Dzień, w którym niczego już nie muszę się domyślać
* ♡ *
10 VI 2019
Trochę tu pusto bez Aidena. Poranek, w którym nie słyszę zrzędzenia pod tytułem „pośpiesz się, Parker" nie wydaje się już taki, jaki powinien być. Jestem ciekawa jak minęła mu pierwsza noc w domu cioci Laury, a jednocześnie żałuję, że miesiąc minął tak szybko.
Za szybko.
— Masz klucze? — spytałam, starając się nie patrzeć na znajdującą się na jego kolanach dużą, czarną torbę. To cały dobytek Aidena. Podróżna torba i miłość do siostry.
Woods poklepał się po kieszeni dresowych spodenek i kiwnął głową. Cholera, wyprowadzał się raptem kilkanaście ulic dalej, a ja miałam wrażenie, jakby wyjeżdżał na drugi koniec kraju.
— Chyba będę tęsknił.
— Chyba? — Uniosłam brwi.
— Na pewno nie za twoim chrapaniem — zakpił, czym zarobił sobie potężny cios w ramię. Znaczy, potężny jak na szesnastolatkę, mierzącą raptem metr sześćdziesiąt.
— To jakieś bezczelne pomówienia. — Uśmiechnęłam się.
Aiden odchylił głowę w tył i zapatrzył się w dach mojej furgonetki. Przez chwilę obserwowałam jego przydługie włosy, zakręcającą się na czole grzywkę, w myślach przyznając, że pasowała mu taka fryzura. Wyglądał w niej trochę łagodniej.
— Przygotowujesz coś specjalnego na przyjazd ojca?
Pokręciłam głową.
— Nie. Niech się cieszy, że w ogóle mam zamiar z nim rozmawiać. Ciocia mówiła coś u upieczeniu szarlotki...
Aiden spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
— Twoja ciocia...
— Nie wierzę, że to mówię, ale naprawdę cieszę się, że przyjechała — przerwałam mu. — Gdyby nie ona, znów musielibyśmy się martwić o to, gdzie byś zamieszkał.
Szczęka chłopaka zacisnęła się, a on sam kiwnął głową.
— Tak. To naprawdę wspaniała kobieta. Przyjedziesz po mnie jutro?
To było wczoraj. Po wyjściu Aidena długo jeszcze stałam na podjeździe domu cioci, oswajając się z powrotem do rzeczywistości. Nie pomógł ani wieczór u Jennifer ani nocna rozmowa z Moodkillerem. To był naprawdę dziwny miesiąc.
Podnoszę głowę, gdy Laura wchodzi do kuchni. Ubrana w biały, puchaty szlafrok i włosy związane na czubku głowy, wita się ze mną i nastawia sobie ekspres do kawy. Jest w nad wyraz dobrym nastroju, w przeciwieństwie do mnie. Najwyraźniej cieszy się z faktu, że się dziś wyprowadza.
— Spakowana? — pytam, kiedy ciocia zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. Omiata wzrokiem moją opróżnioną zaledwie do połowy miskę z płatkami i kiwa głową.
— Nie martw się, nie powiem Davidowi o twoim współlokatorze. — Mruga do mnie. — Aiden to naprawdę porządny chłopak, z sercem po właściwej stronie. Nie myślałaś może...
— Ciociu! — Czuję, jak krew napływa mi do twarzy, sprawiając, że czerwienię się w mgnieniu oka. Boże, co ona w ogóle wygaduje. Ja i Aiden? Trudno o bardziej nie pasującą do siebie dwójkę ludzi. Nie twierdzę, że nie jest przystojny... twierdzę tylko, że nigdy by na mnie nie spojrzał w sposób, w jaki ja mogłabym spojrzeć na niego.
Cholera, o czym ja właśnie pomyślałam?
— No co? — Ciocia uśmiecha się, przykładając filiżankę do ust.
Posyłam jej spojrzenie pełne dezaprobaty, co kwituje krótkim parsknięciem. Nim zdąży cokolwiek jeszcze powiedzieć, drzwi otwierają się i w progu kuchni staje mój ojciec. Człowiek, który codziennie starannie się golił, teraz dumnie unosi brodę, chwaląc się swoim równo przystrzyżonym zarostem. Wygląda poważniej niż miesiąc temu. Choć nadal jestem na niego wściekła, nie mogę powstrzymać się by podejść do niego i przytulić go na powitanie. Gdy wyjeżdżał, żegnałam zwykłego detektywa, teraz witam pana sierżanta.
Tata obejmuje mnie ramionami i całuje w czubek głowy. Wydaje się, jakby schudł przez ten miesiąc, trochę się opalił, ale też trochę postarzał. Może to ta broda? Odsuwam się na długość ramion i kręcę głową, nie mogąc powstrzymać cisnącego mi się na usta uśmiechu.
— I tak masz przechlapane — mówię.
— Wstałem dziś o trzeciej nad ranem, żeby zdążyć przed twoim wyjściem do szkoły. Stęskniłem się, Sadie.
— Ja też się stęskniłam. — Znów się przytulam. Jego koszulka pachnie jego ulubionymi perfumami, zmieszanymi z papierosowym dymem. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że mi tego nie brakowało. Tata pachnie domem i właśnie w tym momencie uświadamiam sobie, że nie potrafię się na niego wściekać. Wrócił, przecież w końcu wrócił.
Po dłuższej chwili, w której kilkukrotnie musiałam zapewnić, że w domu nic nie zostało zniszczone oraz że gabinet ojca przez cały ten miesiąc był zamknięty na klucz, tata w końcu siada przy stole, gdzie ciocia Laura z uśmiechem na ustach dopija swoją kawę.
— Była dla ciebie miła? — pyta ją, na co ja przewracam oczami, zanurzając na powrót łyżkę w rozmoczonych już paskudnie płatkach śniadaniowych.
— Tato... — jęczę.
— Sadie to bardzo dobra i odpowiedzialna dziewczyna. Wychowałeś wspaniałą córkę Davidzie.
Dostrzegam ten dziwny błysk w oku ojca, gdy zamiast odpowiedzi, posyła cioci spojrzenie, którego nie potrafię rozszyfrować. Marszczę brwi i przez chwile przyglądam się obojgu. To chyba był komplement, za który powinnam podziękować, ale coś mówi mi, że tu wcale nie chodzi o to. Wkładam do ust ostatnią łyżkę płatków, kręcę głową i wstając od stołu, stwierdzam filozoficznie:
— Jesteście dziwni.
* ♡ *
UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷
JEST TERAZ DOSTĘPNY!
7:40am
@Moodkiller: Gotowa na dzisiejszy dzień?
UŻYTKOWNIK @Pinkgirl🌸
JEST TERAZ DOSTĘPNY!
7:41am
@Pinkgirl: Właściwie to trochę się jednak stresuję.
@Pinkgirl: Boję się, że się pomyliłam i że jednak nie jesteś tym, kim uważam, że jesteś.
@Moodkiller: W sumie to możesz podziękować Chew. Gdyby nie jego słaba zagrywka, w życiu nie zdecydowałbym się żeby, no wiesz, zdradzić swoją tożsamość.
@Pinkgirl: Taa... Na pewno mu podziękuję.
@Pinkgirl: Gdzie się spotykamy? Nie mamy żadnego planu.
@Moodkiller: Plan jest taki, że idziemy na żywioł. Spotkajmy się na starym placu zabaw. Ósma wieczorem?
@Moodkiller: Może być?
@Pinkgirl: Jasne. Mam nadzieję, że ojciec mnie wypuści, haha
@Moodkiller: Ojciec!!!!
@Moodkiller: No tak!
@Moodkiller: Jak tam szanowny ojczulek Parker się miewa?
@Pinkgirl: Wyprzystojniał.
@Moodkiller: Nie myślałaś nigdy co by było gdyby Twój tata kiedyś poznał jakąś kobietę i się w niej zakochał? Nie chciałabyś mieć nowej mamy?
@Pinkgirl: Zwariowałeś? Tata zawsze kochał tylko jedną kobietę na świecie. Co to w ogóle za pytanie?
@Moodkiller: Chyba normalne biorąc pod uwagę okoliczności.
@Pinkgirl: Przepraszam, jakie okoliczności?
@Moodkiller: No wiesz jakie.
@Pingirl: Nie wiem????????
@Moodkiller: No a na przykład gdyby twój tata zakochał się w twojej cioci?
@Pinkgirl: To by było chore.
@Moodkiller: Ale się czasem zdarza.
@Pinkgirl: Moja rodzina jest już wystarczająco porąbana, żeby jej jeszcze dokładać. Poza tym nie wydaje mi się, żeby ciocia Laura była zainteresowana moim tatą. Ani on nią tym bardziej.
@Pinkgirl: Czemu w ogóle o to pytasz?
@Moodkiller: Nie wiem, tak po prostu.
@Pinkgirl: Pogadamy o tym wieczorem, ok? Muszę jechać po Jen i jej kuzyna. Nie chcę się spóźnić do szkoły.
@Moodkiller: Jasne. Do potem. Ubierz się ładnie, może to randka ;)
@Pinkgirl: JA SIĘ ZAWSZE ŁADNIE UBIERAM!!!!
UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷
JEST NIEDOSTĘPNY
UŻYTKOWNIK @Pinkgirl🌸
JEST NIEDOSTĘPNY
* ♡ *
Jestem złym człowiekiem. Aktualnie popełniam jedno z najwiekszych głupstw w historii liceum imienia Ernesta Hemingwaya i mogę się tylko modlić, by nikt mnie teraz nie widział.
— Jest?
— Daj mi chwilę Jen, zapominasz, że ja i w-f nie pałamy do siebie miłością.
— Jesteś strasznie ciężka.
Krzywię się na te słowa. No sorry.
— Mogłabyś być dla mnie miła przynajmniej w chwili, w której odwalam dla ciebie najgłupszy szajs.
Stawiam drugą stopę na przeraźliwie chudym ramieniu mojej przyjaciółki i staram się nie spaść, więc trzymam się kurczowo brudnego parapetu. Znajdujemy się właśnie za szkołą, dokładnie pod oknem sali od chemii i, choć to głupie, bawimy się w odlotowe agentki.
Znaczy, gdyby wśród odlotowych agentek znalazł się różowo włosy krasnal z lekką nadwagą, to mogłabym nim być.
No więc tak. Uciekłam z algebry przez paranoję Jen, której wydaje się, że jej chłopak Ivo spędza zbyt dużo czasu z tą nową dziewczyną, która pojawiła się w szkole jakiś czas temu. Nie byłoby problemu, gdyby nie fakt, że ona też pochodzi z Rosji. Nadia, czy jak jej tam na imię, to chodząca blond piękność i nic dziwnego, że Jen jest o nią zazdrosna. Byłabym okropną przyjaciółką, gdybym nie zgodziła się na jej debilny plan. Plan podejrzenia tych dwoje podczas ich zajęć w laboratorium.
Zapomniałyśmy jednak o naprawdę istotnym szczególe. Okno laboratorium, mimo, że sala ta znajduje się na parterze, okazało się być umiejscowione stanowczo zbyt wysoko. Do szkoły prowadzą przecież schody, których nie wzięłyśmy pod uwagę, dlatego naprawdę uważam, że jesteśmy totalnie słabe jeśli chodzi o planowanie takich akcji. W dodatku Jen trzęsie się jak galareta pod moim ciężarem, bo, zupełnie nie wiem dlaczego, wymyśliła sobie, że to ja mam zajrzeć przez to cholerne okno. Modląc się w duchu, by nie upaść na beton, opieram się jednym biodrem o śmietnik, zaciskam palce na krawędziach tego przeklętego parapetu i udaję, że nie słyszę jęków obolałej Jen. Mogła jak dorosła po prostu z Ivo o tym porozmawiać? Mogła. Więc teraz niech cieszy się, że jej pomagam.
— Dobra, skup się. Widzisz go? — sapie.
Mrużę oczy. Rozglądam się po sali wypełnionej uczniami ubranymi w białe kitle, którzy, dobrani parami, zajmują swoje stanowiska. Połowa z nich ma na nosie ochronne google, druga połowa zaś trzyma w rękach zeszyty, by robić należyte notatki. Te zajęcia zarezerwowane są dla starszych roczników. I bardzo dobrze. Ktoś tak roztrzepany jak jak, z pewnością w pięć minut wysadziłby pół szkoły.
— Widzę, stoi w trzecim rzędzie przy ścianie — mówię, a Jen od razu wyczuwa zawahanie w moim głosie.
— Jest w parze z nią — stwierdza automatycznie.
— Przykro mi.
— Dobra, powiedz mi, co robią.
Oblizuję wargę, skupiając wzrok na nieszczęsnym Ivo. Widzę, jak poprawia google naszej nowej koleżance, która chichocze, zalotnie zakrywając usta dłonią. Może i się nie znam, ale jak na moje, to ona ewidentnie z nim flirtuje.
— Położyła mu dłoń na ramieniu.
Jen rusza się niespokojnie, przez co na moment tracę równowagę. Budynek z czerwonej cegły to naprawdę ostatnie co chcę widzieć w godzinie śmierci, więc opieram się kolanem o brzeg ogromnego kontenery na śmieci, by choć trochę odciążyć biedną Jennifer. Mam nadzieję, że ta dziewczyna doceni moje poświęcenie, tym bardziej, że prócz niewygody muszę znosić smród, jaki wali od tych wszystkich odpadków w których zawiera się wczorajszy lunch i inne takie.
— A on co?
Kurde, stąd widzę jak się rumieni, ale jej tego przecież nie powiem.
— Uśmiecha się i coś do niej mówi. Chyba tłumaczy co ma zrobić.
— Ale jej nie dotyka? — Chce wiedzieć.
— Nie. Nic z tych rzeczy — odpowiadam zgodnie z prawdą. Cholera, lubię Ivo. To jedna z tych osób, które się po prostu lubi za bycie sympatycznym i okej, ładna dziewczyna ewidentnie do niego startuje, ale oprócz zakłopotania, nie zauważam niczego, co mogłoby wzbudzić jakikolwiek niepokój.
— Co jeszcze widzisz?
— Nic, cholera jasna. Po prostu przeprowadzają eksperyment. Nie możesz go o nią po prostu... — jęczę, ale mój głos przerywa donośny damski krzyk, pełen jakiejś dziwnej satysfakcji.
— No proszę proszę! Kogo my tu mamy! Wariatka Parker we własnej osobie!
Nie muszę się odwracać, by wiedzieć, że to Alex Stone. Moje ciało reaguje jednak samo, podobnie jak ciało Jen, która porusza się zaskoczona, sprawiając, że zupełnie tracę mój i tak pozorny punkt podparcia i nic nie mogę zrobić z faktem, że już sekundę później po prostu wpadam do tego cholernego kontenera, wypełnionego czarnymi workami na śmieci.
Zajebiście.
Perlisty śmiech Alex towarzyszy mi podczas wyciągania makaronu z włosów. Nigdy nie przeklinam, ale teraz brzydkie słowa same cisną mi się na usta. Jennifer podskakuje, by sprawdzić czy wszystko ze mną w porządku, a ja po prostu modlę się, by obudzić się z tego koszmaru.
— Nie wierzę, że świat jest taki sprawiedliwy. Miejsce śmieci jest w końcu w śmieciach!
— Zamknij się Alex — syczy wściekła Jen. Podnoszę oczy ku górze, zastanawiając się, czy skoro ja wpadłam do kontenera pełnego odpadków, w ramach zachowania równowagi we wszechświecie, nie mógłby nagle z jasnego nieba zstąpić jakiś piorun i po prostu strzelić w Alex. Niestety pogoda jest zbyt piękna na burzę, więc nie wiem... Niech jej nawet gołąb narobi na głowę, to już byłoby jakieś pocieszenie.
Gdy podnoszę się i chwytam za krawędzie kontenera, mam wrażenie, że właśnie wdeptuję w coś, czego w życiu nie chcę oglądać na własne oczy. Śmierdząc jak wysypisko, wynurzam się ze środka i przekładam niezgrabnie najpierw jedną, a potem drugą nogę, by już po chwili stanąć pewnie na betonie tuż obok mojej przyjaciółki. Alex wciąż stoi przed nami. Drzewa rosnące za jej plecami rzucają przyjemny cień, choć absolutnie nie jestem w stanie teraz się z niego cieszyć. Umiem tylko wpatrywać się w jej wredną twarz i obmyślać tysiąc sposobów na to, jak pozbawić ją życia, nie wzbudzając przy tym niczyich podejrzeń.
— Co tu robisz? — pytam, mrużąc oczy.
— Mam okienko, zupełnie jak twoja beznadziejna przyjaciółka.
Szeroki uśmiech Alex plus cuchnący zdechłymi pomidorami t-shirt sprawiają, że mam ochotę rzucić się na tę, zbyt ładną jak na swój charakter, dziewczynę. Choćbym przeszła gruntowny tuning swojego ciała, gdyby nawet przerobili mi twarz, naprawili lekko pucołowate policzki, to i tak nigdy w życiu nie byłabym nawet w połowie tak atrakcyjna, jak Alex Stone. To chodząca piękność, która nie musi obawiać się, że jeśli założy plisowaną spódniczkę, jej łydki będą wyglądały jak balerony. To laska, która wygląda idealnie nawet bez makijażu i z wczorajszymi włosami. Ale wiecie co? Już chyba wolę być tą średnią półką i nie mieć przy tym wrażenia, że marnuję powietrze. Poza tym... Ferrari się przecież nie tuninguje, prawda?
Zaciskam zęby, ale zamiast faktycznie rzucić się na Alex, biorę trzy dyskretne wdechy. Nie pozwolę by sprawiła, że stracę nad sobą kontrolę. Niepotrzebne mi dodatkowe kłopoty, tym bardziej w dniu, w którym wrócił mój tata. Poza tym... hej. No właśnie!
— Dlaczego masz taką obsesję na moim punkcie? — pytam nagle. Przechylam głowę w lewo, a moje serce rośnie na widok topniejącego uśmiechu Alex, który zostaje zastąpiony wyrazem niedowierzania i wewnętrznego zaprzeczenia.
— Co? — odpowiada głupio i już wiem, że wygrałam tę bitwę. Słyszę ciche prychnięcie pod nosem Jen, ale to jedyny dźwięk, jaki wydaje moja przyjaciółka.
— No wiesz, to było dość proste pytanie. Dlaczego masz na moim punkcie takiego bzika? Zakochałaś się, czy co?
— Oczywiście, że nie. — Mina Alex jest naprawdę bezcenna. Szkoda, że nie możecie jej zobaczyć. — I nie mam na twoim punkcie obsesji. Chciałabyś.
Unoszę brwi.
— To dlaczego wciąż marnujesz swój cenny czas na kogoś takiego jak ja?
Widzę to. Jej wzrok błądzi, szukając odpowiedzi. Śmierdząca śmieciami Sadie Parker właśnie odnosi zwycięstwo. Czy istnieje lepsze uczucie na świecie?
Zza rogu szkoły nagle wyłania się wysoka postać o lekko przydługich, trochę kręconych włosach. Aiden patrzy nas podejrzliwie, a ja zadaję sobie pytanie: o co chodzi? Dlaczego nagle wszyscy uciekają z lekcji? Wszechświat naprawdę musi mnie nie lubić, by w chwili tryumfu skazywać mnie na pokazywanie się Aidenowi w takim stanie. Nie, żeby mnie to obchodziło. Ten chłopak widywał mnie już w gorszych wydaniach, z zapłakanymi oczami i tłustymi włosami, ale jednak.
To wciąż jest Aiden. Cholernie przystojny Aiden Woods, którego dziś rano tak strasznie mi brakowało i chyba wiem co to oznacza.
— Co wy tu robicie? Sadie? — Woods omiata wzrokiem najpierw Jen, potem Alex, a na samym końcu zatrzymuje się dłużej na moich włosach. Chyba muszą być w nich jeszcze resztki makaronu, bo jego mina nie wyraża zachwytu.
— Aiden Woods, co za niespodzianka. — Ton Alex z złośliwego zmienia się nagle w najsłodszy ton świata. Kto by pomyślał! Chłopak zbliża się na kilka kroków, po czym staje obok tej lafiryndy, patrząc na nią z góry.
— Pamiętam cię — mówi tylko, a na twarzy dziewczyny rozkwita szeroki uśmiech. Obserwuję tę scenę z niedowierzaniem, bo chyba właśnie uświadamiam sobie jeden bardzo istotny fakt, na który wcześniej nigdy bym nie wpadła. Alex Stone podkochuje się w Aidenie Woodsie. Rumieniec na jej twarzy wyraża więcej niż tysiąc słów, chwilowe zakłopotanie ma chyba sprawić, że będzie prezentować się niezwykle uroczo, a słowa Aidena sprawiły, że wygląda teraz jakby wygrała na loterii. Wiem co sobie myśli — Woods ją kojarzy, to przecież praktycznie niespotykane. Czy to dlatego tak się na mnie uwzięła? Czy ona jest o mnie zazdrosna?
Alex opiera dłoń na ramieniu Aidena i chyba nie zauważa, że ten nieznacznie się skrzywił. Z tej perspektywy wyglądają razem całkiem fajnie. Pasują do siebie, on wysoki i czarnowłosy, ona także wysoka, szczupła i śliczna jak Megan Fox. Na tę myśl czuję dziwne ukłucie w sercu, ale szybko się go pozbywam. Przecież znam Aidena i wiem, że dziewczyny to ostatnie, czym ten chłopak się teraz przejmuje. A jednak...
— Jestem Alex. Chodzę z Sadie na biologię, trygonometrię i mamy razem w-f — szczebiocze dziewczyna perlisty tonem. Po mojej prawej stronie słyszę kolejne prychnięcie Jen. Ona chyba także nie wierzy w to, co widzi.
— Taa... — Aiden odwraca od niej wzrok i znów spogląda na mnie. — Wszystko w porządku? — pyta na co kiwam głową, ale nie dane jest mi wypowiedzieć choćby słowo, bo głos Alex znów wypełnia przestrzeń między nami. Na dodatek wciąż dotyka Aidena.
— Właściwie to właśnie się zbieramy. Musimy jechać do domu, Sadie miała mały wypadek i musi się przebrać. Sadie to jak? Jedziemy do mnie? Mam chyba jakąś większą koszulkę, która mogłaby na ciebie pasować.
A to zdzira.
— Wiesz co? Wiem już skąd cię pamiętam. Czy to nie ty byłaś jedną z tych idiotek, które zostawiły Sadie na parkingu pod stacją benzynową, kilka tygodni temu?
Na słowo idiotka mina Alex rzednie po raz drugi w ciągu ostatnich kilku minut. To taki wspaniały widok.
— Poskarżyła ci się — cedzi przez zęby, zerkając na mnie.
— Coś w tym rodzaju.
— Nie rozumiem, co ty w niej widzisz Woods — wypala nagle. Znów jest złośliwa, porzucając maskę milutkiej drugoklasistki, chcącej zaimponować chłopakowi, który się jej podoba. — Mógłbyś mieć każdą dziewczynę w tej szkole, a prowadzisz się z największą frajerką.
— Każdą? — Aiden unosi jedną z brwi.
— Każdą.
Chłopak obraca głowę w moją stronę, na kilka sekund skupia wzrok na mojej twarzy, a na jego własnej maluje się dziwny wyraz.
— To szkoda, że nie chcę każdej — mówi, wciąż na mnie patrząc.
Okej, to było dziwne.
Mina Alex nie budzi wątpliwości. Jest tym wszystkim totalnie zdegustowana. Jednym ruchem odgarnia włosy z ramienia i kręci głową.
— Pasujecie do siebie. Oboje jesteście zdrowo popieprzeni — sarka. Aiden słysząc to, od razu na nią spogląda. Robi krok w przód i widać, że te słowa naprawdę go rozzłościły.
— Spierdalaj stąd. Jeszcze raz zobaczę cię w pobliżu, to pożałujesz, zrozumiałaś?
Dziewczyna udaje, że słowa wcale jej nie ruszają, ale dostrzegam chwilowy strach w jej oczach. Cholera, to naprawdę najdziwniejsza scena, jakiej kiedykolwiek byłam świadkiem. Zerkam na Jen, która po prostu gapi się na Aidena i Alex, a jej wysoko uniesione brwi świadczą o tym, że jest tą sytuacją jeszcze bardziej zszokowana niż ja.
— Popieprzeni. — Alex odwraca się na pięcie. Chcąc zamaskować zakłopotanie, wywołane złością Aidena prycha i odchodzi, udając, że kompletnie nie rozumie co się właśnie stało. Aiden patrzy na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, ale tkwi w miejscu.
— Wyglądasz okropnie — stwierdza po prostu. Uśmiecham się na te słowa, bo po tym wszystkim przynajmniej wrócił normalny Woods, zastąpiony chwilowo przez kogoś, kogo nie mogłam przed chwilą rozgryźć.
To szkoda, że nie chcę każdej.
Powiedział „każdej". Nie „żadnej". Czyli kogoś chce. Czy to możliwe? Panienko Przenajświętsza, to największy absurd świata. Gdyby tylko istniała telepatia! Posyłam Jen wymowne spojrzenie, na co ona odpowiada tym samym. Kocham cię dziewczyno, kocham nad życie.
— Chyba wrócę do domu, no wiesz, wziąć prysznic i przebrać się. Przyjadę po lekcjach i pojedziemy do pana Jenkinsa — odpowiadam.
Aiden poprawia torbę na ramieniu. Po chwilowej złości na jego twarzy nie pozostał nawet ślad. Ta opadająca na czoło grzywka jest cholernie seksowna i... o Boże, dlaczego ja o tym w ogóle myślę?
— Jasne. Odprowadzę cię do samochodu.
— Eee... to ja sobie pójdę, nie przeszkadzajcie sobie. Do potem, Sadie. Tymczasem, Woods — mówi Jen i odchodzi, pozostawiając mnie z chłopakiem sam na sam. Cholera, to się robi coraz dziwniejsze. Dlaczego ja w takiej chwili muszę mieć makaron we włosach?
— Narazie, Jen.
Chwytam plecak, leżący na betonie pod śmietnikiem. Zanim zarzucam go sobie na plecy, z przedniej kieszonki wyciągam gumkę do włosów i wiąże je na czubku głowy. Aiden czeka na mnie cierpliwie, nie komentując już więcej mojego wyglądu.
— Co tu robiłyście? — pyta, gdy w końcu do niego podchodzę.
Wzruszam ramionami.
— To był pomysł Jen. Chciała poszpiegować Ivo.
Chłopak marszczy brwi.
— Dlaczego?
Mijamy boisko do futbolu, na którym znajduje się jedynie koszący trawnik pan dozorca. Pogoda znów jest upalna, dlatego trzymamy się jak najbliżej płotu, dającego przyjemny cień. Aiden jak zwykle ubrany jest w czarną, luźną koszulkę i dresowe szorty, ale przecież on we wszystkim wyglada ponadprzeciętnie dobrze. Nie musi się starać ani stroić jak Kyle. Nie jestem ślepa, wiem jaki Woods jest przystojny i myśl, że podoba się Alex w jakimś stopniu mocno mnie poruszyła. Z jednej strony — co mnie to obchodzi? Aiden jest tylko moim przyjacielem. W zasadzie gdyby chciał, mógłby mieć dziewczynę i mi nic do tego. Na pewno nie byłabym do niej wrogo nastawiona, tak jak on był do Kyle'a, oczywiście, że nie. No chyba, że byłaby to Alex Stone, ale Aiden przecież nie mógłby być tak głupi, by się z nią umawiać.
Z drugiej jednak strony czuję dziwną satysfakcję, że tylko ja wiem, jaki Aiden jest naprawdę. Znam wiele jego wad i jeszcze więcej zalet. To nie typowy buntownik, za jakiego ma go ta wywłoka Stone. To człowiek o największym sercu, które uzbrojone jest w niezwykle pokłady determinacji. Nie jest ideałem. Jest szczery do bólu, uparty i ma ten głupi nawyk dogryzania mi co pięć minut, ale go lubię. Lubię Aidena. Uświadamiam sobie nagle, że chyba lubię go bardziej niż powinnam.
— Wiem, że jestem przystojny, ale mogłabyś przestać się na mnie gapić i mi w końcu odpowiedzieć.
Boże. Jaki przypał.
— Jen jest zazdrosna — mówię. — No wiesz, o tę śliczną Rosjankę z warkoczem do tyłka. Jak to jest, że Europejki mają takie długie i zadbane włosy?
— Wiesz, ona na pewno nie farbuje ich co dwa tygodnie na wściekły róż, a to chyba nie jest dla nich zbyt zdrowe — zauważa przytomnie, co jak na faceta jest dość zaskakujące. Aiden jest w ogóle zaskakujący. — Poza tym Jen przesadza. Ivo świata poza nią nie widzi. Możesz jej to przekazać.
Unoszę głowę. Gdy wychodzimy z cienia muszę zmrużyć oczy, by nie oślepnąć od słońca.
— Rozumiem, że czytałeś Cosmo ciotki Laury, które trzyma w toalecie.
Aiden spogląda na mnie z błyskiem w oku.
— No wiesz, ile można czytać etykietę środków do odkamieniania prysznica przy dłuższym posiedzeniu.
— Jesteś obrzydliwy. — Krzywię się.
— Zawsze do usług.
— Widzimy się potem, tak? — Upewniam się, gdy dochodzimy już do mojej furgonetki. — Pan Jenkins był przez telefon dość tajemniczy. Jak myślisz, o co może chodzić?
Aiden opiera się plecami o przyczepę. Chowa dłonie w kieszeniach spodenek i krzyżuje nogi w kostkach.
Wzrusza ramionami w typowy dla siebie sposób.
— Nie wiem — mówi swoim zwyczajnym tonem, ale chyba wyczuwam w nim lekkie podekscytowanie. Wiem, że Aiden pokłada ogromne nadzieje w tym spotkaniu, dlatego liczę, że adwokat ma nam do przekazania wyłącznie dobre wieści. Nie wiem... na przykład, że sprawa w ogóle się nie odbędzie, a Suzie już na zawsze będzie ze swoim bratem, bo Greenley tak po prostu odpuścił.
Nie no, to byłoby zbyt piękne.
Wzdycham pod nosem i otwieram drzwi od strony kierowcy. Furgonetka stoi oczywiście w pełnym słońcu, a ja kocham czuć się jak puszka gotowanych sardynek, dlatego waham się przed wejściem do środka.
— Będzie dobrze — oświadczam stanowczo, choć nie wiem do czego to się właściwie odnosi. Woods patrzy na mnie z boku, ale choć jeszcze przed chwilą do mnie mówił, teraz wydaje się być w zupełnie innym miejscu. Na przykład w sądzie. — Będzie dobrze. — Powtarzam i wchodzę do środka. Umrę tu, zanim w ogóle minę pierwsze skrzyżowanie. Dlaczego ojciec nie pokusił się o kupienie mi jakiegoś samochodu na przykład no nie wiem... z klimatyzacją?
— Parker — Aiden podchodzi do drzwi kierowcy i przytrzymuje je, powstrzymując mnie przed zamknięciem się w tej mikrofalówce. — poczekaj.
Mrużę oczy.
— Pocę się jak świnia i w dodatku śmierdzę śmieciami. Masz pięć sekund.
— Wiesz, że zawsze możesz mi powiedzieć, gdyby one cię nachodziły?
— I co zrobisz? Pobijesz je? — prycham.
Aiden kręci głową.
— Powiem, żeby się odpieprzyły.
— Daj spokój Woods. Masz swoje sprawy, a te dziewczyny to mój problem.
Aiden robi krok do tyłu, pozwalając mi złapać za uchwyt na drzwiach. Zanim jednak udaje mi się je zamknąć, ten wysoki chłopak o najbardziej szarych oczach jakie w życiu widziałam, odpowiada:
— Ty też jesteś moją sprawą. — A potem odchodzi. Tak po prostu, jakby właśnie z jego ust wcale nie padły najromantyczniejsze słowa na świecie.
Wiecie co? Chyba zgłupiałam. Tak. To na pewno ten upał, który zagotował mi mózg i przez to wszystko wydaje mi się, że Aiden mógłby coś do mnie... Cholera, a jeśli to prawda? Odprowadzam go wzrokiem, a kiedy nie odwraca się ani jeden raz, potrząsam głową, próbując wyrzucić z niej te bezsensowne myśli. Woods mnie toleruje tylko ze względu na Suzie i dlatego, że mu pomogłam. To nie jest chłopak chodzący na randki, czy trzymający dziewczynę za rękę na szkolnym korytarzu. To nie jest chłopak, który zostawia milutkie liściki w szafce swojej ukochanej, ani taki który siadałby codziennie tuż obok niej podczas przerwy na lunch i dzieliłby się z nią swoim posiłkiem. Aiden nie interesuje się dziewczynami. Nie i koniec. Przecież wiem to, sama go o to wypytywałam podczas jednej z „nocy szczerości", zanim tajemnica jego pobytu w moim domu wydała się i zanim pół oficjalnie mógł zająć pokój mojego taty. Zapytałam, czy był kiedyś zakochany. Zapytałam, oczywiście, że o to zapytałam. Wiecie co odpowiedział?
— Nie istnieje coś tak idiotycznego jak miłość. To tylko iluzja. Jest dwoje ludzi, którym się wydaje, że są w sobie zakochani, bo ktoś ich okłamał, że tak musi być. Że trzeba się zakochać, mieć rodzinę, dzieci, bo tak przecież jest w tych głupich romantycznych filmach i ludzie są przecież szczęśliwi, no nie? Skoro w telewizji mogą, to dlaczego nie ja? To się dzieje przez chwilę, patrzysz na tę drugą osobę przez różowe okulary, a potem przychodzi przyzwyczajenie, a jeśli się wzięło razem kredyt na dom, to trzeba go razem spłacać. I w dupie z tym, że facet zdradza żonę z sekretarką, że żona ma kochanka, z którym bzyka się gdy mąż wyjeżdża w delegacje i nawet nie wie, że jego kapcie zawsze są ciepłe, nawet jeśli przebywa obecnie w sąsiednim stanie. Nie ma miłości, Sadie. Mój ojciec był skurwielem, ten łajdak Greenley jest skurwielem...
— Mój tata kocha moją mamę. — Przerwałam mu.
— Twój tata kocha wspomnienie o twojej mamie.
— Nie możesz tak mówisz. Nie masz o tym pojęcia.
Aiden westchnął i przewrócił się na bok, a jego twarz oświetliło światło księżyca.
— Może i nie mam. Może twój tata to jakiś wyjątek. Tak czy siak, ja się nigdy nie zakocham.
On się nigdy nie zakocha. Powiedział to niespełna miesiąc temu i nie sądzę, by w tej kwestii miały nadejść jakieś znaczące zmiany. To nie są żadne moje domysły, przecież on to powiedział. To są jego własne słowa. Aiden nie może najpierw deklarować się przeciwnikiem miłości, a potem mówić mi, że jestem „jego sprawą". To po prostu nienormalne.
Z tą myślą przekręcam kluczyk w stacyjce i zanim opuszczam szkolny parking, odklejam koszulkę od miejsca, w którym powinny być moje piersi, ale los postanowił mi ich oszczędzić.
* ♡ *
Cztery godziny później siedzę na tym samym krześle co zawsze i uśmiecham się do sekretarki pana Jenkinsa. Przepraszam, asystentki. Ciekawe, czy pan Jenkins ma żonę. Ciekawe, czy zdradza ją z tą uroczą kobietą o nienagannych włosach i z perfekcyjnym manicure. Dlaczego o tym w ogóle myślę? Wspominanie rozmów z Aidenem robi mi wodę z mózgu.
Albo to faktycznie ten upał.
Woods bawi się moim telefonem. Może to nie najnowszy iPhone, na którego mojego ojca w życiu nie byłoby stać, ale ma przynajmniej dostęp do internetu, czego nie można powiedzieć o komórce należącej do niego samego. Od kiedy kazałam mu założyć Facebooka, notorycznie pożycza ode mnie mój telefon i przegląda jakieś dziwne profile. Zupełnie nie wiem po co.
— Serio Woods? Filmiki z przesłuchań brytyjskiego Mam Talent? — Zerkam na niego z politowaniem, gdy ciszę przerywa jakaś piosenka, którą poprzedza klaskanie widzów. Pochylam się i sprawdzam źródło owej piosenki, a moim oczom ukazuje się jakaś czternastoletnia dziewczyna z gitarą, która śpiewa własną wersję „Girls just wanna have fun". Z lekką zazdrością stwierdzam, że jej wykonanie jest nadzwyczaj dobre, chociaż osobiście przecież się nie znam.
— Ten gościu po prawej jest ostry.
— To Simon Cowell. To taki Gordon Ramsay dla piosenkarzy i piosenkarek.
Woods marszczy brwi.
— Nie kumam — mówi.
— Nieważne. — Przewracam oczami. — Wyczerpiesz mi zaraz cały internet.
— Oddam ci.
— Nie oddasz.
Drzwi otwierają się i staje w nich nasz stary przyjaciel pan Jenkins. Znaczy może z tym przyjacielem trochę przegięłam, ale starości odmówić mu nie można. Ma wciąż tak samo siwe włosy i pomarszczoną twarz. No i jest niski. Muszę przyznać mimo to, że nadzwyczaj dobrze prezentuje się w tym swoim granatowym garniturze, zresztą jak na adwokata przystało. Mężczyzna posyła w naszą stronę serdeczny uśmiech i gestem zaprasza nas do swojego gabinetu.
— W takie dni jak te naprawdę cieszę się, że to biuro ma klimatyzację. — Wita nas, okrażając swoje dębowe, ogromne biurko. Siadamy na przeciwko niego, a mnie nawiedza wspomnienie tego, jak bardzo zdenerwowani byliśmy tu podczas naszej pierwszej wizyty.
— O tak, naprawdę zazdroszczę. W mojej furgonetce nie można doświadczyć takiego luksusu.
— Za pół godziny mam następne spotkanie, także pozwolą państwo, że przejdę do rzeczy — mówi, a ja jak zwykle czuję się dziwnie, gdy słyszę jak pan Jenkins nazywa nas państwem. Znaczy, wiecie, to nic złego. To po prostu śmiesznie brzmi w odniesieniu do różowowłosej szesnastolatki i zbuntowanego pozornie osiemnastolatka. Mężczyzna splata dłonie przed sobą i obdarza nas serdecznym uśmiechem. To wróży bardziej niż dobrze. — Mam dobrą wiadomość. Pani Chew zgodziła się objąć rolę świadka w pańskiej sprawie, panie Woods.
Zaraz, kto?
Marszczę brwi i próbuję zrozumieć o co chodzi. Aiden za to wcale nie wydaje się być zdziwiony.
— Tak podejrzewałem — mówi.
— Początkowo odmówiła, potem chciała złożyć pisemne oświadczenie, jednak udało mi się przekonać ją, że jest to w pewnym sensie jej obowiązek.
Obowiązek?
— Ale co ma do tego mama Kyle'a? — Wyrywa mi się. Patrzę na Aidena, który wlepia wzrok w swoje kolana ewidentnie unikając mojego spojrzenia.
— Pani Chew to przecież opiekunka społeczna przydzielona przez urząd adopcyjny do państwa Greenley. Nie wiedziała pani? — Pan Jenkins odpowiada za Aidena.
— Nie miałam pojęcia...
Wtedy sobie przypominam. Przecież widziałam panią Chew pod domem Aidena pewnego dnia i jeśli wtedy zastanawiałam się co tam robi, tak w świetle kolejnych wydarzeń szybko o tym zapomniałam. Cholera, doznaję nawet jakiegoś objawienia, bo nagle wszystko łączy się w jedną, logiczną całość. Nawet fakt, że Aiden i Kyle spędzali ze sobą w dzieciństwie wiele czasu — widocznie mama Kyle'a musiała zabierać go ze sobą do pracy i poznali się podczas jednej z takich wizytacji. Dlaczego Aiden nigdy mi o tym nie powiedział?
Moje przemyślania przerywają kolejne słowa chłopaka:
— Sęk w tym, że Greenley to naprawdę czarujący bydlak i nie sądzę, by pani Chew powiedziała coś, co mogłoby mu zagrozić. Po prostu nigdy nie dostrzegła niczego, co wydałoby się jej podejrzane, więc...
— Panie Jenkins — przerywam mu i skupiam spojrzenie na podstarzałej twarzy adwokata. — Czy naprawdę nie wystarczą słowa samej Suzie? Przecież jeśli sędzia ją przesłucha, wszyscy dowiedzą się jak Greenley traktował ją i jej starszego brata.
— Suzie została już umówiona na spotkanie z psychologiem, który stwierdzi, czy mała jest zdolna do tego, żeby zeznawać przeciwko swojej adopcyjnej rodzinie. Dzieci lubią zmyślać lub kolorować swoje opowieści. Nie robią tego specjalnie, są po prostu dziećmi. Musimy przygotować się na każdą ewentualność. Nawet na taką w której ława przysięgłych stwierdzi, że Suzie poniosła fantazja.
— A sąsiedzi? — pyta Aiden.
— Tak, mężczyzna o nazwisku Adkins również będzie świadkiem.
Mina chłopaka rzednie.
— Tylko nie on, to jego kumpel. Przychodził do nas przynajmniej dwa razy w tygodniu grać w te cholerne karty. Był przy tym, kiedy...
Aiden zawiesza się, ale wcale nie musi kończyć swojej wypowiedzi. Doskonale wiem, że chodzi o dzień, w którym trafił do szpitala z rozbitą głową i pękniętym żebrem. Podejrzewam, że ten cały Adkins mógł być jednym z tych, którzy Aidena wtedy uderzyli.
Cholera. Mieliśmy tu usłyszeć same dobre wiadomości, a tymczasem wszystko jeszcze bardziej się skomplikowało.
— A czy ja mogę być świadkiem? Chcę być świadkiem — mówię nagle.
Pan Jenkins kiwa głową.
— Oczywiście. Musi być jednak obecny ktoś z rodziców.
— Dobrze. Powiem wszystko co wiem.
Aiden zerka na mnie kątem oka. Nie przestaje zerkać na mnie nawet gdy kilkanaście minut później żegnamy się z mężczyzną i opuszczamy klimatyzowany budynek, w którym mieści się biuro. Zaczynam czuć się niekomfortowo, dlatego gdy w końcu docieramy do mojej furgonetki, na całe szczęście tym razem zaparkowanej w cieniu, nie wytrzymuję i przystaję, marszcząc przy tym brwi.
— O co ci chodzi.
Aiden wzrusza ramionami. Panienko przenajświętsza, widziałam ten gest już tyle razy a wciąż irytuje mnie tak samo.
— O nic — odpowiada.
— Przecież widzę.
— Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Twój ojciec dowie się, że u was mieszkałem.
— Tak, wiem. Jestem pewna — mówię, otwierając drzwi furgonetki.
Woods znów obdarza mnie tym dziwnym spojrzeniem. Wsiada do samochodu i siada na miejscu pasażera. Widzę jednak, że ta sprawa nie daje mu spokoju, bo zamiast pospieszyć mnie z odpaleniem silnika, stwierdza coś najbardziej oczywistego na świecie:
— Twój tata się wścieknie.
— To niczego nie zmienia. Wścieknie się, to prawda, ale jeśli to ci pomoże, jestem gotowa jakoś to znieść.
Aiden wlepia wzrok na blaszany płot znajdujący się przed nami. Na płocie wisi plakietka z napisem „parking tylko dla klientów", ale chłopak zdaje się nawet jej nie dostrzegać. Widzę jak mięśnie jego szczęki drgają delikatnie, ale od razu odwracam wzrok, gdy tylko łapię się na tym, że się na to gapię.
— Wiesz co, Parker...
— Tak?
— Dziwnie się z tym czuję.
Marszczę brwi. Nie do końca rozumiem o co mu tym razem chodzi.
— Z czym znowu? Z tym, że chcę by Suzie w końcu znalazła lepszy dom?
— Tak — odpowiada. — To znaczy, z tym wszystkim ogólnie.
— Boże, ja na prawdę nie umiem cię dziś rozszyfrować.
Chłopak wzdycha.
— Chodzi o to, że... dobra nieważne.
— Skończ, jeśli już zacząłeś. — Nie ustępuję. Będę tu siedziała dopóki Woods się w końcu nie wysłowi. Trudno, jeśli będę musiała przełożyć przez to spotkanie z Moodkillerem, to właśnie tak zrobię.
Na całe szczęście Aiden jednak odrywa wzrok od tego głupiego płotu i przenosi go na mnie. Znów nawiedza mnie to uczucie dyskomfortu, ale przezwyciężam go i nie odwracam spojrzenia.
— Kurwa, po prostu nikt w życiu tyle dla mnie nie zrobił, okej? Nikt nigdy tak po prostu nie poświęcił mi tyle swojego czasu i nie pomógł mi nawet zawiązać butów. Niczego od ciebie nie chciałem, a nawet wręcz przeciwnie, wolałem, żebyś trzymała się z daleka, ale Suzie cię polubiła i gdy ciągle o ciebie pytała, to po prostu nie mogłem jej odmówić. Wykorzystałem fakt, że masz ojca policjanta, którego Greenley wolałby unikać. Byłem dla ciebie wredny, oschły i gdybym był tobą, to sam bym siebie nie lubił. A jednak ty mimo wszystko siedzisz tu i wciąż mi pomagasz, choć nigdy nie będę miał możliwości, by w jakikolwiek sposób ci się odwdzięczyć. Ani za dach nad głową ani za opiekę nad Suzie. Jest mi z tym po prostu dziwnie i nie wiem co mam zrobić. Chyba cały czas czekam aż w końcu powiesz mi, co za to wszystko chcesz — wyrzuca z siebie, przez cały ten czas wędrując wzrokiem od mojej twarzy do widoku za przednią szybą. Wyrzuca to naprawdę dobre słowo. Aiden wygląda, jakby od dłuższego czasu męczył się, by mi to wszystko powiedzieć, a ja nie umiem nic innego, tylko obrócić to wszystko w żart.
— No przecież obiecałeś mi pozbyć się tej rdzy z samochodu. — Uśmiecham się, a Woods widząc to, nieco się rozluźnia.
— No tak...
— Aiden — zaczynam już nieco poważniejszym tonem. — Przyznam, że na początku faktycznie ciężko było cię lubić, ale robiłam to wszystko dla Suzie, nie dla ciebie.
— Robiłam?
Przewracam oczami. Oczywiście, że wyłapał czas przeszły w moich słowach.
— Jak już trafiłeś do szpitala, to sytuacja trochę się zmieniła.
— Było ci mnie szkoda? — pyta nagle. Ma ten dziwny ton, który chyba rozpoznaję.
— Tak. Nadal jest, w pewnym sensie...
— Właśnie tego kurwa nie chciałem.
— Nic na to nie poradzisz. Przecież to nie tak, że się nad tobą lituję! — Nie wiem dlaczego podnoszę głos.
— Nie rozumiesz.
— Oczywiście, że rozumiem, ale to nie ma już najmniejszego znaczenia. Teraz już nie chodzi nawet o to.
Aiden chyba nie pojął moich słów, bo zerka na mnie nagle podejrzliwie.
— A o co?
— Nieistotne.
Przekręcam kluczyk w stacyjce. Głośny ryk starego silnika zagłusza moje myśli. Przecież nie powiem Aidenowi, że chyba się w nim zakochałam, prawda? Nie mogę mu tego powiedzieć. Beznadziejna sytuacja, w której się znalazłam uświadamia mi, że wzdychanie do Woodsa jest chyba jeszcze gorsze, niż wzdychanie do Kyle'a. Kyle był nieosiągalny, ale wciąż pozostawała malutka nadzieja, że moje marzenie kiedyś się spełni — i jak widać, to wcale nie było takie niemożliwe. Aiden natomiast pozostaje w strefie wykluczającej go z jakichkolwiek, nawet najgłupszych myśli dotyczących nas razem.
Nigdy w życiu.
No bo spójrzcie na niego. Przydługie, prawie czarne włosy z grzywką falującą na czole i kręconymi kosmykami nad karkiem sprawiają, że Aiden Woods wygląda jak zwyczajny chłopak z sąsiedztwa. Pewnie takim właśnie chłopakiem by był, gdyby nie jego dzieciństwo. Szarymi oczami patrzy na świat nieufnie, boi się o swoją siostrę, która przez głupie zrządzenie losu stała się jego najbliższą rodziną. Gdyby nie to wszystko, nigdy pewnie nie dowiedziałabym się, że mimo swojej szorstkiej powierzchowności, Aiden Woods ma najpiękniejsze serce, jakie kiedykolwiek miałam okazję poznać w swoim krótkim, szesnastoletnim życiu.
— Może faktycznie lepiej mi tego nie mów.
* ♡ *
Dokładnie pamiętam, gdy byłam na tym placu zabaw po raz ostatni. To był ten dzień, w którym Suzie huśtała się obok mnie i opowiadała mi o ulubionych piosenkach Aidena. Wciąż nie mogę uwierzyć, że kazał jej śpiewać mi Umbrellę Rihanny, ale gdzieś z tyłu głowy muszę jednak przyznać, że słowa zawarte w tym utworze wcale nie są aż tak... głupie. W zasadzie wcale nie są głupie. Nie jestem największą fanką Rihanny, nigdy nie byłam, ale od tamtego dnia ta piosenka kojarzy mi się wyjątkowo dobrze.
To był również ten dzień, w którym Woods mnie pocałował. Cholera, wtedy bardziej przejęłam się Kyle'm i faktem, że to wtedy zobaczył. Stres związany z utratą „miłości mojego życia" zupełnie przyćmił fakt, że to się w ogóle wydarzyło. Znaczy, oczywiście myślałam o tym trochę, ale chyba bardziej byłam wtedy o to zła, niż mogłabym przypuszczać. Gdyby Aiden pocałował mnie teraz... Panienko przenajświętsza, chyba umarłabym z wrażenia.
Przemyślałam to. Przemyślałam i z pełnym przekonaniem muszę przyznać się przed samą sobą, że Woods jest mi bliższy niż powinien. I że to nie jest zwykła sympatia i odruchy litości. Siedząc na jednej z huśtawek i czekając na Moodkillera przypominam sobie wszystkie te chwile, których mogłam wcześniej nie zauważyć, a które najpewniej przyczyniły się do tego co teraz czuję.
Jego płacz w furgonetce? Boże, siedziałam mu na kolanach i praktycznie płakałam razem z nim! Nasze wspólne noce w moim pokoju? Rozmowy ciągnące się do późnych godzin? Fatalna impreza, po której wylądowałam na stacji benzynowej? Ucieczka przed w-fem i rozmowa w składziku woźnego? Dni spędzone w szpitalu? Przepychanki w sypialni mojego taty...?
Do zachodu słońca zostało około pół godziny. Chwytam oburącz łańcuchy huśtawki i odchylam się do tyłu. Powietrze wciąż jest nieznośnie gorące, ale dzięki słońcu moja skóra wyjątkowo przybrała przyjemny, nieco ciemniejszy odcień. Do końca roku szkolnego pozostało szesnaście dni, do balu tylko dziewięć. Miałam iść na ten bal z Kyle'm, ale w obecnej sytuacji... cóż. Moja ostatnia impreza skończyła się niezbyt sympatycznie, więc może nie powinnam zawracać sobie głowy czymś takim jak szkolne bale. Z jednej strony szkoda, w końcu Jen została zaproszona przez Ivo...
— Cześć. — Słyszę nagle za swoimi plecami. Pochłonięta myślami, zupełnie nie zauważyłam, że ktoś zbliża się do placu zabaw. Zanim obracam się by zobaczyć kim jest mój tajemniczy, internetowy przyjaciel, uśmiecham się do siebie. Doskonale znam ten głos.
— Wiedziałam, że to ty — mówię, wzrokiem odprowadzając chłopaka na huśtawkę obok mnie. To ta sama, na której siedziała wtedy Suzie.
— Naprawdę? — Unosi brwi, zdziwiony moją odpowiedzią. Pewnie nie tego się spodziewał. Sądził raczej, że zszokowana nie będę mogła wydobyć z siebie głosu. Tymczasem kiwam głową, a na mojej twarzy nie widać ani grama zdziwienia.
— Znaczy, jak dobrze wiesz, dość długo wierzyłam, że jesteś Aidenem Woodsem, ale potem dodałam dwa do dwóch i wyszedłeś mi ty.
Chłopak uśmiecha się i wypuszcza powietrze z płuc. Chyba się stresuje. Zupełnie nie rozumiem dlaczego.
Obserwuję go jak drapie się po karku. Ma na sobie czarną koszulkę z logo NASA na piersi. Tę samą, którą miał dziś w szkole. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że to on okazał się Moodkillerem. To naprawdę niesamowite.
— To twoje dwa plus dwa wynosi niestety pięć, bo to trochę nie do końca ja.
Czekajcie, co?
— Nie rozumiem.
— Na początku to byłem ja. No i trochę po środku. I teraz na końcu to też byłem ja. Ale nie zawsze. Powiem ci wszystko, ale najpierw powiedz mi: jak odgadłaś, że może chodzić o mnie?
Marszczę brwi. Nie do końca podoba mi się myśl, że przez rok rozmawiałam nie z jedną, a z dwiema osobami. Przełykam jednak pytanie, które ciśnie mi się na usta i zamiast tego odpowiadam nieco ciszej:
— No po pierwsze, nie lubisz Kyle'a, znaczy, to mogło trochę zmylić, bo przez cały czas wydawało mi się, że jesteście przyjaciółmi, dlatego dopiero ostatnio odgadłam, że to ty. Po drugie czasami wydawało mi się, że znasz mnie lepiej, niż to okazujesz. Zawsze mnie broniłeś, a nawet stanąłeś po mojej stronie. No i po trzecie i najłatwiejsze... Moodkiller. Mood Killer. MK. Michael Knight. Na to wpadłam już na samym końcu.
Michael uśmiecha się i kiwa głową. Promienie zachodzącego słońca sprawiają, że jego blond włosy przybierają złoty odcień. Jest opalony, w przeciwieństwie do wszystkich jego kolegów z kółka naukowego. Sean, Patrick, Roy i oczywiście Kyle po prostu spędzają swój cenny czas na nauce, nie marnując go na spotykanie się z dziwnymi laskami w centrum miasta, a opuszczony plac zabaw to z pewnością nie jest obiekt ich zainteresowania w środowy wieczór.
— Doskonale pamiętam dzień, w którym przefarbowałaś włosy — mówi chłopak, a ja zastanawiam się co to ma z nami w ogóle wspólnego. Mimo to nie przerywam mu. — Chciałem do ciebie podejść i powiedzieć, że wyglądasz całkiem spoko, ale uprzedziła mnie Jennifer i... stchórzyłem.
— To był pierwszy dzień naszej przyjaźni — wtrącam mimochodem, a Michael kiwa głową.
— Taa... — Zawiesza się. — To śmieszne, bo od kilku dni układam w głowie jak ci to wszystko po kolei wytłumaczyć, a teraz, kiedy siedzę obok, mam w głowie pustkę. Znaczy... nie wiem jak to powiedzieć, żebyś mnie źle nie zrozumiała.
Posyłam Michaelowi pokrzepiający uśmiech.
— Szybko — Żartuję, by rozładować trochę atmosferę.
— Mam nadzieję, że mnie za to nie znienawidzisz.
Chłopak oplata ramionami łańcuchy huśtawki i wlepia wzrok w wydeptaną ziemię pod stopami, a gdy zaczyna swoją opowieść... wszystko się zmienia.
* ♡ *
Przepraszam.
Nie mam nic na swoją obronę, ale wynagradzam Wam czas oczekiwania tymi siedmioma tysiącami słów, które pisałam kilka ostatnich miesięcy. Trwająca pandemia przysparza mi dużo więcej pracy, ale jeśli mam być szczera — czas, który minął od kwietnia to najlepszy czas mojego życia.
Po pierwsze dostałam awans. Awans, o który walczyłam przez rok i który pozwala mi w końcu realizować marzenia.
Po drugie poznałam prawdziwą miłość. To historia jak z książek Nicholasa Sparksa, więc nic więcej nie zdradzę, bo kto wie — może kiedyś ją opiszę.
Nie obiecuję poprawy. Kolejny rozdział będzie krótszy, będzie to tylko historia Michaela, której po prostu nie chciałam już tutaj upychać, plus wciąż chcę zachować tę nutkę tajemniczości co do tego jak to się wszystko właściwie wydarzyło. Chcę w końcu zakończyć tę opowieść. Znaleźć czas na napisanie drugiej części do której od dawna mam okładkę, która będzie smutniejsza, na którą pomysł mam już od pierwszego rozdziału tej opowieści.
Kocham tych, którzy wytrwali, którzy regularnie pytali mnie, kiedy w końcu będzie rozdział, którzy dopingowali mnie w napisaniu go. To dla Was tu wciąż jestem ❤️
Wszystkiego dobrego! ❤️
~ morelovve 🌸
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro