Dzień, w którym nie chcę ćwiczyć na w-fie
– Zapomniałam o dzisiejszym teście z trygonometrii.
Podnoszę głowę i spoglądam na Jen, która najpierw stawia tacę z jedzeniem na naszym stoliku, potem rzuca torbę na jedno z wolnych miejsc, a w końcu opada zrezygnowana na krzesło naprzeciwko mnie. Może to zrobić. I tak nikt nie usiądzie obok nas.
– Witam w klubie. Jako najgorsza córka na świecie wykorzystałam fakt, że mój ojciec miał wczoraj nocną służbę, i zamiast się uczyć, oglądałam Riverdale do pierwszej w nocy – oznajmiam.
Dokładnie tak. Nie dość, że jestem wyrzutkiem, to w dodatku nie idzie mi w nauce. Nie kwalifikuję się nawet do kręgu zdolnych; zaliczam się do tych leniwych. Nie czuję presji, bo nie stać mnie na studia, dlatego już dawno pogodziłam się z tym, że będę handlowała na naszym osiedlu kosmetykami Mary Kay. Oczywiście gdy stara pani Peterson umrze, bo przecież nie będę podbierać jej klientek.
Ale wracając do rzeczy – Jennifer jest wyższa ode mnie o głowę, ma długie blond włosy, zawsze związane ciasno z tyłu głowy, i jako jedyna w szkole nigdy nie nazwała mnie wariatką. No chyba że w żartach, ale to co innego. Trzy lata temu przeniosła się tu z Cleveland i nie mając pojęcia, że uśmiecha się do społecznego wyrzutka, na zawsze skreśliła siebie z listy potencjalnie popularnych lasek w szkole.
Cieszę się, że jej rodzice postanowili się tu przeprowadzić. Jennifer ze swoim usposobieniem szczeniaka nie pasowała do tego najbardziej przygnębiającego miasta w Ameryce. Generalnie nie pasuje też na moją przyjaciółkę, ale na szczęście wcale nie zwraca na to uwagi.
Nie twierdzę oczywiście, że Berkeley City jest w czymkolwiek lepsze. W mieście, w którym gdy kichniesz na jednym jego końcu, ktoś z drugiego mówi ci „na zdrowie", nie można być anonimowym. Odczułam to dość boleśnie na własnej skórze. O tym, co się stało w domu Parkerów, wiedzieli wszyscy, i to zaledwie pół godziny po zdarzeniu. Nasza rodzina była na językach mieszkańców tego miasteczka przez dobre pół roku. Wiecie, jak to jest – to, co mówią w domu rodzice, potem powtarzają w szkole ich dzieci, dlatego mój świat, choć nagle się przecież zawalił, stał się także piekłem. Tak po prostu, żebym nie miała przypadkiem za dobrze. I nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie Jen. Jen, która pewnego dnia przyniosła do szkoły różową farbę do włosów, bo stwierdziła, że byłoby mi ładnie w nowej fryzurze i że z nowym kolorem włosów na pewno dam radę stawić czoła przeciwnościom losu. Jen, która broni mnie przed popychaniem, wytykaniem palcami, podstawianiem nogi na korytarzu i wywalaniem na mnie tacy z jedzeniem. Jen, która wyciera moje łzy w łazience na trzecim piętrze, do której nikt nie chodzi z powodu wiecznie zatkanej kanalizacji. Jen, która zawsze pamięta o moich urodzinach. Jen, która jako jedyna lajkuje moje posty na Instagramie. Jen, która podziela mój zachwyt nad Benem Barnesem. Jen, która jest przyjaciółką, o jakiej nie mogłam nawet marzyć – najlepszą.
– Trwają zapisy do koła dramatycznego na przyszły rok. Nie chciałabyś się zapisać?
Patrzę na Jen z niedowierzaniem.
– Wystarczy mi, że na co dzień gram drzewo. Gram także ściany na korytarzach, a czasami nawet podłogę. Nie dzięki – bąkam.
– Ja się chyba zapiszę.
– Będę na każdym twoim występie. Mogę wysyłać ci też kwiaty za kulisy.
Jennifer posyła mi wymuszony uśmiech.
– Moja mama naciska na mnie i twierdzi, że nie mam żadnego hobby, przez co nie ma się czym chwalić przed swoimi siostrami. Chciała zapisać mnie na tańce, więc ten teatr mnie trochę ratuje. Szkoda, że nie chcesz, byłoby spoko.
– Nie sądzę. Za to mojemu tacie sprawiałoby przykrość, że nie ma czasu przychodzić i oglądać mnie na scenie.
– Sadie, czy jeśli jednak zmienisz zdanie, to masz świadomość, że byłabyś kolejną Sarah Parker AKTORKĄ?
– Przestań, liczę do trzech – ostrzegam Jen lojalnie.
– Zupełnie jak...
– JEDEN.
– ...Sarah...
Przewracam oczami.
– DWA.
– ... Jessica...
– Nie waż się nawet.
– ...Parker!
– TRZY. Ostrzegałam. Oddajesz kurczaka. – Szybkim ruchem zgarniam z jej tacy panierowane stripsy, których nawet jeszcze nie tknęła. Ktoś już dawno powinien się wziąć za to, co serwują nam w szkołach, ale póki nikt nie zdecydował, że coca-cola i frytki to nieodpowiednia dieta dla młodych, światłych umysłów Ameryki, nie będę się ograniczać.
Oczy Jen nagle się rozszerzają.
– Sadie, na dziesiątej! – szepcze. Po jej żartobliwym tonie nie ma śladu.
Obie w jednym momencie spuszczamy głowy i wlepiamy wzrok w nasze tace. On nie może mnie zauważyć. Chciałabym, aby kiedyś odkrył, że istnieję, ale zawsze, gdy znajduje się obok, wydaje mi się, że wyglądam gorzej niż źle i że to nie jest dobry moment.
Kyle Chew mija nasz stolik, nie zaszczycając nas nawet przelotnym spojrzeniem. Dopiero wtedy podnoszę wzrok, by choć przez chwilę podziwiać jego idealny tył głowy.
Albo inne tylne części jego ciała, które są na pewno bardziej apetyczne niż ten kurczak.
Kocham go. Moja nienawiść do wszystkich ludzi na świecie (oprócz Jen, moich rodziców i Rossa z Przyjaciół) jest równa mojej miłości do Kyle'a. To najmądrzejszy, najprzystojniejszy i najfajniejszy chłopak w całej szkole i ja z pewnością na niego nie zasługuję. Jest przewodniczącym samorządu szkolnego, należy do koła naukowego, już w pierwszej klasie wygrał międzynarodową olimpiadę matematyczną w Waszyngtonie i jakby tego było mało, jest po prostu zabójczo powalający.
Czyli po prostu nieosiągalny dla mnie.
Podczas gdy ja nawet nie wiem, czy dostanę się na lokalny darmowy college, Kyle ma zagwarantowane miejsce na wszystkich uniwersytetach Ligi Bluszczowej i nie musi martwić się o swoją przyszłość. Jest uczynny, organizuje wiele zbiórek na rzecz naszej społeczności, dzięki czemu wyremontowali nam naszą miejską bibliotekę. Jako wolontariusz spędza dwa dni w tygodniu w naszym schronisku dla psów, jeden w domu starców, a w dodatku po lekcjach chętnie pomaga w nauce mniej zdolnym uczniom. Czy istnieje ktoś bardziej idealny? W dodatku gdy się uśmiecha, robi mu się dołeczek po prawej stronie, jakby jego twarz nie mogła się zdecydować, czy można być bardziej uroczym, czy nie. A ja wcale nie jestem jakąś psychiczną stalkerką, która rozpoczyna dzień od wpisania w Google imienia i nazwiska tego chłopaka, by dowiedzieć się czegoś nowego.
– Ślinisz się.
– Spieprzaj. – Posyłam Jen mordercze spojrzenie, na co tylko parska śmiechem. Ona nie podziela moich zachwytów nad Kyle'em, bo jak twierdzi, to absolutnie nie jest jej typ.
– Doprawdy, Sadie, nie rozumiem, co ty w nim widzisz. – Przewraca oczami. – On nawet nie potrafi wsadzić koszuli w spodnie. I ma aparat na zębach.
— Aparatu za rok już pewnie nie będzie, a ta wystająca koszula jest całkiem urocza.
– To styl na wieśniaka
– On ma po prostu ważniejsze rzeczy na głowie niż przejmowanie się koszulą. To bunt przeciwko utartym stereotypom – kwituję dobitnie.
– Daj spokój, jak na moje to on wygląda, jakby ubierała go mama. Sadie, potrzebujesz kogoś, kto zrozumie twoje dziwaczne poczucie humoru, a nie kogoś, kto będzie ci dyktować wzory skróconego mnożenia podczas waszego pierwszego razu!
– Jen, to nie moja wina, że twój idealny facet żyje tylko w twojej wyobraźni. Może najwyższy czas przestać porównywać wszystkich do Ryana Goslinga. Romantyczna miłość jak w Pamiętniku nie istnieje.
– Wiem. Po prostu uważam, że on jest nadzwyczaj nudny. Co ty byś z nim robiła na randce? Rozwiązywała sudoku?
Otwieram szeroko oczy i odchylam się na krześle. Nie zliczę, który to już raz odbywamy podobną rozmowę.
– A nawet jeśli, to co? – Zerkam ukradkiem na Kyle'a, Właśnie zbija piątkę z innymi członkami klubu naukowego, a ja przez chwilę nie potrafię oderwać wzroku od jego cudownego uśmiechu. Może i jego kumple wydają się zadufanymi w sobie, zakręconymi na punkcie nauki Sheldonami Cooperami, ale nie Kyle. Kyle nie jest taki jak oni i właśnie dlatego tak bardzo się w nim zadurzyłam. – Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
Politowanie wymalowane na twarzy mojej przyjaciółki nie może być bardziej wymowne. Mam ochotę wziąć jedną z jej frytek i rzucić jej nią w twarz.
– Oczywiście. Ilu miałaś w życiu chłopaków? Czekaj, czy ta liczba to... zero?
– Jen, to, że całowałaś się na obozie w trzeciej klasie podstawówki, a dwa lata później po wakacjach u ciotki pisałaś listy z jakimś kolegą swojego kuzyna, w których wyznawaliście sobie miłość, ale nie przetrwało to nawet dwóch miesięcy, wcale nie czyni cię bardziej doświadczonej ode mnie.
– Oczywiście, że czyni. Przypominam, że z Hunterem to było coś poważnego, po prostu odległość zabiła to uczucie.
Przewracam oczami. Który to już raz dziś?
– Co to w ogóle za imię – prycham. Historia dawnej miłości Jen śmieszy mnie niezmiennie.
Odsuwam od siebie pustą tacę i rzucam kolejne ukradkowe spojrzenie Kyle'owi, który jest tak bardzo nieświadomy mojego istnienia. Na pewno nie czuje, że wzrokiem praktycznie wiercę mu dziurę w plecach. Na pewno nie ma bladego pojęcia, że po świecie stąpa taka Sadie z drugiego roku i oddałaby wszystko za choćby pięć minut rozmowy z nim. Nie wie, że darzę go miłością najczystszą i najprawdziwszą i że w sumie nie istnieje dla mnie nikt poza nim. W tej przeogromnej stołówce, gdzie unosi się zapach gotowanego makaronu z warzywami, gdzie jest głośniej niż na stadionie podczas Super Bowl, ginę wśród tych wszystkich pięknych i uroczych dziewczyn z dobrych domów. One nie muszą martwić się tym, że po raz kolejny zepsuł im się samochód. Albo tym, że ich ojciec nie pozwala im wychodzić po dziesiątej wieczorem. Jestem tak szara, że już bardziej się nie da, nawet mimo moich różowych włosów i nazwiska, które zna każdy w tym miasteczku.
„Parker. To ta od matki z wariatkowa?"
„Psychiczna Parker".
„Parker dziwaczka".
Ile bym dała, by przeszłość nie naznaczyła mnie swoim okrucieństwem. Kiedyś codziennie się modliłam, bym mogła cofnąć się w czasie i w jakiś sposób zmienić to, co się wydarzyło. Może mogłabym zwrócić uwagę taty na fakt, że mama potrzebuje pomocy. Może zadzwoniłabym do babci, a może do jedynej cioci, która przed laty uciekła do Nowej Zelandii. Może opowiedziałabym o tym, że nie wszystko jest w porządku. Może dziś nikt by nie wiedział, że moja własna mama...
* ♡ *
Jeśli mam być szczera, to na palcach jednej ręki mogłabym wymienić rzeczy, w których jestem dobra. Na przykład podobno ładnie śpiewam. Kilka lat temu pani od muzyki kazała nam przed całą klasą wykonać hymn i gdy przyszła moja kolej, naprawdę była pod wrażeniem. To dało mi chwilowe poczucie własnej wartości. Niestety wkrótce potem kapitan szkolnej drużyny lacrosse wyrwał mi plecak i wywalił jego zawartość na środku korytarza. Cała moja pewność siebie poszła się kochać. Wszystko wróciło do normy.
Do rzeczy, w których jestem dobra, z pewnością nie zalicza się aktywność fizyczna. Wszelkiego rodzaju ruch od zawsze traktowałam jak zło ostateczne i wciąż się zastanawiam, dlaczego mój ociec nie może ulżyć mi w cierpieniu i załatwić jakiegoś zwolnienia z WF-u. Jest w końcu policjantem. Na pewno zna jakiegoś lekarza, bo przecież ludzie takich zawodów jak policjant i doktor na pewno się znają. To rozwiązałoby wiele moich problemów: nikt by się nie śmiał, że nie potrafię poprawnie odbić piłki do tenisa albo strzelić gola. Okej, może dla tych wszystkich normalnych nastolatków jest to całkiem banalne, ale nie dla mnie.
Gdy dostaję w twarz piłką do koszykówki, boleśnie uświadamiam sobie, że chyba nie da się już bardziej nienawidzić tego miejsca. Jeszcze dwa lata. Jestem dopiero na półmetku i nic nie martwi mnie tak jak to, że zakończenia czwartej klasy nie widać nawet na horyzoncie.
– Orientuj się!
Masując obolały policzek, zerkam na Caroline Booth. Jest nienaturalnie wysoka i chuda, zupełnie jakby rodzice faszerowali ją hormonem wzrostu. Ktoś taki jak ona może sobie grać w koszykówkę do usranej śmierci.
– Psycholka – syczy pod nosem, gdy dociera do niej, że nawet nie drgnęłam, by podnieść rzuconą we mnie piłkę, która właśnie toczy się w kierunku wyjścia z sali gimnastycznej.
Przewracam oczami. Normalka.
– Nie będę grać w tę głupią grę. – Wzruszam ramionami, a potem krzyżuję ręce na piersi. W myślach jeszcze dodaję: Nie z wami.
– Niestety jesteś ze mną w drużynie i musisz.
– Mam to gdzieś.
Caroline obraca się w stronę naszego nauczyciela WF-u, pana Whittemore'a. Przybiera najbardziej zbolały wyraz twarzy, na jaki ją stać, i cóż, wcale się jej nie dziwię. Sama bym nie chciała mieć siebie w drużynie.
– Profesorze! Wariatka Parker znowu nie chce grać!
Mrużę oczy. Z ochotą kopnęłabym ją w kościsty tyłek za te chamskie słowa.
– Sadie, proszę... – Annie Lawson podbiega do mnie i patrzy błagalnie. To oaza dobroci i tylko dzięki temu, że nigdy nie potraktowała mnie źle, nie potrafię być dla niej taka wredna.
– Nienawidzę koszykówki – oznajmiam dobitnie.
– To wariatka, daruj sobie. – Vivienne, wysoka blondynka z rzęsami do nieba, taksuje mnie wzrokiem pełnym obrzydzenia. – Panie Whittemore, wolimy już grać bez niej, tylko przeszkadza.
Pan Whittemore z pewnością należał do klasztoru Shaolin czy czegoś w tym stylu. Nie dość, że jest niesamowicie wygimnastykowany, to jeszcze potrafi wygrzebać z siebie ogromne pokłady cierpliwości. Jak bardzo chciałabym posiąść umiejętność zachowania zimnej krwi w sytuacji, w której ktoś nazywa mnie wariatką. Albo psycholką.
Niespiesznie wstaje z trybun i do nas podchodzi. Jego pozbawiona włosów głowa odbija światło wpadające przez ogromne okna sali. Gdyby był nieco wyższy, mógłby być nawet uchodzić za przystojnego; niestety przy Caroline Booth wygląda jak goblin. Zresztą przy Caroline Booth każdy tak wygląda.
– Co tym razem? Dlaczego nie gracie? – Ma głos, który usypiałby nawet najbardziej nadpobudliwego dzieciaka. Obiega wzrokiem zebrane przy mnie dziewczyny, a one się przekrzykują, wskazując na mnie palcami. – Ale spokojnie, nie wszystkie naraz.
– Parker znów się stawia – odzywa się Vivienne.
– Nie umiem w to grać i nie będę w to grać – powtarzam uparcie.
– Musisz w to grać! Każdy debil potrafi odbić piłkę od podłogi! – To Alex. Szkolna gwiazda. Znaczy prawie, bo tak jak ja jest dopiero w drugiej klasie i musi poczekać, aż szkołę opuszczą gwiazdy święcące nieco jaśniej niż ona.
Krzywię się do niej, kątem oka widząc, jak nauczyciel ściska dwoma palcami nasadę nosa. To chyba jeden z jego sposobów na zachowanie stoickiego spokoju. Muszę tego kiedyś spróbować.
– Dziewczyny, proszę się uspokoić. Panno Parker, to, że nie potrafi pani grać, nie zwalnia pani z obowiązku uczestniczenia w zajęciach.
– Ta gra jest beznadziejna. – Może jeśli odpowiednio długo będę się stawiać, pan Whittemore odpuści, każe mi usiąść na trybunach i poczekać do dzwonka? To byłoby spełnienie moich marzeń.
– Panno Booth, proszę dać piłkę pannie Parker. Nauczymy ją grać.
– Ale panie Whittemore... – jęczy Caroline, a razem z nią całe dwanaście innych dziewczyn, które miały nadzieję po prostu zagrać sobie dziś w kosza.
– Piłka, panno Booth.
Caroline podchodzi do mnie niechętnie i wciska mi piłkę z takim impetem, że przez chwilę pozbawia mnie tchu. Gdybym miała biust, pewnie by mi go zmiażdżyła, więc w tej chwili cieszę się, że natura oszczędziła mi dodatkowego bólu.
Pan Whittemore kieruje się na środek boiska i staje przy jednej z linii, jak na mój gust znajdującej się zdecydowanie za daleko od kosza. Jeśli chce mnie ośmieszyć przy tych wszystkich dziewczynach, to dobrze mu idzie.
Zagryzam zęby i dołączam do niego. Czuję, jak w żołądku przelewa mi się ten pieprzony jogurt i kurczak zwinięty Jen, które jadłam na lunchu. Żałuję, że od razu po nim nie wsiadłam do samochodu i nie zwiałam z tej lekcji. Wolałabym już mierzyć się z gniewem ojca niż z oskarżającymi spojrzeniami dziewczyn z klasy.
– Proszę tu stanąć. – Pan Whittemore bierze ode mnie piłkę, po czym zgrabnie celuje w sam środek kosza. W życiu po nim tego nie powtórzę; on jest nauczycielem WF-u, a ja zwykłym nieudacznikiem. Zbiera piłkę i mi ją podaje. – Proszę. Wystarczy dobrze wycelować.
– To bez sensu. – Kręcę głową. Pan Whittemore wzdycha. Czuję na sobie wzrok zirytowanych dziewczyn i przez to jeszcze bardziej się denerwuję.
– Dobrze, w takim razie inaczej. Proszę za mną. – Nauczyciel podchodzi bliżej kosza i staje nieco z boku. Wskazuje mi niebieski kwadrat na tablicy nad naszymi głowami. – Parker, wyceluj, proszę, w prawy górny róg. Zobaczysz, że piłka sama trafi do kosza. Ćwiczyliśmy to już w zeszłym roku.
Wiem, kurde, że ćwiczyliśmy, ale przecież wtedy też nie trafiłam ani razu.
Zaciskam zęby. Podnoszę piłkę i próbuję rzucić tak, jak poradził mi pan Whittemore, ale ta tylko lekko muska sznurki pod obręczą. Mówiłam, że to bez sensu.
– Jeszcze raz. Lewis, podaj piłkę! – woła do dziewczyny stojącej najbliżej. – Parker, skup się.
Oczywiście nie trafiam ani za drugim, ani za czwartym razem. Za dziesiątym zresztą też nie, nieważne, czy staję z lewej, z prawej czy naprzeciwko kosza. Dla mnie jest on po prostu za wysoki i przy moim marnym metrze sześćdziesiąt nieosiągalny jak Kyle Chew.
Czuję się źle. Upokorzona przed tuzinem dziewczyn, które nawet nie ukrywają, że mają ze mnie niezły ubaw. Złość zmieszana ze wstydem narasta we mnie i albo się zaraz rozpłaczę, albo wybuchnę i dopiero wtedy rozpłaczę. Tak czy inaczej, wiem już, że łez nie uniknę.
– Spróbuj użyć więcej siły – podpowiada nauczyciel, ale ja mam dość. Nie będę grać w tę pieprzoną grę. Nie jestem stworzona do koszykówki i nic na to nie poradzę!
Mam. To. W. Dupie.
– Więcej siły?
Ściskam piłkę i z całej siły odrzucam ją od siebie, a ona zamiast trafić do kosza, trafia w twarz jedynej osoby, która na tej sali dorównuje mi wzrostem – pana Whittemore'a. Nie wiem, czy z odległości dwóch metrów da się usłyszeć trzask łamanego nosa, czy sobie to wyobraziłam, ale jedno jest pewne – pan Whittemore wcale nie wygląda, jakby wszystko było z nim w porządku. Kuląc się z bólu, ściska... Nie wiem, co konkretnie ściska, bo schował twarz w dłoniach.
Przełykam ślinę. Dziewczyny pod trybunami zszokowane zatykają usta dłońmi. Wiem, że mam przerąbane, ale chyba jeszcze nigdy w swoim życiu nie bałam się jak w momencie, w którym pan Whittemore wypowiada zduszonym głosem trzy słowa:
– Do dyrektora. Już.
* ♡ *
UŻYTKOWNIK @Pinkgirl🌸 JEST TERAZ DOSTĘPNY!
3:13PM
@Pinkgirl: Halo, jesteś?
3:17PM
@Pinkgirl: Nie ma Cię.
@Pinkgirl: Chciałam tylko uprzedzić, że właśnie siedzę u bram piekieł. Zapraszam na mój pogrzeb.
UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷 JEST TERAZ DOSTĘPNY!
3:18PM
@Moodkiller: Jestem, co jest?
3:19PM
@Pinkgirl:. Chyba złamałam naszemu wuefiście nos. Siedzę właśnie w sekretariacie i czekam na wyrok. Jak wrócę do domu to ojciec da mi szlaban na wszystko, więc nie wiem kiedy znów porozmawiamy :(
@Moodkiller: O nie, komu będę narzekał na to, jak mi źle?
@Pinkgirl: Właśnie w takich chwilach chciałabym wiedzieć, kim jesteś w realu...
UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷 JEST NIEDOSTĘPNY
3:25PM
@Pinkgirl: Dobra, nie było tematu. Dyrektor wzywa, żegnaj okrutny świecie!
UŻYTKOWNIK @Pinkgirl🌸 JEST NIEDOSTĘPNY
* ♡ *
– DWA MIESIĄCE?!
– Codziennie, aż do zakończenia roku szkolnego.
Dyrektor Hudson jest nieugięty. Krzesło pode mną robi się nagle strasznie niewygodne, a w powietrzu czuć zapach wszystkich wylanych łez uczniów, którzy musieli przechodzić przez to samo co ja.
– Ale... nie może pan... – jęczę, próbując wskórać cokolwiek.
– Nie wydaje mi się, panno Parker, by była pani osobą, która może mówić mi, co mogę, a czego nie mogę.
Żegnajcie seriale na Netfliksie. Żegnajcie popołudnia spędzone na wylegiwaniu się na kanapie z miską popcornu. Sadie Parker będzie teraz remontować szkołę. Tak, dobrze czytacie. Będę pieprzonym Bobem Budowniczym, z tą różnicą, że już teraz wiem, że za cholerę nie dam rady.
– Mam to wszystko robić... sama? – Muszę się upewnić. To niewykonalne, by odrestaurować aulę teatralną w pojedynkę. Już za czasów mojego ojca scenę pokrywały pajęczyny. Nie próbuję sobie nawet wyobrażać, co musi się tam dziać teraz.
– Niezupełnie. – Dyrektor rusza wąsem. Wygląda jak informatyk na sterydach, przyrzekam. – Przyznam szczerze, że mam jeszcze kilku uczniów, którym zamiast kozy po lekcjach przyda się kara z prawdziwego zdarzenia. Dobrze wam to zrobi, a dzięki temu nie wydamy pieniędzy na ekipę remontową. Czy to nie genialne?
Patrzę na dyrektora Hudsona, zastanawiając się, w którym momencie ewolucja popełniła błąd. To nie może być prawda. Taki człowiek nie może sprawować władzy nad całą szkołą. Jest stary, napakowany i na niczym się nie zna. Jego jedyne zadanie to wzbudzać strach, i to wychodzi mu idealnie.
– Ojciec mnie zabije... – mruczę pod nosem. Potrafię sobie wyobrazić jego spojrzenie pełne zawodu, gdy opowiem mu, że pod wpływem wściekłości chyba złamałam nos biednemu nauczycielowi – który po prostu chciał mnie czegoś nauczyć – za co codziennie do zakończenia roku będę musiała zostawać po lekcjach do piątej trzydzieści, by odwalać jakiś szajs. Znaczy remontować aulę. Przecież ja się do tego kompletnie nie nadaję! Ups, chyba powiedziałam to na głos.
– Twój ojciec już wie. Skończyłem z nim rozmawiać dosłownie chwilę przed twoim wejściem. Wspólnie stwierdziliśmy, że to wystarczająco surowa kara. Ale oczywiście, jak mówiłem, wybór należy do ciebie.
Jęczę w duchu. Ściema jak nic, zbyt dobrze znam Davida Parkera, by uwierzyć w te bajeczki. Na bank jestem uziemiona do sześćdziesiątki, ojciec zabierze mi też laptop i zamrozi kieszonkowe. Uziemienie to w zasadzie żaden problem, bo to przecież nie tak, że w każdy weekend jestem zapraszana na kolejną imprezę. Laptopa i kasy mi jednak szkoda, bo bez tego nie dowiem się, co dalej dzieje się u Emily w Paryżu, nie dowiem się, czy Jonas uratował już świat, a także nie obejrzę ostatnich trzech odcinków Stranger Things.
Dramat.
– Dziś jeszcze wam odpuszczę, zaczynacie od jutra. – Dyrektor klaszcze w dłonie, po czym wstaje ze swojego fotela. To chyba znak, że i na mnie już czas. – Powinnaś się cieszyć. Moją pierwszą myślą było, byś pomagała naszej sprzątaczce.
Przewracam oczami. No cieszę się. Zajebiście się cieszę.
– To niewolnictwo... – mówię tak cicho, że dyrektor Hudson nie ma prawa mnie usłyszeć. Uśmiecha się jednak pod nosem, wpatrując się we mnie wyczekująco. Wyobrażam sobie, jak jego napompowany biceps eksploduje, i to na ułamek sekundy poprawia mi nastrój.
Chwytam torbę, bo jeszcze chwila w tym gabinecie, a zacznę płakać i błagać, by dyrektor zmienił zdanie, a kto wie, czy kolejny pomysł nie byłby jeszcze gorszy.
– Dobra – mruczę, kierując się do drzwi.
Niczego bardziej nie pragnę, jak tylko znaleźć się w swoim wygodnym łóżku. Może się obudzę i to wszystko okaże się tylko bardzo głupim, złym snem.
– Jutro po lekcjach pod aulą! – krzyczy jeszcze dyrektor do moich pleców, ale nie odpowiadam. Wybiegam do sekretariatu, a wściekłość i niedowierzanie wypełniają każdą komórkę mojego ciała. Dwa miesiące. Dwa miesiące to naprawdę kupa czasu i chociaż tak bardzo nienawidzę tej budy, to od jutra będę musiała siedzieć w niej jeszcze dłużej.
Sekretarka obdarza mnie nieprzychylnym spojrzeniem, kiedy przypadkiem strącam na podłogę jakieś teczki. Nie mam zamiaru pomagać jej w ich zbieraniu. Rzucam się w stronę przeszklonych drzwi, ale zamiast na nie wpadam na największego szkolnego dupka – Aidena Woodsa, który właśnie zmierza w stronę gabinetu dyrektora.
– Najpierw się wychodzi – bąkam wściekle, ale Aiden oczywiście ma to kompletnie gdzieś. Nawet na mnie nie patrzy, tylko wymija mnie obojętnie i znika za ciężkimi, dębowymi drzwiami. – Dupek – mruczę pod nosem i wychodzę z sekretariatu. Gdy oglądam się za siebie, widzę jeszcze biedną sekretarkę, która przeze mnie klęczy na podłodze, zbierając porozrzucane dokumenty. – Jestem beznadziejna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro