Dzień, w którym tracę i zyskuję
* ♡ *
3 V 2019
— Dlaczego się tak uśmiechasz do telefonu?
Spoglądam na Suzie, która trzymając się kurczowo linek huśtawki, przechyla się w moją stronę, próbując spojrzeć mi przez ramię. Od razu chowam komórkę do kieszeni jeansowej kurtki i kiwam palcem w stronę małej.
— Jak będziesz kiedyś miała chłopaka, który do ciebie napisze, to też będziesz się uśmiechała do telefonu — mówię.
Suzie nagle markotnieje. Zwiesza ramiona i przestaje machać nogami, co do tej pory dziarsko robiła. Od godziny siedzimy na starym placu zabaw i huśtamy się na tych skrzypiących huśtawkach i choć na początku udawałam, że mnie to nie kręci, to radość dziewczynki udzieliła się nawet mi i już po chwili sama też starałam się rozbujać jak najmocniej. Przerwało mi dopiero otrzymanie wiadomości od Kyle'a.
— Co jest? — dopytuję. — Czemu jesteś smutna?
Suzie robi dziwną minę i wzrusza ramionami. To takie w stylu Aidena, że aż mimowolnie uśmiecham się pod nosem. Choć to rodzeństwo nie łączy wcale więzy krwi, to nie można nie zauważyć, że mała zapatrzona jest w swojego brata jak w obrazek.
— Ej, no co się stało?
— Po prostu myślałam, że to Aiden będzie twoim chłopakiem — mówi w końcu, a jej rozbrajająca szczerość natychmiast mnie rozczula.
— Wiesz Suzie, nie wydaje mi się, żeby twój brat chciał mieć teraz jakąkolwiek dziewczynę. Poza tym poznałaś Kyle'a. Sama mówiłaś, że jest super.
— Tak, ale przemyślałam to — odpowiada, na co parskam śmiechem. Śmiesznie to brzmi w ustach sześciolatki. — Aidenowi nie musiałabyś kłamać, że jestem tylko sąsiadką.
— Oj Suzie... — Wzdycham. — Tłumaczyłam ci rano przed przyjazdem Kyle'a, że tu chodzi o twojego brata, który na pewno nie chciałby, żeby wszyscy wiedzieli, że się tobą opiekuję. Kyle na pewno by mnie o to zapytał.
— Wiem... — Dziewczynka znów zwiesza wzrok. Wpatruje się w czubki swoich butów, idealnie pasujących do różowej sukienki, którą ma na sobie. Jest dziś równie pogodnie, co wczoraj, a być może nawet bardziej. Choć do tej pory wcale nie przepadałam za tą porą roku, to gdy wstałam dziś rano, bardzo się ucieszyłam na widok wszechobecnego słońca. Taka pogoda stwarza wiele możliwości, do których nie trzeba się wcale wysilać. Na przykład plac zabaw. Po placu pójdziemy coś zjeść, a potem Suzie pokaże mi odcinek swojej ulubionej bajki. Cudownie, prawda?
— Hej. Nie zawsze jest tak, jak sobie tego życzymy. Ja bardzo lubię Kyle'a. Naprawdę bardzo — wyjaśniam.
— A Aidena? Przecież on jest bardziej super. Opiekuje się mną i kupuje mi różne rzeczy.
— Kyle pomaga starszym ludziom i opiekuje się pieskami — odpowiadam. Cholera, w życiu nie spodziewałabym się, że będę kiedyś licytować się z sześciolatką, kto ma większe serce. A już na pewno nie spodziewałabym się, że przedmiotem tej licytacji będzie Woods.
— Aiden mówił mi dziś rano o tobie.
Momentalnie sztywnieję. Mam nadzieję, że Aiden nie streścił Suzie moich wczorajszych wyznań.
— Co mówił? — pytam ostrożnie.
— Że mam być dla ciebie miła, nie gadać głupot i jak będziesz smutna mam zaśpiewać ci naszą piosenkę.
— Naszą piosenkę?
— No, moją i Aidena.
— Macie swoją piosenkę? — Unoszę brwi. Czuję ulgę, że moja tajemnica wciąż pozostaje tajemnicą. Po wyjściu chłopaka długo jeszcze odtwarzałam w pamięci naszą rozmowę. Szczególnie jego ostatnie słowa.
Tylko skurwiele porzucają swoje dzieci.
— A jest ci smutno?
— Bardzo — kłamię i wyginam usta w podkówkę.
Suzie jak na zawołanie zaczyna śpiewać, a jej słodki głos rozbrzmiewa na tym starym placu zabaw, który już dawno nie pamięta czasów swojej świetności. Macha przy tym stopami i kiwa głową na boki, a ja z każdą minutą jestem coraz bardziej rozbawiona.
— Kiedy słońce świeci, my świecimy razem
powiedziałam ci, że będę tu na zawsze
że zawsze będę twoim przyjacielem
złożyłam przysięgę i wytrwam w niej do końca
teraz kiedy pada bardziej niż zwykle
wiedz, że nadal będziemy mieli siebie
możesz stanąć pod moim parasolem
możesz stanąć pod moim parasolem... *
— Czekaj — przerywam jej, parskając śmiechem. — Naprawdę gdy jest wam smutno śpiewacie sobie Rihannę?
Suzie milknie i patrzy na mnie, jakbym kompletnie nie znała się na muzyce.
— Rihanna jest super. Aiden mówi, że jest uniwersalna, bo ma piosenki na każdą okazję. Na smutek i złamane serce, na imprezę, gdy się jest szczęśliwym...
— Ma też piosenki o zabijaniu ludzi na stacji metra, albo graniu w rosyjską ruletkę i strzelaniu sobie w łeb. Muszę chyba poważnie porozmawiać z twoim bratem.
Suzie wzrusza ramionami. Najwyraźniej nie ma zamiaru dalej pozwolić mi śmiać się z ich piosenki. Rihanna, też coś.
— A jaka jest twoja ulubiona? — pyta po chwili.
— Moja? Na smutek?
— Ogólnie.
Zastanawiam się przez chwilę. Tak naprawdę słucham każdej muzyki i nigdy nie zastanawiałam się jaką lubię najbardziej. Gdybym jednak już musiała wybierać, to...
— Chyba Sleep on the Floor.
— Nie znam.
— Nie znasz The Lumineers?
Dziewczynka kręci głową, dlatego wyciągam telefon i nastawiając głośność na maksimum pokazuję jej co to jest normalna muzyka. Rihanna, też coś!
Wsłuchuję się w tekst, który jest przekładem mojego największego marzenia. Wyrwać się stąd. Uciec od tych ludzi, którzy nigdy nie byli dla mnie mili. Zabrać ze sobą mały plecak i zapomnieć o tym miejscu. Nie mam stąd przyjemnych wspomnień. Jest tylko smutek, rozpacz i zgrzytanie zębami. Tak bardzo nienawidzę Berkeley City i szkoły imieniem Ernesta Hemingwaya. Jeszcze dwa lata.
— Fajna — stwierdza Suzie, gdy piosenka się kończy.
— Lepsza od Rihanny?
Dziewczynka kręci głową, śmiejąc się.
— Nie, ale może być na drugim miejscu.
Przewracam oczami, po czym podnoszę się ze swojej huśtawki i staję przed Suzie. Słońce świeci mi w twarz, ale po raz pierwszy wcale mi to nie przeszkadza. W zasadzie ta mała dziewczynka spadła mi z nieba. Gdyby nie ona, co robiłabym dziś przez cały dzień? Jen się do mnie wciąż nie odzywa, tata od rana grilluje z sąsiadem, Kyle musi przetrwać odwiedziny jednej z ciotek i spotkamy się dopiero wieczorem... Chyba spałabym do południa, wzięła szybki prysznic, a potem dalej poszłabym spać. Aiden jednak zadzwonił do mnie już o siódmej, dlatego teraz co prawda nie czuję się jakoś przesadnie wyspana, ale Suzie jest tak idealną towarzyszką, że już zaczyna mi być smutno, gdy pomyślę, że o czwartej po południu będzie musiała jechać do swojego domu.
— Lubisz grillowanego kurczaka? — pytam małą.
— Lubię spaghetti. Aiden robi najlepsze spaghetti na świecie. Daje duuuuużo sera — odpowiada, próbując mocno się rozhuśtać. Jej nieśmiertelne kitki na czubku głowy powiewają na wietrze. Nawet stąd widzę jej nadzwyczajnie długie rzęsy, które sprawiają, że oczy Suzie wydają się jeszcze większe. Po raz kolejny czuję ukłucie w sercu na myśl, że ktoś mógłby krzyczeć na to niewinne dziecko.
— Opowiedz mi o twoich prawdziwych rodzicach — mówię, próbując dotknąć jej stóp nad swoją głową. — Jak się nazywali?
— Monica i Andrew.
— Dali ci bardzo ładne imię, Suzie.
— To po ulubionej malarce mojej mamy, Suzanne Valadon. Moja mamusia też malowała obrazy.
Mamusia. Czując ukłucie w sercu zaczynam trochę żałować, że zaczęłam ten temat, ale chęć poznania małej jest o wiele większa, niż świadomość, jak wiele mimo wszystko łączy mnie i tę dziewczynkę.
Suzie przestaje się huśtać. Wykorzystuję ten moment by zadać kolejne pytanie.
— A tata? Kim był?
— Żołnierzem.
Żołnierz i malarka. Policjant i dekoratorka wnętrz...
— Sadie... — Słyszę nagle za sobą męski głos. Odwracam się i widzę rudą czuprynę Rona, z którym ostatni raz rozmawiałam wtedy w stołówce. — Co robisz? — pyta chłopak, wpatrując się to we mnie, to w Suzie zdziwionym wzrokiem. W jednej z dłoni trzyma deskę, co samo w sobie też jest dziwne, bo przecież na desce się jeździ, a nie ją po prostu niesie. Ron podąża za moim wzrokiem i odwraca deskę w moją stronę, ukazując mi pęknięcie ciągnące się przez sam środek. — Zepsuła się. — Wzrusza ramionami.
— Cześć Ron. — Witam się. Kompletnie nie zwracam już uwagi na kowbojski akcent chłopaka, tak jakby magicznie przestał mi przeszkadzać. Może po prostu od kiedy nikt nie wciska mi związku z nim na siłę, cała moja niechęć do niego po prostu wyparowała? — Co tam?
— Ładna pogoda — odpowiada, spoglądając w niebo. Czy Ron się... denerwuje? — Co to za młoda dama? — pyta, posyłając Suzie serdeczny uśmiech.
— To Suzie. Suzie, to mój kolega ze szkoły — Ron. Suzie jest moją niedzielną siostrą. — Żartuję. Na pewno nie powiem, że to siostra Aidena. Wiem, że ta informacja natychmiast dotarłaby do Jen, a jeśli ta dziewczyna będzie chciała dowiedzieć się co u mnie, będzie musiała sama mnie o to zapytać. To oczywiste, że za nią tęsknię. Pisałam do niej nawet dziś rano, ale bez odpowiedzi. Nie wiem jeszcze co innego mogłabym zrobić, dlatego po prostu czekam aż w końcu jej przejdzie.
Suzie zgrabnie zeskakuje z huśtawki i macha Ronowi, ukazując kompletny brak dwóch przednich zębów.
— Chcecie iść na lody? — pyta nagle Ron. — Jennifer mówiła mi, że w tej lodziarni koło biblioteki są super smaki i mega duże porcje.
— Idziemy!!! — Suzie podskakuje w miejscu i wiem już, że nie mam wyjścia. Chwytam małą z uśmiechem za rękę i ruszam za Ronem w stronę zachodniej części miasteczka. — Czy Jennifer to twoja dziewczyna? — Zwraca się do chłopaka.
Ron parska pod nosem i kręci głową.
— Nie, to moja kuzynka. Chwilowo z nią mieszkam.
— Co to znaczy chwilowo?
— No, że przez pewien czas — wyjaśnia.
— Wiem co to znaczy chwilowo. — Suzi marszczy brwi niezadowolona. — Chodzi mi co to znaczy, że chwilowo z nią mieszkasz!
Ron przez kilka sekund nie odpowiada, ale kiedy w końcu otwiera usta, jego głos jest delikatnie niższy, niż przed chwilą. Zerka na mnie przelotnie, po czym znów zwraca się do małej.
— Bo moja mama jest bardzo chora i leży w szpitalu.
— To tak jak Judy, ale ja nie lubię Judy. A ty lubisz swoją mamę?
— Kocham — odpowiada automatycznie Ron, a ja czuję rosnącą gulę w gardle. — A ty nie?
— Ja też kocham. Ale Judy i Larry nic mi o niej nie mówią. Tylko Aiden.
— Aiden?
No i masz. Tyle wyszło z niemówienia kim ta mała właściwie jest.
— Mój najprawdziwszy brat — mówi Suzie z dumą, unosząc przy tym brodę.
— Masz ciekawą rodzinę. — Stwierdza Ron. — Niedzielna siostra, najprawdziwszy brat. Czy to ten Aiden, którego wszyscy w szkole się boją? — Przenosi wzrok na mnie, a ja, cóż, kiwam głową, bo przecież nie zacznę robić z siebie wariatki i wymyślać z miejsca jakąś historię, w którą Ron i tak nie uwierzy.
— Dokładnie ten sam. — Potwierdzam po uprzednim krótkim westchnięciu.
— Aiden mówi, że gdy wygląda groźnie, nikt nie zadaje mu pytań.
— Jakich pytań? — Dziwię się.
— Głupich. — Mała wzrusza ramionami. — Co to są głupie pytania? — Patrzy na mnie.
— Głupie pytania to pytania o rzeczy, które nie powinny nikogo obchodzić. — Słyszymy za plecami i gdy cała nasza trójka obraca się nagle, każdy na widok Aidena reaguje zupełnie inaczej. Suzie piszczy radośnie, Ron otwiera oczy ze strachem, a ja jęczę w duchu, bo właśnie zostałam przyłapana na wypytywaniu o niego, co jest chyba ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam.
Chłopak stoi na chodniku i trzymając ręce w kieszeniach znanych mi już szarych dresów, wyglada jakby właśnie wyszedł z pod prysznica. Przez białą koszulkę gdzieniegdzie przebijają się mokre plamy, a wilgotne włosy błyszczą w słońcu. Cholera, Aiden jest naprawdę przystojny, choć absolutnie nie powinnam myśleć o tym mając własnego idealnego chłopaka. Nic nie mogę jednak poradzić na fakt, że o linię jego szczęki można by ostrzyć noże i nie mogę oderwać wzroku od jego gniewnego spojrzenia, które zamiast mnie wystraszyć, sprawia, że przez chwilę nie umiem znaleźć słów. Już dawno uodporniłam się na jego zgrywanie bad boya, a po minionym wieczorze już nigdy nie spojrzę na niego tak samo.
— Co ty tu robisz? — pytam głupio. Aiden powinien spać. Jeśli skończył pracę o szóstej, o siódmej przywiózł mi swoją siostrę, to daje nam zaledwie pięć godzin snu. Chciałabym wyglądać tak rześko po pięciu godzinach snu. Jeśli o mnie chodzi, zazwyczaj wyglądam jak kupa. Nawet po ośmiu.
Czy tam dwunastu.
— To jest właśnie przykład głupiego pytania.
Mrużę oczy. Gdzie podział się ten Aiden, który odwiedził mnie wczoraj w domu?
— Idziesz z nami na lody? — Suzie podskakuje, a ja odruchowo mocniej ściskam jej dłoń. Nie, błagam, powiedz nie.
Aiden unosi brwi.
— Idziecie na lody?
Mała kiwa energicznie głową i wskazuje na Rona.
— Kolega Sadie nas zaprosił!
— To Sadie ma kolegów?
Nie wytrzymuję. Puszczam dłoń Suzie i w ułamku sekundy pokonuję odległość dzielącą mnie od tego dupka. Zapierając się nogami popycham go z całej siły, przez co Aiden zmuszony jest zrobić krok do tyłu. Na jego twarzy dostrzegam kpiący uśmieszek, który rozwściecza mnie jeszcze bardziej.
— Za kogo ty się masz, co? — wołam na głos.
— Ej, tylko żartowałem. — Aiden unosi dłonie w obronnym geście.
Odwracam się na pięcie i znów chwytam małą za dłoń.
— Idziemy. Aiden nie jest zaproszony. — Ciągnę ją za sobą. — Chodź, Ron.
Ruszamy przed siebie, ale jak na złość ten arogancki gnojek depcze nam po piętach. Nie zwracam uwagi na zdziwione spojrzenia, rzucane mi przez Suzie, ani udaję, że nie słyszę pytania, zadanego mi przez Rona, który wątpi w moje dobre samopoczucie. Oczywiście, że dobrze się czuję. Po prostu jestem wkurzona.
— Nigdzie z nami nie idziesz! — krzyczę nagle, stając w miejscu i odwracając się do Woodsa, przez co staję z nim twarzą w twarz. W jego oczach widzę swoje odbicie, ale mam gdzieś, że pewnie moje policzki i szyję zalewają czerwone plamy. Mam też gdzieś, że falują mi płatki nosa. Aiden nie będzie ze mnie szydził w obecności swojej siostry i Rona. Nie będzie szydził ze mnie w ogóle.
— Oczywiście, że idę.
— Nie.
— Założymy się?
— Aiden... — wtrąca się Suzie. — Może lepiej nie idź z nami. Nie chcę, żeby Sadie była zła.
Gdybym spojrzała w dół, może dostrzegłabym jej smutną minę. Teraz jestem jednak skupiona na intensywnej walce na spojrzenia między mną, a tym idiotą i nie mogę jej przegrać. Nie ważne jest to, że mijający nas ludzie przeklinają pod nosem fakt, że zajmujemy praktycznie całą szerokość chodnika. Nie ważne jest też to, że Aiden pachnie najzwyklejszym w świecie mydłem, ale to zapach, który trochę mnie rozprasza. Jeśli nie pokażę mu, że nie może mnie tak traktować, będzie sobie na mnie używał do końca roku szkolnego. Jak nie dłużej, jeśli nie zda.
Ale potem przychodzi dwunasta trzydzieści, a o dwunastej trzydzieści dzieją się trzy rzeczy:
Pierwsza — czuję na sobie wargi Aidena.
Druga — dzwoneczek nad drzwiami piekarni tuż po mojej lewej stronie rozbrzmiewa głośno i słyszę ciche przekleństwo Rona.
Trzecia — Kyle Chew staje w miejscu z torbą pełną bułek, których zapach dociera do mnie szybciej, niż świadomość tego, co właśnie się dzieje.
— Sadie?
W jednym momencie odpycham od siebie Aidena, a w drugim gonię za wkurzonym Kyle'm, który nie ma zamiaru posłuchać moich próśb, by się zatrzymać.
To jakiś koszmar. Takie rzeczy nie przydarzają się mi, osobie, która nie dalej, jak półtora tygodnia temu miała raptem jedną przyjaciółkę i najtańszy pakiet na Netflixie. A teraz co? Na oczach chłopaka, który próbował się ze mną umówić, całuję się z chłopakiem, którego nie wiem nawet czy lubię i zostaję przyłapana przez chłopaka, który... jest moim chłopakiem. To jak scenariusz jakiejś niskobudżetowej telenoweli brazylijskiej, z tą różnicą, że bohaterki telenowel zazwyczaj są ładne i zgrabne, a ja co najwyżej po prostu jestem.
— Kyle poczekaj! — wołam gorączkowo. Docieramy już do parkingu, gdzie stoi zaparkowany jego czerwony Ford pickup. Kyle otwiera drzwi pasażera i z wściekłością wrzuca zakupy na fotel.
— Po co?! Co chcesz mi powiedzieć, Sadie?!
— To nie tak... — jęczę, gdy docieram do niego. Kyle zaciska dłoń na drzwiach samochodu. Widzę, jak drgają mięśnie jego szczęki i jestem pewna, że tylko krok dzieli go od wybuchu. Cóż, wcale mu się nie dziwię.
— A jak?! Widziałem wszystko wystarczająco wyraźnie.
— To on mnie pocałował! Nie wiem dlaczego to zrobił!
Kyle odchyla głowę do tyłu i śmieje się w głos.
— A ty strasznie się mu opierałaś! — mówi, po czym zaciska powieki i kręci głową. — Nie sądziłem, że jesteś taka. Nie ty.
— Kyle proszę. — W moich oczach stają łzy. Panienko przenajświętsza, nie mogę stracić Kyle'a przez tego kretyna. Widzę jednak ból w oczach chłopaka, a to sprawia, że zaczynam tracić nadzieję. — Kyle, zależy mi na tobie, błagam, on mnie zaskoczył! Możesz zapytać Rona, że zanim to zrobił, kłóciliśmy się!
— Rona? To kolejny twój kochaś? Nie będę nikogo pytał.
— Boże, Kyle, błagam...
— Przykro mi, Sadie. — Kyle zatrzaskuje drzwi pasażera, wkładając w to chyba całą swoją siłę, okrąża samochód, a mijając mnie nie zaszczyca mojej osoby już nawet najmniejszym spojrzeniem, po czym wsiada do środka, odpala i wyjeżdża z parkingu z piskiem opon.
Wyciągam telefon i z dłońmi trzęsącymi się jak galareta próbuję wybrać numer Kyle'a, jednak łzy zalewają mi oczy i zanim mi się to udaje, komórka wypada mi z ręki. Miłość mojego życia właśnie odjechała, nie pozwalając mi wyjaśnić sobie, że to przecież nie moja wina. Podnoszę telefon i dopiero za trzecim razem odnoszę sukces, jednak chłopak odrzuca moje połączenie. A potem kolejny raz i jeszcze następne pięć.
To drugi parking, na którym w ciągu dwóch dni pęka mi serce. To chyba jakieś fatum. Nie wierząc, że to się stało znów próbuję zadzwonić do Kyle'a, ale okazuje się, że chyba mnie zablokował, a to wywołuje kolejną rzekę łez na moich policzkach. On mi tego nigdy nie wybaczy. Czy ja bym sobie wybaczyła na jego miejscu? Nie mam pojęcia.
Powolnym krokiem wracam do miejsca, gdzie to wszystko się stało. Nigdzie nie ma jednak ani Suzie, ani tego przeklętego dupka, któremu mam w tej chwili ochotę wydrapać oczy. Ron samotnie opiera się plecami o witrynę piekarni i z rękami w kieszeniach śledzi wzrokiem każdy mój ruch.
I nie mówi nic, gdy zbolałym głosem proszę go o jedną rzecz:
— Zabierz mnie do Jen.
* ♡ *
— Zrobisz nam herbatę, Ron?
Gruby koc, którym przykryła mnie Jennifer pachnie tak samo jak zwykle. Od dwóch godzin szlochając, próbowałam przełamać załamywanie się głosu i opowiedziałam dziewczynie wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni. Gdy tylko zobaczyła mnie i swojego kuzyna w progu drzwi swojego domu, nie powiedziała nic. Odsunęła się, wpuściła nas do środka, a potem gładząc po plecach co chwilę wtrącała coś w stylu: masakra, lub o cię chuj.
— On mi już nigdy nie wybaczy — chlipię w poduszkę.
— Wybaczy ci, wybaczy. Daj mu ochłonąć.
— A jeśli nie? Boże, Jen, dlaczego mnie to spotkało?
Jennifer spogląda smętnie w okno. Jej pokój standardowo jest idealnie posprzątany, zupełnie, jakby państwo Holland zatrudniali pokojówkę, czy kogoś w tym rodzaju. Nawet pachnie w nim proszkiem do prania, co jest totalnym przeciwieństwem mojego pokoju, w którym można zabić się, potykając o wczorajsze ubrania.
— Swoją drogą... Aiden dobrze całuje?
— Jen!
— No co, tylko pytam. Nawet nie miałam pojęcia, że jesteście tak blisko. Z Kyle'm tak, obnosicie się z tym jakby każdy w tej szkole koniecznie musiał wiedzieć, że jesteście razem. Ale z Aidenem? Jesteś chyba jedyną osobą, która rozmawia z nim dłużej niż trzy sekundy. No i w dodatku cię pocałował, a obok tego nie da się przejść obojętnie. To coś znaczy.
Wycieram spuchnięte oczy, jeszcze bardziej rozmazując przez to makijaż. Jen chyba siebie kompletnie nie słyszy, bo to co mówi, jest niedorzeczne.
— Znaczy to tyle, że Woods jest jeszcze większym dupkiem, niż za jakiego go miałam — mruczę. — I wcale nie jesteśmy blisko. Po prostu odpracowujemy razem karę.
Jen marszczy brwi.
— I właśnie z tej okazji zajmujesz się jego siostrą.
Milknę. Nie wiem, czy mogę opowiedzieć dziewczynie o problemach w domu Greenley'ów. Może powinnam, może wtedy ona podzieliłoby się ze mną swoim punktem widzenia. Czuję jednak gdzieś w środku, że to chyba nie najlepszy pomysł i jeśli ktoś miałby jej o tym powiedzieć, to chyba tylko sam Aiden.
Lub Suzie.
Ron wchodzi do pokoju niosąc dwa kubki z parującą herbatą. Z wdzięcznością przyjmuję od niego jeden z nich i wdycham zapach earl grey'a z cytryną i miodem. Moje ulubione połączenie. Skąd Ron to wiedział?
— Myślicie, że powinnam do niego pojechać? — pytam, delikatnie siorbiąc herbatę. Jen wzrusza ramionami, za to Ron patrzy na mnie z powątpiewaniem. Siada przy biurku i przez chwilę drapie się po karku, a jego mina nie wróży niczego dobrego.
— Wiesz, Sadie... — Zaczyna. — Jako naoczny świadek, muszę przyznać, że to wcale nie wyglądało, jakbyś tego nie chciała.
— Oczywiście, że nie chciałam! — Zaprzeczam.
— Być może. Mówię tylko, że tak to niestety nie wyglądało.
Jęczę w duchu. Na dodatek telefon dzwoni i choć przez sekundę mam nadzieję, że to Kyle, moje marzenia zostają zdeptane, widząc zdjęcie taty na ekranie. Szybko wyjaśniam mu, że jestem u Jen, a sama Jen potwierdza to głośno, dodając od siebie żart w stylu „nadrabiamy zaległości, panie Parker", po czym znów pogrążam się w rozpaczy, bo przecież chyba właśnie pobiłam rekord. Teoretycznie rzecz biorąc zdradziłam swojego chłopaka zaledwie tydzień, od pierwszego pocałunku. Przecież to jakiś absurd.
— Wiecie co? Jadę do niego. — Decyduję.
— Czym chcesz tam pojechać? Twój samochód stoi na podjeździe pod twoim domem, a my — Jen wskazuje na siebie i swojego kuzyna — nie mamy żadnego wolnego, żeby ci pożyczyć.
— A rower? — pytam. — Miałaś rower jeszcze dwa lata temu.
— No.... niby wciąż go mam.
— Świetnie. — Wstaję z łóżka Jen natchniona nową nadzieją. Kyle musi mnie wysłuchać. To nie może się tak skończyć. Może i Aiden sam nie nadaje się do związku, ale nie pozwolę, by zniszczył mi mój.
— Pojechać z tobą? — pyta dziewczyna.
— Dam radę.
* ♡ *
Dom Kyle'a jest ogromny. To willa, w której można by się zgubić idąc z łazienki do sypialni i to wcale nie przesada. Zostawiam rower Jennifer na idealnie przystrzyżonym trawniku, po czym powolnym krokiem zbliżam się do budynku obitego czerwoną deską, z białymi okiennicami. Ten dom jest śliczny. Jak w moich marzeniach, gdy zamykam oczy i wyobrażam sobie siebie za dwadzieścia lat. Mogłabym w takim zamieszkać i prowadzić spokojne, wolne od niechcianych pocałunków życie.
Gdy staję przed drzwiami, zamykam oczy i liczę do pięciu. Biorę trzy głębokie wdechy i dopiero wtedy podnoszę dłoń, by nacisnąć malutki przycisk znajdujący się tuż przed moją twarzą. Słyszę melodię Chopina, rozlewającą się w całym domu i czekam, a to czekanie wydaje się trwać wieczność.
Kyle musi być w domu. Jego czerwony Ford pickup stoi zaparkowany na podjeździe, więc to raczej bardziej, niż pewne, że siedzi zamknięty w swoim pokoju i po prostu nie chce mi otworzyć. Naciskam dzwonek drugi raz i dopiero wtedy gałka przekręca się, a przede mną staje wysoka, na oko sześćdziesięcioletnia kobieta, której azjatyckie rysy twarzy jasno wskazują, że musi być mamą Kyle'a.
— Tak? — pyta, wycierając dłonie w fartuszek. Ciemne włosy ma zaplecione w idealny kok na czubku głowy i wyglada nadzwyczaj dystyngowanie. Aż nadto, jak na mój gust.
— Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam. Ja do Kyle'a... Jestem jego... — zawieszam się na moment — koleżanką. Mam na imię Sadie.
— Ah, Sadie. — Twarz pani Chew wygląda, jakby moje imię coś jej mówiło. Mruży oczy jak Melania Trump i przygląda mi się przez chwilę uważnie, po czym wpuszcza mnie do środka. — Kyle jest na górze. Ale uważaj, coś nie ma humoru. Wpadł do domu jak burza i nawet nie przywitał się ze swoją ciocią. — Kobieta wskazuje kanapę w salonie, z której macha do mnie inna, jednak bardzo podobna do pani Chew staruszka. — To tam, na górze. Te czarne drzwi na końcu korytarza. Nie pomyl z łazienką.
Kiwam głową dziękując gorąco pani Chew, po czym z walącym sercem wspinam się po kręconych, dębowych schodach, na których ślizgają się moje skarpetki. W powietrzu unosi się zapach kadzidełek i już sama nie wiem, czy to z ich winy, czy to jednak stres powoduje, że zaczyna kręcić mi się w głowie.
Dam radę. Kyle musi mnie wysłuchać. Nie zrobiłam nic złego i nieważne, że w oczach Rona wyglądało to tak, jakbym chciała całować się z Aidenem. To nie jest prawda i Kyle musi to zrozumieć.
Najpierw pukam do wspomnianych wcześniej drzwi, ale kiedy nie otrzymuję żadnego sygnału z wewnątrz, po prostu naciskam klamkę, która na szczęście ustępuje. Wchodzę do środka i widzę Kyle'a, który leżąc na plecach na swoim łóżku, podrzuca do góry piłkę baseballową. Zerka na mnie przelotnie, ale nie przerywa czynności, choć na jego twarzy dostrzegam cień niezadowolenia.
— Po co przyszłaś? — pyta sucho.
— Wyjaśnić to wszystko... — mówię cicho i siadam na brzegu łóżka. Siadam na dosłownym jego skraju, więc muszę użyć całej siły swoich mięśni, by się z niego nie zsunąć.
Chłopak nie odpowiada. Widzę jego beznamiętny wzrok wbity w sufit, gdy tak podrzuca i łapie nadgryzioną zębem czasu, skórzaną piłkę. Jego pierś unosi się miarowo i opada, i choć po drodze z domu Jen miałam przygotowany cały monolog, tak teraz czuję w głowie kompletną pustkę. Jedyne, czego jestem pewna to to, że nie chcę, by Kyle się na mnie wściekał.
— Hej, powiedz coś... — szepczę, czując w gardle ogromną gulę.
— Co mam powiedzieć? Całowałaś się na moich oczach z Woodsem i to ja mam coś mówić? W czym on jest lepszy ode mnie, co? — Kyle po raz ostatni łapie piłkę i podnosi się, po czym wlepia we mnie zimne spojrzenie. — Pociągają cię tacy chłopacy?
— W niczym nie jest lepszy, Kyle, błagam. — Chwytam go za rękaw koszuli w kratę, którą ma na sobie. — I nie całowałam się z nim, tylko to on mnie pocałował. To nie było coś, co planowałam. — Przełykam ślinę. Chłopak spuszcza wzrok, a ja wykorzystuję to i przysuwam się do niego. — Kyle, jeśli chcesz wiedzieć, kocham się w tobie od prawie pięciu lat i nic, ani nikt tego nie zmieni. Nawet taki Aiden Woods.
— No nie wiem...
— Nie chciałam i nie chcę cię zranić. Uwierz mi, Kyle.
Chłopak podnosi brodę, a w jego spojrzeniu już nie dostrzegam tego chłodu, którym częstował mnie wcześniej. Przytulam się do niego, układając głowę w zagłębieniu jego szyi, a on po chwili zawahania obejmuje mnie i przyciska do siebie.
— Wierzę ci.
— Przepraszam cię.
Kyle zmienia pozycję i całuje czubek mojej głowy. Wdycham zapach perfum, które na pewno musiały kosztować fortunę i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z jednej rzeczy: jestem w jego pokoju po raz pierwszy w życiu. Zerkam przez ramię na ściany, oblepione plakatami bohaterów komiksów, na ogromnego Maca stojącego na biurku w rogu, na ramki ze zdjęciami ustawionymi równiutko na komodzie, na pięćdziesięciocalowy telewizor na łóżka, aż w końcu na gitarę do guitar hero, opartą o stojak tuż obok trzydrzwiowej szafy. Podoba mi się ten pokój. Jest idealnie w stylu Kyle'a.
— Skoro już tu jesteś, masz może ochotę coś obejrzeć? Pójdę po popcorn. — Proponuje chłopak. Podnoszę się i kiwam głową. Mogłabym tu zostać na zawsze.
Kyle wyswobadza się z objęć i na kilka minut znika na dole. W tym czasie przeskakuję między tytułami filmów w wypożyczalni online na jego zbyt wielkim telewizorze, czując się trochę nieswojo. Wysyłam do taty krótką wiadomość, w której uprzedzam, gdzie jestem, a kiedy chłopak znów pojawia się w pokoju, uśmiecham się mimowolnie na jego widok.
Od twarzy chłopaka nie bije już chłodna obojętność. Widzę, że wciąż jeszcze nie odzyskał do końca humoru, ale to i tak ogromny krok do przodu. Sadowi się obok mnie, oddaje pachnący masłem popcorn i obejmując ramieniem przyciąga mnie do siebie.
— Co chciałabyś obejrzeć? — pyta, skupiając wzrok na telewizorze.
Wzruszam ramionami.
— Chyba wszystko stąd już obejrzałam, więc obojętnie.
Kyle spogląda na mnie przelotnie, po czym wybiera Szeregowca Ryana, ale film nie dociera nawet do trzeciej minuty, kiedy chłopak postanawia się odezwać.
— Porozmawiam sobie z Woodsem i powiem mu co myślę o całowaniu mojej dziewczyny.
Cholera. Znaczy, to świetnie, bo sama mam ochotę wygarnąć Aidenowi, że nie życzę sobie więcej takich akcji. Obawiam się jednak, że taka rozmowa nie skończyłaby się dla Kyle'a dobrze, a mi za bardzo podoba się jego przystojna twarz. Szczególnie, gdy jest cała i zdrowa.
— Chyba sobie poradzę — odpowiadam niepewnie.
Kyle porusza się niespokojnie, po czym zaczyna głaskać mnie po ramieniu w zamyśleniu.
— Przepraszam za mój wybuch. Po prostu jestem zazdrosny.
— W porządku... Też bym się wściekła, gdybym zobaczyła jak całujesz się z jakąkolwiek inną dziewczyną.
— Naprawdę kochasz się we mnie od pięciu lat? — Odrywa wzrok od ekranu i spogląda na mnie z góry.
— Mhm — mruczę zawstydzona. — Zaczęło się od dnia, w którym brałeś udział w szkolnej debacie przeciwko Mary J Dunne.
— Miałem wtedy potworny katar.
— Nie zasłaniaj się katarem. Przegrałeś z kretesem. — Śmieję się.
Kyle milknie na chwilę i znów powraca do głaskania mnie. Przez kilkanaście minut nie odrywamy wzroku od Toma Hanksa, który na zawsze będzie kojarzył mi się tylko i wyłącznie z Forrestem Gumpem. Czasami dobiega nas donośny śmiech rozweselonych kobiet z dołu, ale w tych momentach Kyle po prostu kręci głową nie wypowiadając na głos swoich myśli.
— Mówiłaś mi, że masz internetowego kolegę? I że jest nim Aiden Woods?
Sztywnieję. Mówienie Kyle'owi o Moodkillerze chyba nie było dobrym pomysłem. Na swoją obronę mam to, że byłam wtedy pod wpływem swojego pierwszego w życiu pocałunku i nie myślałam wtedy trzeźwo.
— To jednak nie on — odpowiadam.
— Skąd wiesz? — Chce wiedzieć Kyle. — Poza tym... często rozmawiasz z tym kolegą?
— Od czasu do czasu... — Na Boga Kyle, przecież ci o tym mówiłam, myślę. — Ale od kiedy zamęczam go opowieściami o tym, jaki jesteś cudowny, o wiele rzadziej.
Kyle wyraźnie się rozluźnia, choć nawet nie byłam świadoma faktu, że przez moment siedział nadzwyczaj sztywno. Słyszę bicie jego serca, które bije miarowym rytmem i kompletnie nie zwracając już uwagi na film, zaczynam bawić się guzikiem przy mankiecie chłopaka.
— I jesteś pewna, że to nie Woods?
— Na tysiąc procent.
— To bardzo dobrze.
* ♡ *
——
* Tak. To Umbrella, Rihanny. :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro