Dzień, w którym jestem imprezowym kociakiem
* ♡ *
Dom Roberta Campbella to pieprzona willa, a sam Robert Campbell to cholerny szczęściarz, posiadający w ogrodzie basen wielkości mojego salonu, oraz uroczą oranżerię, w której umieszczono wygodne kanapy, a samo to miejsce daje chwilowe wytchnienie od wszechobecnej muzyki.
Na imprezie pojawiła się chyba jedna trzecia naszego liceum. Widzę wiele znajomych twarzy; niektórzy są już porządnie pijani, choć dobija dopiero jedenasta. Ja od trzech godzin męczę tego samego drinka. Nie chcę wrócić do domu i walić monopolowym z daleka, bo mój ojciec na pewno to wyczuje i potajemne wymknięcie się z domu przestanie być już takie potajemne. W zimowym ogrodzie prócz mnie i Kyle'a siedzi również Jen, która namiętnie kiwa głową wsłuchując się w jakąś opowieść Ivo. Kawałek dalej Angie Palmer, czyli dziewczyna jednego z lewoskrzydłowych w drużynie Campbella, Harry Reynolds, na którego wszyscy mówią Rey, oraz Tess Owens, wysoka brunetka, której ewidentnie nie podoba się ta impreza, biorąc pod uwagę fakt, że właśnie przyłapała swojego chłopaka Deana na całowaniu się z inną dziewczyną. Po jej policzkach płyną łzy wielkości pięciocentówek, pierś unosi się i opada przez nieprzerwany szloch i gdy tak patrzę na nią kątem oka czuję, że powinnam coś zrobić.
Podejść do niej? Pocieszyć ją? Złapać za rękę?
— Hej, Sadie. — Kyle nachyla się nade mną, odrywając moje myśli od płaczącej w rogu dziewczyny. — Przynieść ci coś do picia?
Spoglądam na niego i kiwam głową nieznacznie.
— Ale coś słabego.
— Mówiłem ci już, że wyglądasz ślicznie? — Chłopak posyła mi jeden z tych uśmiechów, które od razu mnie zawstydzają. Jak Jen może uważać, że Kyle nie jest tak do końca godny zaufania? — Ładnie ci w tych podkręconych włosach. Powinnaś częściej się tak czesać.
Czuję rumieńce wypływające mi na twarz. Jen postarała się jeśli chodzi o makijaż oraz fryzurę i to naprawdę miłe, że Kyle to zauważył i docenił. Mimowolnie dotykam moich lekko falowanych kosmyków, ciesząc się z tego zwyczajnego komplementu. Chłopak pochyla się i zanim opuszcza oranżerię, składa na moich wargach krótki pocałunek, a ja odprowadzam go zachwyconym wzrokiem. Okej, może i źle potraktował Aidena, nie otrzymując za to żadnej kary, ale to nie umniejsza wcale jego osobie. Kyle Chew wciąż pozostaje ideałem w moich oczach.
Gdy znika znów zawieszam wzrok na smutnej Tess Owens, która obgryzła już wszystkie paznokcie, ale przynajmniej nie zanosi się już szlochem. Już mam właśnie podnieść się z kanapy i podejść do niej, gdy w progu patio staje grupa dziewczyn, na czele z Alex Stone, Vivienne Campbell, czyli kuzynką organizatora tej imprezy, Adrienne Lewis, Madison Coestello i Bree Henson. Wyglądają obłędnie, wszystkie ubrane w obcisłe jeansy i crop topy, na które ja w życiu nie mogłabym sobie pozwolić. Nie mam ochoty z nimi rozmawiać. Udaję, że nagle moje paznokcie są niezwykle interesujące i wzdrygam się słysząc głośny pisk Alex, stojącej na samym przodzie stada, w którym suma ich IQ nie przekracza minus dwustu.
— War... — Dziewczyna zacina się, ale w moment reflektuje. — Saaaadie — woła, przeciągając głoski, co jasno świadczy o tym, w jakim już jest stanie. Jen podnosi głowę, ja również. W porę udaje mi się złapać za brzeg siedzenia, w przeciwnym razie na pewno bym z niego spadła. Burza gęstych, czarnych włosów Alex przesłania mi widok, gdy dziewczyna rzuca mi się na szyję. Otwieram oczy szeroko, nie mając pojęcia co właśnie się dzieje. Alex chichocze pijacko, to tracąc równowagę, to ją odzyskując, a ja posyłam mojej przyjaciółce błagalne spojrzenie, na które ona wzrusza ramionami robiąc dziwne miny. — Jeeesteś. Szukałyśmy cię.
Że co?
Do środka w ślad za swoim guru wchodzi reszta dziewczyn. Vivienne łapie mnie za jedną rękę, Madison za drugą i obie pomagają mi wstać, choć wcale tego nie chcę.
— Chodź, musisz z nami zagrać w grę! — Bree klaszcze w dłonie, podskakując przy tym jak fretka.
— W jaką grę? — pytam.
— W nigdy przenigdy! — wołają chórkiem.
Nie znam tej gry i wolałabym poczekać tu na Kyle'a, ale pijane nastolatki ewidentnie nie chcą słyszeć słowa sprzeciwu. Ciągną mnie w stronę wyjścia, przekrzykując się wzajemnie i upewniając mnie, że to taaaaka świetna gra i na pewno będę się dobrze bawić.
— Jennifer? — Odwracam się w stronę przyjaciółki, która macha dłonią w powietrzu, zapatrzona w uśmiechającego się do niej Ivo.
Zajebiście.
Adrienne zarzuca swoje kręcone, rude włosy na jedno ramię i kołysząc biodrami przedziera się przez tłum równie pijanych jak one nastolatków, szukając wolnego miejsca do zagrania w tę beznadziejną grę. Nie rozumiem, dlaczego nie mogłyśmy zostać w oranżerii, gdzie muzyka nie była tak głośna, bas nie przyprawiał mnie o ból głowy i nie istniało ryzyko oblania mnie piwem przez jakiegoś idiotę. Dla dziewczyn ewidentnie tamto miejsce nie było wystarczająco odpowiednie, dlatego już minutę później znajduję się w centrum tej domówki, czyli w salonie. Madison sadza mnie na podłodze, Bree szybko organizuje nam kieliszki i wódkę, po czym wszystkie siadają obok mnie, okrażając niski stolik do kawy, który lepi się już od wylanego na niego alkoholu i coli.
O nie. To chyba nie najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę fakt, że nie chciałam dziś pić. To moja pierwsza w życiu impreza i chciałam zapamiętać z niej jak najwięcej, poza tym muszę zaraz znaleźć Kyle'a, by nie zmartwił się moim nagłym zniknięciem.
— Saaaaadie. — Perlisty śmiech Alex po mojej lewej stronie dociera do mnie, tak samo jak poczucie, że wszystkie się na mnie gapią. Bree zapełnia kieliszki i oblizuje palec, gdy odrobina wódki wylewa się poza butelkę. — Nasza kochana, mała Sadie!
Czuję się trochę zagubiona. Jeśli gra nazywa się nigdy przenigdy, to ja właśnie nigdy przenigdy nie usłyszałam, by z ust Alex pod moim adresem padły tak miłe słowa. Co się stało z wariatką Parker? Czyżby obecność na imprezie wymazała wszystko co było wcześniej?
— To się gra tak. — Madison chwyta mnie za rękę. Ma zbyt mocno pomalowane oczy, ale gdy jest się latynoską o czarnych oczach i długich rzęsach rzucających cień na policzki, nawet nadmiar eyelinera nie jest żadną zbrodnią. — Po kolei wymyślamy coś, czego się nigdy przenigdy nie robiło, a jeśli któraś z nas ma to już za sobą, musi wypić kieliszek na raz. Proste. — Wyjaśnia, posyłając mi promienny uśmiech. — Oczywiście można blefować. — Dodaje jeszcze.
Aha. No okej. Teraz czuję się jeszcze bardziej zagubiona, a także przytłoczona ich nagłą serdecznością.
— Spokojnie, najpierw będziemy my, a potem już załapiesz o co chodzi — uspokaja Bree.
No to faktycznie teraz już jestem spokojna. Dzięki.
Alex klepie się po udach, spoglądając po kolei na każdą z siedzących obok mnie dziewczyn z tajemniczym uśmieszkiem.
— Nigdy przenigdy... — Zaczyna, po czym dla podtrzymania napięcia, na chwilę wstrzymuje oddech. — Nie całowałam się z dziewczyną.
Adrienne i Madison patrzą na siebie i w jednym momencie podnoszą kieliszki, by opróżnić je jednym haustem. Nie za bardzo rozumiem. Mam też się napić?
— Całowałaś się z dziewczyną, Sadie? — pyta Madison, która najwidoczniej zauważyła moje zawahanie.
— Nie. — Kręcę głową.
— Czyli nie pijesz.
Uśmiecham się szeroko, nagle uświadamiając sobie, że nie mam się czego obawiać. Znając życie nie będę robić praktycznie żadnej z rzeczy, które zaraz zaczną wymieniać dziewczyny, więc zakończę tę grę bardziej trzeźwa, niż ją zaczęłam. Wspaniale!
Teraz kolej Vivienne.
— Nigdy przenigdy... Nie marzyłam o seksie z nauczycielem.
Znów Adrienne i Madison podnoszą swoje uprzednio napełnione kieliszki i wypijają całą ich zawartość. Śmieję się w duchu, że gdyby siedział tu z nami Ivo, musiałby się napić. Jestem ciekawa, czy by się przyznał.
Bree kręci głową i odchyla głowę w tył ze śmiechu.
— Fuuuj! Nie mówcie tylko, że to Chandra jest tym nauczycielem!
Brwi Madison kilkukrotnie wędrują ku górze.
— Chandra w łóżku to byłoby przecież ciekawe doświadczenie — mówi.
— Zaraz się porzygam — wtrąca Alex.
— Moja kolej! — Bree klaszcze, przywołując wszystkich do porządku. Muszę przyznać, że to dopiero dwa pytania, a ja już bawię się świetnie. — Nigdy przenigdy nie musiałam zostawać za karę po lekcjach.
O cholera. Ze śmiechem biorę do ręki kieliszek i wraz z Alex, Adrienne, Madison, Vivienne a także, ku mojemu zdziwieniu, z Bree, na raz przechylamy nasze kieliszki.
— Mówiłam, że można blefować. — Śmieje się Madison, nalewając kolejną kolejkę.
— Nigdy przenigdy nie uprawiałam seksu z facetem! — Krzyczy Adrienne i oczywiście wszystkie, prócz mnie, wypijają swoją wódkę.
— Wiedziałam, że jesteś dziewicą — mówi Alex. — To nic złego! Żeby nie było!
Patrzę na ich roześmiane twarze i próbuję na szybko wymyślić, jak obrócić to w żart.
— Wciąż czekam na tego jedynego.
— A Kyle nie jest tym jedynym? — Chce wiedzieć Bree, a ja słysząc to, od razu się rumienię. Cholera, nie myślałam o tym. Znaczy, jasne, Kyle jest niesamowicie przystojny i raz pod wpływem wyjątkowo namiętnych pocałunków przeszło mi przez głowę, że to się kiedyś może źle skończyć, ale wciąż uważam, że nie jestem na to jeszcze gotowa.
— Chodzimy ze sobą zaledwie dwa tygodnie...
— A dobrze całuje? — pyta Vivienne, patrząc na mnie z ciekawością i gdy tylko jej słowa zawisają w powietrzu, czuję oczy całej piątki skierowane w moją stronę. Kiwam głową z zadowoloną miną, wywołując tym samym głośny okrzyk aprobaty dziewczyn. Vivienne podnosi kieliszek i mówi podniosłym tonem. — W takim razie wypijmy za świetnie całującego Kyle'a Chew!
* ♡ *
Cholera.
Świat wiruje mi przed oczami, gdy wraz z Alex Stone stoimy na stole i próbujemy utrzymać równowagę, tańcząc do Ariany Grande, przy ogólnej uciesze zebranych dookoła uczniów. Dziewczyna obraca mnie dookoła własnej osi, przez co jeszcze bardziej kręci mi się w głowie. Godzinę temu widziałam gdzieś Kyle'a, który przyszedł sprawdzić, czy ze mną wszystko w porządku, a kiedy gorąco zapewniłam go, że bawię się wspaniale z moimi nowymi przyjaciółkami, odszedł, ze śmiechem oznajmiając, że idzie pograć w piwnego ping-ponga.
Czuję, że to już chyba granica mojej wytrzymałości, kiedy dwa obroty później zawartość mojego żołądka podjeżdża mi do gardła. Zakrywam usta, a gdy Alex to widzi od razu zeskakuje ze stołu i toruje mi drogę do toalety, ciągnąc mnie za rękę. Jest mi cholernie niedobrze i jestem okropnie pijana, ale mimo wszystko to najlepszy wieczór mojego życia i nawet takie chwilowe problemy tego nie zmienią.
Alex zamyka się ze mną w łazience i przytrzymuje włosy, gdy witam się z kibelkiem głębokim ukłonem. Po wszystkim odkręca wodę i pomaga jako tako doprowadzić się do porządku. nie mówiąc przy tym nawet jednego słowa skargi. Cierpliwie zajmuje się moimi pijanymi zwłokami, nawet gdy chichoczę z tej sytuacji, opierając się plecami o drzwi.
— No proszę, proszę, kto by pomyślał, że z ciebie taka imprezowa bestia — mówi, zakładając mi włosy za ucho. Alex jest taka miła. Już wcale nie pamiętam, jaka potrafiła być wredna w przeciągu ostatnich lat. Znów chichoczę, przytrzymując się klamki, a z mojej piersi wydobywa się donośne czknięcie.
— To nie wszystkooo na co mnie stać — zapewniam, przełykając ślinę.
Nagle rozlega się głośne walenie w drzwi i słychać krzyk Adrienne.
— Dziewczyny wszystko w porządku?!
Alex przytrzymuje mnie za ramię, po czym otwiera drzwi szeroko.
— Bree, idź po Jake'a. — Zwraca się do brunetki stojącej z tyłu.
Jakiego Jake'a?
— Ale Kyle ma na imię Kyleeeee. — Z moich ust wydobywa się bełkot, który chyba rozumiem już tylko ja. Śmieję się do swoich myśli, gdy dziewczyny prowadzą mnie przez ogromny aneks kuchenny, prosto w stronę wyjścia. — Gdzie idziemyy?
— Musisz się przewietrzyć. Dobrze ci to zrobi. — Zapewnia Vivienne, która pomaga Alex przytrzymać mnie w pionie. Jakim cudem one nie są tak pijane, jak ja? Przecież wypiły tyle samo, jeśli nie więcej.
— Dobrze się czujesz, Sadie? — Adrienne wyprzedza nas i patrzy na mnie zmartwionym wzrokiem.
— Czuję się świetnie. Kocham was, dziewczyny! — odpowiadam z mocą, gdy na korytarzu Madison otwiera przed nami drzwi wejściowe. Wychodzimy na zewnątrz, gdzie uderza we mnie ciepłe, ale jednocześnie orzeźwiające, majowe powietrze. Ktoś krzyczy, czuję też zapach gryzący mnie w gardło i podejrzewam, że to wina skręta, którego trzyma w dłoni wysoki chłopak po prawej. Posyłam mu szeroki uśmiech szczęśliwej szesnastolatki i daję się prowadzić w kierunku zaparkowanych obok domu Campbella samochodów.
Ten wieczór był pod każdym względem idealny. Poznałam dziewczyny od zupełnie innej strony, dzięki czemu naprawdę czuję, że moje życie właśnie się zmienia. Kompletnie straciłam poczucie czasu, ale to nie zmienia faktu, że wciąż jeszcze jako tako kontaktuję. Słyszę z boku zniecierpliwiony głos Alex.
— Gdzie ten Jake?
Stajemy obok jakiegoś srebrnego jeepa. Opieram się plecami o drzwi samochodu, przez co łatwiej jest mi utrzymać równowagę. Patrzę na uśmiechającą się do mnie Madison, która razem z Adrienne podpala sobie papierosa, po czym wypuszcza dym w powietrze.
— Sadie jest jednak taka urocza. Szkoda, że wcześniej tego nie wiedziałyśmy.
— Nooo, jesteś super! — przytakuje Vivienne, przytulając się do mnie i kładąc mi głowę na ramieniu. — Przykro mi, że wcześniej byłyśmy dla ciebie takie niemiłe.
— Nic się nie stało. — Macham dłonią i znów czkam, co wywołuje ogólne rozbawienie u dziewczyn. Nie wiem, czy to wina alkoholu, ale to co było między nami wcześniej wydaje mi się teraz tak nic nie znaczące, zupełnie jak zeszłoroczny śnieg. Czy to ważne, jak było kiedyś? Ważne, że teraz jest super!
— Viv ma rację — wtrąca Alex. — Byłyśmy dla ciebie okrutne.
— Niesprawiedliwe — dodaje Madison.
Adrienne wypuszcza kolejny kłąb dymu i wskazuje na moją głowę.
— Ja zawsze chciałam ci powiedzieć, że te różowe włosy to czad.
— Ty masz ładniejsze — mówię szczerze. Kręcone, rude pukle Adrienne Lewis to powszechny obiekt zazdrości wśród żeńskiej części szkoły, także i mój.
— Jest Jake i Bree.
Przekręcam głowę w lewo. Bree kieruje się z uśmiechem w naszą stronę, a krok za nią dostrzegam Jake'a Allena, czwartoklasistę, który nigdy nie rozstaje się ze swoją niebiesko-białą kurtką futbolisty.
— Jedziemy? — pyta, gdy już zaledwie kilka kroków dzieli go od samochodu.
— Jak to jedziemy? — pytam nagle. Kyle, muszę znaleźć Kyle'a. Muszę też chyba wracać do domu, zanim ojciec zorientuje się, że mnie nie ma.
— Skończył się alkohol, musimy uzupełnić zapasy — wyjaśnia Alex. Jake naciska guzik na pilocie, po czym otwiera przede mną drzwi od strony pasażera.
— Nieee... Ja chyba nie jadę. — Kręcę głową.
— No coś ty! — Bree chwyta mnie za rękę i choć trochę się jeszcze opieram, delikatnie popycha mnie do środka. Adrienne, Madison, Alex i Vivienne wchodzą na pakę jeepa. Bree sadza mnie obok Jake'a i sama siada po mojej lewej stronie, zatrzaskując za nami drzwi. — Zaraz wrócimy. To ci dobrze zrobi.
— Na pewno?
— No pewnie. — Bree posyła mi uśmiech, który ma na celu uspokojenie mnie i oczywiście jej się to udaje. Spoglądam na chłopaka, który mruga do mnie zawadiacko, po czym przekręca kluczyk, wrzuca bieg i rusza z miejsca, podkręcając głośność radia.
Chwilę później Bree zaczyna śpiewać na głos razem z Adele, a ja po krótkim wahaniu dołączam do niej. W zasadzie mam ochotę jeszcze się napić, dlatego nawet się cieszę, że dziewczyny postanowiły zabrać mnie ze sobą do sklepu. Dziewczyna chwyta mnie za rękę i ściska mocno, gdy śpiewamy cztery kolejne piosenki i wchodzimy przy tym na wyższe tony. Jake śmieje się z naszego fałszu i nawet nie wiem, kiedy mija nam droga do jedynego otwartego miejsca w tym miasteczku, w którym można o tej godzinie kupić alkohol — stacji benzynowej.
— Chodź — mówi Bree, wysiadając. Posłusznie wykonuję polecenie mojej nowej przyjaciółki, nie mogąc ukryć podekscytowania. Jake przystaje w miejscu, opierając się łokciem o maskę swojego samochodu. Bawi się kluczykami i obserwuje nas z boku, podczas gdy dziewczyny krzyżują ręce na piersi. Wszystkie tak samo.
— No, Sadie — mówi Alex patrząc na mnie nagle poważnym wzrokiem. — To będzie twój test.
Marszczę brwi.
— Test?
Vivienne i Madison stają plecami do samochodu, jakby zagradzając mi drogę powrotną do niego. Blondynka przekręca głowę w bok i zaczyna kiwać się to w lewo, to w prawo, a wyraz jej twarzy wcale nie jest już taki przyjazny, jak przez cały dzisiejszy wieczór.
— Jeśli chcesz się z nami zadawać, musisz zdać test — oświadcza.
— A-alee... nie rozumiem. Jaki test? — Jąkam się. Cholera, gdybym nie była tak pijana, wszystko byłoby o wiele łatwiejsze.
— Pójdziesz do środka i ukradniesz wódkę. — Wzrok Madison świadczy o tym, że dziewczyna wcale nie żartuje. Otwieram usta i robię krok do tyłu.
— Jak mam to niby zrobić?
— A to już twój problem.
Biorę trzy głębokie wdechy. Czuję, jak moje serce przyspiesza, a w gardle robi się nagle bardzo sucho. Po kolei wpatruję się w twarz każdej z dziewczyn, ale żadna z nich już się do mnie nie uśmiecha. Uświadamiam sobie, że nie mam innego wyjścia, jak faktycznie wejść do środka i zrobić to, co mi każą, jeśli dalej chcę się z nimi bawić.
Przełykam ślinę i robię dwa kroki w tył. Jeszcze przez chwilę waham się, ale słysząc prychnięcie Alex, kręcę głową.
— Nie dam rady.
W moich oczach stają łzy. W tym stanie jestem skłonna rozpłakać się w sekundę, tym bardziej widząc porozumiewawcze spojrzenia dziewczyn.
— A nie mówiłam? — Triumfalny ton Vivienne wwierca mi się w mózg i wprawia w ruch pierwsze słone krople, torujące sobie mokre ścieżki po moich policzkach. — Spierdalamy stąd, Jake.
— Ale dlaczego? — Udaje mi się nie zająkać, choć mój głos nawet w mojej głowie brzmi za bardzo żałośnie. Bree nawet na mnie nie patrzy, tylko sadowi się na moim miejscu. Tuż obok niej, na drugim miejscu pasażera siada Madison. Obie nagle mają mnie głęboko gdzieś, choć przecież jeszcze przed chwilą świetnie się razem bawiłyśmy!
Alex wsiada na pakę jeepa jako ostatnia. Tkwię sztywno w miejscu, tracąc kontrolę nad ilością łez. Dziewczyna odwraca się do mnie i obcina mnie od czubka głowy, aż po moje znoszone conversy, a na koniec obdarza pobłażliwym spojrzeniem.
— Naprawdę sadziłaś, że ktoś taki jak ty, może się z nami zadawać? — pyta. Każde jej słowo to cios w serce i nic nie mogę poradzić na to, że krzywię się, słysząc je. Zawsze staram się pokazać, że to co robią, wcale mnie nie dotyka. To jednak gówno prawda i właśnie ta chwila obnaża moje cierpienie, nie sprawdzając nawet, czy jestem na to gotowa.
— Jesteś taka żałosna, Parker — kwituje Vivienne, kręcąc głową. — Nigdy nie przestaniesz być wariatką.
— Nienawidzę was — cedzę przez zęby.
— Tak? — Adrienne patrzy na mnie z powątpiewaniem. — A mi się wydaje, że jeszcze kilkanaście minut temu mówiłaś, że nas kochasz?
— To, że spotykasz się z Kyle'm nie oznacza, że opuścisz strefę frajerstwa. Myślisz, że wbiłaś się w kieckę i nagle możesz uważać się za jedną z nas? Wiedziałam, że jesteś głupia, ale nie, że aż tak. — Znów ten śmiech na twarzy Campbell. Mam ochotę ściągnąć trampka i rzucić nim w jej twarz, by poczuła jak to jest zostać poniżonym na oczach tylu osób.
Alex wstaje i klepie dwa razy w dach samochodu. Jake rusza z miejsca na tyle powoli, bym mogła dosłyszeć jeszcze krzyk dziewczyny, któremu towarzyszy środkowy palec oby rąk.
— Jesteś beznadziejna, lamusko! — woła, gdy chłopak wyjeżdża z powrotem na ulicę. Srebrny jeep znika za rogiem, a ja wciąż nie mogę uwierzyć, że to się stało naprawdę. Zostawili mnie. Dziewczyny najpierw udawały, że są miłe, tylko po to, by potem podwójnie ze mnie zakpić. Jak mogłam być tak ślepa? Jak mogłam choć przez chwilę uwierzyć, że ktoś taki jak ja ma szansę na normalne życie? Teraz brakuje tylko tego, by spadł deszcz. To by dopełniło moją żałosną sytuację i idealnie podsumowało cały ten paskudny wieczór.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że moje rzeczy i torebka zostały w domu Roberta Campbella. Nie mam nawet możliwości, by jakoś skontaktować się z Kyle'm lub Jen. Czuję dopadające mnie wątpliwości. A jeśli on o tym wiedział? Jeśli zabrał mnie na tę imprezę tylko dlatego, by Alex i spółka mogły zrealizować swój plan?
Nie, nie mogę tak myśleć. Kyle taki nie jest. Nie mógł wiedzieć co chodzi po głowie tym wrednym sukom. To nie jego wina, że po świecie chodzą tak podli ludzie. Pewnie teraz mnie szuka. Pewnie zamartwia się moim nagłym zniknięciem i z tej sytuacji mam dwa wyjścia. Albo na pieszo wrócę na tę przeklętą imprezę, od której dzieli mnie spokojnie godzina drogi, albo schowam moją sponiewieraną dumę do kieszeni i poproszę o pomoc pracownika stacji.
Pracownika, którym na dziewięćdziesiąt dziewięć procent jest Aiden Woods, biorąc pod uwagę fakt, że zazwyczaj pracuje tu nocami.
Gdy odwracam się w stronę małego sklepiku dostrzegam, że chłopak stoi w progu otwartych drzwi i z rękoma standardowo schowanymi w kieszeniach, wpatruje się we mnie nieodgadnionym wzrokiem. Dopadają mnie kolejne wątpliwości. Jak dużo widział? Czy słyszał te wszystkie słowa, których Alex i reszta nie szczędziła pod moim adresem? Zamiast zrobić krok do przodu, po prostu zaczynam szlochać, nie przejmując się już absolutnie ani makijażem, ani tym, że Aiden mnie przecież nienawidzi. Moje życie chyba nie może być już bardziej parszywe. Teoretycznie nie mam mamy, tata próbuje spełniać swoje rodzicielskie obowiązki ograniczając mi wolność praktycznie do minimum, w szkole jestem uważana za wariatkę, popychana i wyszydzana na każdym kroku. To, co pomyśli sobie o mnie ten chłopak, widząc mnie zapłakaną, to ostatnie na liście moich najmniej ważnych zmartwień.
Aiden po chwili rusza w moją stronę. Tych kilka metrów przemierza naprawdę powolnym krokiem, ale kiedy w końcu do mnie dociera, nie mówi nic. Po prostu bierze mnie w ramiona i przytula mocno, a ja, gdy mija pierwszy szok, ściskam materiał jego pracowniczego polo i rozklejam się jeszcze bardziej.
To wszystko jest do dupy. Dziewczyny mają rację. Jestem beznadziejna i żałosna, a moje miejsce jest na końcu łańcucha pokarmowego. Żałuję tej chwili, w której dałam się namówić na wyjście na imprezę. Sadie Parker nie jest i nigdy nie będzie na nich mile widziana.
— Piłaś? — Aiden odsuwa się po kilku minutach stania w milczeniu i miarowego głaskania mnie po plecach. Proszę, oto właśnie wypłakuję mu się w koszulkę, choć przecież przysięgałam sobie już nigdy się do niego nie odezwać. Kiwam głową, na co chłopak obejmuje mnie ramieniem i prowadzi w stronę środka stacji. Dobrze, myślę, uspokoję się, pożyczę od Aidena telefon i zadzwonię po Kyle'a. Albo nie, to chyba nie będzie dobry pomysł. Zadzwonię po Jen. Zadzwonię i poproszę, by zamówiła mi taksówkę, która zawiezie mnie w najbezpieczniejsze obecnie miejsce na ziemi — do domu.
Albo sama zamówię taksówkę, a Jennifer dam po prostu znać, że wszystko ze mną w porządku, choć to największe kłamstwo świata.
Aiden prowadzi mnie na zaplecze. To samo, w którym kiedyś znalazłam go śpiącego w najlepsze na swojej zmianie. To przecież wcale nie wydarzyło się tak dawno, a jednak mam wrażenie, że od tamtej nocy minęło kilka miesięcy, a nie zaledwie ponad dwa tygodnie. Sadza mnie przy stoliku, po czym nalewa mi wody do jedynego kubka stojącego w szafce i stawia go przed moim nosem.
— Pij — mówi tonem nie znoszącym sprzeciwu i opierając się o blat obok zlewu, krzyżuje ręce na piersi. Biorę kubek do ręki i zanim upijam pierwszy łyk, czytam napis pracownik miesiąca, nadrukowany na samym jego środku.
Nie wiem, co mam powiedzieć. Chyba żadne słowo nie odda w pełni tego, jak źle się teraz czuję i żadna woda nie pomoże mi, ani nie sprawi, że to co się przed chwilą stało, rozpłynie się w niepamięć. Mimo to jednak opróżniam kubek praktycznie na raz, czując przyjemne zimno w moim rozgrzanym od płaczu gardle.
Aiden chyba też nie za bardzo umie odnaleźć się w obecnej sytuacji. Czuję na sobie jego uważny i oceniający wzrok, i chyba praktycznie słyszę natłok myśli, kotłujących się w jego głowie. Szczerze? Chyba wolę, by się nie odzywał. W obecnej sytuacji nie potrzebuję wcale jego chamskich podtekstów, ironii i wrednego zachowania. Wystarczy mi to, co zrobił, bo ten niespodziewany gest i tak sprawił, że o dziwo udało mi się uspokoić.
Odstawiam kubek z głośnym westchnieniem, po czym chowam twarz w dłoniach. Czuję jeszcze wpływ alkoholu, który bawi się z moim błędnikiem gdy tylko zamykam oczy. Witamy w rzeczywistości, Sadie. Tych kilka ostatnich godzin to był tylko przyjemny sen, z którego Alex i jej świta brutalnie mnie zbudziły.
Słyszę, jak Aiden siada na krześle tuż obok. Znów siedzimy przy stole. Znów atmosfera nie jest zbyt wesoła, ale tym razem już nie dam się nabrać. Może i Aiden zaraz powie coś szczerego, bym tylko nie czuła się tak parszywie, może i nawet znów mnie przytuli, bylebym tylko znów się nie rozpłakała, ale to wszystko. Gdy tylko wzejdzie słońce na powrót będzie tym samym dupkiem Woodsem, który ma w poważaniu uczucia innych.
— Oni nie są tego warci — odzywa się w końcu, ale z moich ust w odpowiedzi pada tylko żałosny śmiech.
— Proszę cię... — Co on może wiedzieć? To nie z niego przez kilka ostatnich lat ludzie szydzili, wyzywali, śmiali się i montowali filmiki w których doklejali jego twarz do Samary z The Ring. On naprawdę uważa, że to banalne stwierdzenie z podręcznika dla pozytywnie myślących sprawi, że nagle wszystko będzie w porządku? To nie on będzie musiał iść w poniedziałek do szkoły i stawić czoła tym kretynkom, które już pewnie ogłosiły wszystkim jaka to nie jestem żałosna. Ściągam dłonie z twarzy i zawieszam na nim zmęczone spojrzenie. — Zostaw mnie tu na chwilę. Albo w ogóle zostaw mnie w spokoju.
Chłopak wzrusza ramionami.
— I tak nie mam co robić. Tu w nocy praktycznie nikt nie przyjeżdża.
— Proszę, Aiden. Chcę zostać sama, czy ja mówię po chińsku?
Woods mruży oczy i patrzy na mnie chwilę, po czym ku mojemu zdziwieniu — uśmiecha się szeroko.
— Widzisz? Tak ja się właśnie czuję, gdy się nade mną litujesz.
Zaciskam zęby. Nie ze złości, po prostu robię to odruchowo, uświadamiając sobie, że to, co właśnie powiedział, w rzeczywistości ma sens i ten sens dociera do mnie mimo stanu, w jakim się znajduję.
— Nie lituję się nad tobą — zaprzeczam.
— Oh, robisz to bardzo często.
Nie, nie, nie. Jest mi go szkoda, to prawda, ale nie nazwałabym tego litością.
— Chciałam ci tylko pomóc — mówię cicho.
— Jeśli będę potrzebował pomocy, to o nią poproszę. Mam ci pomóc?
Kręcę głową mimowolnie. Ta rozmowa potoczyła się trochę inaczej, niż się spodziewałam i jeśli mam być szczera, to nawet w małym stopniu oddaliła moje myśli od tego, jaka jestem beznadziejna.
— Nie.
— A czego potrzebujesz? — Chce wiedzieć.
Biorę głęboki wdech. Potrzebuję spokoju. Potrzebuję wyrwać się z tego miasteczka i zamieszkać w miejscu, gdzie nikt mnie nie zna. Zacząć wszystko od początku. Potrzebuję czystej, białej kartki. Potrzebuję nowego życia.
— Posiedź tu ze mną przez chwilę — mruczę pod nosem, spuszczając wzrok Wiem, że jeszcze przed chwilą kazałam mu zostawić mnie w spokoju, ale jestem pijana i wyczerpana tym wszystkim, więc mam prawo zmienić zdanie. Mam ochotę zamknąć oczy i obudzić się gdy stuknie mi trzydziestka. Albo najlepiej w ogóle się nie budzić. Po co to komu.
Aiden rozsiada się wygodniej na krześle, choć te znajdujące się na zapleczu należą do najtańszych krzeseł z plastiku, na których nie ma możliwości usiąść tak, by po kilku minutach nie poczuć drętwienia pośladków.
— Która jest w ogóle godzina? — pytam.
Chłopak zerka na nadgarstek.
— Piętnaście po trzeciej.
— Cholera.
Aiden przeczesuje dłonią włosy. Mimo tak późnej (wczesnej?) pory, na jego twarzy nie widać nawet grama zmęczenia. Cóż, jak widać jest i pozytywny aspekt tego, że został zawieszony i przez tydzień nie chodził do szkoły. W końcu się porządnie wyspał.
— Biorąc pod uwagę fakt, że jesteś wystrojona i jeszcze nie śpisz o tej godzinie, podejrzewam, że byłaś na imprezie.
— Tak, z Kyle'm. — Znów spuszczam głowę.
— No to ładnie cię przypilnował. Chcesz do niego zadzwonić?
Cholera. Zupełnie zapomniałam, że jeszcze kilka minut temu taki właśnie miałam zamiar. Boże, on mnie przecież zabije. Znaczy, nie za to, że zniknęłam, ale za to, że moim priorytetem nie było powiadomienie go. Co ja bym zrobiła, gdyby to Kyle magle zniknął bez słowa, zostawiajac wszystkie swoje rzeczy na kanapie w oranżerii?
— Mogłabym?
Aiden wyciąga swój stary telefon z kieszeni i przesuwa go po stole w moim kierunku. Biorę go do ręki. Nie ma żadnej blokady, dlatego od razu klikam w ikonkę wybierania numerów i... nic. Przecież nie znam numeru Kyle'a. Nie było potrzeby, bym uczyła się go na pamięć. Tak naprawdę jedyny numer, jaki pamietam, to numer mojego ojca, ale przecież nie mogę zadzwonić do niego o trzeciej piętnaście nad ranem. To by było samobójstwo. Numeru Jen również nie pamiętam, więc jakby nie patrzeć, nie mogę nic zrobić. Telefon Aidena nie należy do najnowszych wynalazków techniki, dlatego wątpię, bym mogła połączyć się nim z internetem i zostawić wiadomość na fejsie.
Przełykam ślinę, wpatrując się w ekran komórki. Gdy po chwili bezczynności podświetlenie gaśnie, naciskam ikonkę wyjścia z menu wybierania numerów i dostrzegam tapetę chłopaka, którą jest nic innego, jak zdjęcie Suzie z naszego pamiętnego wypadu nad jezioro. Na fotografii jego mała siostra uśmiecha się szeroko, próbując złapać lecącą do niej piłkę. Nawet moja lewa dłoń załapała się do kadru i na ten widok uśmiecham się pod nosem.
To był dobry dzień.
— Nie dzwonisz? — Aiden przerywa ciszę. Odkładam telefon z powrotem na stół i kręcę głową.
— Nie znam numeru.
— Może to i lepiej — stwierdza chłopak. — Jeszcze by potem do mnie wydzwaniał.
Kiwam głową w zamyśleniu. Dopiero teraz dostrzegam, że na koszulce chłopaka są ślady mojego tuszu do rzęs, który spłynął wraz z moimi łzami.
— Niepotrzebnie to wtedy powiedziałeś — wyrzucam z siebie.
Aiden uśmiecha się pod nosem, obracając swój telefon w palcach. Nawet jeśli u Kyle'a wciąż widać jeszcze cienie w miejscach, gdzie były siniaki, twarz Aidena całkiem się już zagoiła, co tylko świadczy o tym, jak lekkie były ciosy mojego chłopaka.
— Nie mogłem się powstrzymać.
— I może to jest właśnie twój problem. Od wielu rzeczy nie możesz się powstrzymać. — Zauważam, mając na myśli ten cholerny pocałunek. Brew Aidena wędruje do góry, gdy podnosi głowę i patrzy na mnie, przybierając na usta ten swój arogancki uśmieszek.
— A ty nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
— Jakie?
— Czy ci się podobało.
Wciągam powietrze ze świstem. Nie wierzę, że o to zapytał. Bezsilnie skanuję twarz chłopaka, szukając w niej jakichkolwiek oznak, że to pytanie to tylko głupi żart z jego strony, bym nie myślała przypadkiem o tym, co zrobiły mi dziewczyny. Nic takiego jednak nie znajduję. Wzrok Aidena wydaje się być szczerze zaciekawiony, jakby przez miniony tydzień nie zastanawiał się nad niczym innym, jak na tym, czy mi się podobało.
I co ja mam powiedzieć? Jeśli powiem, że nie, to skłamię. Jeśli przyznam, że tak, to spalę się ze wstydu, bo przecież to jawna zdrada w stosunku do Kyle'a. Już i tak wyrzuty sumienia zżerają mnie od środka, a mam wrażenie, że jeśli powiem to na głos, to stanie się to bardziej rzeczywiste. Nie mogę tego zrobić.
— To nigdy nie powinno się wydarzyć. Nie możesz tak po prostu mnie całować, kiedy sobie wymyślisz — mówię więc.
— Powiedz, że ci się nie podobało, a przysięgam już nigdy więcej cię nie pocałować.
Patrzę na niego. Co to znaczy? Czy on właśnie między słowami przyznał, że istnieje możliwość, by to się powtórzyło? Jak na zawołanie moje usta zaczynają mrowić, jakby żyły własnym życiem i z nostalgią chciały powspominać delikatny dotyk warg Woodsa... Boże. Nie. Cholera jasna. Jestem zbyt pijana.
Podjęcie decyzji zajmuje mi zaledwie sekundę, gdy przed oczami staje mi twarz Kyle'a.
— Nie podobało.
Mina Aidena nagle robi się jakby... zawiedziona? Zuchwały uśmiech blednie, ramiona nieznacznie opadają, a ja jestem chyba jakaś nienormalna, wyobrażając sobie nie wiadomo co. Przecież to bzdura. Aidenowi nie zależy na dziewczynach. To co robi ma na celu namieszać mi w głowie, ale już przestałam być naiwna. Dzisiejszej nocy dałam się nabrać tylko raz.
— Rozumiem.
— Nie, nie rozumiesz, Aiden. Ja też nie rozumiem, ale nie chcę dziś o tym myśleć. Mam większe problemy na głowie.
— Mówiłem ci już, że oni nie są tego warci. — Przypomina.
— Łatwo ci mówić.
Aiden kładzie nagle łokcie na stole i pochyla się nad nim. Teraz jego twarz jest niebezpiecznie blisko mojej twarzy i czuję na niej ciepły oddech chłopaka.
— A wiesz jaki jest mój problem? — pyta głośniejszym tonem. — Mój problem to sześcioletnia dziewczynka, która wraca do domu, na drżących nogach, bo nie wie, czy przypadkiem dziś znów nie zdenerwuje swojego ojczyma swoim istnieniem. Mój problem to system, pozwalający na adopcje ludziom, którzy nigdy nie powinni brać się za wychowanie dzieci. To opieka społeczna przymykająca oko na drobne niedociągnięcia, takie jak siniak na nadgarstku od zbyt mocnego uścisku, byleby tylko zgadzały się statystyki. To brak obiadu, ponieważ wszystkie pieniądze, jakie system na nas łoży, wydawane są na alkohol i pokera z kumplami. Mój problem to władza, która nie pozwala mi usamodzielnić się dopóki nie skończę szkoły. Mój problem to bezsilność, którą czuję za każdym razem, gdy Suzie przybiega do mnie zapłakana. Wiesz co robię z moim problemem? Staram się go rozwiązać. Jakoś się staram. Nie płaczę, nie użalam się nad sobą, tylko robię cokolwiek, co pomoże mi to wszystko zakończyć. Jesteś warta więcej niż jakieś puste laski z fistaszkami zamiast mózgu, Sadie. Wiem, że sama też to wiesz, tylko przez takie jak one to do ciebie, kurwa, nie dociera.
Gdy chłopak kończy mówić wstaje i robi jedno półokrążenie dookoła zaplecza. Dostrzegam czerwone plamy na policzkach, które powiększają się wraz ze wzrostem wzburzenia. Chyba jednak już nie czuję się pijana. Słowa Aidena to kubeł zimnej wody na moją głowę, dlatego splatam dłonie przed sobą i wbijam w nie wzrok.
— Masz rację — mówię cicho.
— Co? — Aiden przystaje i patrzy na mnie. Nerwowo przeczesuje włosy, a jego mina świadczy o tym, że nie dosłyszał.
— Masz rację — powtarzam głośniej i podnoszę wzrok.
— Wiem, że mam.
Przez kilka sekund wpatrujemy się w siebie i żadne z nas nie ma odwagi, by odwrócić wzrok. Aiden stoi sztywno na środku pomieszczenia, ja tkwię bez ruchu przy tym cholernym stole. Aiden w istocie ma rację. Dlaczego tracę łzy na kogoś, kto nie ma pojęcia jak to jest żyć bez matki? Dlaczego dołuję się czymś, na co mam wpływ?
— Zamówisz mi taksówkę? Muszę jechać do domu.
* ♡ *
________
To na początku był jednej rozdział, ale kiedy wybiła magiczna liczba dziewięciu tysięcy słów, musiałam podzielić go na dwa krótsze. Oba jednak tak samo ważne, przynajmniej dla mnie!
Mam nadzieję, że Aiden zyskał w Waszych oczach. Kocham pisać o nim dobre rzeczy, bo to serio w porządku chłopak jest :)
Jak zwykle zachęcam do pozostawienia po sobie śladu w postaci komentarza. Każdy taki biorę sobie głęboko do serca, analizuję i oczywiście kocham.
Buziaki i do (mam nadzieję, że zdążę) za tydzień!
* ♡ *
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro