Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień, w którym mam dwa zawały

Okres to najgorsze, co w środku nocy może spotkać dziewczynę. No dobra, może poza włamywaczem albo seryjnym mordercą. W każdym razie ból, który zbudził mnie kilka minut po północy, jest nie do opisania i chociaż od tego czasu minęła już godzina, to wciąż zwinięta w kłębek nie potrafię znów zasnąć.

W apteczce, jak na złość, nie ma żadnych proszków i obwiniam o to wieczorne migreny ojca. Nie wytrzymam do rana. Do bólu dołączyły nudności i jeśli zaraz czegoś nie wezmę, to po prostu umrę. W moim śmiesznym miasteczku coś takiego jak całodobowa apteka nie istnieje; zresztą nawet nie miałabym czym do niej pojechać. Jeszcze po szkole modliłam się o cud, gdy próbowałam odpalić toyotę chyba ze trzy razy. Musiałam jednak pogodzić się z faktem, że cuda się nie zdarzają, a już na pewno nie mnie.
Boli jak cholera. Boli tak, że czuję zimny pot spływający po plecach. Jeśli teraz wsiądę na rower, to za dwadzieścia minut dotrę do stacji benzynowej przy wyjeździe z Berkeley City, na drodze stanowej numer trzynaście. Wystarczy nagły skurcz, by podjąć decyzję. Teoretycznie ojciec zakazał mi wychodzić z domu o tej godzinie, tym bardziej gdy jest na służbie. Praktycznie jednak mam już szesnaście lat i przypadłość, której żaden mężczyzna nie chciałby znosić regularnie co miesiąc.

Rower i ja to niezbyt dobre połączenie. Nie to, że nie umiem jeździć. Po prostu dawno tego nie robiłam przez swoją nienawiść do sportu. Ścieram kurz z kierownicy i siodełka. Próbuję nie patrzeć na wściekle różową ramę jednośladu, który pamięta jeszcze czasy mojej fascynacji lalkami Barbie.

Śpiące miasto pachnie padającym cały dzień deszczem. Jest też dość chłodno, jednak całkiem przyjemnie jak na kwiecień. Mijam samochody zaparkowane przy drodze, wpatruję się w zasłonięte okna domów i próbuję nie myśleć o tym, jak bardzo boli mnie brzuch. Kilka latarni mruga niepewnie, uświadamiając mi, że obejrzałam w życiu zbyt wiele horrorów. Może to był zły pomysł? Może mogłam po prostu zadzwonić do ojca i poprosić go, by podrzucił mi coś przeciwbólowego, gdyby akurat miał okazję przejeżdżać przez nasze osiedle?

Na szczęście nie napotykam po drodze nic podejrzanego. Poza szopem myszkującym w czyimś śmietniku. Czuję ulgę, gdy w końcu dostrzegam światło oświetlające niewielką stację benzynową, za którą nie ma nic prócz drzew. Opieram rower o puste kanistry i dopadam drzwi sklepu, chcąc jak najszybciej ulżyć sobie w cierpieniu.

Tabletki, tampony i mała butelka wody mineralnej. To wszystko, co potrzebne mi dziś do szczęścia. Podchodzę do lady, ale nikogo przy niej nie ma. Po dłużącej się minucie zaczynam się już delikatnie niecierpliwić.

Chrząkam głośno. Nic. Chrząkam po raz drugi, lecz to wciąż nie przynosi rezultatu.

– Halo? – wołam w przestrzeń. Spoglądam w miejsce, gdzie znajduje się kamera. Czerwona dioda miga złowieszczo, ale to nie tak, że przez głowę przeszła mi szalona myśl, by po prostu wyjść bez zapłacenia za to wszystko. To po prostu odruch, jakby osoba po drugiej stronie patrzyła na mnie, świetnie się przy tym bawiąc. Przełykam ślinę. Znów podświadomość podsuwa mi głupie wizje rodem z horrorów. Głęboki wdech, Sadie, policz do trzech. – Halo! Przepraszam?

Wciąż nic. Ciszę przerywa tylko agregat lodówki stojącej w rogu, z której przed chwilą wyciągnęłam zimną butelkę wody. W pewnej chwili nawet i ona wydaje z siebie dziwny dźwięk, po czym milknie zupełnie, a ja zaczynam się zastanawiać, czy faktycznie tak bardzo potrzebuję tych tabletek.

Cholera. Czy mama na początku swojej choroby też miała wrażenie, że słyszy w głowie głosy? Takie jak ja teraz? Ten bliżej nieokreślony szmer dochodzący z powietrza? Panienko Przenajświętsza, nie chcę trafić do wariatkowa. Jeśli tylko bym o tym komuś powiedziała, lekarze już szykowaliby dla mnie pokój bez klamek. Choroby psychiczne są przecież genetyczne, a już na pewno schizofrenia...

Dzięki wielkie. Do tej pory żyło mi się całkiem dobrze z moją pozorną normalnością.

Szmer z cichego robi się nagle nieco głośniejszy. Na tyle wyraźny, że oddycham z ulgą, bo jestem pewna, że dochodzi zza lekko uchylonych drzwi z okrągłym weneckim lustrem po prawej stronie. Jeśli to to, o czym myślę, idę jutro zagrać w Powerball. Znaczy powiem tacie, żeby za mnie zagrał, bo brakuje mi jeszcze dwóch lat, by móc legalnie wysyłać losy na loterię.

Wolnym krokiem podchodzę do przejścia oddzielającego sklep od zaplecza. Może nie powinnam tego robić, ale do cholery jasnej, boli mnie brzuch i chcę w końcu zapłacić za zakupy.

– Halo? – wołam po raz kolejny, tym razem stojąc w progu niewielkiego pomieszczenia, zastawionego po sufit zgrzewkami napojów gazowanych, płynami do spryskiwaczy, a także kartonami papierosów. Robiąc krok do przodu, czuję się jak w jednym z filmów, które tak namiętnie oglądam wieczorami. Wąski korytarz kończy się przejściem w lewo i gdy tylko dochodzę do miejsca, gdzie znajduje się toaleta dla personelu, dostrzegam kolejne malutkie pomieszczenie, w którym ktoś zmieścił zlew, stolik, minilodówkę i krzesło.

I tu zaczyna się najlepsza część.

Na stoliku dostrzegam talerzyk z niedokończoną kanapką z wyschniętym serem. Obok stoi pusty kubek, a przed nimi leży głowa śpiącego chłopaka. Jest nim nie kto inny, jak mój ulubiony kolega – Aiden Woods. Nie pomyliłam się. Szmer, który z początku wzięłam za swoją chorobę psychiczną, to najzwyklejsze w świecie chrapanie.

Czy to jest w ogóle zgodne z prawem pracować w nocy, a potem w dzień normalnie chodzić do szkoły?

– Nie śpij, bo cię okradną. – Szturcham Aidena w ramię, a ten zrywa się nagle, po czym zdezorientowany rozgląda się dookoła. Do jego policzka przykleiło się kilka okruszków chleba, a on sam wygląda zupełnie inaczej w białym polo w pionowe, granatowe paski z logo stacji benzynowej niż w ubraniach, w których prezentuje się na co dzień. Szczerze mówiąc, z tej perspektywy jest nawet całkiem przystojny, ale to pewnie wina hormonów chwilowo spaczających moje postrzeganie płci męskiej.

– Kurwa. – Woods odruchowo spogląda na nadgarstek, na którym jednak nic nie ma. – Która godzina? Co ty tu robisz?

Wyciągam telefon i zerkam na wyświetlacz.

– Pierwsza czterdzieści. Przyszłam na spacer – ironizuję.

– Kurwa.

Aiden mnie mija i wybiega z zaplecza, a ja z braku lepszego pomysłu podążam za nim. Staję w pewnej odległości od lady i obserwuję, jak Woods gorączkowo przelicza zawartość kasy, rozgląda się dookoła w poszukiwaniu brakującego towaru, a także przewija szybko nagranie z monitoringu z zewnątrz, by sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie zatankował dziś na jego koszt. Kiedy kilka minut później zyskuje pewność, że jakimś cudem wszystko jest w porządku, na jego twarzy dostrzegam czystą ulgę i nie mam pojęcia dlaczego, ale ta ulga udziela się również mnie. Zupełnie jakbym i ja była odpowiedzialna za tę stację benzynową.

Chłopak zamyka oczy, bierze głęboki oddech i po raz setny przeczesuje włosy palcami. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że Aiden Woods właśnie prawie umarł ze strachu, a ja byłam tego świadkiem.

Co tam, cholera, chyba nawet uratowałam mu skórę.

Gdy w końcu do niego dociera, że jego brak odpowiedzialności nie pociągnie za sobą żadnych konsekwencji, odwraca się w moją stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a potem zerka na moje nieszczęsne zakupy, wciąż leżące na ladzie.

– To wszystko? – pyta.

Podchodzę bliżej, a moje policzki na milion procent są już całe czerwone. Kupowanie tamponów przy obcym sprzedawcy to normalka. Kupowanie ich przy chłopaku ze szkoły to jednak szczyt zażenowania.

– Na pewno wszystko okej?

Widzę to. Jeszcze przed chwilą mina Aidena była całkiem neutralna, ale moje pytanie sprawia, że w ułamek sekundy chłopak uruchamia swój mechanizm obronny i przybiera typową dla siebie maskę chłodu i obojętności.

– Nie twój interes. Sześć dolarów i dwadzieścia dziewięć centów.

Ej, jak to nie mój interes. Gdyby nie ja, Aiden wciąż spałby sobie w najlepsze, może nawet i do rana. Dlaczego on musi być paskudnym dupkiem nawet w takiej chwili?

– No nie wiem, oczekiwałam jakiegoś miłego słowa w stylu „dziękuję".

– Dziękuję. Sześć dolarów i dwadzieścia dziewięć centów.

Aha. Czyli to szczyt jego możliwości. Dobre i to.
Moje ręce odruchowo wędrują do kieszeni ulubionej wiosennej kurtki. Kiedy okazuje się pusta, zaczynam klepać się po tyłku, sprawdzam też przednie kieszenie spodni, a nawet upewniam się, czy przypadkiem nie schowałam portfela w bluzie, lecz wszystko na nic. Możliwości są dwie: albo skupiona na cierpieniu zostawiłam pieniądze na stole w kuchni, albo portfel wypadł mi gdzieś po drodze.

Cholera. W środku był majątek mojego życia w postaci trzech banknotów pięciodolarowych, więc trochę mi jednak szkoda.

– Płacisz czy tak będziemy stać i się na siebie gapić? – pyta Aiden, gdy przez moment nieruchoma wpatruję się w niego i zastanawiam, jak powiedzieć, że w zasadzie to bardzo bym chciała, ale nie mam jak uregulować rachunku.

– Kurde, chyba zgubiłam kasę – wyrzucam z siebie drżącym głosem i znów nerwowo sprawdzam wszystkie kieszenie. Tylko Sadie Parker ma w życiu takiego pecha. Znacie może osobę, której notorycznie wieje wiatr w oczy? Nie? To już znacie. – Ja naprawdę potrzebuję tych tabletek, mogę zapłacić ci jutro w szkole? – pytam niepewnie, a potem się poprawiam. – Znaczy dzisiaj.

– Gdybym lubił sponsorować zakupy wszystkim mieszkańcom Berkeley City, to otworzyłbym fundację. Płacisz teraz albo spadaj.

Marszczę brwi.

– Chyba właśnie uchroniłam cię przed zbankrutowaniem. Naprawdę to taki problem, żebym oddała ci kasę w szkole?

– Powiedziałem już „dziękuję". Znalazłaś się tu i pomogłaś mi zupełnym przypadkiem, więc nie czuję się zobowiązany, by być jakimś twoim dłużnikiem.

– Nie każę ci być dłużnikiem. Mógłbyś być po prostu odrobinę milszy. – Wzdycham. – Posłuchaj, miałam ciężki dzień, zepsuł mi się samochód, dostałam okres i zgubiłam port...

– Współczuję i witam w klubie ludzi mających za sobą ciężki dzień.

Wciągam powietrze przez nos, próbując zachować resztki spokoju. Chyba nigdy nie dogadam się z Aidenem. Nie dalej jak siedem godzin temu zdołałam nakłonić go do tego, żeby nam pomógł, więc dlaczego teraz nie umiem przekonać go do tego, by pozwolił mi zapłacić później?

Pieprzony dupek.

– Jesteś najbardziej egoistyczną osobą, jaką w życiu poznałam – cedzę przez zęby.

Aiden jednak nie wygląda, jakby poczuł się urażony. Przenosi ciężar z jednej nogi na drugą i patrzy na mnie swoim typowym, pozbawionym emocji wzrokiem.

– Dobra, weź to, ale jutro oddajesz mi dychę. Wiesz, odsetki.

Otwieram szeroko oczy, bo nie dowierzam, że wpadł na coś tak niedorzecznego.

– Chyba jesteś śmieszny.

Unosi brew.

– Albo to, albo spadaj. Nie będziesz nazywała mnie egoistą.

Ha, czyli jednak zabolało.

Zaciskam pięści, po czym zabieram z lady tabletki, tampony i wodę. Nie wytrzymam tu ani chwili dłużej, a jutro wsadzę mu te dziesięć dolców w dupę. Najwyżej dostanę drugą karę. Co tam można jeszcze u nas remontować? Toaletę na trzecim piętrze?

– Nienawidzę cię – burczę pod nosem, gdy docieram do drzwi.

Aiden chrząka, na co odruchowo się odwracam, choć po chwili bardzo tego żałuję.

– Uprzedzam, że jeśli komuś powiesz, że tu pracuję, to pożałujesz.

Wal się, Aiden.

– Jasne.

* ♡ *

Jestem tak niewyspana, że gdy docieram do klasy od trygonometrii, ledwo widzę na oczy. Dobrze, że odwołali nam dziś WF, bo na milion procent i tak bym z niego uciekła. Boli mnie głowa, nabawiłam się kataru od tych nocnych przejażdżek, a rano musiałam przeprosić się ze swoimi starymi spodniami, bo przez okres strasznie spuchłam. W dodatku trochę zaspałam i w konsekwencji nie zdążyłam zjeść śniadania.

Na szczęście tata wrócił ze służby przed moim wyjściem, więc mogłam przekazać mu radosną nowinę o zepsutej furgonetce, a także wybłagać od niego te zasrane dziesięć dolców. W drodze powrotnej ze stacji naprawdę intensywnie się rozglądałam, próbując znaleźć swój ukochany portfel, ale prawdopodobnie jakiś bezdomny wzbogacił się o mój majątek życia. Jakby tego było mało, mama Jen chyba postawiła sobie za cel zeswatać z kimś mojego ojca, bo dziwnym trafem tematem numer jeden dzisiejszego poranka stała się Harriett – na oko trzydziestoletnia córka pastora, która miłością silną i czystą darzy wszystkie koty z okolicy.
Oczywiście nie mam nic do Harriett, ale mam uczulenie na koty. Tak że odpada.

– Panna Parker.

Podnoszę głowę. Na trygonometrii czuję się jak na debacie na temat ustawienia śmietników miejskich w pewnej małej miejscowości w środkowej części Chin. Niby to jest potrzebne, ale po co. Nie ogarniam tych wszystkich wzorów, a w dodatku za każdym razem zadaję sobie pytanie, czy kiedykolwiek przyjdzie taki dzień, w którym faktycznie przyda mi się ten sinus, cosinus, srangens i cotangens.
Tata twierdzi, że nie, a ja mu wierzę. W końcu jest dorosły.
Profesor Chandra patrzy na mnie wzrokiem mówiącym jedno – właśnie padło jakieś pytanie, a ja go nie słyszałam. To, że mam przechlapane, jest tak pewne jak to, że Gwiazdka przypada w grudniu. Nie bez powodu nauczyciel trygonometrii ma ksywę Snape. Nikt go nie lubi, a i on w zasadzie też nie pała do nikogo miłością. Tak sobie żyjemy w symbiozie, potęgując negatywną aurę dookoła.

– Słucham? – rzucam głupio, czując się zobowiązana do przerwania tej niezręcznej ciszy.

– Widzę, że się nudzisz, więc poprosiłem, abyś przeszła się do klasy trzysta dwanaście i przyprowadziła do nas naszą szkolną gwiazdę.

Oddycham z ulgą. To niepojęte – nie uważałam na lekcji i nie dostałam za to nagany. A jeszcze nie dalej jak wczoraj twierdziłam, że cuda się nie zdarzają.

– Ma pan na myśli Roberta Campbella? – upewniam się. Robert Campbell to kapitan szkolnej drużyny lacrosse, dlatego gdy słyszę „szkolna gwiazda", to właśnie jego twarz staje mi przed oczami.

Profesor Snape wzdycha z irytacją, jakbym powiedziała największą niedorzeczność świata.

– Nie. Przyprowadź Kyle'a Chew. Ma przedstawić nasz nowy matematyczny projekt. Pani McDowell o wszystkim wie.

Wybiegam z sali, zanim nauczyciel zdąży wypowiedzieć „trygonometria", ale gdy jestem już w połowie drogi, uświadamiam sobie, w jak niekorzystnej sytuacji właśnie się znalazłam.

No bo tak – wyglądam jak spuchnięta buła, mam podkrążone oczy, rano nie zdążyłam umyć włosów, więc potraktowane suchym szamponem sterczą mi teraz na wszystkie strony. No i leci mi z nosa. W takim stanie mam stanąć przed Kyle'em i jeszcze się do niego odezwać? Z jednej strony to kolejna okazja, by przypomnieć mu o moim istnieniu, z drugiej jednak, cholera jasna, dlaczego w takich chwilach zawsze muszę wyglądać koszmarnie?

Sala trzysta dwanaście to sala od języka angielskiego. Staję przed drzwiami i zanim podniosę dłoń, by zapukać, sprawdzam, jak znośny jest mój oddech. Wiem, że powalę Kyle'a swoją prezencją, nie chcę więc dokładać sobie więcej nieszczęść. Przełykam ślinę i w końcu zbieram się na odwagę, by wejść do klasy i zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem.

Dobra, Sadie, skończ już dramatyzować.

– Dzień dobry, profesor Chandra prosi Kyle'a. Podobno to jest ustalone czy coś – mówię drżącym głosem, wyłamując sobie po kolei wszystkie palce. Może i jestem odważna, mam różowe, rzucające się w oczy włosy, kolczyk w nosie, opinię dziwaczki i wszystko gdzieś, ale z drugiej strony właśnie stoję przed grupą czwartoklasistów, wśród których znajduje się miłość mojego życia. Każdy by się zdenerwował.

Ledwo pani McDowell pozwala Kyle'owi wyjść, a on już otwiera mi drzwi. Prawdziwy dżentelmen. Wychodzę przed nim, czując, jak serce zapierdziela mi z prędkością światła. Błagam, tylko mi się nie przyglądaj, Kyle, wyglądam jak śmierć.

– Ciężka noc? – zagaduje, gdy tak przemierzamy szkolny korytarz.

Jęczę w duchu.

– Jest aż tak źle? – Posyłam mu blady uśmiech.

– Nie, po prostu wyglądasz na trochę zmęczoną.

Trochę. A to dobre. Przecież ja padam na twarz.

– Jakoś tak... – Moja wymijająca odpowiedź musi mu w zupełności wystarczyć. Ja wiem, że Kyle jest taki miły, sympatyczny i wychowany, ale przecież nie będę opowiadać mu, że mam okres.

– Słuchaj, Sadie... – Przystaje nagle, co zauważam chwilę później. Odwracam się do niego, nie wierząc, że w ogóle pamięta moje imię, ale dopiero jego kolejne słowa mnie szokują. – Co robisz dziś wieczorem? Znaczy... jest piątek, pomyślałem, że może poszłabyś ze mną do kina...

To się nie dzieje naprawdę. Czy Kyle właśnie zaprosił mnie na randkę i nawet trochę się przy tym zdenerwował? Muszę się uszczypnąć. Jestem bardziej niż pewna, że to jakiś żart. Że zaraz zza rogu wyskoczą Vivienne Campbell z Alex Stone i zaczną wyzywać mnie od wariatek, dziwaczek, grubasek i co tam im jeszcze przyjdzie do głowy, po czym kpiąco zapytają, jakim cudem mogłam pomyśleć, że ktoś taki jak Kyle Chew zechce umówić się z kimś takim jak ja.
Im dłużej jednak stoję z rozdziawioną paszczą i wpatruję się w chłopaka naprzeciwko, tym bardziej uświadamiam sobie, że za rogiem wcale nie czeka horda głupich idiotek, gotowych nagrać tę żałosną scenę. Muszę zmierzyć się z faktem, że na korytarzu jestem z Kyle'em całkiem sama oraz że właśnie spełniają się wszystkie moje sny.

– Więc jak?

Jen umrze, gdy jej o tym opowiem. To Kyle Chew i okazja, która może się już więcej nie powtórzyć.

– Nie mam żadnych planów – wyduszam z trudem, bo moje gardło zrobiło się nagle nadzwyczaj suche. Szlaban od ojca? Przecież to Kyle.

– Świetnie. To podjadę po ciebie po siódmej? Podeślesz mi potem adres. – Uśmiecha się do mnie, poprawia plecak na ramieniu i jak gdyby nigdy nic rusza w stronę klasy do trygonometrii.

Cholera.

Przełykam ślinę, w osłupieniu wpatrując się w tył jego głowy.

Idę na randkę z Kyle'em.

Na. Randkę. Z. Kyle'em.

– Idziesz? – Jego głos przebija się przez fajerwerki szalejące w mojej głowie. Jestem w stanie jedynie nią kiwnąć, a potem ruszyć w ślad za miłością mojego życia.

Randka. Umówiłam się właśnie na randkę. Randka Sadie, przecież to oksymoron.

Tylko jak powiem o tym tacie?

* ♡ *

UŻYTKOWNIK @Pinkgirl🌸JEST TERAZ DOSTĘPNY!

12:37
@Pinkgirl: Mam nadzieję, że nie jesteś obrażony.
@Pinkgirl: Wczoraj byłam trochę rozchwiana emocjonalnie i zrzucam wszystko na hormony. Nie bądź zły. Tak naprawdę nie chcę, żebyś się walił
@Pinkgirl: Szczególnie że mam Ci coś ważnego do powiedzenia. Plus muszę zapytać o radę.

UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷JEST TERAZ DOSTĘPNY!

12:38
@Moodkiller: Dajesz, maleńka.
@Pinkgirl: O, super, jesteś.
@Pinkgirl: Nadal uważasz, że Kyle Chew jest lamusem?
@Moodkiller: Oczywiście 🙃
@Pinkgirl: A mogę cię o coś zapytać i odpowiesz mi szczerze?
12:40
@Moodkiller: Jeśli to pytanie nie będzie dotyczyło tego, jak się nazywam, to jasne.
@Pinkgirl: Nie, nie będę Cię już o to pytać, przyrzekam
@Moodkiller: I tak nie wierzę.
@Pinkgirl: Dobra, mniejsza
@Pinkgirl: Powiedz mi
12:45
@Moodkiller: Chyba się nigdy nie doczekam tego pytania.
@Moodkiller: Co mam Ci powiedzieć?
12:47
@Pinkgirl: Sorki, profesor Allen prawie przyuważyła, że mam telefon pod ławką
@Pinkgirl: Powiedz mi
@Pinkgirl: Tylko mnie nie wyśmiej
@Pinkgirl: Bo ja tak pomyślałam
@Pinkgirl: Ty wiesz jak ja wyglądam, kim jestem i jaką mam w tej szkole opinię, a mimo wszystko wciąż ze mną rozmawiasz i jakby nie patrzeć czasami nawet mam wrażenie, że choć Cię nie znam, to jednak wiem o Tobie prawie wszystko, no i że Ty mnie nawet trochę lubisz
@Pinkgirl: Piszemy od roku i uwierz, że powierzam Ci większe sekrety niż nawet Jen
@Pinkgirl: I myślałam, że kiedy powiem Ci kto mi się podoba, to będę miała jakieś takie Twoje wsparcie, cokolwiek. Na pewno nie myślałam, że zaczniesz wyśmiewać mój gust
@Pinkgirl: I teraz moje pytanie
@Pinkgirl: Czy Ty jesteś zazdrosny?
12:53
@Pinkgirl: Halo?
12:56
@Moodkiller: Serio chcesz znać odpowiedź?
@Pinkgirl: Serio.
12:58
@Moodkiller: Dobra, tak szczerze, to trochę. Trochę jestem zazdrosny.
@Pinkgirl: WIEDZIAŁAM!!!
@Moodkiller: Cieszę się.
@Pinkgirl: To nielogiczne
@Pinkgirl: Znaczy ja nawet nie rozumiem jak mogłabym się komukolwiek podobać
@Moodkiller: No Megan Fox to Ty nie jesteś, to akurat prawda.
@Pinkgirl: Z Ciebie za to żaden mistrz podrywu
@Moodkiller: Ale jakbym miał Cię porównać do jakiejś aktorki to...
@Moodkiller: Chyba Saoirse Ronan. Taka Saoirse w różowych włosach.
@Pinkgirl: Przecież ona jest chuda jak patyk
@Moodkiller: Błagam, nie zaczynaj. Jest ładna.
@Pinkgirl: Czyli według Ciebie ja jestem ładna?
@Moodkiller: Tego nie napisałem.
@Pinkgirl: Ale Ci się podobam
@Moodkiller: Tego też nie napisałem!
@Pinkgirl: Napisałeś, że jesteś zazdrosny o Kyle'a
@Moodkiller: Pozwól, że Ci to wytłumaczę, Sadie. Nie jestem zazdrosny o Kyle'a. Jestem zazdrosny o czas, który mogłabyś spędzać na rozmowach ze mną, a spędzasz na myśleniu o nim.
@Pinkgirl: Kumam
@Pinkgirl: Chyba
1:04PM
@Moodkiller: Mówiłaś, że chciałaś jakąś radę.
@Pinkgirl: Chyba już nie chcę
@Moodkiller: Dlaczego?
@Pinkgirl: Po prostu, poradzę sobie
@Moodkiler: Sadie, czy Ty masz okres?
@Pinkgirl: T A K
@Pinkgirl: Dlatego mógłbyś powiedzieć mi coś miłego. W tej chwili nawet nie wiem, czy to z Saoirse to był komplement, czy co
@Moodkiller: Komplement.
@Pinkgirl: Od razu mi lepiej
@Pinkgirl: No dobra
@Pinkgirl: W co według Ciebie powinnam ubrać się na pierwszą randkę?
@Moodkiller: O cholera, a kto jest takim samobójcą?
@Pinkgirl: No przecież Kyle! Nie pisałam Ci?
@Moodkiller: Jakoś Ci to chyba umknęło ;)
@Pinkgirl: Jezu, nienawidzę tej emotki
@Pinkgirl: Ale serio
@Pinkgirl: Rozważam jeansy i sweterek, a na to moja ulubiona katana
@Moodkiller: Sadie
@Pinkgirl: ALBO czarne rurki, plus ten T-shirt, który mi kupił. Myślisz, że pomyślałby o mnie, że jestem wariatką?
@Moodkiller: Przecież i tak wszyscy tak o Tobie myślą, hehehehe.
@Pinkgirl: Serio jesteś zazdrosny
@Moodkiller: Kurde.
@Moodkiller: Ubierz się tak, żeby Ci było wygodnie. Bądź sobą.
@Pinkgirl: Myślisz?
@Moodkiller: Wiem to. Ale już proszę, nie chcę gadać o tym lamusie.
@Moodkiller: Co robisz?
@Pinkgirl: Udaję, że bardzo interesuje mnie układ rozrodczy płazów
@Moodkiller: Wspaniale.
@Moodkiller: A co robiłaś wczoraj wieczorem? Myślałem, że się do mnie odezwiesz.
@Pinkgirl: No przecież umierałam. Okres, zapomniałeś?
@Moodkiller: Współczuję i wybaczam.
@Pinkgirl: I zgubiłam wczoraj portfel 😭 Żegnajcie pieczątki na darmową kawę w Cafe Angelo i punkty lojalnościowe z drogerii Walgreens
@Moodkiller: Najgorzej.
@Pinkgirl: Profesor Allen wygląda dziś na nadzwyczaj szczęśliwą, może ją też ktoś zaprosił na randkę?
@Moodkiller: Uciekam, nara.

UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷JEST NIEDOSTĘPNY

@Pinkgirl: Aha. Nara zazdrośniku

UŻYTKOWNIK @Pinkgirl🌸JEST NIEDOSTĘPNY

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro