Dzień, w którym jest miłość, smutek i tajemnice
* ♡ *
15 V 2019
— Przerąbane — mówi Jen, gdy streszczam jej wczorajszą wizytę w szpitalu. Ron siedzi na tylnim siedzeniu z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Został oficjalnie wtajemniczony w całą tę sprawę, pod warunkiem, że jeśli tylko komuś wygada, utniemy mu nogi przy samej dupie i wrzucimy do pobliskiego jeziora.
— Może mógłby chwilę pomieszkać ze mną w pokoju? — proponuje, ale Jen od razu kręci głową.
— Odpada. Moi rodzice w życiu się nie zgodzą.
Wrzucam bieg i ruszam, gdy światło z czerwonego zmienia się na zielone. Ruch w piątki jakimś cudem zawsze jest mniejszy, dlatego do szkoły udaje nam się dojechać z kilkunastominutowym zapasem. Jest idealnie środek maja. Temperatura już o siódmej rano wskazywała ponad dwadzieścia stopni Celsjusza, dlatego po podróży w mojej starej, nieklimatyzowanej Toyocie, moją pierwszą czynnością jest odklejenie koszulki od pleców. Zamęczą mnie te upały. To zabójstwo dla osoby o tak niskiej tolerancji na ciepło, jak ja.
— Naprawdę nie mam już pomysłu — mówię zrezygnowana, zarzucając torbę na ramię. Ron wzdycha, a Jen posyła mi współczujące spojrzenie, jakbym to ja, a nie Aiden, miała zostać bezdomna za kilka dni.
— No ale przecież odzyskałaś jego pieniądze. Nie może sobie po prostu czegoś wynająć? — pyta.
Mijamy przyjaciół Kyle'a, okupujących stojak na rowery. Michael macha do mnie, na co odpowiadam uśmiechem, jednocześnie zastanawiając się, gdzie o tej godzinie podziewa się sam Kyle. Rano napisał mi tylko, że się spóźni i nie będzie mógł podwieźć mnie do szkoły, co od razu wykorzystałam, by móc przeanalizować obecną sytuację z moją przyjaciółką. Poczułam się nawet jak za dawnych czasów, choć te „dawne czasy" były zaledwie miesiąc temu. W ostatnich dniach tyle się dzieje, że ten nudny okres mojego życia zdaje się być odległą przeszłością.
— Mógłby — potwierdzam — ale nie o to chodzi. Te pieniądze są mu potrzebne na adwokata. Co za różnica, czy Larry mu je zabierze, czy Aiden wyda je na wynajęcie sobie mieszkania?
Jen kiwa głową.
— No tak, masz rację. Cholera... — Zamyśla się, gdy wspinamy się po schodach, prowadzących do wejścia do naszej szkoły. — A Michael?
Powoli obracam się w stronę chłopaków, którzy przypinają swoje rowery i śmieją się z czegoś tak głośno, że słychać ich pewnie na dziedzińcu, po drugiej stronie budynku. Michael? Cholera, nie znam go zbyt dobrze i chyba głupio byłoby mi poprosić go o taką pomoc. Po drugie Aiden w życiu by się na to nie zgodził.
— No nie wiem...
— Sadie, póki nie ma twojego taty, może Woods mógłby pomieszkać u ciebie? — Wtrąca Ron, a ja posyłam mu spojrzenie, które jasno świadczy co sądzę o tym pomyśle.
— Przecież pokój gościnny w moim domu zajmuje teraz ciocia Laura.
— Daj spokój, masz wystarczająco dużo miejsca na podłodze. Rozłożysz materac. — Jen puszcza do mnie oczko i wchodzi do szkoły, wcale na nas nie czekając. Przewracam oczami, po czym ciągnę Rona za rękaw i podążam jej śladem. Czy ta dziewczyna oszalała? Ona i Ron naprawdę postradali zmysły wierząc, że taki scenariusz jest w ogóle możliwy.
Kierujemy się w stronę szafek, przeciskając się przez tłum. Z daleka dostrzegam zgromadzenie zebrane w okół miejsca, w którym znajduje się moja własna, lśniąca od wczoraj czystością. Wcale jednak nie podejrzewam jeszcze niczego złego. Moje myśli w dalszym ciągu zaprząta Aiden i jego problem.
— Przecież jakby to się wydało... — mówię sama do siebie, wyobrażając sobie jak ciocia Laura odkrywa śpiącego w moim pokoju chłopaka, donosi o wszystkim mojemu ojcu, a on po czymś takim zamyka mnie w klasztorze.
Ron nagle przystaje. Robi to tak niespodziewanie, że wpadam na jego plecy, jęcząc z bólu, gdy nadziewam się na jego wypchany czymś bliżej nieokreślonym plecak.
— Co do...
Okrążam Rona i staję przed nim kompletnie osłupiała. Ledwo dostrzegam Jen, której szczęka prawie dotyka podłogi, a śmiechy i gwizdy zebranych dookoła uczniów, zagłuszają wszystkie moje myśli. Przełykam ślinę, czując, jak serce prawie wyrywa mi się z piersi. Cholera. Naprawdę mało brakuje, bym zapadła się pod ziemię.
To niemożliwe. Ja chyba śnię. Takie rzeczy się po prostu nie zdążają, a już tym bardziej nie mnie! A może właśnie przeciwnie? Jeśli na tym świecie istnieje ktoś, kto w swoim życiu przeżył więcej niezręcznych momentów, to chętnie podam mu rękę.
Mam ochotę się uszczypnąć, ale to by głupio wyglądało. Tak naprawdę nie wiem nawet, co czuję. Zażenowanie? Złość? Wstyd? Podchodzę bliżej źródła całego zamieszania i zanim cokolwiek zrobię, lub powiem, odwracam się jeszcze, by ostatni raz spojrzeć na okrążający mnie tłum.
— No ładnie, dziwaczko Parker! — woła ktoś z tyłu, a kilka osób mu w tym wtóruje. Wiem, że moja twarz jest już w kolorze kurtyny z sali teatralnej, ale nie mam na to żadnego wpływu. Jest mi gorąco i chyba powoli zaczynam panikować.
Staję przodem do szafki i próbuję ogarnąć umysłem to, co widzę. Zaczynam liczyć i ściągać wszystkie te serduszka, które nie kto inny, a na pewno mój osobisty chłopak Kyle Chew, poprzyklejał praktycznie na całej powierzchni drzwiczek. Brokat sypie się z nich na podłogę. Czternaście, piętnaście, cholera, dwadzieścia siedem, dwadzieścia dziewięć, a to duże, z napisem „Kocham Cię, Sadie" przekracza już ludzkie pojęcie. Dlaczego on to zrobił? Z jednej strony pewnie chciał dobrze, a z drugiej...
— Trzydzieści trzy — mruczę pod nosem, starając się nie słyszeć tych wszystkich kpin za plecami. — Trzydzieści cztery, trzydzieści pięć...
— Koniec! Idźcie zazdrościć gdzieś indziej! — Słyszę krzyk Jen, która, jak przypuszczam, jest bardziej niż wściekła. Dziękuję Jen. Czterdzieści jeden, czterdzieści dwa... Wiecie, nie liczę tego, bo chcę się dowartościować. Liczę, by poznać skalę abstrakcyjności tego, co Kyle uczynił.
Jennifer kuca obok mnie i zaczyna odrywać serduszka z dolnej części szafki. Jestem już praktycznie w połowie, co na oko daje niecałe sto cholernych, czerwonych serc z papieru, zanurzonych w brokacie. Na każdym napisane jest S+K, stąd wiem, że to na pewno sprawka Kyle'a. Nawet nie wiem, czy powinnam się na niego wściekać. Gdybym nie nazywała się Sadie Parker, pewnie zamiast zawstydzona, byłabym urzeczona i szczęśliwa. To naprawdę romantyczny gest. Romantyczny i idiotyczny, podpowiada głos w mojej głowie. Gdyby Kyle mnie znał, wiedziałby, że narażanie się na pośmiewisko to ostatnie, czego sobie życzę.
Nie dajesz mu się poznać, szepcze ten drugi głos. Ten, który pewnie wyglądałby jak aniołek, na moim ramieniu, gdybyśmy znajdowali się w kreskówce. Zamykam oczy i wzdycham cicho. Na całe szczęście zbliżający się dzwonek na lekcje sprawia, że tłum za moimi plecami rozchodzi się. Spoglądam na moją przyjaciółkę i stojącego obok Rona i kręcę głową. Nawet nie wiem co myśleć.
— W życiu się tego nie spodziewałam — mówię do nich, otwierając szafkę i wrzucając wszystkie te serduszka do środka. Największe, które wisiało na samym środku, a które ozdobione zostało czerwonym łańcuchem choinkowymi dookoła (tak, dokładnie tak), musiałam złożyć najpierw na pół, bym mogła je zmieścić. Boże, to była jedna z najbardziej krępujących chwili mojego życia. Dzięki Kyle.
— Oho, zbliża się kierownik zamieszania — oznajmia Ron, który od razu potem podnosi ręce do góry i żegna się. — To ja spadam. Nie chcę być oskarżony o współdziałanie w morderstwie.
— Dzięki Ron — odpowiadam kwaśno. Kyle zachodzi mnie od tyłu i przytula się do moich pleców. Jennifer stoi oparta barkiem o szafkę i z ramionami skrzyżowanymi na piersi posyła mu dezaprobujące spojrzenie.
— Hej piękna. — Słyszę. Zamykam szafkę i obracam się w stronę chłopaka, wyswobadzając się z jego objęć. — Podobał ci się mój prezent?
— Cześć, Kyle.
Chłopak widzi chyba moją nietęgą minę. Dostrzega też spojrzenie mojej przyjaciółki, które nie może być już bardziej wymowne.
— Nie podobał ci się? — Unosi brwi. — Starałem się, chciałem, żeby było ci miło.
Wzdycham. To będzie trudna rozmowa.
— I byłoby mi miło, gdyby nie fakt, że wszyscy się ze mnie śmiali.
— Kto się śmiał?
— Wszyscy — wtrąca Jen. — Nie umiem ci tego przetłumaczyć na chiński, czy skąd tam jesteś.
Kyle'owi rzednie mina. Postanawiam uratować sytuację, póki jeszcze nie zamieniła się w katastrofę.
— Jennifer, zostawisz nas samych? — Zwracam się do niej, a kiedy niechętnie spełnia moją prośbę, żegnając się pogardliwym „narazie", podnoszę wzrok i patrzę prosto w oczy Kyle'a. — Naprawdę dziękuję i doceniam to, co zrobiłeś.
— Ale?
Ale trochę przegiąłeś, Kyle. Nie jestem osobą, która musi obnosić się ze swoim uczuciem, a jeśli chciałeś mi powiedzieć, że mnie kochasz, mogłeś to zrobić w zaciszu mojego domu, na przykład wczoraj wieczorem. Cholera, dlaczego związki nie mogą po prostu być fajne? Dlaczego to wymaga tak wiele wysiłku?
— Ale zrobiłeś to zupełnie niepotrzebnie.
Splatam nasze dłonie i podnoszę się na piętach, bo tylko w taki sposób mogę dosięgnąć do ust chłopaka.
— Myślałem, że spodoba ci się niespodzianka, inne dziewczyny raczej lubią takie — mówi.
— Tak, ale sam mówiłeś, że lubisz mnie za to, że nie jestem jak inne dziewczyny. Obiecujesz, że już więcej nie odwalisz mi takiego numeru? — Posyłam mu błagalne spojrzenie.
Kyle przez chwile bada moją twarz. Mija kilka sekund, zanim kącik jego ust unosi się i chłopak kiwa głową, zgadzając się.
— Wycinałem te serduszka do pierwszej w nocy — wyznaje. — Hej, co z twoimi włosami? Są bardziej różowe niż wczoraj.
Dźwięk dzwonka, a także wymówka profesorem Chandrą, który nie toleruje spóźnień, ratują mnie przed odpowiedzią. Żegnam się szybkim całusem i zostawiam Kyle'a na środku korytarza, a kiedy udaje mi się dotrzeć do sali, w mojej głowie pojawia się pewna osobliwa myśl.
A co, jeśli wyznanie Kyle'a ma związek z naszą wczorajszą rozmową? Co, jeśli chciał mi tym pokazać, że on jest gotowy i dojrzały, by pójść ze mną do łóżka i tego samego oczekuje ode mnie? Teoretycznie nie powiedział tego wprost, ale...
— Parker, wracamy na ziemię. Usiądź porządnie i skup się na lekcji.
* ♡ *
Jestem cała w brokacie. Nieważne ile razy mogłabym strzepywać go z ubrań, on wciąż pozostaje niezmiennie tam, gdzie absolutnie nie powinno go być. W moich włosach, na spodniach, na koszulce, na nosie, przyklejony do łokci i dłoni... Chciałabym już być w domu, by móc wziąć długi i gorący prysznic, który pomógłby mi pozbyć się go dostatecznie. Niestety jak każdego dnia, muszę pokutować za swoje winy i po lekcjach siedzieć w tej przeklętej auli teatralnej.
Auli, która z perspektywy czasu wygląda już nieco lepiej.
Pod nieobecność Aidena trochę gorzej i wolniej nam szło, ale tak czy siak Ivo codziennie powtarzał, że jest z nas dumny. Wspólnymi siłami odmalowaliśmy na biało wszystkie siedem kolumn i dokończyliśmy malować scenę. Fotele zostały wyprane, wysuszone, a drewniane podłokietniki wymyte (okazało się, że pod warstwą kurzu nie wyglądały wcale tak źle, dlatego dyrektor stwierdził, że nie trzeba robić z nimi nic więcej). Razem z Ivo zdjęliśmy i wyczyściliśmy już część reflektorów, lecz przed nami wciąż jeszcze pozostawała podłoga — wypranie ciemnoczerwone wykładziny zostawiliśmy sobie na koniec, w końcu przecież i tak jeszcze trzy razy zdążyłaby się pobrudzić.
Ku mojemu zdziwieniu zarówno w garderobie, jak i zapleczu prace również poruszały się na przód. Tak naprawdę garderoba już lśniła czystością (dziewczyny się postarały!), ale Allison i Molly wzięły sobie za punkt honoru, by pomieszczenie to dodatkowo ozdobić i urządzić tak, by wyglądało jak na prawdziwą garderobę przystało. Z zaplecza zniknęły wszystkie zniszczone kostiumy oraz akcesoria. Dzień, w którym Eddie i Jeremy wygłupiali się biegając po auli przebrani za kowbojów, potem za lekarzy, a na koniec wbili się w za duże garnitury by udawać Don Corleone, był jednym z śmieszniejszych. Allison i Molly nadal pozostają wrednymi sukami, ale chłopaków zdążyłam nawet polubić. Eddie, z tymi swoimi wiecznie przekrwionymi oczami i błogim uśmiechem często zachowywał się jak dziecko, za to Jeremy przy bliższym poznaniu, okazywał się być całkiem sympatyczny.
No i Ivo. Mija właśnie tydzień od pamiętnej imprezy, podczas której rozpoczął się związek jego i Jen. Za fakt, że moja przyjaciółka jest tym związkiem zachwycona, ten chłopak z każdym dniem zarabia u mnie więcej punktów. Gdy wchodzi do auli tuż za mną posyłam mu serdeczny uśmiech i zwalniam, by zrównać się z nim w drodze do kolejnego zestawu reflektorów do wyczyszczenia.
— Jak tam, pani zakochana? — Wita się ze mną. Rozmawiamy praktycznie codziennie, dlatego jego śmieszny akcent jest dla mnie już praktycznie niesłyszalny.
Przewracam oczami. Od godziny nikt nie przypominał mi o porannym incydencie i naprawdę wierzyłam, że ten temat się już zakończył.
— Błagam, Ivo.
— Żartowałem — śmieje się. — Muszę przyznać, że ja bym nie wpadł na coś takiego.
Wzdycham. Nie ty jeden, Ivo. Nie ty jeden.
— I chwała Bogu. Jennifer chyba by cię za to zabiła.
Chłopak z uśmiechem kręci głową. Ma przyjemną dla oka twarz, nic dziwnego, że podoba się Jen. Jasne włosy i niebieskie oczy nadają mu chłopięcego uroku. Powinien być już w ostatniej klasie, ale w związku z wyrównaniem materiału, którego nie zdążył, lub nie miał przerobić w Rosji, a w Stanach jest niestety obowiązkowy, został cofnięty do trzeciej.
— Powinnaś się cieszyć, w końcu to taki miły gest.
Sposób w jaki Ivo wymawia „miły", sprawia, że przed oczami staje mi twarz Kyle, któremu uświadamiam, że niezbyt cieszę się z niespodzianki, jaką mi zgotował. Dlaczego chłopacy tego nie rozumieją? Oczywiście, że to było miłe. Było też jednocześnie okropnie krępujące, a przynajmniej dla mnie.
— Ivo, spójrz na mnie — mówię, siadając na scenie wśród tych wszystkich płynów i szmatek do czyszczenia, które zostawiliśmy tu wczoraj. Na całe szczęście w auli panuje przyjemny chłód, co jest miłą odmianą przy wszechobecnym upale, jaki panuje od rana. — Czy ja wyglądam na kogoś, kto wymaga takich rzeczy? To, co zrobił Kyle było super, ale nie dla kogoś takiego jak ja.
— Co tam w ogóle było napisane na tym sercu?
— Kocham cię, Sadie — odpowiadam niechętnie.
— Wow, a ty mu odpowiedziałaś?
Patrzę na Ivo i z początku nie rozumiem jego pytania. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że zaabsorbowana wstydem i kpinami innych, nie pomyślałam nawet, że Kyle najpewniej oczekiwał, że również wyznam mu miłość, czego kompletnie nie brałam nawet pod uwagę. Cholera. Kocham, to naprawdę ważne słowo. Mogę powiedzieć, że kocham Kyle'a w myślach. Kocham go od pięciu lat, od kiedy tylko Mary J Dunne zmiażdżyła go w szkolnej debacie. Pomyślałam wtedy, że mi go szkoda. Że jego argumenty były naprawdę dobre, aczkolwiek Mary J była wtedy nie do pokonania i nikt, nawet ówczesny prezydent Obama, nie miałby z nią żadnych szans.
Kocham Kyle'a, ale nie mogę mu tego powiedzieć, bo to nie do końca prawda. Kocham Kyle'a tak, jak kocham oglądać seriale na Netflixie. Kocham Kyle'a tak, jak kocham gorącą czekoladę z piankami. Kocham Kyle'a tak, jak kocha się leniwe soboty na kanapie, ale nie kocham Kyle'a tak, jak kocha się miłość swojego życia. Jesteśmy razem od dziewiętnastu dni, trzech godzin i dwudziestu siedmiu minut. To nie są nawet trzy tygodnie! Jak można zakochać się w kimś naprawdę w zaledwie dziewiętnaście dni?
— Cholera — mówię, po kilku sekundach milczenia. Czy Kyle'owi jest przykro, że zamiast odpowiedzieć mu to samo, jeszcze zbeształam go za obklejenie mi szafki serduszkami? Muszę koniecznie do niego zadzwonić.
— Rozumiem, że nie.
— Czy dla chłopaków jest to tak samo ważne, jak dla dziewczyn? — pytam. Jak mówiłam, nie znam się na związkach, a przede mną siedzi właśnie przedstawiciel płci męskiej, który może wyjaśnić mi, jak się mają sprawy z perspektywy chłopaka. — Wiesz, dziewczyny są bardziej emocjonalne i dla nich „kocham cię" to coś, bez czego nie mogą żyć. Wy też tak macie?
Ivo drapie się po głowie.
— To chyba zależy... — Na jego twarzy dostrzegam niepewność, co nie wróży niczego dobrego. — Nie wiem jaki jest Kyle Chew. Wydaje mi się, że to jest ważne, ale może nie aż tak.
Życie nastolatki jest dla mnie zbyt skomplikowane. Naprawdę chciałabym mieć już dwadzieścia lat i nie musieć przejmować się takimi rzeczami. Skąd mam teraz wiedzieć, czy przypadkiem nieumyślnie nie złamałam mojemu chłopakowi serca? Podczas lunchu wydawał się całkiem normalny. Gdy się żegnaliśmy po lekcjach również. Może jednak gdzieś w głębi duszy gryzie się z faktem, że jego dziewczyna nie odwzajemnia jego uczuć?
Zamykam oczy i wzdycham przeciągle. Postanawiam wyjaśnić to sobie z Kyle'm zaraz po powrocie do domu. Może po drodze nawet wstąpię do niego i pojedziemy na długi spacer, podczas którego wytłumaczę mu, że z miłością tak jak z seksem: jeszcze nie nadszedł ten czas?
— Dzięki Ivo. Gdyby nie ty, pewnie w ogóle bym o tym nie pomyślała.
— Do usług.
Niecałe dwie godziny później jestem w połowie czyszczenia ostatniej lampy. Ivo już skończył i poszedł pomóc chłopakom na zapleczu, pozostawiając mnie samą z własnymi myślami na środku sceny. Przez chwilę nawet udawałam, że jestem aktorką, która przed salą wypełnioną po brzegi gra dziewczynę targaną przez wewnętrzne rozterki. Wiecie, to coś jak siedzenie z tyłu w samochodzie, gdy w radiu leci jakaś smutna piosenka i udawanie, że się jest bohaterem teledysku. Udzieliło mi się. I muszę przyznać, że nawet spodobało.
Dzwoniący telefon z wnętrza torby wyrywa mnie z zamyślenia. Sięgam do niej, wyciągam komórkę i uśmiecham się widząc zdjęcie taty na wyswietlaczu. Ustawiłam mu najbardziej przypałową fotkę świata — ubrany w swój domowy dres, ucina sobie drzemkę na swoim fotelu prezesa w gabinecie, a jego ręka ułożona jest pod naprawdę nienaturalnym kątem.
— Myślałam, że chociaż dziś odpuścisz sobie codzienny meldunek — śmieję się, zamiast się z nim jak człowiek przywitać.
— Nigdy!
— No więc zjadłam śniadanie, byłam w szkole — wyliczam na palcach, wznosząc wzrok ku sufitowi — byłam miła dla cioci, nie zarobiłam dziś żadnej złej oceny i aktualnie odpracowuję grzecznie karę.
Słyszę śmiech ojca w słuchawce. Zastanawiam się co robi. Mówił, że hotel, w którym kazali mu się zatrzymać jest całkiem znośny, choć jedzenie mogłoby być lepsze i lepiej doprawione. Naprawdę za nim tęsknię. To dopiero piąty dzień rozłąki, jeszcze ponad trzy tygodnie.
— Bardzo się cieszę, Sadie — mówi. — A Laura? Jak ona się czuje?
— Myślę, że najlepiej będzie jak sam ją o to zapytasz, ale wydaje mi się, że dobrze. Jest nadzwyczaj miła i wesoła. Obiecała mi dziś spaghetti na obiad. Już nie pamiętam kiedy ostatnim razem to nie ja musiałam gotować w naszym domu.
Tata znów się śmieje.
— Nie ufałbym jej obiadom — stwierdza. — Kiedyś potrafiła przypalić wodę na herbatę.
— Nie jest źle. Chyba wyrobiła się w tej Nowej Zelandii. A jak tam twoje szkolenia? — pytam, żeby nie było, że cała ta rozmowa kręci się tylko w okół mnie i cioci Laury.
Tata wzdycha.
— W porządku. Poznałem tu takiego kapitana O'Connora. Jest naprawdę w porządku, umówiliśmy się dziś na piwo.
— Tato, tylko nie pij za dużo i wróć do hotelu przed jedenastą — śmieję się.
— Tak jest. Pozdrów ciotkę.
— Pozdrowię. Baw się dobrze!
Rozłączam się i z uśmiechem powracam do polerowania metalowej części lampy. Nie mija jednak nawet minuta, a telefon rozdzwania się ponownie. Nie patrząc już nawet na wyświetlacz od razu odbieram, będąc pewna, że tata zapomniał mi powiedzieć czegoś bardzo ważnego.
— Ja ciebie też kocham — parskam do słuchawki, ale odpowiada mi tylko cisza. Marszczę brwi. — Tato?
Tata chrząka, ale jego głos jest zupełnie inny, niż przed chwilą. Odsuwam telefon, by upewnić się, że to z nim rozmawiam, ale przeżywam szok. Aiden?
— H-halo? Aiden? Przepraszam, myślałam, że dzwoni mój ojciec.
Boże, co on musiał pomyśleć, gdy na powitanie wyznałam mu miłość. Ironia tej sytuacji jest niepodważalna. Kyle'owi tego nie powiem, ale z Woodsem mam to już jakby za sobą. To naprawdę trzeba być mną, żeby człowiekowi zdarzały się takie rzeczy.
— Mam problem — mówi chłopak, nie komentując w żaden sposób tego, co się przed chwilą stało. — Wypisują mnie dziś.
— Dziś? — Otwieram oczy najszerzej jak potrafię. — Przecież miałeś być w szpitalu do niedzieli!
Cholera. Ja przecież jeszcze niczego nie wymyśliłam! Co teraz?
— Wiem, ale jednak wypisują mnie dziś. — Stawia nacisk na ostatnie słowo. Czuję, jak nagle krew odpływa mi z twarzy. Cholera, cholera, cholera jasna. — Zadzwonili już do Larry'ego.
* ♡ *
Pędzę tak szybko, na ile pozwala mi silnik w Toyocie, który przy piątym biegu zaczyna dziwnie klekotać. Jeśli dostanę mandat, ojciec dowie się, że urwałam się ze szkoły i zamiast prosto do domu, pojechałam spotkać się z chłopakiem, od którego, jego zdaniem, powinnam raczej trzymać się z daleka, dlatego staram się mimo wszystko nie przekraczać prędkości zanadto.
Gdy docieram pod szpital, czuję buzujące we mnie emocje. Jestem zdeterminowana i zdenerwowana. Boję się spotkać Larry'ego Greenley'a, ponieważ, mimo wszystko, jego osoba wciąż wywołuje we mnie strach i obawę przed tym co powie lub zrobi. Mimo to podejrzewam, że nie przyjechałby po Aidena. Nie traciłby cennego czasu na odbieranie chłopaka, którego za chwilę chciał wyrzucić z domu. Pewnie czeka na niego, by z parszywym uśmiechem oznajmić mu, że nie ma już w nim miejsca dla niego. Na pewno zdziwi się, że Aiden wyprzedził jego ruch. To taki mały promyczek słońca w wszechogarniającej ciemności.
Nie zawracam sobie nawet głowy zamykaniem samochodu, bo przecież i tak nikt by go nie ukradł. Wbiegam do poczekalni, mijam recepcję i podążam dobrze znaną już sobie drogą prosto na drugie piętro, gdzie w sali sto czterdzieści mam nadzieję znaleźć Aidena Woodsa. Otwieram drzwi i widzę go siedzącego na szpitalnym łóżku, ubranego w dresy, w których tu przyjechał.
Wciąż ma cienie pozostałości po siniakach na twarzy; jestem pewna, że pod koszulką także skrywa się jeszcze krwiak na żebrach. Aiden ma nietęgą minę, która diametralnie różni się od jego standardowego wyrazu, mającego odstraszyć wszystkich dookoła. Jest smutny. Aiden Woods jest po prostu smutny.
Wychodzimy. Chłopak kroczy obok mnie i jest przy tym wyjątkowo milczący. Na pewno nie wie co robić, a i ja przecież też nie mam bladego pojęcia. Do tej pory naprawdę myślałam, że mam jeszcze dwa dni, by opracować jakiś plan. Pomóc Aidenowi, ulokować go gdzieś, gdzie będzie miał dach nad głową i możliwość walki o swoją siostrę. Nie odzywam się, by nie musieć na głos przyznawać, że Larry Greenley wygrał. Pokonał nas w tak prosty i bezczelny sposób.
Gdy Aiden podpisuje wypis z recepcji podchodzi do mnie lekarz. Ten sam, którego z Jen i Suzie widziałyśmy zaraz po tym, jak chłopak tu trafił. Pewnie myślał, że będzie mógł porozmawiać z ojcem swojego pacjenta, a nie z jakąś obcą nastolatką, ale jego twarz wcale tego nie zdradza.
— Pani jest siostrą, tak? — Zwraca się do mnie. Trzyma dłonie w kieszeniach kitla i uśmiecha się, a ja mimo całej tej sytuacji staram się zachować pozory. Siostra? Zupełnie zapomniałam, że właśnie tak przedstawiłam się recepcjonistce tamtego dnia.
— Tak. Tata nie mógł przyjechać — kłamię bez zastanowienia, a potem uświadamiam sobie, że trochę się tym narażam, bo przecież dzwonili do Larry'ego, a ja nie mam pojęcia, co im powiedział. Zachowuję kamienny wyraz twarzy także wtedy, gdy Aiden podchodzi do nas, po tym, jak kończy podpisywać całą papierologię.
— Rozumiem. Proszę dbać o brata. Musi jeszcze dużo wypoczywać. Przy tych upałach najlepiej, gdyby nie ruszał się z domu bez czapki — mówi. — Musi chronić głowę.
— Dobrze... — zacinam się — dobrze, będę dbała o... — znów się zacinam — o brata, tak. Będę dbała o brata.
Cholera. Czuję ciężar wypowiadanych słów. Aiden wciąż milczy, nie komentując wcale faktu, że lekarz wziął nas za rodzinę. Obejmuje mnie ramieniem i posyła mu uśmiech, który jednak nie sięga oczu.
— Dziękuję, doktorze. Mam nadzieję, że się szybko nie zobaczymy.
Mężczyzna śmieje się.
— Dokładnie tak żegnam się z każdym pacjentem.
Wychodzimy ze szpitala, a każdy krok zrobiony w stronę mojego samochodu boleśnie nam uświadamia, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia. Gdy zajmuję miejsce za kierownicą Toyoty, nawet jej nie odpalam, bo przecież gdzie miałabym pojechać? Nie mamy żadnej opcji, z której możemy skorzystać.
— Chcesz zabrać swoje rzeczy? — pytam, zerkając na chłopaka kątem oka.
Aiden kręci głową.
— Sprawdzałem w Internecie pobliski motelik. Mógłbym się w nim zatrzymać, dopóki nie znajdę niczego lepszego.
— To bez sensu — mówię. Wiem, że te pieniądze są mu potrzebne. Wiem, że wydawanie ich na motele to tak naprawdę marnowanie ich w najgorszy możliwy sposób. Przygryzam wargę i przypominam sobie słowa Jen, rzucone na schodach przed szkołą dzisiejszego poranka. Czy mam jakieś inne wyjście? — Pojedziemy do mnie.
— Co?
— Przenocujesz dziś u mnie, a jutro pomyślimy, okej?
Aiden marszczy brwi. Chyba wydaje mu się, że to nie najlepszy pomysł, czego ja również jestem świadoma, ale to jedyne, co możemy teraz zrobić.
— A twój tata? — pyta jeszcze.
— Nie ma go. Pojechał do Raileigh na szkolenie. Mieszkam z ciotką, która nie może się o tobie dowiedzieć, ale jeśli tak się stanie, to mnie przynajmniej nie zabije, więc to jakieś pocieszenie.
* ♡ *
Jesteśmy pod domem, ale zanim decyduję się wysiąść z furgonetki, ostatni raz upewniam się, że Aiden dobrze mnie zrozumiał.
— Wchodzę do środka i daję ci znać. Jeśli ciocia będzie u siebie, napiszę ci smsa i wejdziesz drzwiami. Jeśli nie, poczekasz tu do momentu, aż droga będzie wolna. Laura nie może cię zobaczyć.
— Mógłbym wejść przez okno.
Przewracam oczami. Samobójca?
— Dopiero co wróciłeś ze szpitala, w którym leżałeś z pękniętym żebrem i wstrząśnieniem mózgu. Widzę, że już tęsknisz za doktorem Whelanem.
Aiden parska śmiechem. To zadziwiające jak to, że udostępniam mu kawałek podłogi i materac, na którym zazwyczaj sypia Jen, oraz fakt, że nie wyląduje dziś pod przysłowiowym mostem sprawiło, że całkiem się rozluźnił. Fajnie ma. Ja wciąż umieram ze strachu.
— Nie tęsknię — mówi.
— No właśnie. Oni tam pewnie za tobą też nie tęsknią. Nie dziwię się, że wypisali cię szybciej, skoro nie potrafisz przestrzegać prostych zasad. W moim pokoju nie chcę widzieć żadnych fajek — ostrzegam.
Zostawiam Aidena i jego głupi uśmieszek i wchodzę do ciemnego domu, w którym o dziwo nie pali się żadne światło. Ciocia nie mówiła, że ma zamiar dziś gdzieś wychodzić, choć z drugiej strony w końcu jest piątek. Może naszła ją ochota na drinka?
— Halo? Ciociu? Wróciłam! — wołam w przestrzeń na wszelki wypadek, ale kiedy odpowiada mi cisza, od razu wysyłam wiadomość do siedzącego w samochodzie chłopaka. Gdy wchodzę do kuchni dostrzegam przyczepioną do lodówki karteczkę z odręcznie napisaną notatką:
Umówiłam się z koleżanką z dawnych lat. Będę najpóźniej o 10. Sos do spaghetti masz w rondelku, ugotuj sobie tylko makaron.
Buziaki,
ciocia Laura :*
Cudownie.
Idealnie.
— Umieram z głodu.
Aiden zostawia na podłodze czarny plecak, w którym ma cały swój obecny dobytek. Do dziesiątej zostały nam niecałe cztery godziny. W końcu pozwalam sobie na wzięcie głębokiego oddechu i rozluźnienie się. Nie muszę przez chwilę niczym się martwić, mogę zjeść z Aidenem przygotowany przez Laurę obiad bez obawy, że lada moment wróci mój tata i sytuacja z miłej przemieni się w tragiczną.
Tak robię. Znaczy, odgrzewam spaghetti i zanoszę je do salonu, w którym Aiden, siedząc na kanapie, znudzony przełącza kanały i nie może zdecydować się co chciałby obejrzeć. Podaję mu talerz i sama zajmuję miejsce tuż obok niego. To mimo wszystko nieco dziwna sytuacja, której scenariusz, jeszcze kilka miesięcy temu byłby dla mnie zupełnie abstrakcyjny i nierealny. Spoglądam na chłopaka kątem oka, jak skupiony wciąga makaron i brudzi sobie brodę sosem. Przecież Aiden Woods nie ma przyjaciół. Nie rozmawia w szkole z nikim poza nauczycielami i jest najbardziej tajemniczą osobą, jaką w życiu poznałam. Cóż, teraz już przynajmniej wiem dlaczego. Woods pilnie strzeże swoich sekretów, dlatego przez tyle lat nie miałam bladego pojęcia, co mogło kryć się za jego usposobieniem. Naprawdę go rozumiem. Czy mogę nazwać się jego przyjaciółką? Prawdopodobnie tak.
— Mogłabyś przestać się na mnie gapić — mówi w tym swoim aidenowym stylu, ale zamiast gromić mnie wzrokiem, do czego przywykłam, uśmiecha się. Czuję gorąco zalewające moje policzki, bo naprawdę nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to robię, a przyłapanie na gapieniu się zawsze jest takie niezręczne.
— Przepraszam — odpowiadam cicho.
— Nie szkodzi.
Znów zalega cisza. Czy to tak będzie teraz wyglądać? Z jednej strony chciałabym z nim o czymś porozmawiać, a z drugiej miło przez chwilę udawać, że jesteśmy normalnymi nastolatkami z normalnymi, nastoletnimi problemami. Ja martwię się testem z trygonometrii, zapowiedzianym na poniedziałek, a Aiden tym, czy trener pozwoli mu grać w kolejnym meczu. Czy coś w tym stylu. Naprawdę chciałabym być kimś zupełnie innym. Nie być tą porąbaną Sadie Parker, z której wszyscy się śmieją i która myślała, że udało się jej stopić z tłem, ale pojawienie się w jej życiu Kyle'a Chew znów wystawiło ją na świecznik.
Cholera, Kyle. W tym wszystkim nie pomyślałam o nim nawet przez sekundę. On nie może nigdy dowiedzieć się o tym, że Aiden tu nocował. To byłby koniec naszego związku, a tego przecież nie chcę. To tylko jedna noc, powtarzam sobie. Tylko jedna, jutro coś wymyślimy. Jutro jest sobota, damy radę. Wszystko się ułoży.
— Wrócisz jeszcze do pracy na stacji? — pytam nagle, odstawiając talerz na stolik.
— Nie wiem. Zadzwonię do właściciela i powiem mu, że byłem w szpitalu. Może się zlituje i przyjmie mnie z powrotem.
— Na pewno cię przyjmie. — Staram się, by mój głos brzmiał pewnie. — A czy mogę zadać ci pytanie?
Aiden marszczy brwi rozbawiony.
— Przecież ciągle o coś mnie pytasz — stwierdza.
— No tak. Znaczy, masz rację... Nigdy mnie to w sumie nie interesowało, ale... za co odbywasz karę w szkole? Ja zbiłam szybę, Eddie sprzedawał trawkę, Jeremy Clark za wagary... a ty?
— Nic wielkiego. Opuszczałem lekcje, albo na nich spałem.
I to wszystko? Cholera, czuję się nieco zawiedziona. Po tylu latach słuchania niestworzonych historii na jego temat oczekiwałam czegoś bardziej spektakularnego, choć nawet nie wiem co by to miało być.
Chłopak chyba dostrzega rozczarowanie na mojej twarzy, bo gdy sam w końcu odstawia talerz, kręci głową i parska śmiechem.
— Myślałaś, że kogoś zabiłem?
— Niekoniecznie zabiłeś, ale... no wiesz.
— Naprawdę, Sadie?
Jego spojrzenie sprawia, że postanawiam natychmiast się bronić. Dlaczego on musi patrzeć na mnie tak, jakbym to ja go właśnie rozczarowała, a nie on mnie?
— Nie powiesz mi, że zawsze byłeś przykładnym uczniem. Sama byłam świadkiem kilku twoich bójek i widziałam też, jak kiedyś obraziłeś naszego pana od w-fu. A pan Whittemore jest przecież naprawdę w porządku. To taki nasz pan Miyagi.
Aiden wzdycha. Na pewno myśli o tym samym, co ja. O słowach policjanta, który w radiowozie witał się z nim, jak ze starym znajomym.
— Już taki nie jestem — odpowiada po prostu, przenosząc wzrok na ekran telewizora.
— Czyli gdy w drugiej klasie zniknąłeś nagle na trzy miesiące, to wcale nie przebywałeś w najpilniej strzeżonym więzieniu i nie byłeś skazany za morderstwo?
— Gdybym był skazany za morderstwo, na pewno siedziałbym w więzieniu dłużej niż tylko trzy miesiące.
No tak. Boże. Bezmyślnie powtarzam usłyszane plotki, nawet się nad nimi nie zastanawiając. Głupia, naprawdę głupia ja.
— Więc gdzie byłeś?
— W różnych miejscach. Uciekłem wtedy z domu. Wolałem to, niż codzienny wpierdol od Larry'ego.
Spuszczam wzrok. Znów to samo. Znów oceniłam go przez pryzmat tego, jaki był, zapominając, że wcale nie jest temu winny. Nic dziwnego, że na przemoc odpowiadał przemocą, nic dziwnego, że nie umiał inaczej. Zanim udaje mi się wymyślić odpowiedź, mającą go pocieszyć, Aiden kontynuuje.
— A potem jeszcze przygarnął tę małą. Kiedy już mnie znaleźli i przywieźli do domu, planowałem uciec znowu. Chciałem tak uciekać i uciekać, dopóki nie skończę osiemnastki i będę wolnym człowiekiem. Kiedy jednak był ten wypadek i okazało się, że Judy znała babcię Suzie i dowiedziała się o tym, że Suzie została całkiem sama... — Zawiesza się na moment. — Dla tego człowieka liczy się tylko chęć zarobku. Dopóki nie skończę liceum opieka społeczna wypłaca mu sumkę, dzięki której nie musi pracować, za to może grać w karty, zapraszać kolegów i traktować wszystkich jak śmieci.
— Judy też bije, prawda?
Chłopak kiwa głową.
— Jeszcze kilka miesięcy i Suzie pewnie też zacznie. Ona jest sprytna, nauczyła się jak sprawić, by nie podnosił na nią ręki, ale kiedyś to się skończy. Teraz jest mała, ale jak podrośnie...
— Jak można być takim człowiekiem? — pytam samą siebie. Aiden przeciera twarz dłonią, jakby brak odpowiedzi był właśnie wystarczającą odpowiedzią. Choć patrzy w ekran telewizora mam wrażenie, że gdybym zapytała go teraz o to, jaki serial właśnie się zaczął, nie miałby bladego pojęcia co powiedzieć.
— Muszę ją zabrać. Oni na nią nie zasługują. Larry ją zniszczy — mówi.
Tak jak zniszczył ciebie.
* ♡ *
Koszulka mojego taty jest na Aidena o rozmiar za duża, choć i tak wydaje się być najmniejsza, jaką ojciec w ogóle posiada. To dawno nieużywana koszulka z czasów pobytu taty w akademii policyjnej, w której Woods wygląda dość zabawnie. Gdy wraca z łazienki zbliża się już dziesiąta wieczorem. Nie mogę opanować parsknięcia śmiechem na jego widok, bo workowate dresy prawie zsuwają mu się z bioder.
— Zdecydowanie musimy pojechać po twoje rzeczy — stwierdzam.
Aiden robi głupią minę i pomaga mi wyciągnąć materac. Czasami żałowałam, że rodzice nigdy nie wpadli na to, by kupić mi podwójne łóżko, szczególnie gdy Jen zaczęła u mnie nocować. Na całe szczęście ojciec zlitował się i dokupił materac specjalnie dla niej. Cóż, teraz mogę być tylko podwójnie za to wdzięczna.
— Będzie ci wygodnie — obiecuję.
— Nie wątpię — odpowiada chłopak, choć jego wzrok wyraża coś zgoła zupełnie innego. No dobra, może faktycznie będą mu trochę wystawały stopy, ale to chyba da się jakoś przeżyć?
— Muszę pozmywać naczynia zanim ciocia wróci. Poczekaj tu na mnie i nigdzie nie wychodź.
Zanim schodzę na dół, ściągam jeszcze ręcznik z mokrych włosów i wywieszam go na suszarce. Po drodze zerkam nerwowo na cyferblat zegara obok telewizora, czując narastający niepokój. A co jeśli w środku nocy coś strzeli Laurze do głowy i postanowi przyjść nagle do mojego pokoju? Co prawda do tej pory to się jeszcze nie zdarzyło, ale znając mojego pecha, wszystko jeszcze przede mną. Wycierając naczynia mam też nadzieję, że Aiden właśnie nie grzebie w moich rzeczach, a gdy kończę, słyszę klucz w zamku i dostrzegam ciocię, która uśmiechnięta od ucha do ucha, ściąga ze stóp wysokie szpilki i zostawia je w korytarzu.
— Dzień dobry słoneczko — wita się ze mną.
Dzień dobry? Za oknem już dawno zrobiło się ciemno, a ciocia Laura jest kompletnie pijana. Dzięki Bogu.
— Dobry wieczór — odpowiadam. Zachowuj się normalnie, Sadie. Zachowuj się tak, jakbyś w swoim pokoju wcale nie ukrywała cholernie przystojnego chłopaka. Cholera, dlaczego o tym teraz pomyślałam? — Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś.
Laura opiera się ramieniem o ścianę, a ja mimo stresu nie mogę się na ten widok nie roześmiać. Jak to możliwe, że w stanie, w jakim się znajduje, nie połamała sobie nóg? Ja nawet na trzeźwo miałabym problem z utrzymaniem pionu na tak wysokim obcasie.
— O tak, baaardzo — odpowiada, chichocząc pod nosem. — Wspominałyśmy sobie stare czasy... no wiesz, jak chodziliśmy z twoim tatą razem do szkoły. Był taki przystojny...
Nie wiem czy chcę tego słuchać. Mimo wszystko wyobrażanie sobie mojego taty jako młodego i przystojnego chłopaka, za którym wzdychały dziewczyny to coś bardzo dziwnego.
— To super. Idę spać. Jestem bardzo zmęczona.
— Już? Jest piątek wieczór! Powinnaś być na imprezie i bawić się z innymi! Twojego taty tu nie ma, Sadie. Nie musisz się bać, nic mu nie powiem. — Uśmiecha się i zakańcza swoją wypowiedź solidnym czknięciem. — Jaaaa idę spać. To wino było chyba zbyt mocne.
Z rozbawieniem odprowadzam ją wzrokiem. Przez chwilę nawet zastanawiam się, czy nie pomóc jej gdy chwieje się na schodach, ale ostatecznie sama radzi sobie nad wyraz dobrze. Mruczy coś jeszcze pod nosem o nastolatkach, które nie umieją się bawić, po czym znika za drzwiami swojej sypialni. Idealnie.
Czekam kilka minut, po czym wracam na górę. Gdy wchodzę do pokoju Aiden leży wyciągnięty na materacu i przegląda coś na moim komputerze.
— Jak złamałeś hasło? — pytam autentycznie zdziwiona.
Siadam na swoim łóżku, a chłopak posyła mi spojrzenie pełne politowania.
— Bułka z masłem. Jesteś zbyt oczywista. Następnym razem wymyśl coś trudniejszego, niż kocham Holdena Caulfielda.
— Raz dwa trzy.
— No tak. Kocham Holdena Caulfielda raz dwa trzy. Ta kobieta na tapecie to twoja mama?
Aiden zamyka przeglądarkę i moim oczom ukazuje się jedno z ostatnich zdjęć, które tata zdążył zrobić nam, zanim mama trafiła do szpitala. Byliśmy razem na gofrach i miałam całą twarz umazaną bitą śmietaną, ale byłam naprawdę szczęśliwa. Nawet nie podejrzewałam, że za śmiejącymi się oczami mojej mamy kryje się taki obłęd. Patrząc na to zdjęcie, zawsze zastanawiam się, czy tata coś przeczuwał.
Kiwam głową i zamykam komputer, by odłożyć go na biurko. Nie jestem zła, że Aiden bez pytania go sobie pożyczył. I tak nie trzymam na nim niczego ważnego.
— Na pewno bardzo za nią tęsknisz.
Gaszę światło i kładę się do łóżka. Pokój oświetla już tylko latarnia uliczna, która dziś swieci jeszcze słabiej niż zwykle. Dostrzegam błyszczące oczy chłopaka, który wpatruje się we mnie, oczekując odpowiedzi.
— Bywają dni, że myślę tylko o niej.
* ♡ *
Kocham ten rozdział. Wyszło prawie 6 tys słów, ale jest to 6 tys ważnych słów! Dostaję od Was takiego kopa motywacyjnego, że od razu zabieram się za pisanie kolejnego rozdziału. Czwartego, od początku roku! ❤️
Kocham Was, wiecie o tym. Powiedzcie mi tylko co sądzicie o nowej okładce!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro