Dzień pełen ważnych rozmów
* ♡ *
20 V 2019
Może to dziwnie zabrzmi, ale naprawdę zaczynam lubić Aidena. To nie jest już kwestia chęci pomocy, ale przez ostatnie kilka dni zdążyłam odkryć, jakim w głębi duszy jest inteligentnym i wrażliwym chłopakiem. Serio. I nie, nie postradałam zmysłów, oraz tak, wyspałam się, choć poddenerwowanie dzisiejszym spotkaniem z prawnikiem obudziło mnie już o szóstej.
W nocy dużo rozmawiamy. Czasami o pierdołach, częściej o tym, jak mogłoby wyglądać nasze życie gdyby...
I tu wkrada się kilka scenariuszy:
1. Gdybym była córką prezydenta
2. Gdyby w Ameryce panowała monarchia i Aiden był na przykład Lordem, a ja Lady (Lady Parker brzmi lepiej niż Lord Woods, ale prawie się o to pokłóciliśmy, więc nie mówię już o tym na głos)
3. Gdyby porwała mnie mafia
4. Gdybym przypadkiem została odkryta przez jakiegoś agenta modelek (tu nas już trochę poniosła fantazja, bo żadna ze mnie modelka z tym karlim wzrostem)
5. Gdyby Aiden został sławnym piosenkarzem (z wyglądu to prawie chodzący Shawn Mendes, ale ulepszona wersja. Powiedzmy wersja 2.0)
6. Gdybyśmy mieszkali w Wielkiej Brytanii
7. Gdyby Aiden urodził się w normalnej, kochającej rodzinie i nie trafił do domu Greenley'a
8. Gdyby moja mama była zdrowa
9. Gdybyśmy znaleźli walizkę wypchaną pieniędzmi (tu Aiden najbardziej się rozgadał, bo stwierdził, że do pełni szczęścia potrzebuje tylko zieloniutkich dolarów, dzięki którym mógłby kupić dom i zapewnić Suzie życie, na jakie zasługuje)
Opowiadamy też sobie różne historie. On streścił krótko okres z przed adopcji, gdzie czas spędzał albo na patrzeniu na nieprzytomną matkę, która zapominała go nakarmić, albo na chowaniu się przed gniewem jej partnerów. Powiedział mi również jak bardzo cieszył się, że ktoś go z tamtąd zabrał. Oczywiście się wtedy popłakałam. Gdy doszedł do momentu, w którym Larry uderzył go po raz pierwszy, pół nocy nie mogłam przestać o tym myśleć i wyobrażać sobie biednego, przestraszonego chłopca, na którego ciele ktoś, kto miał być jego wybawcą, pozostawia ślady nienawiści. Życie tego chłopaka niezmiennie mną wstrząsa. Każdy nowy szczegół sprawia, że zaczynam doceniać mojego własnego tatę, który okej, może i jest zasadniczy, ale to najlepszy ojciec na świecie. I bardzo go kocham.
Aiden także pyta mnie o wiele rzeczy. Jest ciekawy jaka była moja mama, oglądaliśmy wspólnie zdjęcia, które mam na laptopie. Chciał wiedzieć co stało się z huśtawką za domem, w miejscu której teraz po prostu nie ma nic, prócz trawy. Interesuje go moje dzieciństwo, jak radziłam sobie przez te wszystkie lata, gdy byłam popychana i wyszydzana w szkole. Powiedział, że oczywiście był tego świadomy, ale nie znał skali tego wszystkiego, zamknięty w swoim własnym świecie, ze swoimi własnymi problemami. Potem powiedział, że mu przykro, ale stwierdziłam, że niepotrzebnie. Przepracowałam to, nie roztrząsam tego. Przeszłości nie da się zmienić, można ją co najwyżej zaakceptować, lub odesłać w niepamięć.
— Najbardziej mnie zastanawia — powiedział Aiden wczorajszego wieczoru. Było już bardzo ciemno. Mój wzrok przyzwyczaił się do mroku, więc widziałam go wyraźnie. W poświacie księżyca obserwowałam kształt twarzy Aidena, kości policzkowe, podbródek, linię żuchwy i zarys symetrycznie skrojonych warg. Od kiedy tu nocuje, zanim pójdziemy spać, zawsze najpierw opiera głowę i przedramię o materac mojego łóżka, dopiero potem opada na swój. Jen nie wierzy, gdy jej o tym opowiadam. W końcu w szkole prawie się do siebie nie odzywamy — co ty tak naprawdę widzisz w Chew.
Zmarszczyłam wtedy brwi, podświadomie przygotowując się do kolejnego ataku na Kyle'a. Pomyślałam też, że zaczyna mnie to już powoli irytować, bo tak jak wcześniej Moodkiller, tak samo Jennifer, a teraz także i Aiden, wciąż próbują wmówić mi, że to nie chłopak dla mnie. Może nie tymi słowami, ale sens pozostaje ten sam.
— Cóż, widocznie dostrzegam w nim coś, czego nikt inny nie potrafi — odparłam chłodno.
— Serio? Znam go trochę dłużej niż ty i naprawdę mnie to dziwi. Przede wszystkim nie jesteś w jego... targecie.
Podniosłam się do pozycji siedzącej. Aiden uniósł głowę i mogłabym przysiąc, że na jego ustach przez chwilę czaił się głupkowaty uśmiech, ale potem stwierdziłam, że musiało mi się wydawać.
— Co to znaczy, że nie jestem w jego targecie? Kyle mnie kocha.
— Kocha? — Aiden pokręcił głową. — No proszę.
— Wytłumacz o co ci chodziło z tym targetem.
Chłopak westchnął krótko i opadł plecami na swój materac.
— Nie miałem na myśli nic strasznego.
— Uważasz... — zawiesiłam się na moment — że jestem brzydka?
— Nie uważam tak. Poza tym, że jesteś strasznie naiwna, mieścisz się w kategoriach lekko powyżej średniej.
— Milutki jak zawsze.
Chłopak parsknął pod nosem.
— Do usług.
— Wiem o co ci chodzi — powiedziałam po chwili. — Uważasz, że jestem dla niego za biedna, ale mylisz się. Kyle nie jest taki. Ma dobre serce. Czyjś status społeczny nie ma dla niego żadnego znaczenia.
— Tak? A widziałaś domy jego przyjaciół? Widziałaś fury, jakimi rozbijają się Sean, Patrick, czy Michael?
— Przypadek. Po prostu należą do koła naukowego. Poza tym do szkoły przyjeżdzają na rowerach.
— Mówiłem, że jesteś naiwna.
— Dobranoc, Woods — powiedziałam, opadając na poduszkę i przykrywając się kołdrą po samą szyję. Odwróciłam się do niego plecami, ale złość przeszła mi już po kilku minutach ciszy, w której wyczekiwałam miarowego oddechu chłopaka, oznaczającej tylko jedno — jego głęboki sen.
— A więc uważasz, że jestem ładna?
Ciocia Laura siedzi na przeciwko i macha do mnie z drugiego końca stołu. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że to robi, a także że muszę wyglądać naprawdę głupio z tym idiotycznym uśmiechem na ustach, gdy wspominam wczorajszą rozmowę z Aidenem.
Zbliża się siódma trzydzieści. Standardowo jem z ciocią śniadanie w kuchni, podczas gdy Woods udaje, że wcale go nie ma w moim pokoju. Gdy tylko Laura zniknie w łazience, szybko przyszykuję mu coś na wynos, a jeśli to się nie uda, pewnie zahaczymy po drodze o piekarnię.
— Dzwonił tata — ciocia oznajmia krótko. — Kazał mi przekazać, że nie uda mu się przyjechać na weekend. Ilość tych wszystkich szkoleń go przerosła.
Zajebiście. Zupełnie zapomniałam o tym, że ojciec miał wrócić w sobotę, ale problem sam się rozwiązał. Tęsknię za nim, to jasne, ale w chwili obecnej jego osoba nie jest tu zbytnio pożądana.
— Naprawdę? — Udaję, że mi smutno. To kłamanie powoli wchodzi mi w nawyk.
— Tak, bardzo cię przeprasza i obiecuje, że zadzwoni wieczorem.
— Chociaż coś.
Ciocia milknie na chwilę. Wkładając łyżkę płatków do ust dostrzegam, że chce mi powiedzieć coś jeszcze. Lub zapytać mnie o coś, ale chyba jej głupio.
— Sadie... — zaczyna. — Albo nie, to bez sensu. — Macha ręką, jakby odganiała natrętną muchę.
— Śmiało, ciociu.
Śmiało, ciociu?
— No dobra... Pomyślisz pewnie, że zwariowałam... Czy nie masz czasami wrażenia, że w tym domu straszy? — pyta, a ja jak na zawołanie zaczynam krztusić się mlekiem. Cholera.
— Nieee — odpowiadam, wycierając usta wierzchem dłoni. — Absolutnie nic takiego nie zauważyłam przez te szesnaście lat. A dlaczego pytasz?
Ciocia zamyśla się na kilka sekund.
— Wydawało mi się, że kilka razy słyszałam kroki na strychu. I chyba też jakieś ciche szeptanie.
Przełykam ślinę. Muszę ostrzec Aidena, by nie urządzał sobie nocnych spacerów do toalety.
— Ciociu, ale my nie mamy strychu.
— Nie? Może coś sobie ubzdurałam.
— Przysięgam, że nic tu nie straszy — odpowiadam, starając się wyglądać wiarygodnie. Mam tylko nadzieję, że ciotka nie wspomniała o niczym takim podczas tej swojej ostatniej rozmowy z tatą. On przecież od razu by się zorientował, że coś jest nie tak. W końcu chodził do prawdziwej akademii policyjnej, a nie jakiejś udawanej.
* ♡ *
Rząd krzeseł przytwierdzonych do ściany, kojarzy mi się z poczekalnią u dentysty. W dodatku obite są tak samo niebieskim materiałem, oraz oczywiście są praktycznie tak samo niewygodne. Po drugiej stronie pomieszczenia siedzi sekretarka szanownego pana Archera Jenkinsa. Jej fotel na pewno jest o wiele wygodniejszy, w dodatku ma naprawdę ładne biurko. Może nie jakieś dębowe, ręcznie rzeźbione przez średniowiecznego mistrza, ale takie... z klasą. Zupełnie nie pasuje do wystroju tego wnętrza.
Kancelaria utrzymana jest w biało-szarych barwach. Za sekretarką stoją trzy wysokie palmy w doniczkach, częściowo zasłaniające widok za oknem. Znajdujemy się na trzecim piętrze niewysokiego biurowca, który z zewnątrz nie przedstawia się zbyt imponująco, jednak nie jest też jakiś obskurny. Jest po prostu stary. Zadbany, ale nadgryziony zębem czasu.
Kobieta za biurkiem kazała nam czekać, dlatego siedzimy w ciszy, licząc swoje oddechy. Wiem, że Aiden mocno się denerwuje. Nie odezwał się do mnie przez całą drogę, bo przecież wybełkotane „jasne", gdy zaproponowałam, by prowadził, wcale się liczy. Kątem oka dostrzegam, że uparcie obserwuje skrupulatnie zapisującą coś na komputerze sekretarkę i sama też zaczynam to robić, czując delikatne ukłucie zazdrości widząc jej długie i idealnie błyszczące, brązowe włosy, wyglądające jak z reklamy szamponu. Jest bardzo ładna, jak na kobietę przed czterdziestką oczywiście. Ma na sobie czarną marynarkę, białą koszulę i apaszkę, jak pracownice banku, ale pasuje jej taki styl. W dodatku ten manikiur bez skazy... Przez telefon wydawała się sympatyczna. W rzeczywistości okazała się być jeszcze milsza, co biorę za dobry znak. Zauważam, że ani Aiden, ubrany w czarną koszulkę, czarne jeansy i czarne trampki ani ja, ubrana doroślej, w jeansową koszulową sukienkę, pożyczoną od cioci Laury, nie pasujemy do tego miejsca.
— Jeszcze raz najmocniej przepraszam, że muszą państwo czekać — odzywa się, chyba czując na sobie nasz wzrok. — Pan Jenkins czasami tak się rozgada...
Macham ręką.
— Spoko. Nie ma problemu.
Aiden odwraca głowę, jednak wciąż milczy jak zaklęty. Siedzi sztywny, a mi w pewnym momencie przypomina się ta chwila z posterunku policji, gdzie wylądowaliśmy przez bójkę jego i Kyle'a. Siedział wtedy tak samo, dokładnie po mojej lewej stronie. Wtedy jednak nie był zestresowany. Wtedy był smutny i jakby pogodzony z losem. Pogodzony z tym, że nikt po niego nie przyjdzie. Znów mam wrażenie, jakby czas, który minął od tamtego dnia liczony był w latach, a przecież to znów nie było wcale tak dawno. Zastanawiam się, czy Aiden też czasami się nad tym zastanawia. Czy myśli o tym, że choć teraz już nie zachowuje się wobec mnie jak dupek, to jeszcze miesiąc temu praktycznie nie chciał mnie znać?
Nagle drzwi prowadzące do gabinetu pana Jenkinsa otwierają się i przed nami staje dwóch eleganckich mężczyzn. Włosy obojga przyprószone są siwizną. Pan Jenkins wygląda dokładnie tak, jak na zdjęciu, które sobie wygooglowałam. Ma chyba nawet na sobie tę samą marynarkę i przemiłą twarz, która wzbudza sympatię. Podaje rękę swojemu klientowi, żegnają się, a ja dopiero po chwili uświadamiam sobie, że przez cały ten czas wstrzymuję oddech. Cholera, siedząc tu nie czułam aż takiego zdenerwowania. Teraz moje serce wali z prędkością stu uderzeń na sekundę.
Conajmniej.
Pan Archer Jenkins podchodzi do nas, na co Aiden od razu wstaje.
— Witam, zapraszam do mojego gabinetu — mówi z uprzejmym uśmiechem. Prowadzi nas do średniej wielkości pomieszczenia, wyścielonego ciemnoszarą wykładziną. Regał po prawej stronie zajmuje całą szerokość ściany. Dostrzegam tam takie tytuły jak „Historia prawa", „Kodeks karny Stanu Karolina Północna", czy „Przepisy spadkowe". Dziękuję w myślach Bogu za klimatyzację wewnątrz budynku, zajmuję fotel obok Aidena i zagryzając wnętrze policzka obserwuję pana Jenkinsa. Może mieć nie więcej, niż siedemdziesiąt lat. To taki niewysoki starszy pan, podobny do tego aktora, co grał Hannibala Lectera. Anthony Hopkins? Tak, dokładnie tak wygląda.
— Życzą sobie państwo kawę? Herbatę? — pyta, zachowując swój uprzejmy, profesjonalny uśmiech. Pewnie się zastanawia czego mogą chcieć od niego dzieci, ale nie daje tego po sobie poznać. Traktuje nas jak normalnych klientów i to jest coś, za co mam ochotę wycałować go w oba zmarszczone policzki.
— Dziękujemy. Pańska sekretarka już nam proponowała, ale ten upał... — mówię i wachluję się dłonią.
— Dobrze, to w czym mogę państwu pomóc?
Aiden kręci się na swoim fotelu. Zerka na mnie przelotnie, a ja posyłam mu pokrzepiający uśmiech.
Chrząka.
— Może zacznę od początku. Nazywam się Aiden Woods, znaczy, Aiden Greenley, ale cholera, nie przyznaję się do tego nazwiska.
Chłopak przerywa, a ja marszczę brwi. Przecież od zawsze wszyscy mówią na niego Woods, nawet dyrektor. Ale to by wyjaśniało, dlaczego w szpitalu zarejestrowany był pod nazwiskiem swojego ojczyma. Że też nigdy nie wydało mi się to podejrzane.
— Proszę kontynuować. — Zachęca pan Jenkins, zakładając nogę na nogę i podpiera brodę na palcach.
— Zostałem adoptowany w wieku siedmiu lat, ale jak się okazało, w mojej nowej rodzinie było gorzej niż w poprzedniej. — Zmarszczka na czole pana Jenkinsa pogłębia się, ale Aiden wpatrzony w swoje dłonie wcale tego nie zauważa. — Mój ojczym stosuje przemoc fizyczną i psychiczną, nie tylko na mnie, ale na swojej żonie również. Mam już osiemnaście lat i generalnie cieszyłbym się z tego, że mogę wyrwać się z tego domu, ale sytuacja rok temu się skomplikowała.
— Mianowicie?
— Mój ojczym adoptował małą dziewczynkę.
— Rozumiem. — Pan Jenkins siada prosto i splata dłonie na biurku. Aiden podnosi głowę i teraz oboje patrzą na siebie niezwykle poważnym wzrokiem. A ja? Ja mam wrażenie, jakby mnie tu wcale nie było. — Rozumiem. W czym dokładnie miałbym panu pomóc?
— Chciałbym zabrać małą z tego domu. I chciałbym pozbawić tego bydlaka możliwości adoptowania kolejnych dzieciaków. Jemu chodzi tylko o kasę, jaką z tego tytułu dostaje. Chciałbym móc stać się prawnym opiekunem swojej przybranej siostry.
Już wiem, dlaczego Aiden nie odzywał się do mnie całą drogę. Pewnie przez cały ten czas myślał, w jakie słowa ubrać to, co chciał przekazać.
Pan Jenkins przetwarza w głowie słowa Aidena, a ja już wiem, że nie przyjmie naszej sprawy. Widzę to. Widzę, jak szuka w głowie jakiejś sensownej wymówki, którą będzie mógł nam sprzedać i pożegnać się z nami. Zaczynam czuć się rozczarowana. Pan Jenkins, choć sprawiał wrażenie profesjonalnego, ewidentnie nie traktuje nas poważnie.
— Dobrze. Będę z panem szczery, panie... — zawiesza się na moment — Woods. Takie sprawy są niezwykle trudne i delikatne.
Aiden marszczy brwi. Cholera, będzie bardzo zawiedziony, ale to nic. Znajdziemy kogoś innego. Próbuję mu to nawet przekazać telepatycznie, ale ten sposób jak zwykle nie działa.
— Czy ma pan jakieś dowody na przemoc fizyczną, o której pan wspomniał? Jakieś zdjęcia śladów na ciele, wypisy ze szpitala?
— Niestety nie mam.
— A czy są jacyś świadkowie takiego zachowania? — Drąży pan Jenkins.
Twarz Aidena tężeje.
— Też nie. Prócz mojej macochy, która ze strachu przed mężem na pewno tego nie potwierdzi. No i małej Suzie.
— Na pewno macie przydzielonego opiekuna z kuratorium, który współpracuje z ośrodkiem adopcyjnym. Czy kiedykolwiek zgłaszałeś mu jakieś nieprawidłowości?
Chłopak przełyka ślinę. Chyba zaczyna rozumieć, do czego zmierza mężczyzna siedzący na przeciwko niego.
— Jej. Niestety nie — odpowiada. W jego głosie wychwytuję narastającą rezygnację. Spuszczam wzrok na swoje stopy i staram się na szybko wymyślić jakiś sposób na pocieszenie go, gdy już odejdziemy stąd z kwitkiem.
Mężczyzna odchyla się na swoim fotelu i składa dłonie przed sobą.
— Tak jak mówiłem, proszę pana. Takie sprawy są niezwykle trudne i delikatne. Załóżmy, że uda nam się zabrać ją z tego domu. Czy ma pan warunki na to, by móc opiekować się sześciolatką? Jakieś mieszkanie, pracę, środki, by utrzymać i siebie i ją?
Aiden kręci głową, a ja przymykam oczy, bo oto właśnie pan Archer Jenkins wypowiedział na głos wszystkie te obawy, które kłębiły się w moich myślach.
— Cóż. W takim razie nie będę mógł panu pomóc. Gdyby miał pan jakiś dowód rzeczowy. Jakiegoś wiarygodnego świadka, który nie jest małą dziewczynką, mogącą być pod wpływem manipulacji... Nie twierdzę, że panu nie wierzę, bo trzeba naprawdę wielkiej odwagi i determinacji, by chcieć osiągnąć coś takiego. Po prostu jest to prawie niemożliwe do wygrania. — Pan Jenkins rozkłada ręce i posyła nam przepraszające spojrzenie. Doskonale je znam. To samo spojrzenie widywałam na spotkaniach ze szkolnymi psychologami, którym zgłaszałam problem z moimi koleżankami i kolegami, a oni twierdzili, że co prawda mogą porozmawiać z oprawcami, ale czy to coś da?
To samo spojrzenie również posyła mi lekarz prowadzący mojej mamy, gdy w każdą pierwszą sobotę miesiąca okazuje się, że naszej wizyty nie uda się doprowadzić nawet do połowy.
Walić to. Walić to chore bezprawie. Walić system, który pozwala na bezkarność, wybijając ofierze kolejny nóż w plecy. Wstaję z impetem i nie spoglądając nawet na adwokata, wyciągam rękę do Aidena.
— Wychodzimy.
Chłopak jeszcze przez chwilę się waha. Wygląda, jakby walczył z dumą i chciał błagać pana Jenkinsa o pomoc, jednak w końcu udaje mi się go przekonać. Chwyta mnie za rękę i zanim opuszczamy gabinet adwokata, odwraca się do mężczyzny i mówi chłodne:
— Do widzenia.
Wychodzimy z budynku. Ciepłe powietrze uderza nas w twarz, ale wciąż milczymy, kierując się do samochodu. Mam ochotę powiedzieć Aidenowi, żeby się nie martwił, nie poddawał tak łatwo, że to tak naprawdę dopiero pierwszy prawnik, z jakim mieliśmy do czynienia i że jeśli będzie to konieczne, zjedziemy nawet sąsiednie stany, by znaleźć kogoś, kto nam pomoże.
Aiden automatycznie siada na fotelu kierowcy. Zanim zatrzaskuje za sobą drzwi, spoglądam jeszcze w stronę budynku, z którego wyszliśmy. Licząc piętra, odnajduję okno kancelarii pana Jenkinsa i ku mojemu zdziwieniu dostrzegam go, jak stoi i odprowadza nas wzrokiem.
Urzędnik bez serca. Ciekawa jestem, co on by zrobił, będąc w sytuacji Aidena Woodsa. Nikt, kto nie jest Aidenem Woodsem nie może tego wiedzieć.
— Kurwa! — Krzyk chłopaka wypełnia wnętrze mojej furgonetki. Aiden trzy razy uderza dłońmi w kierownicę, a mi na ten widok trzykrotnie pęka serce. A potem po raz kolejny, gdy widzę jak uciska nos u nasady, bo wiem co to oznacza. — Kurwa, kurwa, kurwa. — Dodaje już znacznie ciszej.
Każda z pojedynczych łez Aidena sprawia, że mi również chce się płakać. Boję się poruszyć i jednocześnie boję się siedzieć bezczynnie. Przełykam ślinę, a cisza dźwięczy mi w uszach. Znów wyciągam rękę w stronę chłopaka, przysuwając się bliżej. Łapię jego prawą dłoń, zaciśniętą na kierownicy i odrywam ją od niej, a potem ściskam mocno z nadzieją, że to pomoże. Aiden unosi głowę i choć z początku dostrzegam zmarszczkę na jego czole, to po chwili jakimś cudem wcale nie siedzę już obok niego, bo Aiden jednym ruchem przyciąga mnie i usadawiania na swoich kolanach. Przytula mnie mocno, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi i... oddycha. Nie mówi nic, jest zrozpaczony, załamany i po raz kolejny pokonany. A ja mogę przy nim po prostu być.
Choć kierownica wbija mi się w plecy, nie mówię nic. Czuję mocny uścisk na swojej talii i to, że Aiden przynajmniej już nie płacze, choć widok jego szklistych oczu na zawsze chyba wyrył mi się w pamięci. Nie wiem ile będziemy trwać w takiej pozycji, ale ze zdziwieniem odkrywam, że jest mi w niej dobrze. Nasze miarowe oddechy synchronizują się. Kładę głowę na ramieniu chłopaka i wdycham zapach swojego owocowego żelu pod prysznic, który mi podkrada, a który jakimś cudem wciąż utrzymuje się na jego skórze. Ta chwila jest tak tragiczna i tak intymna jednocześnie, że jej niedorzeczność mąci mi w głowie. To zadziwiające, jak właśnie one potrafią połączyć dwoje ludzi. Chciałabym pokazać Aidenowi, że nie jest w tym wszystkim sam. Że choć często się ze sobą nie zgadzamy, zawsze może na mnie liczyć. Że to ja jestem tym prawdziwym przyjacielem, poznanym w biedzie.
W końcu po kilku długich minutach chłopak odsuwa się nieznacznie. Nie zwalnia uścisku, po prostu przesuwa wzrokiem po mojej twarzy. Jego oczy są co prawda lekko zaczerwienione, ale poza tym nic nie zdradza jego chwilowe załamania, którego byłam świadkiem. Chyba chce mi coś powiedzieć, albo zrobić, bo pochyla się nieznacznie, ale przerywa nam głośny dzwonek mojego telefonu. Szybko wracam na swoje miejsce i robię zdziwioną minę, nie rozpoznając numeru, który wyświetla się na ekranie. Podejrzewam najgorsze. Podejrzewam, że dyrektor Hudson już zdążył donieść mojemu ojcu o nieobecności w auli teatralnej tego popołudnia i to właśnie on z pewnością dzwoni, by dowiedzieć się co robię. Drżąc lekko przyciskam zieloną słuchawkę i zamykam oczy.
— Halo?
— Witam, czy mam przyjemność z panną Sarą Parker? — Damski i miły głos po drugiej stronie wprawia mnie w lekką konsternację. Skądś go znam, ale w tej chwili nie potrafię określić skąd.
— Taaak — odpowiadam z wahaniem, spoglądając na Aidena, który też patrzy na mnie, ale jego wzrok jest lekko nieobecny.
— Witam, z tej strony Deborah Maloney. Asystentka pana Archera Jenkinsa. Zdaje się, była pani przed chwilą w naszej kancelarii ze swoim chłopakiem. Próbowałam skontaktować się na numer, z którego państwo dzwonili, ale należy do jakiejś... Jennifer? Nieważne. W każdym razie pan Jenkins kazał mi przekazać, że zajmie się waszą sprawą. Kazał również przekazać, że jutro skontaktuje się osobiście, by omówić szczegóły.
Słowa kobiety wprawiają mnie w osłupienie. Zakrywam usta dłonią, nie wierząc w to, ci się dzieje. Odruchowo przysuwam się do drzwi i wyglądam za okno, by ponownie spojrzeć w miejsce, gdzie znajduje się gabinet tego starego pierdziela, ale tym razem nie dostrzegam żadnej postaci między jasnymi roletami.
— Dziękuję, o Boże, bardzo pani dziękuję! — praktycznie wołam do słuchawki. Kobieta śmieje się.
— Proszę oczekiwać telefonu jutro, w okolicach czwartej po południu. Pan Archer nie ma wtedy żadnych spotkań. Do usłyszenia.
— Do... usłyszenia — mówię, choć asystentka Deborah zdążyła się już rozłączyć.
— Co się stało? — Zachrypnięty głos Aidena ledwo do mnie dociera. Wydaje się, jakby znajdował się kilkadziesiąt metrów dalej. Wpatrując się z niedowierzaniem w czarny ekran mojego telefonu udaje mi się wypowiedzieć trzy najważniejsze słowa mojego życia.
— Weźmie twoją sprawę.
Aiden zdaje się nie rozumieć o co mi chodzi.
— Co? — pyta, marszcząc brwi.
— Pan Jenkins — wyjaśniam. Wbijam w chłopaka znaczące spojrzenie. — Pan Jenkins, weźmie twoją sprawę. Pomoże nam!
Nie umiem powstrzymać szerokiego uśmiechu i radości, która nagle przejmuje nade mną kontrolę. Oczy Aidena otwierają się szeroko, jakby wciąż nie dowierzał moim słowom. Ja wiem, jak niedorzecznie to zabrzmiało, w końcu nie dalej, jak przed chwilą, ten sam człowiek oświadczył bezradnie, że nie może nam pomóc, a teraz jego sekretarka oznajmia, że jednak to zrobi. Wiem też, że Aiden zdążył już porzucić nadzieję, a teraz ktoś bezczelnie znów podaje mu ją na tacy. Czy to nie ironia losu?
— Naprawdę?
Kiwam głową. Z ekscytacji zamykam i otwieram oczy, wpatruję się w dach furgonetki i nie zważając na plamy starości, dziękuję panu Bogu za tę szansę. A potem panience przenajświętszej i w ogóle wszystkim świętym.
— Jedźmy już. Trzeba to uczcić. Zabierzemy Suzie na lody, ale nie możemy jej nic powiedzieć.
Aiden kręci głową z uśmiechem i przekręca kluczyk w stacyjce. Brelok z małym, różowym misiem dynda radośnie w powietrzu. Jest chyba tak samo szczęśliwy, jak my.
* ♡ *
— Dlaczego nie odbierałaś?
— Byłam z Suzie. No wiesz, tą sąsiadką. Zostawiłam telefon w domu — kłamię. Cholera, ja znów okłamuję swojego chłopaka. Znaczy, częściowo, ale pół-kłamstwo to wciąż kłamstwo. Ja pierdziele.
Aiden siedzi na moim łóżku. Widzę, jak przewraca oczami, a jego wargi bezgłośnie wypowiadają słowo frajer. Zaciskam usta w wąską kreskę i odwracam się do niego tyłem.
Słyszę, jak Kyle wzdycha po drugiej stronie słuchawki.
— Dawno mnie do siebie nie zapraszałaś — zauważa. — Wstydzisz się mnie przed swoją ciotką?
Zamykam oczy. Przepraszam cię Kyle, myślę. Przepraszam, kiedyś ci to wszystko wytłumaczę.
— Wiesz, że nie o to chodzi. Ona jest po prostu... Powiedzmy, że wstydzę się jej przed tobą.
Ciebie też przepraszam, ciociu. To nie prawda, ale w tej chwili żadna inna wymówka nie przychodzi mi do głowy.
— Idiota. — Słyszę za sobą. Odwracam się i posyłam Woodsowi piorunujące spojrzenie. Kazałam mu siedzieć cicho, ale nie byłby sobą, gdyby choć raz dziennie nie zachował się jak dupek.
Pokazuję mu środkowy palec, podnoszę się z fotela przy biurku i wychodzę z pokoju. Nie mogę rozmawiać z moim chłopakiem w obecności Aidena. Jeszcze chwila i ukręciłabym mu kark własnymi rękami.
— Sadie... Mam wrażenie, że się od siebie oddalamy... widujemy się tylko w szkole. Od czasu naszej ostatniej rozmowy jesteś jakaś inna. A już w ogóle od czasu mojej niespodzianki. Czy chcesz mi coś powiedzieć?
— Nie! — odpowiadam odruchowo. Schodzę po schodach i kieruję swoje kroki w stronę kuchni. Kuchni, w której już dawno nie znalazłam brudnego naczynia, czekającego na mój powrót ze szkoły. Kuchni, w której pachnie pyszną serową zapiekanką z makaronem i kurczakiem. Siadam przy stole i podpieram głowę ręką. — Nie, Kyle. To nie tak jak myślisz.
— A jak? — Chce wiedzieć. — Nie spotykamy się już po szkole, nie pozwalasz mi nawet przyjeżdżać po siebie rano.
— Mówiłam ci, samochód Jen...
— To dziwne, ale wydawało mi się, że spotkałem dziś mamę Jennifer na parkingu pod marketem. Zamieniłem z nią nawet słowo, zapytałem czy poleca swojego mechanika. Była bardzo zdziwiona moim pytaniem. Powiedziała, że już dawno nie miała problemów z samochodem.
Cholera. Zasycha mi w gardle, a drobne kropelki potu nagle pojawiają się na moim czole. Czuję się jak mysz złapana w pułapkę. Właśnie zostałam przyłapana na ściemnianiu i to nie jest najwspanialsze uczucie na świecie. Wręcz przeciwnie — nie polecam nikomu.
— Kyle... — Nie wiem nawet co powiedzieć. Jego ostry ton sprawia, że boję się już odezwać.
— Powiedz mi po prostu co się dzieje. Wystarczy mi już problemów z Michaelem. Nie chcę się kłócić także z tobą.
— Ja też nie chcę się z tobą kłócić...
— Więc powiedz o co ci chodzi. Nie jestem ślepy, Sadie. Powiedziałem ci o włosach, pofarbowałaś je jeszcze mocniej. Przynajmniej posłuchałaś mnie w kwestii ubioru, ale to i tak nie zmienia faktu, że podczas gdy ja wymyśliłem sposób, by wyznać ci miłość, ty się ode mnie odsuwasz. To Jen tak miesza ci w głowie? Wiem, że mnie nie lubi, ale jeśli tak dalej pójdzie, będę musiał z nią chyba porozmawiać.
Nie podoba mi się ton Kyle'a. Wiem, że to wszystko moja wina, ale jego słowa wcale nie są słowami kogoś, kto czuje się skrzywdzony. Nawet nie umiem ich do końca określić, wiem tylko, że mi się nie podobają.
— Kyle, dobrze wiesz, że mam karę do końca roku szkolnego. Pod nieobecność taty muszę...
— No właśnie! Nawet nie korzystamy z tego, że twojego ojca nie ma w mieście! — Przerywa mi, a ja czuję narastającą we mnie złość.
— Osaczasz mnie! — krzyczę. Kyle milknie, a ja sama nie wierzę, że takie właśnie słowa wyszły z moich ust.
— Słucham?
— Po prostu czuję się osaczona. Musisz dać mi trochę czasu.
— Trochę czasu? Przecież podobno kochasz się we mnie od pięciu lat! Ile jeszcze czasu potrzebujesz?
Co? Do czego on zmierza?
— Możesz mi wyjaśnić, co masz na myśli? — pytam podejrzliwie.
— Niczego nie mam na myśli, Sadie — odpowiada sucho. — Ty i Michael jesteście tacy sami.
— A co ma z tym wspólnego Michael? — Dziwię się. Już kompletnie nic nie rozumiem z tej rozmowy.
Kyle milczy. Cisza w słuchawce jest praktycznie namacalna. Jedynym dźwiękiem, jaki dociera do moich uszu, jest tykanie zegara na ścianie i bicie mojego serca.
W końcu, gdy mija kilka długich sekund, Kyle odzywa się, a jego ton jest już o wiele łagodniejszy.
— Przepraszam, Sadie. Naprawdę nie chcę się z tobą kłócić. Po prostu się martwię.
Oddycham głęboko. Masując skroń zastanawiam się, jak od przyłapania mnie na kłamstwie, Kyle przeszedł do przepraszania mnie w tak krótkim tempie. Z nami jest serio coś nie tak.
— Nie masz czym. Między nami wszystko w porządku? — pytam z nadzieją.
— A spotkamy się dziś?
Zerkam przez ramię na zegar za plecami.
— Kyle, jest ósma wieczorem — mówię. Poszłabym, ale przecież nie zostawię Aidena samego w moim pokoju. Choć Laura teoretycznie umówiła się na oglądanie jakiegoś domu do kupienia, to przecież może wrócić w każdej chwili.
— I co z tego? To będzie szybka randka. Szybka przejażdżka do Raising Cane's. Umieram z głodu, a w tym domu nie ma obiadu, gdy kucharka zaniemoże.
Bijąc się z myślami, ponownie spoglądam na zegar. Ciocia wyszła jakąś godzinę temu. Cholera, cholera, cholera...
— Dobra. Ale nie na dłużej niż pół godziny, okej?
— Już odpalam samochód.
* ♡ *
Witajcie robaczki ❤️ kolejny rozdział za nami. Według moich obliczeń to dwudziesty piąty, czyli zostało nam jeszcze jakieś na oko dziesięć, ale nie martwcie się — na pewno będzie kontynuacja. Mam już pomysł na drugą część, w której... mogę to chyba zdradzić: pojawi się niezwykle ważna postać męska. Taka bardzo bardzo ważna, szczególnie dla Aidena.
Przed nami jeszcze kilka ważnych akcji, a także rozwiązanie sprawy tożsamości Moodkillera. Płaczę ze śmiechu, czytając Wasze komentarze, w których sugerujecie kim on według Was jest. Kilkoro z Was jest blisko, także mam nadzieję, że element zaskoczenia mimo wszystko pozostanie ❤️
Idę pisać kolejny rozdział. Może (ale nie obiecuję) uda mi się wstawić go do końca tego tygodnia, a najpóźniej w następny wtorek.
Miłego wieczoru kochani ❤️
Kocham Was,
~ morelovve 🌸
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro