Dzień, w którym kocham Jen
* ♡ *
8 V 2019
Aiden Woods za bójkę na terenie szkoły został na tydzień zawieszony w prawach ucznia.
Kyle nie, bo jest pupilkiem nauczycieli i nikt nawet nie pomyślałby, żeby karać go za fakt, że tak naprawdę to on rzucił się na Aidena, a nie odwrotnie. Dyrektor Hudson nie pofatygował się, by zapytać mnie o moją wersję wydarzeń, co tylko umacnia we mnie poczucie jawnej niesprawiedliwości, której na codzień doświadczałam w murach tego przybytku i choć Kyle to miłość mojego życia uważam, że powinien dostać przynajmniej naganę, bo okej, może i Aiden nie jest przykładem ucznia idealnego, ale oboje powinni być potraktowani tak samo. Może wtedy nie musiałabym przez cały tydzień wpatrywać się w niezwykle zadowoloną z siebie twarz mojego chłopaka, który nikomu nie przyznał się do tego, że gdyby nie przyjazd policji, to przegrałby ten „pojedynek". Szkoda tylko, że byłam tam i niestety obiektywnie rzecz biorąc... Kyle przecenił siły na zamiary.
Przez cały tydzień ludzie podchodzili do niego i klepiąc po ramieniu rzucali hasłami pod tytułem:
— Spoko stary, że mu się postawiłeś.
— Należało mu się.
— Hej, Chew, mam nadzieję, że go zmasakrowałeś.
— Hej, Kyle, tak? Wpadaj na imprezę w piątek wieczorem. Robię taką mini domóweczkę z okazji tego, że moich starych nie ma na chacie.
Mój chłopak stał się sensacją. Do tej pory był lubiany, to fakt, ale najwyraźniej wśród tych idiotów nie liczy się to ile zrobiłeś dla społeczeństwa. Nie liczy się twoja pomoc w schronisku dla zwierząt, nie liczy się odwiedzanie w niedziele pobliskiego domu starców. Nie liczą się twoje wyniki w nauce, ani fakt, że jesteś piekielnie inteligentną bestią, która wygrywa stanowe olimpiady matematyczne z palcem w wiadomej części ciała.
Nie.
Tu liczy się fakt, że przyłożyłeś w szczękę największemu w tej szkole outsiderowi, którego wszyscy się boją, nawet go nie znając. Nie wiem, czy to ja jestem nienormalna, czy oni, skoro uważam to za całkiem żałosne. Najgorsze niestety jest to, że prócz Moodkillera, Jennifer i Rona, jedyną osobą, która popiera moje stanowisko jest Michael.
— Serio idziesz z Sadie na tę imprezę? — pyta, mrużąc oczy od słońca, które wpada przez okno stołówki nad naszymi głowami.
Kyle wzrusza ramionami. Dziś pozbył się plastra, którego nosił na łuku brwiowym, a rozcięta warga zaczyna się już goić. Jeszcze kilka dni i wszelkie ślady po wydarzeniach z poniedziałku miną. Mam nadzieję, że razem z nimi minie też niechciana sława, która zaczyna mnie już powoli irytować.
— No jasne.
— Ja bym nie szedł. Do tej pory Campbell nawet nie znał twojego imienia, a nagle zaprasza cię na imprezy. Poza tym mieliśmy dziś grać w LoLa.
— Daj mu spokój, Mike. — Wtrąca Sean.
Kyle zerka na mnie z uśmiechem.
— Sadie chce iść.
Przełykany właśnie kawałek pomidora, staje mi na moment w gardle. „Chce", to może zbyt duże słowo. Ja ujęłabym to inaczej. Powiedziałabym: Sadie musi iść na tę imprezę, bo przez cały tydzień Ivo męczył ją o to, prosząc i błagając, by przekonała do tego pomysłu również swoją najlepszą przyjaciółkę. Najlepsza przyjaciółka oczywiście zgodziła się bez zbędnych oporów i teraz Sadie nie ma wyjścia, jak dzisiejszego wieczoru wejść prosto w paszczę lwa, czyli w grono pijanych, roznegliżowanych cheerleaderek, których jedynym celem w życiu jest zaliczenie naszej szkolnej drużyny futbolowej, koszykarskiej, czy tam tej od lacrosse.
Powodzenia, Sadie.
— Serio? — We wzroku Michaela dostrzegam zwątpienie.
— Nigdy nie byłam na imprezie. Nie pójdę na studia nie mając za sobą tak ważnego, licealnego doświadczenia — mówię, próbując przekonać samą siebie. Pewnie jeszcze tydzień temu czułabym podekscytowanie w związku z tym, że tam idę. Teraz jakoś nie mam specjalnie ochoty, a jedynym pocieszeniem dla mnie jest fakt, że będzie tam ze mną Kyle i Jen.
Michael wciąż nie wygląda na przekonanego i w pełni go rozumiem. Przez ostatnie dni naprawdę mocno go polubiłam i on mnie chyba też, dlatego wcale nie dziwi mnie jego postawa. Jest w tym gronie jedyną osobą, która w ostatnim tygodniu zgadzała się ze mną, gdy mówiłam, że wcale nie uważam by siniaki i zadrapania były powodem do chwalenia się. Zarówno Roy, Patrick jak i Sean, nie wspominając już o Kyle'u, twierdzili, że to całkiem spoko, nie mając pojęcia o co tak właściwie się czepiamy. Doszło nawet do tego, że pokłócili się z Jen i Ronem, dlatego dziś ta dwójka siedzi przy swoim starym stoliku.
— Myślicie, że Woods też się tam pojawi? — pyta Patrick, wyglądając na szczerze zaciekawionego.
Kręcę głową. Jestem pewna, że Aiden ma gdzieś coś tak beznadziejnego jak imprezy z ludźmi, z którymi nawet nie gada. Poza tym nocami pracuje na stacji benzynowej, o czym nie mogę powiedzieć siedzącym przy stole osobom.
— Nie sądzę. To nie w jego stylu. — Wzruszam ramionami.
— Oby już tu nie wracał. Szkoda, że nie zawiesili go na zawsze.
Od razu podnoszę wzrok na Patricka, który jak gdyby nigdy nic wgryza się ze smakiem w swoją kanapkę. Ja rozumiem, że Aidena można nie lubić, sama go przecież nie cierpię, ale żeby aż tak?
Nie życzę mu źle. Racja, zachował się jak ostatni cham, arogancki dupek, wredny gnojek i mogłabym tak do końca świata, ale szczerze... Nie spodziewałam się po nim niczego innego. Może przez ułamek sekundy myślałam, że Woods potrafi być normalny. Może przez tę jedną chwilę sądziłam, że jestem dla niego kimś więcej, niż mijaną na ulicy obcą dziewczyną, która nic nie znaczy. To złudne wrażenie, że dzięki Suzie mogłabym nazywać się znajomą Aidena pozwoliło mi wierzyć, że udało mi się skruszyć jego twardą skorupę, a to tylko sprawiło, że poczułam się bardziej rozczarowana. Rozczarowana jego zachowaniem, przykrymi słowami, pocałunkiem, z którego sobie zakpił i tym chłodem, na który sobie nie zasłużyłam. No ale nie życzę mu źle. Aiden przecież jasno oświadczył, że nie jestem i nie będę jego koleżanką. Zajmowanie się jego młodszą siostrą też jest już pewnie nieaktualne, tak samo jak naprawa w zamian mojego samochodu. Wiem, że nie ma łatwego życia, ale nie będę się narzucać. Jestem prostą dziewczyną. Dla mnie tak, znaczy tak, a nie, znaczy nie. Prosty rachunek. Dlatego jeśli Aiden powiedział, żebym zniknęła (oczywiście powiedział to innymi słowami, których nie będę teraz przytaczać nawet w myślach), to nie trzeba mi powtarzać dwa razy. Znikam. To w końcu umiem robić najlepiej.
— On i tak nie wnosi niczego do tego społeczeństwa — stwierdza Roy. — Po prostu sobie egzystuje. Co za różnica, czy jest, czy go nie ma?
— Możemy zmienić temat? — pytam z nadzieją. Osoba Aidena przewijała się przez nasze rozmowy już kilka razy w tym tygodniu i za każdym razem Kyle sztywniał, gdy tylko ktoś wymówił na głos jego imię. Sama staram się tego nie robić, a chłopacy wcale nie polepszają tej sytuacji.
W końcu odzywa się Michael.
— Skoro już musicie iść na tę imprezę, to przynajmniej się nawalcie na koszt Campbella.
— Ja nie piję.
Chłopak patrzy na mnie i znów marszczy brwi. W jego zielonych oczach dostrzegam zdziwienie, zmieszane z rozbawieniem.
— Dlaczego? Za darmo brzmi smacznie.
Parskam śmiechem na ten tekst. Jest świetny, muszę go sobie zapisać.
— Nie chcę wracać do domu zbyt późno. Mój ojciec nawet nie wie, że dziś jest jakaś impreza. Tak się składa, że dziś nie ma go w domu na noc.
Patrick od razu wpada na idiotyczny pomysł.
— To idealnie! Zróbmy imprezę u ciebie!
— Po moim trupie — odpowiadam.
— Błagam cię, Sadie. Jakich szkód możesz spodziewać się po wizycie sześciu liderów kółka naukowego. Co najwyżej porozrzucamy ci szachy na podłodze. — Śmieje się Sean.
Przewracam oczami. Nawet nie biorę pod uwagę takiej możliwości. Żadnych chłopaków pod nieobecność Davida Parkera conajmniej do dnia, w którym ukończę pięćdziesiąt lat.
Jennifer wstaje od swojego stolika i podchodzi do nas. Ma zacięty wyraz twarzy i widzę, że stara się nie patrzeć na Seana, Roya ani Patricka, z którymi przedwczoraj miała ostrą wymianę zdań. Staje za Michaelem i patrzy na mnie wyczekująco.
— Idziemy? Chciałaś zrobić powtórkę, przed testem z angielskiego. — Unosi brwi.
Kiwam głową i chwytając brzegi tacy z resztkami lunchu pochylam się w stronę Kyle'a.
— Muszę iść. Walter Whitman czeka na zaliczenie — oznajmiam. Chłopak daje mi szybkiego całusa.
— Jasne. Widzimy się wieczorem, tak? Podjadę po ciebie przed ósmą.
— Będę gotowa.
* ♡ *
— Nie wiem w co się ubrać.
Czy ja powiedziałam to na głos? Jen stoi w progu mojego pokoju i patrzy na mnie wzrokiem pełnym politowania. Okej, może i leżę na podłodze otoczona stosem ubrań, ale to wcale nie oznacza, że zwariowałam.
— Dlatego właśnie przychodzę z odsieczą — mówi, wchodząc do środka i rzucając na łóżko ogromną torbę z myszką Mickey. — Wiem, co masz w szafie i wiem też, że nic z tego nie nadaje się na imprezę.
Podnoszę się z podłogi. Nie do końca jestem pewna, czy podoba mi się ta odsiecz. Ja też doskonale wiem, w co ubiera się Jen. Już i tak mają mnie za dziwaka, nie mam zamiaru wciskać się w cekinowe gorsety, lub podkolanówki w jednorożce.
— Chyba zadzwonię do Kyle'a i powiem, że nie mogę iść, bo mojemu tacie nagle odwołali służbę.
Jen nagle sztywnieje.
— Nie możesz tego zrobić!
— Dlaczego?
— Bo jeśli ty nie pójdziesz, nikogo nie będę tam znała. Kompletnie.
Przewracam oczami.
— Będziesz z Ivo.
— Na dobrą sprawę pierwszy raz rozmawiałam z nim dopiero dziś, kiedy przyszedł zapytać mnie o adres. Oczywiście podałam twój, bo przecież wiedziałam, że będziesz mnie potrzebować.
— Świetnie.
Ta cała impreza coraz mniej zaczyna mi się podobać. Po pierwsze: ojciec mnie zabije, jeżeli dowie się, że podczas gdy on ma służbę, ja poszłam do domu kapitana szkolnej drużyny futbolowej. Zakaz przebywania poza moją sypialnią po dziesiątej wieczorem wciąż obowiązuje, mimo pozornego kompromisu, jaki udało mi się z tatą osiągnąć.
Po drugie: nigdy nie byłam na imprezie. Okej, może i oglądałam milion filmów dla nastolatków, w których zawsze przewijał się motyw imprez, na które chodzą popularni ludzie, ale ja nie jestem popularna. Jest mi tak daleko do popularności, jak to tylko możliwe. A nawet jeszcze dalej.
Zaczynam zbierać porozrzucane dookoła ubrania. Wiem, że moje życie zaczęło zmieniać się od kiedy poznałam Kyle'a. Może warto dać temu szansę? Może to początek normalnego życia, pozbawionego epitetów pod moim adresem? W końcu od kiedy mam chłopaka, nikt nie nazywa mnie wariatką Parker, nikt nie trąca mnie ramieniem na schodach, ani nie śmieje się ze mnie za moimi plecami. Stałam się neutralna. Przestałam być persona non grata, przybyło mi znajomych na fejsie i zrobiłam się bardziej otwarta, a mniej sarkastyczna. Te ostatnie dwa tygodnie zmieniły tak wiele, że aż trudno mi jest do tego przywyknąć.
— No dobra, pokaż co tam masz — mówię do Jen, zerkając na nią zrezygnowanym tonem. Impreza będzie super. Muszę w końcu przestać tchórzyć i przyjąć do wiadomości, że to tylko impreza.
Tylko impreza.
— Wolisz kieckę, czy coś mniej wyzywającego?
Eeeee....
— Mniej wyzywającego?
Jen uśmiecha się szelmowsko, po czym chwyta za dno torby i wywraca ją do góry nogami, wysypując zawartość na moje łóżko.
— Schowaj swoje workowate bluzy i leginsy. Oto Jennifer Holland i jej nieodkryte skarby — oznajmia śpiewnym tonem, na który parskam śmiechem.
Przymierzam wszystko. Bluzki z dekoltem i falbaniastych rękawami, bluzki bez dekoltu, ale odsłaniające pępek (to tylko dla zabawy, bo wiem, że odkrywanie boczków to nie najlepszy pomysł w moim przypadku), bluzki z polgolfem, za to bez rękawów, bluzki różowe, czarne, bordowe, szare, cieliste i takie o kolorze zupełnie nieokreślonym. Przymierzam też sukienki do kolan, do połowy ud, i te sięgające kostek. Raz wyglądam średnio, raz gorzej niż źle, ani razu nie wyglądam nawet przyzwoicie. Gdy tak stoję, mając na sobie jedną z luźniejszych, czarnych sukienek w drobne kwiaty patrzę na swoje odbicie w lustrze i samokrytycznie stwierdzam:
— Wyglądam jak baleron.
— Jest naprawdę dobrze. — Jen nie zgadza się ze mną, ale w ciągu ostatniej godziny nie zgadzała się tak przynajmniej osiem razy.
— Mam blade nogi, nie mogę iść w kiecce.
— Założysz rajstopy. Sadie, ta sukienka nie jest ani wyzywająca, ani też przesadnie kościelna. Kyle padnie jak cię w niej zobaczy.
— Myślisz? — Wątpię, przegryzając wargę. Ustawiam się bokiem, przodem, tyłem aż znów powracam do pierwszej pozycji. Sukienka jest ładna. Z lekkiego materiału, u góry wygląda trochę jak koszula, na dole za to układając się falami i kończąc nad kolanem. — No, może masz rację. Nic lepszego dziś nie wymyślę. No i mogę założyć do niej trampki.
Jen już dawno wybrała swój zestaw, którym jest obcisła biała bluzka, z dekoltem w serek, która uwydatnia to, co powinna uwydatniać u dziewczyny, która ją założy. Na mnie, z racji nie posiadania biustu, wyglądała kiepsko. W sukience, którą mam na sobie, praktycznie w ogóle tego nie widać.
Przynoszę z toalety wszystkie posiadane przeze mnie kosmetyki. Jen zabiera się za malowanie mnie, a potem ja, bez większego wysiłku podkreślam wszystko to, co w Jen najlepsze. Często zazdroszczę jej tych pełnych ust, dużych, niebieskich oczu, gęstych włosów, które rosną jej z prędkością światła. Jennifer Holland to kopia swojego ojca, który należał kiedyś do szkolnej śmietanki i do dziś jego zdjęcia widnieją w gablocie sław. Wygrywał międzyszkolne zawody sportowe w lekkoatletyce i to po nim z pewnością Jen odziedziczyła tę idealną figurę.
To w niej cenię najbardziej. Moja przyjaciółka mogłaby być kim chce w tej szkole. Jest wysoka, piękna, wygimnastykowana, jako, że w dzieciństwie jej ojciec stawiał na to ogromny nacisk. Byłaby kapitanem cheerleaderek, przewodniczącą sekcji lekkoatletycznej, a pozostała zwyczajną Jennifer Holland. Normalną dziewczyną, która jest sobą bez względu na wszystko. Zakochaną w japońskich kreskówkach miłośniczką jednorożców i kotów dziewczyną, która dziś, jak za dotknięciem magicznej różdżki, przemienia się w łabędzia.
— Co w ogóle Ivo o mnie mówił? — pyta nagle, gdy wielkimi krokami zbliża się ósma. Kyle właśnie wysłał mi swoje selfie, na którym oczywiście prezentuje się jak Bóg seksu, więc odpowiadam mu emotką z sercami zamiast oczu i dopiero wtedy podnoszę głowę.
— Nie mówił nic o tobie. Po prostu przyszedł z informacją, że chce się umówić i czy moim zdaniem się zgodzisz. Osobiście nie sądziłam, że Ivo ci się podoba.
— Podoba. — Jen odpowiada z całą mocą. — No weź. Ma zabawny akcent, jest wyższy ode mnie. Podobają mi się jego włosy, uśmiech.
— Nie znasz go.
— Przypominam, że ty też nie znałaś Kyle'a, a byłaś w nim szaleńczo zakochana.
Przewracam oczami. Okej, ma rację, ale Kyle nie montował porno fotek z udziałem swojej gorącej nauczycielki, o czym już wcześniej opowiedziałam Jen, na co ona wzruszyła ramionami twierdząc, że każdy w życiu popełnia błędy.
— Ivo jest w porządku. W zasadzie tylko on, z tej całej ekipy remontującej aulę, jest dla mnie miły. Reszta tylko przechodzi obok, po czym dziewczyny znikają w garderobie, a faceci w kantorku.
— A Woods? — Jen nagle zmienia temat.
— Co, Woods?
— Co z nim zrobisz?
— A co mam zrobić? Jennifer — posyłam jej znaczące spojrzenie — jeśli uważasz, że tu jest jeszcze coś do zrobienia, to się mylisz.
Dziewczyna wzdycha, przeczesując ostatni raz podkręcone lokówką końcówki. Widzę, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale zbyt długo się zastanawia. Mija kilka dobrych sekund, zanim wypowiada słowa, które mnie szokują.
— Ma coś w sobie. Moim zdaniem bardziej do ciebie pasuje niż Kyle.
Nie wierzę. Jennifer naćpała się brokatem i pieprzy od rzeczy. Zgarniając porozrzucane ubrania do szafy zaczynam śmiać się pod nosem. Dawno nie słyszałam większej bzdury.
— Błagam cię. Nikt by z nim nie wytrzymał. To chodząca arogancja.
— On jest po prostu zamknięty w sobie i boi się, że ktoś dostrzeże, że pod tą powłoką obojętności kryje się wrażliwy chłopak.
— Wrażliwy Woods to oksymoron — stwierdzam, wchodząc jej w słowo.
— Sadie. Naprawdę tego nie widzisz? On zawsze jest odpychający, gdy za bardzo się do niego zbliżasz. Pozwala ci zrobić jeden krok, po czym odsuwa się od ciebie na dwa. Uważam, że nie pocałował cię bez przyczyny.
— Na Boga, Jen, ja mam chłopaka. Fantastycznego chłopaka, który zaraz tu przyjedzie, więc nie waż się przy nim kontynuować tego tematu.
Jen kręci głową. Wiem, że nie przepadała za Kyle'm nawet gdy go jeszcze w ogóle nie znałam, ale porównywanie go do Aidena, to moim zdaniem lekka przesada.
— Kyle jest fantastyczny tylko w twojej głowie. Nie wiem dlaczego, ale dla mnie to podejrzane. Nie można być AŻ TAK idealnym.
— A jednak.
Jen wstaje i podchodzi do mnie, po czym zabiera mi kilka poskładanych w kostkę bluzek i układa je na półce. W tych jeansach z wysokim stanem prezentuje się jak modelka i przy niej wyglądam pewnie jak ogrodowy krasnal po przejściach, na którego załatwiają się wszystkie okoliczne psy.
— Sadie, wiesz dlaczego tak naciskałam na twoje spotkanie z Ronem? — pyta, zawieszając na mnie dziwne spojrzenie.
— Nie wiem — mówię — i bardzo chcę usłyszeć odpowiedź.
— Chodzi o to... — Krótkie westchnienie, jakby to, co ma mi powiedzieć, nie należało do najłatwiejszych rzeczy. — Byłaś tak bardzo zaślepiona Kyle'm, codziennie musiałam słuchać o tym jaki jest wspaniały, podczas gdy wcale tak nie jest. Tego samego dnia, w którym umówił się z tobą do kina widziałam go rano, jak rozmawiał przy szafkach z jakąś dziewczyną. Kłócili się o coś, po czym on powiedział coś w stylu, że znajdzie sobie zastępstwo. Byłaś taka podekscytowana, nie mówiłam ci tego, bo nie chciałam łamać ci serca. Stwierdziłam, że okej, kino to jeszcze nic strasznego, nie będę cię dołować, najwyżej odłożę to na poniedziałek. A potem ty w niedzielę nie odezwałaś się przez cały dzień, a w ten cholerny poniedziałek on pocałował cię na stołówce i chodziliście po szkole trzymając się z Kyle'm za ręce. Ja chciałam tylko sprawić, żebyś może poznała też innych chłopaków, nie tylko wyimaginowany ideał, który sobie wymyśliłaś i uosobiłaś w Kyle'u. Ron spadł mi wtedy z nieba, ale już było za późno.
Milczę, próbując jakoś przetrawić w sobie usłyszane właśnie słowa. Nie wiem co myśleć, tym bardziej, że właśnie wyjaśniła się zagadka biletów do kina. Kyle musiał kupić je dla niej. To ta nieznajoma dziewczyna miała iść z Kyle'm na ten film, a nie ja. Byłam tylko zastępstwem, który na szybko sobie zorganizował, ponieważ akurat ja zostałam wysłana po niego w tamten pamiętny piątek przez profesora Chandrę. Dwa miesiące. Kupił je dwa miesiące wcześniej, by iść do kina z nią i ta myśl na jeden moment sprawia, że czuję ukłucie w sercu.
Zaraz potem jednak przypominam sobie o tym, co Kyle powiedział w poniedziałkowe południe, podczas przerwy na lunch. To moja dziewczyna. Przecież od lat go obserwowałam. Nigdy nie zauważyłam, by Kyle pokazywał się z kimś, całował kogoś publicznie tak jak mnie, przytulał tak jak mnie, czy zapraszał do wspólnego stolika.
Tak jak mnie.
Może to była tylko jego koleżanka, z którą planował przyjacielskie spotkanie. Może to nikt znaczący, a pojawienie się mnie nagle wszystko zmieniło? Kyle jest fantastycznym facetem. Ideałem bez wad, jak mogłabym go rozliczać z czegoś, co miało miejsce jeszcze zanim teoretycznie go poznałam?
— Chyba pochopnie go osądzasz — stwierdzam po dłuższej chwili. Jen wygląda trochę na rozczarowaną moją reakcją, ale kiwa głową.
— Być może. Wiesz, że chciałabym dla ciebie jak najlepiej.
— Wiem — mówię, przytulając się do niej. Uważając, by nie ubrudzić makijażem jej białej bluzki, ściskam ją mocno. Pewnie czuje wielką ulgę, że mi to w końcu powiedziała. Tkwimy tak w objęciach przez kilkanaście sekund, po czym słyszymy rozlegający się w domu dzwonek do drzwi. Odsuwam się na odległość ramion i posyłam jej serdeczny uśmiech. — Chodź, musimy się dziś dobrze bawić.
— Uważaj na Kyle'a.
— A ty nie skończ w rosyjskim porno światku.
— To będzie niezapomniana noc.
* ♡ *
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro