły oddech łaskocze moją skórę, gdy przechodzi do całowania mojej szczęki. Jest mi trochę niewygodnie, ale odchylam głowę w bok, by dać mu dostęp do odkrytej szyi. Aiden pozostawia na niej kilka wilgotnych śladów, po czym znów wraca do całowania moich ust.

— Kocham cię, Aiden — wyrywa mi się pomiędzy oddechami i już ułamek sekundy później wiem, że to był błąd. Chłopak sztywnieje; wciąż obejmując dłońmi moją twarz, opiera swoje czoło o moje i zaciska oczy.

— Nie mów tego — mówi cicho.

— Dlaczego?

— Bo to nie prawda.

Odsuwa się, a ten gest powoduje nieprzyjemny dreszcz w moim ciele. Powoduje też ukłucie w sercu, ale to jeszcze nie jest stan, w którym gotowa jestem się rozpłakać, choć nie ukrywam, że jestem blisko. To zadziwiające, jak szybko można zepsuć coś, co było tak ekscytujące.

Czuję chłód na policzkach, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się jego dłonie. Jestem na niego wściekła. Zeskakuję z blatu uważając, by nie nadepnąć na odłamki szkła i wlepiam w niego zranione spojrzenie.

— Jak możesz tak mówić? — pytam, a mój głos jest nagle niepokojąco wysoki. — Chyba wiem lepiej, co czuję.

Woods wydaje się być jednak rozdrażniony moimi słowami. Kręci głową i przeciera oczy wierzchem dłoni.

— Cholera, Parker, nie można kochać kogoś takiego, jak ja!

Tym razem to ja odpowiadam z rozdrażnieniem. Co za głupi, głupi chłopak.

— Dlaczego? Bo Greenley ci tak wmówił?! To dlatego nie odzywałeś się do mnie przez te wszystkie dni?

Aiden zeskakuje z blatu i staje na przeciwko mnie. Dostrzegam emocje w jego oczach. Ogrom emocji, mnóstwo determinacji i jeszcze więcej niesprawiedliwości.

— Nie! Po prostu tego nie rozumiesz! — Dlaczego on na mnie krzyczy? W dodatku do krzyku dołącza dzikie wymachiwanie mi dłońmi przed oczami. — Nie jestem tym za kogo mnie masz! Nie jestem milutki jak Chew ani tak idealny! Musisz w końcu wymazać z głowy ten absurdalny obraz mnie, według którego nabrałaś przeświadczenia, że możemy być parą! To nie jest prawda! To się nigdy nie wydarzy!

Ironia tej sytuacji sprawia, że zamiast odpowiedzieć mu krzykiem na krzyk, zaczynam się śmiać. A może to alkohol, w sumie nie wiem. Nie mam zbyt dużego doświadczenia w byciu pijaną, lub choćby nawet trochę pijaną.

Chodzi mi jednak o to, że Aiden jest po prostu debilem. Jak można najpierw całować dziewczynę w taki sposób, spełniając wszystkie jej najskrytsze sny, a potem mówić jej, że nie może się zakochać? Po drugie — absurdalny obraz w głowie? Absurdalne to w tej chwili jest wyłącznie jego zachowanie.

Chichoczę najpierw dość cicho, potem jednak zaczynam śmiać się coraz głośniej. Kręcę głową i co rusz ocieram kąciki oczu, w których zbierają się łzy, chyba chcące dołączyć do kolekcji absurdów dzisiejszego dnia.

— Jesteś po prostu niemożliwy — mówię w końcu, próbując się uspokoić. Nie mogę jednak przestać rechotać, tym bardziej widząc jego zmieszaną minę, która jest dość zabawna. — Masz jakąś chorobę dwubiegunową, czy coś? Zbadał cię kiedyś jakiś lekarz?

Chłopak mruży oczy.

— Nie, a ciebie?

— A i owszem. Lekki dystans społeczny spowodowany wydarzeniami z dzieciństwa, nic poważniejszego nie stwierdzono.

— LEKKI dystans społeczny? Jesteś małą socjopatką, która nienawidzi ludzi!

— Introwertyczką — poprawiam go. Jakim cudem od całowania przeszliśmy do czegoś takiego? — Poza tym, kto jak kto, ale ty chyba powinieneś być ostatnią osobą, która próbuje mnie w taki sposób obrazić.

— Nie próbuję cię obrazić, Parker, tylko uświadomić, że wcale mnie nie kochasz.

Oho, czyli wracamy do punktu wyjścia.

— Dobrze, w takim razie powiedz mi, według ciebie — celuję w niego palcem, drugą ręką łapiąc się pod bok — za kogo cię mam.

Znów to samo. Znów ta sama zniecierpliwiona mina, którą tak dobrze znam. Nie daję się jednak zbyć czymś takim i uparcie wpatruję się w jego twarz, czekając na odpowiedź, która w końcu nadchodzi.

— Nie wiem, myślisz, że mam jakieś, kurwa, złote serce. Że się nadaję do chodzenia za rączkę. Że możesz zrobić ze mnie chłopaka z sąsiedztwa, albo że możesz mnie naprawić swoją miłością. Przede wszystkim jednak myślisz, że jestem taki biedny, bo ojczym się nade mną pastwił i jest ci mnie szkoda i chcesz mi pomóc bo WYDAJE CI SIĘ, że ja tego potrzebuję. Nienawidzę tego poczucia, boję się spojrzeć ci w oczy, żeby nie zobaczyć w nich tej jebanej litości, nie rozumiesz tego?!

Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Jak taki mądry chłopak, może być jednocześnie tak głupi?

— Wyobraź sobie, że ja też nienawidzę litości i to ostatnie, co mogłabym do ciebie czuć. Poza tym mylisz się. Nie mam zamiaru ani nigdy nawet nie pomyślałam o tym, by cię naprawiać, a wiesz dlaczego? Bo nie muszę. Suzie już to za mnie zrobiła.

Aiden patrzy na mnie i zaciska zęby. Widzę mięśnie drgające na jego twarzy oraz falujące płatki nosa. On wie, że mam rację. Wie to i nie ma pojęcia, co na to odpowiedzieć, dlatego niezrażona kontynuuję.

— I nie, nie wyobrażam sobie chodzenia z tobą za rączkę. Ani teraz ani nigdy. Chciałam tylko, żebyś wiedział, co czuję. Nie zmuszam cię do niczego. Ty za to zachowałeś się jak najgorszy tchórz, odepchnąłeś mnie, dobrze wiedząc, że odrzucenia boję się najbardziej. Wiedziałeś o tym, bo ci o tym POWIEDZIAŁAM. A teraz zabrałeś mnie tutaj, dając mi złudną nadzieję, że może być jak kiedyś, po czym zacząłeś mnie całować — unoszę ręce na wysokość ramion, by podkreślić kretynizm tej sytuacji — jak gdyby to nigdy miało nic nie znaczyć, a teraz najeżdżasz na mnie i próbujesz rozporządzać moimi uczuciami i wmawiać mi coś, co nie istnieje. Stuknij się w głowę, Aiden! Wiesz co? Nie musisz już więcej uświadamiać mi jak bardzo nie chcesz mnie w swoim życiu. Za dziewięć dni spotkamy się w sądzie i to, mam nadzieję, będzie nasze ostatnie spotkanie. Mam to gdzieś, serio. Odrzuciłeś mnie. DWA RAZY. Trzeci raz nie dam sobie złamać serca. Mam nadzieję, że zrozumiesz kiedyś, że zepsułeś przyjaźń, która mogła być naprawdę piękna. — Odwracam się na pięcie i kieruję w stronę drzwi wyjściowych. Tych samych, przez które się tu dostaliśmy. Nie mam zamiaru dalej się z nim kłócić.

— Ale to ty ją zepsułaś zakochując się we mnie!

Przystaję i z dłonią na gałce odwracam się w jego stronę.

— To nie dawało ci prawa do całowania mnie i bawienia się moimi uczuciami — mówię, po czym wychodzę z domu Greenley'ów.

Gdy zderzam się z ciepłym, wieczornym powietrzem, uświadamiam sobie, jak gęsta zrobiła się atmosfera w środku. Nie mam pojęcia, w jaki sposób Woods dotrze do domu ciotki, ale średnio mnie to obchodzi. Szybkim krokiem dopadam swojej starej Toyoty, po czym z wściekłością zatrzaskuję za sobą drzwi. Nienawidzę go. Mijam park i dalej myślę o tym, jak bardzo go nienawidzę. Skrzyżowanie przecinam na bardzo późnym pomarańczowym, pokazując środkowy palec jakiemuś ważniakowi w ogromnym, czarnym Jeepie i kieruję się w stronę domu. Nienawidzę tego dupka! Tak, znów wróciłam do nazywania go dupkiem. Czy zrobiłam coś złego? Czy kiedykolwiek powiedział mi, że istnieje jakiś chory, niepisany zakaz zakochiwania się w nim?! To jakiś absurd! I jeszcze śmiał podnieść na mnie głos! Co za kretyn! Uderzam z wściekłością pięścią w kierownicę, ale to w żadnym stopniu nie pomaga mi dać upustu mojej frustracji.

Bez większego zastanowienia zajeżdżam pod Krispy Kreme i zamawiam tuzin gorących donutów z lukrem. Mam to gdzieś, czy przybędzie mi od nich dodatkowych kilogramów, bo przecież i tak nie należę do najszczuplejszych ludzi świata. Oto Sadie Parker — niska, brzydka wariatka, której uczuciami można bawić się jak w simsach. Odbieram zamówienie i śmieję się do siebie z mojego trafnego porównania, zarabiając przy tym dziwne spojrzenie kobiety, przyjmującej ode mnie gotówkę. Odkładam pudełko na fotel pasażera, z zamiarem pochłonięcia wszystkich dwunastu donutów w domu, ale jednak nie mogę się powstrzymać. Jestem wściekła i głodna. Przystaję tuż obok restauracji i wpycham w siebie, jeden po drugim, aż osiem z nich. Mówiłam już, że mam to gdzieś? Albo, że nienawidzę Aidena?

— Co za pieprzony dupek! — krzyczę, a wnętrze mojej starej terenówki wypełnia mój głos pełen desperacji. Nawet nie wiem jakim cudem zamiast do domu, znów kieruję się w stronę ulicy River's Stone. Nie mam pojęcia po co to robię, ale kiedy kilka długich minut później dostrzegam samotnie wędrującego wzdłuż drogi chłopaka, przystaję, wysiadam z samochodu i krzyczę do niego z drugiego końca ulicy.

— Jesteś najgorszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała!

Rzecz do zanotowania — po alkoholu robię się nieznośnie dramatyczna.

* ♡ *

* Ważna rzecz — dla osób, które może zdziwić fakt, że Sadie wsiadła do samochodu po alkoholu — pamiętajcie, że rzecz dzieje się w Ameryce. Tu są trochę inne przepisy, a Amerykanie podchodzą do jazdy po alkoholu zupełnie inaczej. Tu trzeźwość sprawdza się często nie alkomatem, a spacerem po białej linii :D
No a tak poza tym...

Ponad osiem tysięcy słów.

To chyba mój ulubiony rozdział, choć mogłam napisać go nieco szybciej. Jak zwykle przepraszam — ale tyle się u mnie dzieje, że nie nadążam. Obecnie przebywam baaardzo daleko, na drugim końcu świata, co jest jedną z najpiękniejszych przygód w moim życiu, jednak jest i pewna rysa w tym wszystkim: nie uda mi się wrócić do domu na święta. Przez sytuację z wirusem odwołali mi loty dwa razy i obecnie ceny już przewyższają nie tyle mój budżet, co po prostu zdrowy rozsądek. Trudno. Boże Narodzenie spędzę na robieniu dalszego researchu do drugiej części tej opowieści, więc może nie będzie tak źle. Mam nadzieję napisać kolejny rozdział jeszcze przed wigilią, dlatego nie składam Wam życzeń — to mnie bardziej zmotywuje.

Oczywiście kocham Was za to, że wciąż tu jesteście i siedzicie losy Sadie i Aidena. Do końca zostały już tylko trzy długie rozdziały i epilog. Jesteście najlepsi.

Wasza — morelovve 🌸

PS A tak w ogóle to wygrałam w konkursie Papierowe Róże w kategorii Dla Nastolatków. Pierwsze miejsce w głosowaniu wewnętrznym Jurorów. Jaram się ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro