Dzień, w którym wracają wspomnienia
2 V 2019
Pierwsze sobota każdego miesiąca jest dla mnie zarówno najważniejsza, jak i najgorsza. To dzień, którego się boję, jednocześnie nie mogąc się go doczekać. Drugi maja wita mnie słonecznym brzaskiem, brakiem wiatru i temperaturą tak wysoką, że gdy budzę się rano mam wrażenie, jakbym nagle teleportowała się z Karoliny Północnej gdzieś do środkowego Meksyku.
UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷
JEST TERAZ DOSTĘPNY!
7:15AM
@Moodkiller: Gotowa?
UŻYTKOWNIK @Pinkgirl🌸
JEST TERAZ DOSTĘPNY!
7:16AM
@Pinkgirl: Jak zawsze.
@Pinkgirl: A Ty jak zawsze pamiętasz
@Moodkiller: Dziś będzie lepiej
@Pinkgirl: Nie będzie
@Moodkiller: Ty i Twoje dobre nastawienie...
@Pinkgirl: Przestałam wierzyć w cuda już jakieś trzy i pół roku temu. Dziwne, że Ty nadal w nie wierzysz.
@Moodkiller: Po prostu staram się podtrzymać Cię na duchu.
@Pinkgirl: Wiem...
@Moodkiller: Czy jakoś niedługo Twoja mama nie ma przypadkiem urodzin? Pamiętam, że mówiłaś mi o tym jakoś na początku naszej znajomości, a to przecież chyba też był maj.
@Pinkgirl: Tak. Tata od wczoraj nie może znaleźć sobie miejsca w domu. Chodzi z kąta w kąt, bo boi się, że prezent, który jej kupił znów okaże się niewypałem. Pamiętasz, co było rok temu...
@Moodkiller: No tak. Dawanie kobiecie chorej na schizofrenię szkatułki, w której mogą zostać ukryte tajne dokumenty, to nie był najlepszy pomysł.
@Pinkgirl: Teraz chce jej dać po prostu książkę.
@Moodkiller: Mam nadzieję, że nie jakiś kryminał.
@Pinkgirl: Ale śmieszne. Nie, Nicholasa Sparksa.
@Moodkiller: Niech zgadnę — Pamiętnik?
@Pinkgirl: Pamiętaj, że mój tata jest tylko policjantem, który najlepiej zna się na łapaniu przestępców, a nie kupowaniu prezentów swojej nie do końca zdrowej żonie.
@Moodkiller: Okej, okej, to nawet całkiem romantyczne.
@Pinkgirl: Oby dziś był ten dzień. Trzymaj kciuki.
@Moodkiller: Dzień, bez spisku i ich za Twoimi plecami?
@Moodkiller: Będzie dobrze.
@Pinkgirl: Nawet nie wiesz, jak bardzo się czasami cieszę, że Cię mam. I że nie okazałeś się być tym, kim myślałam, że jesteś.
@Moodkiller: Czekaj. A kim myślałaś, że jestem?
@Pinkgirl: Będziesz się śmiał...
@Moodkiller: Pewnie będę, ale to jeszcze bardziej podkręca moją ciekawość
@Pinkgirl: Myślałam...
@Pinkgirl: Boże, teraz gdy o tym pomyślę, to się wydaje takie głupie.
@Moodkiller: No gadaj!
@Pinkgirl: Jezu no
@Pinkgirl: Myślałam, że jesteś Aidenem Woodsem...
@Moodkiller: Dlaczego myślałaś, że jestem Aidenem Woodsem?
@Moodkiller: Znaczy, nie jestem nim, ale dlaczego tak pomyślałaś?
@Pinkgirl: Nie śmiejesz się?
@Moodkiller: Nie. Sądziłem, że napiszesz, że myślałaś, że jestem Kyle'm, co tłumaczyłoby dlaczego się do mnie nie odzywałaś, ale Aiden? Skąd w ogóle ten pomysł?
@Pinkgirl: Nie wiem... Złożyło się na to kilka czynników. Na przykład Wasza obopólna niechęć do mojego chłopaka.
@Moodkiller: Czyli nie tylko ja uważam, że on jest słaby?
@Pinkgirl: Wiesz co? Cofam to, co napisałam o tym cieszeniu się z poznania Ciebie.
@Pinkgirl: Wylogowuję się.
@Pinkgirl: Mama czeka.
@Moodkiller: Jasne, pozdrów ją ode mnie.
@Pinkgirl: Nigdy tego nie zrobię.
@Pinkgirl: Do potem.
UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷
JEST NIEDOSTĘPNY
UŻYTKOWNIK @Pinkgirl🌸
JEST NIEDOSTĘPNY
* ♡ *
Droga do Charleston, miasta oddalonego o ponad dwie godziny drogi od Berkeley City, dłuży się dziś niemiłosiernie. Razem z tatą mijamy te same budynki, te same drzewa, przecinamy te same przecznice i dzisiejszy dzień nie różni się niczym w porównaniu do pierwszej soboty kwietnia, marca, lutego, stycznia... i tych innych sobót, do których sięgam pamięcią na przestrzeni ostatnich czterech lat.
To czterdziesta szósty raz, gdy pędzimy drogą stanową numer osiemnaście na spotkanie z Julie Parker, która kiedyś była moją mamą, a pewnego smutnego lipcowego dnia po prostu przestała nią być. Stała się pacjentką. Stała się skazaną. Stała się dla mnie tak odległa, jak biegun północny, a ja wciąż nie potrafię się z tym pogodzić.
Ojciec wygląda, jakby nie istniało dla niego nic poza drogą przed nami. Widzę, jak ściska kierownicę i nuci pod nosem Sama Smitha, by nie dać po sobie poznać, że jest potężnym, prawie czterdziestoletnim blond kłębkiem nerwów. Nawet się dziś ogolił. Ubrał w błękitną koszulę i pozbył swojej wysłużonej czapki New York Yankee, która z pewnością pamięta jeszcze ojca z czasów liceum. Na włosy nałożył zdecydowanie zbyt dużo żelu, ale poza tym prezentuje się naprawdę okej. W przeciwieństwie do mnie, bo przecież zanim zdecydowałam się w końcu na granatową sukienkę przed kolano, nie pozostało mi już zbyt wiele czasu na ułożenie włosów, które zdążyłam jedynie wysuszyć i nic ponad to.
— Wiesz, co robić? — pyta, zerkając na mnie kątem oka, a ja automatycznie kiwam głową, bo od zeszłego miesiąca przecież nic się w tej kwestii nie zmieniło. Od czterech lat plan pozostaje niezmienny — najpierw wchodzi tata, witają się i rozmawiają przez kilka minut, podczas których ja czekam na korytarzu i zastanawiam się co tam w ogóle robię. Na znak ojca pukam do drzwi i cieszę się czasem z mamą, która albo raduje się na mój widok, albo wpada w szał sprawiając, że zaczynam kwestionować sens swojego życia. Tęsknię za nią. Tęsknię za wieczorami, w których czytała mi na dobranoc Harry'ego Pottera. Tęsknię za jej domową lemoniadą i szarlotką z lodami. Tęsknię za wspólnymi spacerami i biwakami, na których uczyła mnie nazw gwiazdozbiorów, podczas wspólnego pieczenia słodkich pianek. Tęsknię za oglądaniem powtórek „Przyjaciół", chociaż jeszcze wtedy nie rozumiałam połowy ich żartów. Tęsknię za jej włosami, które zawsze pachniały domem. Tęsknię za tym, jak patrzyła na mnie gdy udało mi się przejechać pierwszy metr na rowerze bez dodatkowych kołek.
Tęsknię naprawdę przeraźliwie mocno.
Tęsknię za nią każdego dnia, a prawie każda pierwsza sobota miesiąca łamie mi serce, bo uświadamia mi, że to już nigdy nie wróci. Nie będzie już dawnej Julie Parker, która czerpała radość z takich naprawdę malutkich rzeczy. Kiedyś byliśmy szczęśliwi, dziś jedziemy do zamkniętego szpitala psychiatrycznego imienia świętej Anny, by po raz kolejny stawić czoła rzeczywistości.
— Będzie dobrze — mruczy jeszcze tata pod nosem i nie wiem, czy próbuje przekonać o tym mnie, czy siebie.
* ♡ *
— Sadie?
Ojciec stoi w progu niewielkiego pokoju, w którym mieszka moja mama i patrzy na mnie wzrokiem, mówiącym, że to już ten czas. Podnoszę się niespiesznie z niewielkiego krzesełka obitego miękką gąbką i robię kilka niepewnych kroków w stronę białych, przeszklonych drzwi, otwartych w tej chwili na oścież.
Mama nie jest groźna. Nie rzuca się i nie atakuje nikogo dookoła, a jej napady szału polegają bardziej na panice, niż agresji. To ona jest ofiarą swoich własnych myśli, ale mimo to podczas naszych wizyt zawsze w pokoju przebywa z nami lekarz.
Taka konieczność.
Dziś jest nim wysoki i młody mężczyzna, na oko trzydziestoletni, którego ciemne włosy i zmęczone spojrzenie widzę tu po raz pierwszy w życiu. Gdy wchodzę do środka, posyła mi pokrzepiający uśmiech i to naprawdę w pewnym sensie podnosi mnie na duchu. Chciałabym mieć tu teraz kogoś bliskiego. Kogoś, komu ufam ponad wszystko. Kogoś, kto złapałby mnie za rękę i powiedział, że dziś dam radę. Może Kyle'a. Może Jennifer. Może nawet Moodkillera, którego prawdziwej tożsamości tak naprawdę nie znam. Jak zawsze musi wystarczyć jednak ojciec. Czuję na ramieniu jego dłoń gdy staje za mną i dopiero wtedy zbieram się na odwagę, by przenieść wzrok z lekarza na zachwyconą twarz mojej matki.
Czy to ten dzień?
— Córeczko! — woła mama i w jednej sekundzie odkłada na bok trzymaną przez siebie książkę. Podrywa się z krzesła i bierze mnie w objęcia, i choć do tej pory starałam się zduszać emocje w zarodku, to teraz nie mogę powstrzymać tych wszystkich łez, które wiedzą lepiej niż ja, kiedy powinny popłynąć. Wdycham zapach białego sweterka, który ma ma sobie i nie jestem w stanie wydusić z siebie nic innego, poza jednym słowem.
— Mamo.
Ostatnie pół roku wizyt kończyło się w momencie, w którym robiłam krok za drzwi. Mama, dostrzegając mnie w progu odprawiała kakofonię szlochu i krzyków. Nici z przytulania się, nici z rozmowy. Nici z przyjemnej wizyty, którą potem można wspominać z nostalgią i rozrzewnieniem. Dziś nastał cud, w który tak wierzył mój internetowy przyjaciel. Mama ściska mnie mocno i przez długą chwilę nie chce wypuścić mnie z objęć. Korzystam z tego całą sobą i modlę się w duchu, by ten moment nigdy nie przeminął. Po tylu miesiącach prób w końcu jest. Moja mama.
— Julie, udusisz ją. — Tata nie kryje radości. Denerwował się na pewno nie mniej niż ja, a nawet śmiało mogłabym pokusić się o stwierdzenie, że bardziej. To on zawsze obwiniał się o to wszystko. Że nie zareagował wcześniej, że gdyby tylko zrobił cokolwiek, mama trafiłaby pod opiekę lekarza i mogłaby wciąż żyć z nami w domu, zamiast w tym miejscu. Ja miałam zaledwie dwanaście lat i nie wiele rozumiałam z tego wszystkiego.
Mama w końcu odsuwa się na wyciągnięcie ramion i z szklistymi oczami przypatruje mojej twarzy.
— Śliczne masz te włosy — mówi, dotykając jednego z różowych kosmyków. Przytulam się do niej raz jeszcze i dopiero potem siadam przy niewielkim, okrągłym stoliku na środku pomieszczenia. — Moja piękna córka.
Pokój mojej mamy nie jest przesadnie duży. To zaledwie klitka, w której ktoś upchnął pojedyncze łóżko, ten właśnie stolik z czterema krzesłami, drewnianą szafę na ubrania w kolorze ciemnego brązu i umywalkę. Żadnego lustra, żadnej lampki nocnej. Nic, co pozornie mogłoby stwarzać niebezpieczeństwo. Mimo wszystko widać tu ducha mojej mamy: beżowa narzuta na łóżko w geometryczne wzory, firanki na oknie... rzeczy przywiezione przez tatę z naszego domu. Moja mama uwielbiała urządzać pomieszczenia i gdy było jeszcze dobrze, godzinami czytała artykuły dekoratorskie i pisała bloga.
Mama siada na przeciwko mnie, po czym przykrywa swoją dłonią moją dłoń.
— Jak ci idzie w szkole, Sadie? — pyta, a uśmiech nie schodzi z jej twarzy. Naprawdę dawno nie widziałam jej takiej szczęśliwej. Takiej... normalnej.
— Dobrze — odpowiadam, ale tata od razu wtrąca się mi w zdanie.
— Fatalnie! — Śmieje się. — Antytalent do nauki ewidentnie odziedziczyła po mnie.
Staram się nie zwracać uwagi na lekarza siedzącego po mojej prawej stronie. Tak samo jak ojciec, który nie odrywa wzroku od mojej mamy, wpatrując się w nią jak urzeczony. Nadal ją kocha. Kochał ją w podstawówce, kochał w liceum i kocha ją teraz, a pechowy los sprawił, że może widywać swoją miłość jedynie w pierwsze soboty miesiąca.
— Jesteś już taka dorosła — mówi mama. — Moja córeczka. Powiedz mi, masz chłopaka?
Kątem oka zerkam na tatę, przez którego twarz przebiega właśnie cień niezadowolenia.
— Tak mamo. Ma na imię Kyle, polubiłabyś go.
— A ty go lubisz, Davidzie?
Chwila zawahania.
— Wydaje się być dobrym chłopakiem — odpowiada ostrożnie tata.
— Musisz zaprosić go do nas na obiad. Upiekę kurczaka w miodzie, którego tak lubisz. — Mama prostuje się, a ja na jej słowa czuję dziwne ukłucie w sercu. Tak bardzo chciałabym, żeby to mogła być prawda. — I zrobię ciasto. Sernik? Albo nie, szarlotkę. Kochasz szarlotkę, Sadie, prawda?
Kiwam głową, przełykając ślinę.
— Tak mamo. Kocham.
Mama wstaje z krzesła, jak rażona prądem. Oboje z tatą obserwujemy to z mieszanką niepewności i strachu, ponieważ zachowanie mamy zaczyna stawać się dziwne.
— A może zaprosimy też jego rodziców? O tak, to dobry pomysł. Czym zajmują się jego rodzice?
Cholera jasna, nie mam bladego pojęcia.
— Nie wiem, mamo.
— Jak to? Nie opowiadał ci o swoich rodzicach? — Mama przystaje i ze zdziwieniem unosi brwi.
— Jakoś nie było okazji — mówię cicho i spuszczam wzrok, bo doskonale wiem, co nadchodzi. Na ratunek przychodzi mój tata, choć to wcale nie poprawia sytuacji. Wstaje i podchodzi do swojej żony, próbując objąć ją i zatrzymać nadchodzące szaleństwo.
— Zaprosimy ich, Julie. Zobaczysz, że to na pewno bardzo porządna rodzina.
Mama zaczyna kręcić głową.
— Nie — szepcze do siebie. — Nie! To podejrzane, Davidzie, nie widzisz tego?
— Co jest podejrzane, Julie?
Boję się podnieść wzrok. Słyszę udręczenie w głosie taty i nie chcę widzieć rozpaczy na jego twarzy. Tak krótko przyszło nam się cieszyć dzisiejszym dniem. Tak szybko choroba mamy odebrała nam radość.
— Davidzie, to jest to. Próbują z każdej strony. Naprawdę jesteś tak ślepy? Próbują dostać się do naszej rodziny i używają do tego nawet dzieci! To chore, musimy ich natychmiast zdemaskować. Musimy zniszczyć to w zarodku!
Przełykam ślinę i na moment zamykam oczy. Chyba się duszę. W głosie mamy zaczynają dominować głośne tony i słyszę, jak wyrywa się z uścisku taty, który próbuje uspokoić ją mówiąc, że wszystko jest w porządku, że nie dzieje się nic złego. Czuję ciepłą dłoń na swoim kolanie. Unoszę powieki, dostrzegam współczujący wzrok lekarza i to sprawia, że moja dusza rozpada się na kawałki.
Moje oczy zalewają się łzami. W ułamku sekundy dopadam drzwi i wybiegam z tej klitki, kierując się w stronę końca korytarza. Musiałam to zrobić, ze względu na ściany, które zaczynały już zamykać się w okół mnie, powodując klaustrofobiczne poczucie paniki i beznadziei. Wpadam po drodze na jedną Bogu ducha winną pielęgniarkę, mijam milion drzwi, prowadzących do pokojów takich samych jak ten mojej matki, a kiedy udaje mi się nie spaść ze schodów i dobiegam do wyjścia ze szpitala, po prostu zatrzymuję się na parkingu pełnym samochodów i opadam na nagrzany słońcem beton, chowając twarz w dłoniach.
Już nigdy nie będzie normalnie. Ta okrutna prawda uderza we mnie po raz kolejny, tak samo jak uderzyła wcześniej już czterdzieści pięć razy. Nigdy nie spędzę z mamą więcej, niż pięć minut miesięcznie i nigdy się z tym nie pogodzę. Do tego nie można się przyzwyczaić. Wypłakując nieprzerwany wodospad łez, nawet nie staram się powstrzymać spazmów wstrząsających moim ciałem. Nie zwracam uwagi na ludzi mijających mnie na parkingu i posyłających mi dziwne spojrzenia. Mam ich gdzieś. Mam wszystko gdzieś. Mam w dupie ten chory świat.
Nie mam pojęcia jak długo trwam w tej pozycji, monotonnie wycierając mokre policzki i nos. Choć nie szlocham już tak mocno, to wciąż nie mogę przestać myśleć o tym, co się przed chwilą wydarzyło. Otrząsam się dopiero w momencie, w którym ktoś bezceremonialnie chwyta mnie pod ramiona i jednym ruchem podnosi do góry. Początkowo jestem pewna, że to tata, ale gdy obracam się, by go przytulić, moim oczom ukazuje się biały kitel i bystre oczy lekarza, który towarzyszył nam podczas wizyty u mamy.
Spuszczam wzrok. Mam to gdzieś, czy moja twarz jest opuchnięta od płaczu, czy tusz rozmazał mi się pod oczami. Po prostu widzę go dziś po raz pierwszy i choć był świadkiem mojego załamania, nie wiem do końca, jak powinnam się zachować.
— Wejdź do środka, dam ci coś na uspokojenie — mówi. Ma bardzo niski i spokojny głos, który z pewnością przydaje mu się w tej pracy.
Automatycznie kręcę głową.
— Nie trzeba.
— Na pewno? — dopytuje. Spoglądam na niego przelotnie i potwierdzam jednym kiwnięciem.
— Tak. Dziękuję.
Mężczyzna wkłada ręce do kieszeni kitla. Dostrzegam na piersi przypietą plakietkę ze zdjęciem, pod którym widnieje jego imię i nazwisko. Doktor Brandon Scott. Psychiatra.
— Twój tata zaraz przyjdzie. Rozmawia z lekarzem prowadzącym.
— Wiem — odpowiadam. Zawsze z nim rozmawia i nic to nie przynosi.
— Odnieśliśmy dziś mały sukces.
Unoszę głowę. Sukces? Czy szanowny pan doktor właśnie nazywał tę katastrofę sukcesem?
— Słucham?
— Tak. Twoja mama już nie twierdzi, że nie jesteś jej córką. To naprawdę duży krok do przodu. Powinnaś się cieszyć.
Analizuję jego słowa w ciszy. Przełykam ślinę, uświadamiając sobie, że ma rację. To nie z mojego powodu moja mama dziś wpadła w swój schizofreniczny szał. To domniemani rodzice Kyle'a byli tego powodem. Skupiłam się jedynie na swoim nieszczęściu, kompletnie nie zauważając, że dziś faktycznie coś się zmieniło.
Mężczyzna wygląda przez chwilę, jakby się wahał, ale wyciąga z kieszeni prostokątny, biały kartonik i wręcza mi go.
— Gdybyś kiedyś chciała porozmawiać... — Zawiesza się na moment. — Może będę w stanie ci pomóc. — Posyła mi uśmiech, który już widziałam, zanim wybiegłam z pokoju mamy. Nie zdążam mu jednak odpowiedzieć, ponieważ za jego plecami dostrzegam sylwetkę taty. Jego mina nie jest zbyt radosna, ale z pewnością wygląda lepiej, niż ja.
— Dziękuję, panie doktorze. — Wyciąga dłoń w stronę mężczyzny, który odwzajemnia gest.
— Jak mówiłem — powoli. Ta nowa metoda... — Zerka na mnie kątem oka — ten eksperyment, jak widać działa. Wszystko w swoim czasie.
Nowa metoda? Ściskam wizytówkę lekarza i odpycham od siebie głupią nadzieję, że może być dobrze. Nie będzie. Nawet jeśli mamie się polepszy, już nigdy nie wyjdzie poza mury tej placówki. Taki los. Jeśli się chciało spalić dom oraz swoją córkę wewnątrz, trzeba się z nim pogodzić.
— Jesteśmy w kontakcie, doktorze Scott. W razie czego, proszę do mnie dzwonić.
Lekarz już wcale nie ukrywa, że się na mnie gapi, kiedy odpowiada mojemu ojcu.
— Będę pamiętał.
* ♡ *
Jestem beznadziejnie głodna. Ojciec kilka godzin temu zgodził się pomóc naszemu sąsiadowi przy naprawie samochodu i podejrzewam, że naprawianie już dawno się skończyło, za to zaczęło degustowanie lokalnych trunków. Nie, żebym była o to jakoś mocno zła — miał tak samo ciężki dzień, jak ja. Po drugie jestem już dorosłą szesnastolatką, której łaskawie przywrócono kieszonkowe i która podobno potrafi o siebie zadbać, dlatego wysyłam tacie krótkiego smsa o tym, że jadę do marketu, po czym odpalam Toyotę i opuszczam podjazd przy ulicy Lincolna numer tysiąc dwieście piętnaście.
Jest siódma wieczorem. Słońce chyli się leniwie ku zachodowi, ale temperatura na zewnątrz wciąż rozpieszcza. W ekspresowym tempie zbieram najpotrzebniejsze rzeczy z półek, szybko załatwiam sprawę przy kasie, po czym już niecałą godzinę później obżeram się odgrzaną w piekarniku mrożoną pizzą i dopycham to bułką z serem.
Niech żyje zdrowe odżywianie się.
Z braku lepszego pomysłu odpalam jakiś losowy odcinek Glee, który z pewnością widziałam już wcześniej milion razy, ale mogłabym Glee oglądać w nieskończoność, także milion pierwszy nie jest absolutnie nudny. Jęczę na telefon wibrujący na biurku, przez który muszę podnieść się z wygodnego łóżka, ale gdy tylko dostrzegam kto jest nadawcą, uśmiecham się pod nosem.
💬Kyle❤️: Co tam?
Kyle nie wie co oznacza dla mnie pierwsza sobota miesiąca. Przez cały dzień był zajęty, o czym poinformował mnie już wczoraj w szkole, a ja wcale z tego powodu nie płakałam. Ostatnie na co miałabym ochotę to udawanie szczęśliwej w chwili, w której zalewam się łzami.
💬Sarah Parker: Wszystko w porządku, a u Ciebie? Jak Ci minął dzień?
Będę się smażyć w piekle za te kłamstwa.
💬Kyle❤️: Jestem taki zmęczony... Cały dzień czytałem i grałem w szachy z mieszkańcami tego domu spokojnej starości. Tego na Green Blvd. Wiesz, o którym mówię?
💬Sadie Parker: Tak, wiem 😊 Zeszła niedziela w schronisku, dziś czytanie dziadkom... Kiedy Ty masz czas dla siebie?
Kyle jest tak dobrze wychowany, że dom starców nazywa domem spokojnej starości. Ideał.
💬Kyle❤️: Widzimy się jutro?
💬Sadie Parker: Z Tobą zawsze 😊 zapytam tatę i dam Ci znać
💬Kyle Chew❤️: Super 😘 odezwę się rano, bo teraz padam na twarz. Dobranoc, Sadie
Cholera. To pierwszy buziak od Kyle'a. Gdyby nie fakt, że tak do końca nie odzyskałam jeszcze dobrego nastroju, z pewnością umarłabym teraz z wrażenia.
💬Sadie Parker: Dobranoc, Kyle 😴
Stukot. Za chwilę drugi i trzeci. Marszczę brwi nie mając pojęcia skąd dochodzi ten dźwięk. Odkładam na bok pusty talerz po pizzy, znów podnoszę się z łóżka, po czym wychylam głowę za drzwi.
— Tato? — wołam, ale odpowiada mi cisza. Dom z pewnością jest pusty, co oznacza, że albo tu są duchy, albo zaczyna mi odbijać. Kolejny stukot upewnia mnie w tym, że jednak nie zwariowałam, ale to wcale nie poprawia mi humoru.
Boję się wszystkiego, a już z pewnością boję się duchów.
— Cholera jasna! — krzyczę, gdy tym razem dźwięk jest o wiele głośniejszy i jestem na sto procent przekonana, że dobiega zza okna. Podbiegam do niego i możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy dostrzegam Aidena Woodsa, stojącego pod wielkim dębem w moim ogrodzie i przemierzającego się do rzucenia w moją stronę kolejnego kamyka. — Ty debilu! Chcesz wybić mi szybę? Nie możesz jak człowiek zadzwonić do drzwi? — syczę wściekła, gdy już udaje mi się wyplątać z firanki i otworzyć okno.
Aiden wzrusza ramionami, jakby właśnie prawie nie wystraszył mnie na smierć.
— Mogę wejść? — pyta.
Ale, że jak. Tak na górę?
— Co?
— Jesteś sama w domu? Otworzysz mi drzwi? — W głosie Aidena wyczuwam zniecierpliwienie. Zadziwiająco łatwo jest wyprowadzić z równowagi tego chłopaka.
Przez chwilę rozważam, czy zamiast z nim rozmawiać, nie kazać mu po prostu stąd znikać, jednak ostatecznie kiwam głową.
— Idź od strony kuchni. — Wskazuję dłonią na tyły domu, po czym wbiegam na korytarz i przeskakuję co drugi schodek, prawie wybijając przy tym zęby.
Kątem oka zerkam na zegar ścienny, wiszący w kuchni. Jest ósma. Jest ciemno. Co prawda ojciec nie ma dziś służby, ale pewnie nie zawita w domu jeszcze przez conajmniej dwie godziny, więc gdzieś w środku czuję się winna, że łamię właśnie jedno z jego największych zakazów. Mimo to odryglowuję i otwieram drzwi prowadzące do ogródka, by stanąć oko w oko z człowiekiem, za którym kompletnie nie przepadam.
Aiden wchodzi do środka i przystaje w rogu, opierając się tyłkiem o zmywarkę.
— Romeo wchodził przez okno — wyrywa mi się, gdy staję przy stole, bo przecież jestem niedorobiona mózgowo i lubię pleść takie głupoty w najmniej odpowiednim do tego momencie.
— Co? — Aiden nie kryje zdziwienia.
— Nie ważne... — mruczę pod nosem. — Co cię skłoniło do tego, by zawitać w moje skromne progi?
Aiden swoim zwyczajem po prostu stoi, trzymając ręce w kieszeni. Ma na sobie swoje standardowe czarne jeansy, czarną koszulkę, czarne trampki i zmęczone spojrzenie. Pod okiem wciąż jeszcze widnieje siniak, jednak to już chyba kwestia czasu, by zniknął zupełnie. W szkole ktoś rozpuścił plotkę, że Aiden pobił się z jakimś gangsterem, a chłopak oczywiście jej nie zdementował, bo kto by chciał przyznać się do tego, że bije go ojciec? Nie lubię tego chłopaka. Nie lubię go naprawdę bardzo mocno, ale nie mogę powiedzieć, że mu nie współczuję. On oczywiście nie ma pojęcia, że Suzie wyznała mi całą prawdę, dlatego robię wszystko, by nigdy nie dostrzegł litości w moim spojrzeniu, której to na pewno kompletnie nie potrzebuje. Minione dwa dni kary spędziłam na unikaniu go, nie odzywaniu się do niego i traktowaniu go jak powietrze. I było mi z tym dobrze. A teraz on przychodzi do mojego domu, zatruwa moją kuchnię swoją obecnością, a jego postawa wygląda, jakby chciał pokazać całemu światu jak bardzo go on nie obchodzi. W tym momencie jednak jest tu tylko ze mną, a skoro go nie obchodzę, to co tu właściwie robi?
— Nie było cię dziś w szkole.
— Brawo za spostrzegawczość — prycham pod nosem.
— Jesteś chora? — dopytuje.
— Ja? Absolutnie. Aż tak się martwisz?
Chłopak milczy przez chwilę, dokładnie przyglądając się mojej twarzy. Po wylaniu morza łez w dniu dzisiejszym, nie prezentuję się dziś jakoś wspaniale, ale nie dbam o to. To przecież tylko Aiden.
— Chciałem wiedzieć, czy mogę jutro przywieźć Suzie.
Marszczę brwi. No tak, Woods jest miły, bo jak zwykle czegoś ode mnie chce. Mogłam się tego spodziewać.
— Oczywiście, że możesz — odpowiadam. Sytuacja się zmieniła, chociaż oczywiście on o tym nie wie. Już nie robię tego ani po to, żeby mu dopiec, ani dlatego, żeby spełnić rzuconą pochopnie obietnicę. Słowa małej Suzie trwale wyryły się w mojej duszy i zrobię wszystko, by na jej twarzy częściej gościł uśmiech. By nie musiała spędzać czasu w domu, w którym jest ten człowiek. — Specjalnie przyjechałeś aż tutaj, by mnie o to zapytać, zamiast wysłać smsa?
Aiden przenosi ciężar na drugą nogę.
— Było mi po drodze do pracy — mówi. — Zresztą chciałem też z tobą porozmawiać.
Krzyżuję ręce na piersi. Porozmawiać? To nie jest coś, co Aiden Woods praktykuje z Sadie Parker. To nie jest nawet coś, co Aiden Woods praktykuje z kimkolwiek.
— Więc rozmawiajmy.
Chłopak przygryza dolną wargę. Zauważam zmianę w jego zachowaniu. W zasadzie dziś nie bije od niego ani wrogość, ani nienawiść, ani żadna nawet negatywna energia. Patrzy na mnie wzrokiem, którego nie jestem pewna i to sprawia, że czuję się lekko zmieszana jego obecnością.
— Czy wszystko w porządku?
Eeee, co?
— Taaak — odpowiadam ostrożnie, zastanawiając się co może kryć się za tym pytaniem. Aiden jednak wygląda, jakby jedno słowo absolutnie mu nie wystarczało.
— Wiem, że oboje za sobą nie przepadamy — mówi, a ja unoszę brwi zdziwiona. — Ale jeśli chciałabyś coś powiedzieć, to możesz to zrobić.
— Tobie? Znaczy, nic się nie dzieje, ale nawet jeśli by się działo, byłbyś ostatnią osobą, której bym się zwierzyła — wypalam. Jestem w szoku, bo w życiu nie spodziewałabym się, że Aiden kiedykolwiek przyjdzie do mojego domu pytać o takie sprawy. — Skąd w ogóle pomysł, że coś jest nie w porządku? — Chcę wiedzieć.
Aiden zamiast odpowiedzieć na moje pytanie zaczyna rozglądać się po kuchni. Przez chwilę zawiesza wzrok na stercie naczyń w zlewie, które czekają by je wstawić do zmywarki, omiata spojrzeniem niedopitą kawę na stole, a także okruchy na blacie wokół tostera. Normalnie panuje tu większy porządek, ale dziś ani ja, ani tata nie mieliśmy głowy do sprzątania. Sami rozumiecie.
— Gdzie jest twój ojciec? — pyta, patrząc znów prosto na mnie.
— U sąsiada.
— A mama?
Halo halo. Co to w ogóle za pytanie?
— Nie wiesz? — Dziwię się, a kiedy kręci głową, jakoś wcale mu nie wierzę. — Przecież każdy to wie.
— No cóż, w takim razie mnie to ominęło.
— No cóż, w takim razie to nie twój interes.
Oboje milkniemy. Noga zaczyna mi drętwieć od stania w jednej pozycji, więc żeby zająć się czymś i nie wyglądać przy tym głupio, podchodzę do szafki, wyciągam z niej szklankę i nalewam sobie wody. Aidenowi nie proponuję, ale on chyba nie zwraca na to nawet uwagi. Opierając się o zlew zaczynam analizować dziwność tej sytuacji. Woods w mojej kuchni martwi się o mnie, chociaż kompletnie nie mam pojęcia o co mu właściwie chodzi. Cholera jasna, ten dzień i tak nie był dla mnie łatwy, a wizyta tego chłopaka wcale go nie poprawia.
— Sadie... — Unoszę wzrok, słysząc, jak Aiden wypowiada moje imię. Do tej pory zawsze mówił do mnie Parker, więc to tym bardziej dziwne. — Suzie mówiła, że płakałaś, kiedy była tu w środę. Mówiła też, że twój ojciec na ciebie mocno krzyczał.
Aha. Czyli wszystko jasne. Ta jasność spływa na mnie jak objawienie i kiedy chłopak kończy mówić, nie potrafię powstrzymać delikatnego uśmiechu niedowierzania, który pojawia się na moich ustach. Suzie. Och, ta mała, kochana Suzie.
— Po prostu się pokłóciliśmy. Nic wielkiego.
— Na pewno?
— Na pewno.
Aiden bierze głęboki wdech, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że przyjście tu i zadawanie mi tych pytań wcale nie było dla niego łatwe. Nie wiem, jak się z tym czuję. Z tym, że mając w domu taką sytuację, a nie inną, zdobył się na ten gest by przyjść i pomóc mi po tym, jak usłyszał od swojej małej siostry o mojej sprzeczce z ojcem. Przełykam ślinę, czując, że zaczyna mi być coraz bardziej żal tego chłopaka. Siniak pod okiem, wzrok pozbawiony wyrazu... Aiden Woods to nie samotnik z wyboru, który po prostu gardzi wszystkim dookoła. To zmęczony życiem chłopak, który wydaje się bardziej doświadczony, niż nie jeden sześćdziesięciolatek.
— O której zaczynasz pracę? — wyrywa mi się.
— O dziewiątej trzydzieści.
— Chcesz coś do picia? Kawę?
Aiden ewidentnie waha się przez moment, ale w końcu kiwa głową, a ja dokładam szklankę do pełnego po brzegi zlewu i zajmuję się ogarnięciem ekspresu. Może Aiden jest głodny? Może powinnam zapytać go, czy zrobić mu coś do jedzenia? Pewnie odmówi, bo będzie się czuł głupio, więc chociaż sama dopiero co jadłam, decyduję się na najbezpieczniejszą opcję.
— Chciałam odgrzać sobie pizzę, chcesz też?
— Nie — Zaprzecza. Tak myślałam.
— Nie zjem sama całej.
Chłopak wzrusza ramionami, co odbieram jak odpowiedź twierdzącą. Kto by pomyślał, że zakończę ten dzień zajadając się mrożoną pepperoni od Tombstone z Aidenem Dupkiem Woodsem?
W skupieniu rozrywam folię i wkładam pizzę do piekarnika. Czuję na sobie czujny wzrok Aidena, który rusza się z miejsca dopiero wtedy, gdy zalewam mu kawę w kubku i stawiam na stole, uprzednio zgarniając tę poranną ojca. Posłusznie siada obok mnie i trwamy tak w krępującym milczeniu przez dziesięć długich minut, podczas których słychać jedynie tykanie zegara oraz stukanie palcami o kubek przez Aidena.
— Smacznego — mówię w końcu, gdy stawiam przed nosem chłopaka talerz z idealnie podzieloną na pół pizzą. W ostatniej chwili zdecydowałam, że jednak nie będę jej jadła, w całości oddając ją chłopakowi, który właśnie unosi brwi i patrzy na mnie zdziwiony.
— A ty? — pyta.
— Nic mi się nie stanie, jeśli sobie odpuszczę. — Mrugam do niego.
Przypominam sobie dzień, w którym Aiden wparował do schowka, w którym się ukrywałam. Ukradł mi wtedy kanapkę z plecaka i choć wtedy po prostu pomyślałam, że to wina jego dupkowatego charakteru, tak teraz zaczynam sądzić, że chodzi tu o coś zupełnie innego. Splatam dłonie przed sobą i pochylam się nad stołem. Skoro jest już tak miło i sympatycznie, może powinnam to wykorzystać?
— Powiem ci gdzie jest moja mama, jeśli ty powiesz mi co się stało z twoimi rodzicami. — Zaczynam odważnie. Aiden na chwilę przestaje jeść i wpatruje się w trzymany przez siebie kawałek pizzy. Sekundy głuchej ciszy trwają wieki, ale nie powiem, że jestem zdziwiona, gdy z jego ust w końcu pada odpowiedź.
— Nie.
Wzdycham cicho. Przewidziałam to.
— Okej, powiem ci gdzie jest moja mama, jeśli ty powiesz mi co robi pani Greenley w każdą niedzielę.
Aiden uśmiecha się pod nosem, ale nie jest to szczęśliwy uśmiech. To raczej gest pełen irytacji moją dociekliwością.
— Pani Greenley jest chora. Od ośmiu lat cierpi na migreny i praktycznie nie wychodzi z pokoju. To naprawdę takie istotne?
— Dla mnie tak — odpowiadam.
Chłopak kręci głową i znów skupia wzrok na drugiej połowie pizzy. Zapomniałam dać mu sztućce, ale jak widać kompletnie nie są mu potrzebne. Jedzenie rękami przychodzi mi całkiem naturalnie. Zupełnie tak, jak mi.
— No więc?
— Co „no więc"?
— Gdzie jest twoja mama? — dopytuje.
— Naprawdę ciężko mi uwierzyć, że nigdy o tym nie słyszałeś.
Aiden wyciera kącik ust palcem, po czym odchyla się na krześle i wkłada dłonie do kieszeni. Zjadł całą pizzę w mniej niż trzy minuty. To jakiś pieprzony rekord.
— Nie interesują mnie szkolne plotki.
— To akurat nie plotka — mówię, rzucając mu znaczące spojrzenie.
— Tak czy siak nie słyszałem. Ja powiedziałem ci o Judy, teraz twoja kolej.
Biorę głęboki oddech. Cholera jasna. To trochę nie w porządku wobec Kyle'a, który jakby nie patrzeć wciąż pyta mnie o moją mamę i przed którym wzbraniam się poruszyć ten temat. Dlaczego tak jest, że jeśli chodzi o mojego chłopaka nie czuję się gotowa by o tym rozmawiać, a właśnie mam zamiar zrobić to z Aidenem? Wiem, że Kyle jest za dobrze wychowany, by się z tego śmiać. Wiem też, że ma zbyt dobre serce, by uważać mnie z tego powodu za dziwaczkę. Nie mam pojęcia dlaczego odczuwam swego rodzaju blokadę, by dotykać tak delikatnych części mojej historii z osobą, przed którą nie powinno się mieć żadnych tajemnic. Aiden mógłby to zrobić. To znaczy kpić z całej tej sytuacji. Wiem jednak, że jakimś cudem w tej chwili mnie to nie obchodzi i robię dokładnie to samo, co niecały rok temu, podczas rozmowy z niejakim Moodkillerem. Otwieram się.
— Moja mama cztery lata temu trafiła do zakładu zamkniętego dla osób chorych umysłowo. Zdiagnozowano u niej schizofrenię, chorobę afektywną dwubiegunową, a także zaburzenia lękowe. To zjawisko współchorobowości.
— Współczuję — mówi Aiden machinalnie.
— Taaa, dzięki — mruczę pod nosem. Wszyscy mi współczują. Środkowym palcem. — To dlatego nie było mnie w szkole, by odpracować karę. Dziś był dzień odwiedzin — wyjaśniam.
— Ale chyba kiedyś wróci do domu?
Do tej pory wpatrywałam się w drewno, z którego zrobiony został blat stołu. Śledziłam wzrokiem słoje, starając się brzmieć jak najbardziej normalnie. Bawiąc się sznurkiem bluzy wyrównywałam oddech, by przypadkiem głos nie załamał mi się, bo ostatnie, czego teraz pragnę, to rozkleić się przed Aidenem, a po wydarzeniach dnia dzisiejszego jest mi do tego niezwykle blisko.
Teraz jednak podnoszę wzrok i odnajduję w twarzy chłopaka szczerą troskę. Cholera, on nie może tak na mnie patrzeć.
— Nie wróci. Pisali o tym w gazetach... Naprawdę o tym nie słyszałeś? — Aiden kręci głową, więc biorę kolejny głęboki wdech. Świetnie. Jego naprawdę nie obchodzi co dzieje się dookoła. To z jednej strony zaleta, a z drugiej... sama nie wiem. Wszystko zależy od tego, jaka jest tego przyczyna. — Wyrokiem sądu najwyższego mama będzie przebywać w zakładzie do końca życia za usiłowanie zabójstwa.
— Kogo chciała zamordować?
— Mnie.
Chłopak wciąga powietrze ze świstem. Ciekawe, czy Moodkiller zareagował tak samo, gdy mu o tym napisałam. To kolejny dowód na to, że Aiden nie może nim być, bo najbardziej utalentowany aktor nie byłby w stanie udawać takiego zdziwienia. To niepojęte, że tak poruszające wydarzenie ominęło Aidena Woodsa. W miasteczku, w którym na jednym końcu kichasz, a ktoś z drugiego końca mówi ci na zdrowie to coś tak nieprawdopodobnego, jak śnieg w czerwcu.
Spuszczam wzrok i znów zaczynam maltretować sznurek przy bluzie. Może robię to dlatego, by Aiden dostrzegł, że nie tylko on doświadczył w życiu zła i niesprawiedliwości. Może mówię mu o tym dlatego, by wiedział, że go rozumiem.
— Czwartego lipca razem z tatą zamiast świętować z innymi, zamykamy się w domu i oglądamy komedie w stylu Bruce Wszechmogący, albo inne takie... To dla nas najgorszy dzień w roku. Czwartego lipca cztery lata temu, moja mama zakluczyła drzwi w łazience, podczas gdy ja brałam prysznic, wyciągnęła z bagażnika kanister z benzyną i zaczęła rozlewać go dookoła domu. A potem go podpaliła. Nawet nie wiedziałam co się dzieje. Po prostu nagle zaczęłam czuć zapach spalenizny, oraz słyszałam wycie syren strażackich. — Fala wspomnień zalewa mój umysł i milknę na chwilę. Doskonale pamietam wyraz twarzy mojego taty, który wtargnął wtedy do łazienki i odetchnął z ulgą widząc mnie całą i zdrową. Na początku nie było dnia, bym o tym nie myślała. Dziś zdarza mi się to coraz rzadziej. — To sąsiedzi zadzwonili po pomoc. Mój tata jest policjantem, więc informacja o tym, że coś się dzieje, dotarła do niego błyskawicznie. Strażacy ugasili ogień, który nie zdążył narobić jeszcze zbyt wielkich szkód, więc na szczęście nic się nie stało.
Aiden nie odzywa się słowem. Czuję na sobie jego wzrok, ale sama nie podnoszę głowy. O wiele łatwiej jest mi mówić w taki sposób, choć jednocześnie wciąż zadaję sobie pytanie dlaczego to w ogóle robię.
— A wszystko zaczęło się od dnia, w którym mama stwierdziła, że zostałam podmieniona w szpitalu przez rosyjski wywiad. Zaczęła wszędzie widzieć spisek i jakichś nieistniejących agentów. Stwierdziła, że w całym domu założono nam podsłuchy i gdy tylko tata wyszedł do pracy, postanowiła w należyty sposób pozbyć się problemu.
— Jak byłem mały, to wyobrażałem sobie, że moi rodzice podróżują po świecie. Że niedługo po mnie przyjadą i odbiorą od kobiety, która wolała wódkę i narkotyki od swojego syna. Pisałem do nich nawet listy, ale zamiast wymyślonych rodziców, pewnego dnia przyjechała po mnie opieka społeczna, która umieściła mnie w domu Greenley'a. A ojca właściwie nigdy nie poznałem. — Głos Aidena jest tak samo bezbarwny, jak mój. Tak samo kartonowy, jeszcze bardziej pozbawiony emocji. Od razu podnoszę wzrok i napotykam spojrzenie chłopaka. Dlaczego to powiedział? Jeszcze nie dalej, jak kilkanaście minut temu kategorycznie odmówił poruszania tematu jego rodziców.
Nie wiem co powinnam teraz powiedzieć. Że jest mi przykro? Że współczuję? Zamiast tego pochylam się nad stołem, opieram brodę na pięści i przygryzam wargę.
— Życie jest do dupy, co? — Wzdycham.
— Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Trzask drzwi przyprawia mnie o zawał. Słyszę wołanie mojego ojca z korytarza, w którym najpewniej właśnie próbuje zdjąć buty, będąc w stanie lekko niedysponowanym. Zrywam się z miejsca i gorączkowo podbiegam do wyjścia na ogród.
— Szybko! Musisz wyjść, zanim cię zobaczy! — szepczę spanikowana, jednocześnie wychylając głowę w stronę głównego wejścia do domu. W lustrze na korytarzu widzę odbicie ojca, który ściąga z głowy czapkę i kładzie ją na komodzie, drapiąc się po karku. — Szybko!
Aiden patrzy na mnie jak na wariatkę, ale nie oponuje. Znika za drzwiami, a ja w pośpiechu zamykam je za nim najciszej jak tylko potrafię, po czym siadam na jego miejscu. W tym samym momencie ojciec wchodzi do kuchni i od razu podchodzi do mnie, by pocałować mnie w czoło.
— Kawa? O dziewiątej wieczorem? — Dziwi się.
Dziewiątej? Godzina minęła jak mrugnięcie okiem, a ja nawet tego nie odczułam. To nieprawdopodobne, ale w ciągu minionej godziny zdarzył się cud. Inaczej nie umiem tego nazwać.
— Chciałam się jeszcze pouczyć. — Wymyślam na poczekaniu. Naprawdę mało brakowało.
Ojciec posyła mi niedowierzające spojrzenie, ale nie docieka. Macha tylko ręką.
— Tak myślałem, że jak odzyskasz komputer, to znów zaczniesz zarywać noce. — Śmieje się i idzie w stronę schodów na górę.
Masz mnie, tato. Ale to nie przez Netflixa dziś nie zasnę.
* ♡ *
_____
Hej! Dziś rozdział prawie dwa razy dłuższy niż zazwyczaj, ale nie miałam serca dzielić go na pół. Mam nadzieję, że Wam się podoba!
Zostawcie coś po sobie :)
xxx, morelovve 🌸
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro