Dzień, w którym spełniają sie marzenia
— Dlaczego masz różowe włosy?
Marszczę brwi. Ze wszystkich pytań, jakie Aiden mógł mi zadać wybrał właśnie to, na które nie umiem dać jednoznacznej odpowiedzi. Suzie, nie zmęczona badmintonem oraz bieganiem za piłką goni pięknego, białego psa, który pojawił się tu jakieś pół godziny temu wraz z uroczą parą staruszków, chcących zaczerpnąć świeżego powietrza nad jeziorem.
Leżę na plecach. Gruby koc odziedziczony po dziadkach jest na tyle duży, że z łatwością mieści mnie i chłopaka, a także pozostałości po naszym mini pikniku. Nie wiem w którym momencie Aiden przestał być dla mnie opryskliwy, ale wcale nie narzekam na ten nowy stan rzeczy. Przez chwilę w trójkę odbijaliśmy piłkę do siatkówki i gdy jego mała siostra przypadkiem wycelowała mu w głowę, chyba po raz pierwszy w życiu usłyszałam głośny śmiech, wydobywający się z jego ust. Naprawdę. Najbardziej poważny człowiek świata, którego spojrzenie mogłoby zabijać, śmiał się, a ja byłam tego świadkiem. Do teraz jestem w ciężkim szoku i nie mogę przestać myśleć o tym, że to chyba coś, co powinnam zapamiętać do końca życia.
Mimo wszystko wciąż trzymam się na baczności. Doskonale wiem, że dobry humor chłopaka to coś, co posiada termin ważności i lekko spięta czekam, aż to nastąpi. Dlatego właśnie pozornie luźne pytanie sprawia, że zaczynam być podejrzliwa i choć prawda jest zupełnie inna, nie mam zamiaru rozkładać na czynniki pierwsze powodu, dla którego raz w miesiącu ojciec drze się na mnie, przez ochlapane różową farbą ściany łazienki.
— Tak mi się po prostu podoba — odpowiadam, mimowolnie chwytając cienkie pasemko i wyciągając je na wysokość twarzy. — A ty dlaczego zazwyczaj ubierasz się na czarno? — Odwracam głowę w jego stronę.
Aiden podkłada sobie ramię pod głowę. To zadziwiające, ale ta rozluźniona wersja tego chłopaka to coś, za czym mogłabym nawet w przyszłości zatęsknić. Gdy nie mruży oczu, nie rzuca chłodnego, bezosobowego spojrzenia, gdy nie kpi z ironią ze wszystkiego, co go otacza i w końcu gdy w kącikach jego ust nie czai się ten wredny uśmieszek, muszę to przyznać — Aiden Woods jest po prostu przystojny.
Nie nadludzko piękny. Absolutnie. W świetle słońca dostrzegam jednak ten błysk w oku, który najpewniej zgaśnie, gdy tylko będziemy wracać do miasteczka. Nagle nabieram ochoty by zostać tu na zawsze. Przecież mimo wszystko sama również przez chwilę poczułam się naprawdę lekka i wolna. Bez krzywych spojrzeń, bez szeptania za plecami, z sześcioletnią Suzanne, która zdaje się lubić mnie bezwarunkowo, ta niedziela nad jeziorem to najlepszy dzień z całego minionego tygodnia i ze zdumieniem odkrywam, że przebija nawet moment, w którym Kyle Chew zaprosił mnie na randkę.
— Nie wiem, po prostu nie mam czasu ani pieniędzy na łażenie po sklepach, dlatego wybieram to, co najpraktyczniejsze. Czarne t-shirty. Nie kryje się za tym żadna ideologia. — Ton Aidena jest tak kompletnie inny od tego, do którego przywykłam. Z każdą upływającą minutą coraz bardziej zaczynam kwestionować otaczającą mnie rzeczywistość. Miły Woods to oksymoron. To coś tak niedorzecznego, jak śnieg w lipcu. — Więc jak będzie z tymi niedzielami?
— Jesteś pewny, że potrafisz pozbywać się rdzy z samochodów? — odpowiadam pytaniem, na pytanie, na co Aiden przewraca oczami.
— Oczywiście.
— Okej, ale kiedy znalazłbyś na to czas? Kara w szkole, wieczorami podobno pracujesz, a jak nie pracujesz, to śpisz.
Aiden obraca się na bok, przodem do mnie. Przez ten ruch koszulka podwija mu się w pasie, odsłaniając kawałek całkiem dobrze zapowiadającego się brzucha. Mimowolnie zerkam w stronę odkrytej skory chłopaka, a potem zmuszam się by powrócić spojrzeniem do jego twarzy, co wcale nie pomaga.
Daj spokój Sadie, kochasz się w Kyle'u. Aiden to dupek, nie może nagle spodobać ci się ktoś tak okropny. Nie patrz mu w oczy, a już tym bardziej nie patrz na ten pieprzyk, znajdujący się na lewym policzku.
Cholera.
— Coś bym wymyślił. Nie martw się, dotrzymuję słowa.
Przełykam ślinę. Robisz to dla małej Suzie i dla samochodu, powtarzam w myślach.
— Okej. Trzy godziny. Mam też kilka innych obowiązków — mówię.
— Umowa stoi.
Zapada cisza. By przez chwilę nie myśleć o tym, na co się właśnie zgodziłam patrzę na białego wilczura, który biegnie z długim patykiem w pysku w stronę śmiejącej się Suzie. Mała wyczuwa moje spojrzenie i zaczyna machać w naszą stronę, więc odpowiadam jej tym samym. Wiem, że nie mam prawa pytać Aidena o to, dlaczego mała nie może w tym czasie po prostu pobawić się w domu. Nie mam także prawa interesować się ich adopcyjnym rodzicami, ale w głębi duszy czuję, że gdyby wszystko było w porządku chłopak w życiu nie poprosiłby mnie o coś takiego, tym bardziej, że jeszcze wczoraj nie chciał słyszeć o tym, że serio planuję spędzić razem z nią dzisiejszy dzień.
— Która jest godzina? — Głos Aidena przerywa moje rozmyślania. Wyciągam telefon z wiklinowego kosza na jedzenie, a kiedy odblokowuję ekran, moje serce na moment staje, a świat wokół przestaje istnieć.
Piętnaście połączeń nieodebranych od: Tata.
Cztery połączenia nieodebrane od: Jennifer😈
Jedno połączenie nieodebrane od: Kyle❤️
Dziewięć nieodczytanych wiadomości.
— Piąta trzydzieści — odpowiadam ze ściśniętym gardłem, siadając prosto. W tej pozycji wytrzymuję jednak zaledwie trzy sekundy, po czym wstaję i zaczynam nerwowo deptać trawę wokół koca.
Jestem w dupie, bo:
💬Tata: ZADZWOŃ
💬Tata: Sadie, proszę o natychmiastowy telefon i wytłumaczenie się GDZIE JESTEŚ
💬Jennifer😈: Sadie, był tu Twój tata, twierdził, że powiedziałaś mu, że jesteś u mnie i Cię szukał
💬Tata: Masz natychmiast wracać do domu
💬Jennifer😈: Halo? Sadie, zaczynam się martwic. Odbierz telefon, please 🙁
💬Jennifer😈: Twój tata już pojechał, powiedział, że poczeka na Ciebie w domu. Pytał mnie czy wiem gdzie możesz być i pytał też, czy spotykasz się z jakimś chłopakiem z czerwonym samochodem. Jesteś z Kyle'm? Sadie, mogłaś mnie uprzedzić
💬Kyle❤️: Hej! Dzisiejsze popołudnie aktualne?
💬Tata: Kochana córko, masz szlaban do końca życia
💬Jennifer😈: Sadie, odezwij się
— Coś się stało? — pyta Aiden przyglądając mi się badawczo. Chyba widzi, jak zaczynają trząść mi się ręce, bo marszczy brwi.
Co mam mu odpowiedzieć? Że dla kilku godzin z jego siostrą okłamałam ojca, który w życiu nie pozwoliłby mi pojechać nad jezioro z jakąś obcą dziewczynką, a już tym bardziej w towarzystwie jej dorosłego brata? Okej, o tym, że Aiden wybiera się razem z nami dowiedziałam się w ostatniej chwili, ale gdyby tylko tata się o tym dowiedział, to...
... walić. I tak mam przechlapane po całości. Kłamstwo się wydało, a teraz jedyne co mi pozostaje to stawić temu czoła. Jeśli jednak mogę odwlec to w czasie, to tę właśnie opcję wybieram. Podnoszę głowę i posyłam chłopakowi wymuszony uśmiech. To, że nasza umowa właśnie przestała być aktualna, także powiem mu innym razem.
— Nic się nie stało, ale musimy się zbierać. Mam randkę.
* ♡ *
Gdy Suzie znika za drzwiami domu Greenley'ów, Woods przystaje na chwilę i z ręką na drzwiach mojej furgonetki nad czymś przez chwilę się zastanawia. Nie odezwał się do mnie przez całą drogę. Odległość dzielącą jezioro, do ulicy River's Stone pokonaliśmy w zupełnej ciszy — ja zastanawiałam się nad tym jaka kara czeka mnie po powrocie, Suzanne, zmęczona przysypiała na ramieniu brata, zaś ten w skupieniu wpatrywał się w krajobraz za oknem.
I szczerze mówiąc zestresowało mnie to bardziej, niż gdy wyśmiewał mój styl jazdy.
— Z kim masz randkę? — pyta po dłuższej chwili, gdy tak naprawdę już myślałam, że po prostu zatrzaśnie za sobą drzwi i pójdzie śladem małej Suzie.
Unoszę brwi. Dlaczego go to w ogóle interesuje? Przypominam, że jeszcze dziś rano nazywał mnie łajzą, a w w ciągu minionych dni niejednokrotnie pokazał, że nie przepada zbytnio za moją osobą. Oczywiście z wzajemnością. Co się wydarzyło w jego głowie przez te kilka godzin? Odnoszę wrażenie, że Aiden rzeczywiście jest pełen sprzeczności. Na bank ma dwubiegunowkę. Nie ma innego wytłumaczenia.
— Dlaczego w ogóle pytasz? — Chcę wiedzieć. No chyba mam do tego prawo.
Aiden wzrusza ramionami. Nic nie mówi, ale to w jego spojrzeniu dostrzegam odpowiedź. On mi nie wierzy. Ten gnojek nie wierzy, że ktoś taki jak ja, może iść na randkę. Oczywiście, że o to chodzi. Przecież to nie tak, że interesuje go moje życie osobiste, po prostu chce znów ze mnie zakpić.
— Jestem umówiona z Kyle'm. — Rzucam oschle. Jak mogłam choć przez chwilę pomyśleć, że Aiden w jakimś stopniu dorównuje Kyle'owi? Przecież to najzwyklejszy w świecie dupek.
Jeden, wielki, chodzący palant.
— Z Chew? Przecież to lamus — mówi, po czym kręcąc głową prycha pod nosem, mrucząc do siebie coś w stylu „masakra", zamyka za sobą drzwi i kieruje się w stronę swojego domu. I oczywiście tak jak dziś rano się nawet nie przywitał, tak teraz oczywiście również nie kwapił się na jakieś słowo pożegnania. W zamian za brak kultury posyłam jego plecom środkowy palec.
— Wal się, sam jesteś lamusem — rzucam w powietrze, choć Aiden oczywiście nie ma możliwości by to usłyszeć.
Ale wtedy to do mnie dociera.
Przecież to lamus, współczuję gustu.
Nadal uważasz, że Kyle Chew jest lamusem?
— Oczywiście
Chew jest jeszcze większym lamusem, niż sądziłem?
Aiden Woods to pieprzony Moodkiller. To przecież tak oczywiste. Wszystkie cholerne nie mogę ci powiedzieć kim jestem, bo nie będziesz chciała już ze mną rozmawiać to jedna, wielka ściema, bym przypadkiem nie odkryła, że chłodny i wyobcowany na codzień chłopak, to tak naprawdę osoba, która potrzebuje kogoś, z kim może porozmawiać o swoich problemach.
Moodkiller wciąż narzeka na swojego ojca. Zawsze wypowiada się o nim z niechęcią, twierdząc, że mam ogromne szczęście mając tatę, który się o mnie troszczy. Po wczorajszych krzykach dobiegających z domu państwa Greenley'ów mogę z całą pewnością stwierdzić, że Aiden Woods nie lubi swojego ojczyma, a to już dwa, idealnie pasujące do siebie elementy układanki.
Kyle Chew to lamus.
Zupełnie nie wiem, jak czuję się z myślą, że przez cały rok wieczorami ucinałam sobie pogawędki o życiu z chłopakiem, którego w rzeczywistości kompletnie nie mogłam ścierpieć. No właśnie — to by wszystko zepsuło. Aiden wiedział, że go nie lubię, bo przecież nikt go nie lubi, ale tylko i wyłącznie z jego winy. Może nie chciał zmieniać tego stanu rzeczy? Może w dzień woli pozostać tym wrednym dupkiem, okazując jakiekolwiek emocje dopiero po szkole? Może męczy go noszenie maski obojętności i dlatego zarejestrował się na tym portalu, na którym przypadkiem się poznaliśmy? Przecież ja zrobiłam dokładnie to samo! Łatwiej jest zwierzyć się kompletnie obcej osobie, niż najlepszemu przyjacielowi. To zrządzenie losu, że na portalu dla osób z depresją znalazło się dwoje nastolatków, chodzących do tego samego liceum.
Znaczy, ja nie miałam depresji. Zobaczyłam reklamę na fejsie i po prostu w nią kliknęłam. Może miałam gorszy dzień, może kierowała mną czysta ciekawość — nie wiem. Wiem jednak, że Moodkiller wcale nie zabił mojego humoru, a wręcz przeciwnie, niejednokrotnie podtrzymywał mnie na duchu, lub doprowadzał mnie do bólu brzucha ze śmiechu.
Teraz już nic nie będzie takie samo, czuję to. Wiedząc, kim jest mój tajemniczy internetowy kolega, nie będę potrafiła już nie wyobrażać sobie twarzy Aidena po drugiej stronie. Czy on czuł to samo, gdy dowiedział się kim jestem? Czy gdy odgadł moje imię, też wydawało mu się, że coś bezpowrotnie uciekło?
Przełykam ślinę. Mam ochotę zalogować się na komunikator i wysłać wiadomość do Aidena, znaczy — Moodkillera. Z drugiej jednak strony nie mam bladego pojęcia, co miałabym mu napisać. Czy powinnam przyznać się do tego, że wiem kim jest? Nie wiem, czy to dobry pomysł. Moodkiller miał rację, moje odkrycie wszystko zepsuło.
Dźwięk przychodzącej wiadomości przywraca mnie do rzeczywistości. Wciąż stoję przed domem Greenley'ów, i gdy odrywam wzrok od drzwi, za którymi zniknął Aiden dostrzegam ruch firanki z lewej strony.
Świetnie. Pan Greenley z pewnością weźmie mnie za stalkerkę, jeśli oczywiście już nie ma mnie za pedofilki, która zaczepia sześcioletnie dziewczynki.
💬Kyle❤️: Czekam przy stacji benzynowej 😉
Ruszam. Wyłączam telefon i rzucam go na siedzenie obok, w razie gdyby mój ojciec znów próbował się do mnie dodzwonić. Wiem, że to gwóźdź do mojej trumny, ale jeśli mogę spędzić miły wieczór, zanim tata mnie zabije lub aresztuje za bycie wyrodną córką, to przynajmniej chce mieć co wspominać. A kolejna randka z Kyle'm to coś, z czego nigdy nie zrezygnuję.
Trzymam się bocznych uliczek, by przypadkiem nikt niepożądany nie widział wyblakłej Toyoty w kolorze zdechłej wiśni, przez co podróż na stację zajmuje mi kilka minut dłużej. Z daleka dostrzegam samochód Kyle'a i nie mogę powstrzymać szybszego bicia serca na ten widok. Zostawiam swoją furgonetkę na parkingu obok dystrybutorów, truchtem przemierzam odległość dzielącą mnie od Kyle'a, po czym pakuję się na przednie siedzenie czerwonego Forda, posyłając chłopakowi szeroki uśmiech.
— Chciałem zadzwonić, żeby upewnić się, że jedziesz, ale masz wyłączony telefon? — Wita mnie słowami, w których kryje się odrobina oskarżenia. No tak, nawet nie odpisałam na wiadomość, którą wysłał, bo przecież oczywiście Kyle jest wróżką i czyta mi w myślach. Jestem kretynką, wersja: milion sześćset sto dziewięćset.
— Przepraszam, rozładował mi się, a od rana jestem poza domem. — Mój uśmiech z radosnego zmienia się w taki, który bije skruchą po oczach. Kyle kiwa głową i nie drążąc dalej tego tematu, po prostu odpala silnik. — Gdzie jedziemy? — pytam.
— Zobaczysz. — Mruga do mnie. — Jak ci minął dzień?
Wspaniale, Kyle. Spędziłam go z Aidenem Woodsem, który uważa cię za kretyna i choć sam jest największym idiotą świata muszę przyznać, że przez ułamek sekundy zdążyłam go nawet polubić.
Ale to już przeszłość.
Znów go nienawidzę, jakby ktoś pytał.
— Normalnie. — Wzruszam ramionami. — Zajmowałam się taką sześciolatką, nic nadzwyczajnego. Cały ten czas spędziłyśmy nad jeziorem. A ty?
Kyle spogląda na mnie, na moment odrywając wzrok od drogi. Jest taki piękny. Chciałabym poznać jego sekret na tak idealnie gładką cerę, ale jako Azjata, najpewniej po prostu odziedziczył ją po babciach, które w młodości kąpały się w mleku górskich jaków, czy coś. Na siłę doszukuję się jakiejś skazy w jego wyglądzie, ale nie znajduję go ani w czarnych jak węgiel oczach, ani też starannie ułożonych włosach. Ma perfekcyjnie skrojone usta, które wyginają się w delikatnym uśmiechu zadedykowanym wyłącznie dla mnie.
Jestem w niebie.
— Byłem w schronisku, to wiesz. A potem pomogłem mamie w zakupach i czekałem na wiadomość od ciebie — mówi, skręcając w leśną, asfaltową uliczkę.
Już dawno wyjechaliśmy z miasteczka. Pół kilometra za stacją benzynową, na której pracuje Aiden, Kyle zjechał z głównej drogi, wybierając tę mniej uczęszczaną, którą ludzie czasami próbują objechać korek, jeśli coś tak abstrakcyjnego w Berkeley City się w ogóle wydarzy.
Wygląda na to, że dzisiejsza niedziela stoi pod znakiem natury. Pół dnia spędziłam nad jeziorem, a biorąc pod uwagę mijane przez nas drzewa, ścielące się coraz gęściej, Kyle planuje po prostu spacer po lesie.
— Pokażę ci moje ulubione miejsce. — Znów do mnie mruga, a ja znów czuję, że rozpływam się na tym przeklętym fotelu pasażera. Choć próbuje opanować się najbardziej na świecie, by przypadkiem nie pomyślał, że jestem jakaś nawiedzona, to niestety muszę uznać wyższość serca nad rozumem i po prostu poddać się temu uczuciu, które podrywa motyle w moim brzuchu do nagłego lotu.
Kyle Chew jest moim ideałem. Mój ideał właśnie siedzi obok i jest tu tylko dla mnie. Czekał aż do niego napiszę.
— Twój tata na pewno nie będzie się martwił? — pyta, a ja zostaję boleśnie zrzucona z tej chmurki błogości i wpadam wprost w kolczasty krzak dzikiej róży. Cholera. Mój ojciec. Dlaczego Kyle musiał zepsuć tak piękną chwilę, przypominając mi, że za kilka godzin będę zimnym trupem? — Wiesz, nie chciałbym mu podpaść już na początku.
Na początku? Na początku czego? Naszego związku? Chyba tu zaraz zejdę na zawał.
— Eee... — Nie wiem, co powiedzieć. Nie chcę okłamywać Kyle'a, choć i tak to już po części zrobiłam. Próbuję więc jakoś zgrabnie ominąć ten niewygodny temat. — Wiesz, muszę cię zmartwić, ale sam fakt, że jesteś chłopakiem, skreśla cię u mojego ojca już na starcie.
Kyle śmieje się, słysząc moje słowa.
— Jest aż tak źle?
— Nie. — Kręcę głową. — Jest jeszcze gorzej. On po prostu obrał sobie za cel uprzykrzenie mi życia. Zupełnie jakby sam nie był nastolatkiem, a przecież znają się z mamą od liceum i kiedyś opowiadała mi o tych czasach, gdy byli młodzi. Mogę cię zapewnić, że nie chodzili co niedzielę do kościoła, trzymając się za ręce.
— Chciałbym kiedyś poznać twojego tatę.
Otwieram szeroko oczy. Samobójca, czy co?
— Nie chciałbyś. Dla własnego dobra. Jeśli podoba ci się twój nos w całości, to radzę ci to przemyśleć.
Kyle zatrzymuje się na końcu drogi, którą zagradza stary, zardzewiały szlaban, uniemożliwiający dalszą podróż samochodem. Gdy wysiadamy, nie mogę powstrzymać się od wzięcia głębokiego oddechu. Las pachnie tak pięknie. Mimo tego, że od czwartkowej ulewy minęło już kilka dni, w powietrzu wciąż czuć tę przyjemną wilgoć, wzbogaconą aromatem liści i paproci. To dobra odmiana od codziennego zapachu spalin i stęchlizny nudnego, szarego miasta.
Wszędzie jest niesamowicie zielono, przez co mieni mi się w oczach. Promienie zachodzącego leniwie słońca, przebijają się przez gęste korony drzew sprawiając, że dosłownie widzę powietrze. Kyle wskazuje na wydeptaną dróżkę, ciągnącą się tak daleko, jak tylko sięga mój wzrok, ale nie zrażona czekającym mnie spacerem, podążam za chłopakiem moich marzeń. Odgłosy lasu urzekają mnie na tyle mocno, że już wcale nie wiem, czemu nigdy wcześniej nie wpadłam na pomysł, by tu przyjechać. Okej, jest jeszcze las przy jeziorze, to prawda. Znam go dość dobrze, jako, że często jeździłam tam z rodzicami, gdy mama była jeszcze zdrowa. Wspomnienia wyschniętej i podeptanej ściółki nie mają jednak żadnego prawa, by równać się z widokiem, jaki rozciąga się przede mną w tym momencie.
Kyle idzie przodem, co chwilę odwracając się do mnie i posyłając mi pokrzepiający uśmiech.
— Jeszcze kawałek — mówi, a ja oczywiście nie mam żadnych podstaw, żeby mu nie wierzyć. Ostatkiem sił powstrzymuję się, by nie powiedzieć niczego w stylu: za tobą poszłabym na koniec świata, bo pewnie jeszcze by się przestraszył i uciekł, zostawiając mnie w tym lesie na pastwę wilkołaków, czy tam krwiożerczych wiewiórek. Kilka minut później, po przeskoczeniu wąskiego strumyka przecinającego dróżkę, dochodzimy do skraju lasu. Drzewa kończą się nagle; po prawej stronie dostrzegam w dole dachy domów, oddalone od miejsca, w którym się znajdujemy o dobrych kilka kilometrów. Kyle jednak wciąż się nie zatrzymuje. Co rusz zerka na mnie, jakby chciał sprawdzić, czy jeszcze się nie zgubiłam i uśmiecha się tajemniczo, co tylko podkręca moją ciekawość. — Jeszcze kilka metrów.
Faktycznie. Dochodzimy do miejsca, gdzie jedno z drzew zawieszone jest poziomo w powietrzu. Złamane przez wichurę, której pewnie nikt już nie pamięta, zahaczyło koroną o niewysoki głaz. Kyle wspina się na nie i siada, wyciągając rękę w moją stronę. Niewiele się zastanawiając chwytam ją, po czym sadowię się wygodnie obok niego, podziwiając widok z góry.
— Ładnie tu — mówię. Zachód słońca, które jeszcze broni się ostatkami sił by nie zniknąć za horyzontem, tworzy na niebie prawdziwą mieszankę wszelkich odcieni różu, pomarańczy i czerwieni. Choć nigdy nie byłam fanką krajobrazów, naprawdę mogłabym polubić takie scenerie. Dla Kyle'a mogłabym polubić nawet grochówkę.
— Poczekaj, aż zobaczysz co będzie potem — oświadcza.
— To jest twoje ulubione miejsce?
Kyle kiwa głową, po czym wyjmuje telefon i robi kilka zdjęć, które zaraz wstawia na swoją instagramową relację. Ja osobiście nie mam takiego odruchu — nigdy nie byłam największą fanką mediów społecznościowych, ale to może dlatego, że nie znalazłabym zbyt wielu chętnych, do obserwowania takiego życiowego przegrywa. Zresztą, oficjalnie to ja mam rozładowany telefon, także mogę sobie pstryknąć, ale co najwyżej w łeb.
— Przychodzę tu całkiem często — wyznaje po chwili ciszy. — Lubię tak sobie odetchnąć i pomyśleć.
— Moim ulubionym miejscem do oddychania i myślenia jest moje łóżko — śmieję się. Kyle reaguje tak samo.
— Nieee, nie dałbym rady tak. Muszę być daleko od domu.
Znów zalega cisza, która wydaje mi się delikatnie krępująca. Gonitwa myśli galopująca w mojej głowie nie daje mi spokoju: czy to ja powinnam się teraz odezwać? Czy jeśli coś powiem, to nie wyjdę za zbyt gadatliwą? Może Kyle faktycznie przyszedł tu odpocząć, a ja swoim gadulstwem będę mu w tym przeszkadzać? Na szczęście to on pierwszy otwiera usta, pozbywając mnie irytujących wątpliwości.
— Chyba jesteś już mi winna dwa pytania — zauważa ze śmiechem.
No tak. Jestem. Ale dziś mam już wszystko przemyślane.
— Wiem... — odpowiadam, machając nogami w powietrzu. Zastanawiam się, jak potem zejdę z tego prowizorycznego siedzenia. Kyle jest na tyle wysoki, że nawet jeśli po prostu zeskoczy, to faza lotu będzie trwać maksymalnie sekundę. Przy moim marnym metrze sześćdziesiąt przewiduję upadek na cycki, których nawet nie mam. Całe szczęście, że powoli się ściemnia. — Na którą uczelnie składasz papiery?
Kyle unosi brwi.
— To jest twoje pytanie? — Upewnia się. Chyba nie słyszę zadowolenia w jego głosie.
Cholera.
— Chciałam zacząć od czegoś neutralnego. Wiesz, bezpiecznego... — mruczę pod nosem. Byłam pewna, że to dobre pytanie. Widząc reakcję Kyle'a, mam ochotę wbić sobie pięść w brzuch.
Chłopak wzdycha pod nosem. Najwyraźniej nie jest zadowolony z tematu, który obrałam. Strzepuje ze spodni niewidzialny pyłek, po czym podnosi głowę i zawiesza wzrok na czymś bliżej nieokreślonym.
— Jako, że jestem w ostatniej klasie, słyszę to przynajmniej kilka razy w tygodniu. Z jednej strony mogłaś mi tego oszczędzić, ale z drugiej... chyba jesteś odpowiednią osobą, której mogę powiedzieć prawdę.
Marszczę czoło. Poczucie winy zjada mnie od środka, a jednocześnie z ciekawości aż przygryzam wnętrze policzka. Prawdę? Prawdę o czym?
— Nie musiałem składać podania do żadnej z wyższych szkół, przez tę całą olimpiadę. — Zerka na mnie, więc na potwierdzenie kiwam głową. Olimpiada matematyczna, oczywiście, że wiem o czym mówi. Każdy wie, w końcu to Kyle'a zdjęcie wisi tuż obok ogromnego, złotego pucharu, zamkniętego w szklanej gablocie zaraz przy wejściu do szkoły. Trzeba byłoby być naprawdę ślepym, żeby tego nie zauważyć. — Chce mnie Harvard, Yale, MIT, Stanford i Brown. Jeszcze rok temu rozważałem przeniesienie się do Massachusetts, ale obecnie nie mam ochoty w ogóle iść na jakiekolwiek studia.
Gdy Kyle milknie, ja siedzę z wielkim szokiem wymalowanym na twarzy, nie wierząc, jak można wygadywać takie bzdury.
Znaczy, że co? Kyle nie chce iść na studia? Osoba, która z marszu rozwiązuje najtrudniejsze matematyczne problemy pozwoli, by jego talent się tak po prostu zmarnował? To chyba jakiś mało śmieszny żart. Naprawdę. W ogóle mnie nie rozbawił, jeśli mam być szczera.
— Chyba jesteś niepoważny. — Wyrywa mi się, chyba pod wpływem emocji.
— Już bardzo dawno nie byłem bardziej poważny, Sadie.
— Ale jak to? — Oburzam się. — Wiesz, ilu dzieciaków dałoby się pokroić za szansę, jaką ty otrzymałeś?
Kyle uśmiecha się gorzko.
— A czy ktoś zapytał, czy ja tego w ogóle chcę?
Jego twarz, w świetle zachodzącego słońca z pięknej, robi się nieco groteskowa. Kyle wciąż patrzy przed siebie, jakby chciał odnaleźć gdzieś tam w dole odpowiedź na dręczące go pytania. Nie mam pojęcia gdzie podziały się te wszystkie radosne uczucia, które jeszcze przed chwilą wypełniały mnie aż po koniuszki palców. Atmosfera między nami stała się napięta, ale to, co mówi Kyle wydaje mi się tak niedorzeczne, że nie potrafię tego ukryć.
— Nadal uważam, że to głupota — mówię cicho, skupiając wzrok na czubkach swoich trampek. Kyle chyba przewraca oczami, ale nie jestem pewna.
— Nie powiedziałem, że nigdy nie pójdę na studia. Po prostu męczy mnie spełnianie czyichś oczekiwań. Chciałbym najpierw zrobić coś dla siebie. — Jego ton łagodnieje.
— To znaczy?
— To już drugie pytanie? — Spogląda na mnie. Czy faktycznie chcę wiedzieć? Czy chcę marnować jedną z dziesięciu szans na poznanie go, pytając co oznacza „zrobić coś dla siebie"?
— Tak, to drugie pytanie.
Kyle od razu się ożywia. Jak za dotknięciem magicznej różdżki prostuje się i patrzy w niebo, a ja uświadamiam sobie, że w ciągu dosłownie kilku minut słońce zaszło już zupełnie, a nasze sylwetki giną w szarości wieczoru.
— Wyjechałbym stąd. Nienawidzę tego miasteczka. Czasami chciałbym je spalić, zaorać i przysypać solą.
Uśmiecham się pod nosem. No proszę, co ty nie powiesz, Kyle.
— Skądś to znam — mówię.
Patrzy na mnie przez chwilę i widzę ten samotny dołeczek w policzku, który tak uwielbiam.
— Pojechałbym do Europy. Do Barcelony, Paryża, Pragi, a potem do Londynu. Spędziłbym w podróży kilka lat i dopiero potem... potem pomyślałbym co dalej.
Cóż. Nie wiem, może patrzę na takie sprawy trochę przez pryzmat mojej rodziny, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że Kyle z własnej nieprzymuszonej woli rezygnuje z czegoś, na co ja raczej nie mam co liczyć. Z drugiej jednak strony podróż w tak wiele miejsc to całkiem ekscytujący plan, przez który patrzę na chłopaka trochę mniej krytycznie.
— A jakie jest twoje największe marzenie? — pyta. — Moja kolej na pytanie, jakby co.
Tym razem to ja zawieszam wzrok budynkach za doliną. Światła miasta tworzą widok naprawdę magiczny. Widać stąd leniwie ciągnące się samochody, sygnalizację migającą na przejściu dla pieszych, a nad tym wszystkim kilka pojedynczych gwiazd, które nieśmiało próbują zwrócić na siebie uwagę migoczącym blaskiem. Zastanawiam się przez chwilę, czy ja w ogóle mam jakieś marzenia. Czy Sadie Parker pragnie czegoś naprawdę mocno? Oczywiście chciałabym, żeby mama wyzdrowiała, ale to raczej nierealne. Chciałabym też być niewidzialna, by nikt nie zaprzątał sobie głowy wytykaniem mnie palcami, lub szeptaniem o mnie za plecami. Chciałabym też wygrać na loterii, by nie martwic się o moją niepewną przyszłość. Jest wiele rzeczy, o których marzę, ale są to marzenia, które nie mają prawa się spełnić.
— A czy jeśli odpowiem naprawdę szczerze, to nie wyśmiejesz mnie, ani nie zaczniesz sobie ze mnie kpić? — Upewniam się.
— No coś ty! W życiu!
Przygryzam wargę. Raz kozie smierć. Może to magia tego miejsca, a może te światła w dole obudziły we mnie głęboko ukrytą romantyczkę. Może też po prostu naczytałam się za dużo książek, lub naoglądałam głupich filmów na Netflixie, ale gdy biorę głęboki wdech odwracam się w stronę Kyle'a i patrzę mu w oczy, których czerń zlewa się z przejmującą świat nocą.
— Chciałabym przeżyć swój pierwszy pocałunek właśnie w takim miejscu, w takiej scenerii i...
Nie dane jest mi dokończyć swoją wypowiedź. Chłopak w ułamek sekundy wykorzystuje przerwę na oddech i wpija się w moje wargi, pochylając się i łapiąc w dłoń mój policzek. Z początku jestem zszokowana, ale zaskoczenie szybko przemienia się w błogą radość, którą z przesadnym entuzjazmem okazuję, odpowiadając na pocałunek.
Cholera.
Znaczy, o Boże.
Z zachwytem odkrywam, że całowanie się jest jeszcze bardziej przyjemne, niż to sobie wyobrażałam. Usta Kyle'a zachłannie odbierają mi oddech, ale to chwila, w której naprawdę mogłabym umierać. Chłopak przysuwa się bliżej i drugą ręką przyciąga mnie w pasie, a ja zarzucam mu ręce na szyję nie obawiając się, że spadnę z pnia, na którym oboje siedzimy.
Pocałunek z szybkiego, po kilkunastu długich sekundach zmienia się w leniwy. Obejrzałam wystarczającą ilość filmów by wiedzieć, że ten moment zaraz się skończy. Kyle przesuwa językiem po mojej dolnej wardze, doprowadzając mnie do szaleństwa i tylko ostatkami sił powstrzymuję się, by nie jęknąć z zachwytu. Mam szesnaście lat. Miłość mojego życia właśnie spełnia moje marzenie, całując mnie na skraju lasu, gdzie otaczają nas grające urokliwie świerszcze i czarny las. Panienko przenajświętsza, spraw, by ta chwila mimo wszystko trwała wiecznie.
Choć to mój pierwszy raz zadziwiająco łatwo przychodzi mi odpowiadanie na gesty chłopaka. Gdy przechyla głowę w prawo, automatycznie robię to samo. Gdy jego język bez pytania o zgodę wsuwa się między moje wargi, odpowiadam podobnie, wychodząc na spotkanie nieznanemu dotąd uczuciu. To już nawet nie motyle zbierają się w moim brzuchu. To pieprzony czwarty lipca, wraz z milionem wybuchających fajerwerków. Do tego wszystkiego usta chłopaka, które smakują lepiej, niż najpyszniejszy deser czekoladowy świata. Jego wargi są miękkie i daję słowo, dużo bardziej delikatne, niż moje.
A co najważniejsze — nawet przez moment nie pomyślałabym, że jego aparat na zębach jest jakąkolwiek niedogodnością.
Kyle odrywa się na moment, a ja korzystając z okazji biorę krótki oddech. Chłopak znów skrada kilka ostatnich pocałunków, a na koniec opiera swoje czoło o moje, wciąż głaszcząc mój policzek.
— Chciałem to zrobić już w piątek — wyznaje cicho, a ja przełykam ślinę. O Boże. Dlaczego najpiękniejszych chwil życia nie można nagrać, by potem w chwilach zwątpienia móc puszczać je sobie na kasecie video? Co prawda wiem, że nigdy nie zapomnę tego, co się właśnie stało. Błyszczące oczy Kyle'a dają mi pewność, że czuje dokładnie to samo.
Nie mam pojęcia co powiedzieć, by przypadkiem nie zepsuć tej magicznej chwili, w której jestem tylko ja i ten chłopak o czarnych włosach i magnetyzującym spojrzeniu. Nie ma już nawet znaczenia fakt, że ojciec za karę najpewniej zamknie mnie w piwnicy i będzie wrzucał mi chleb przez szparę w drzwiach. Patrząc na Kyle'a, siedzącego przede mną wciąż nie mogę uwierzyć, że komuś takiemu jak on, może podobać się ktoś taki... jak ja.
Spuszczam wzrok, zawstydzona tą nagłą myślą. Las za nami zaczyna przejmować mrok i gdy tylko Kyle opuszcza dłoń, czuję chłód, przyprawiający mnie o lekki dreszcz.
— Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła. — Słyszę. Co? O matko, w życiu. Kyle, cholera, czy ty zdajesz sobie sprawę, co ty ze mną właśnie uczyniłeś?
— Za co miałabym być zła?
Od kiedy mam tak zachrypnięty głos? I od kiedy takie zamglone spojrzenie?
Kyle uśmiecha się delikatnie i tak samo tez wzrusza ramionami.
— No wiesz...
Unoszę brwi.
— Nie wiem?
Chłopak odwraca się ode mnie. Przez chwilę nie słychać nic, prócz szumu drzew i grania świerszczy. Kyle jakby bije się z myślami, by coś powiedzieć i po kilku sekundach w końcu podejmuje decyzję, a ja przez cały ten czas wpatruję się w jego profil.
— Strasznie cię lubię, Sadie. Nie jesteś taka, jak inne dziewczyny.
Oh, Kyle, mów mi tak więcej. Tylko, że...
Okej, wiem, że się przed chwilą całowaliśmy i to na pewno zniszczy ten intymny nastrój, ale muszę to powiedzieć.
— Praktycznie mnie nie znasz. Skąd masz pewność, że nie jestem wariatką, za jaką mnie mają?
— Chyba trochę cię jednak znam — mówi, uśmiechając się tajemniczo.
— Wątpię — stwierdzam z przekąsem. — Wiesz, też myślałam, że kogoś znam, a dziś nagle okazało się w jak wielkim byłam błędzie.
Kyle przypatruje mi się z zaciekawieniem, które dostrzegam, mimo ciemności panującej dookoła.
— Co masz na myśli? — pyta.
Nie jestem pewna, czy mogę opowiedzieć mu o moim internetowym koledze i o odkryciu, którego dziś dokonałam. Z drugiej jednak strony Kyle otworzył się dziś przede mną, więc jeśli chcę, by nasza relacja rozwijała się w odpowiednim tempie, nie powinnam chyba pozostać mu dłużna.
— Rok temu poznałam takiego chłopaka, znaczy, nigdy nie widziałam go na oczy, poznaliśmy się na pewnym forum. Po prostu piszemy ze sobą od czasu do czasu — wyjaśniam lakonicznie. Mimo wszystko nie wiem, czy mówienie Kyle'owi o tym, że rozmawiam z Moodkillerem praktycznie codziennie nie sprawi, że chłopak poczuje się o to zazdrosny. Boże, to jakaś abstrakcja. Kyle Chew miałby być zazdrosny O MNIE. — Do dnia dzisiejszego wiedziałam tylko tyle, że chodzi z nami do szkoły i jest w ostatniej klasie. Dobrze mi się z nim rozmawia i naprawdę go lubię. Dużo mi o sobie opowiadał, jednak w taki sposób, bym nigdy nie była w stanie odgadnąć kim jest w rzeczywistości. Rozumiesz o czym mówię?
Kyle kiwa głową. Na jego twarzy nie dostrzegam już ani grama uśmiechu.
— No więc — kontynuuję — wydawało mi się, że to chłopak, który potrzebuje odrobiny empatii. Taki trochę zagubiony, mocno sarkastyczny, ale mimo wszystko naprawdę sympatyczny. Często podnosił mnie na duchu, gdy miałam gorszy dzień. Dziś odkryłam kim jest i jeśli mam być szczera... wolałabym już tego nie wiedzieć. To Aiden Woods.
— Aiden Woods? — Jego ton jest nienaturalnie wyższy. Nie widzę dobrze jego twarzy, ale jestem pewna, że jest chyba w większym szoku niż ja, gdy mówił, że nie planuje wyjeżdżać na studia. — Jesteś pewna?
— Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
Kyle kiwa głową w zamyśleniu, a ja zaczynam pluć sobie w brodę, że w ogóle zaczęłam ten temat. Czy nie mogłam po prostu podziękować mu za komplement i na przykład znów zatracić się w namiętnym pocałunku? Głupia, tak bardzo głupia Sadie.
— Chyba powinnismy się zbierać — mówi nagle, zerkając na podświetlany zegarek. — Już późno.
Przytakuję, zastanawiając się, czy to przez moje słowa, czy Kyle faktycznie chce wracać już do domu. Chłopak zeskakuje z drzewa, po czym pomaga mi zejść. Gdy chwyta mnie za rękę czuję żołądek podjeżdżający mi do gardła. To dlatego, żebyś nie zgubiła się w ciemnym lesie, myślę sobie. To wcale nie oznacza niczego konkretnego.
No oczywiście. Całowaliśmy się też tak po prostu.
Ciepła dłoń Kyle'a sprawia, że po moim ciele przebiegają mrówki. Próbuję nie potknąć się w mroku o korzenie wystające z ziemi, ale to coś naprawdę trudnego dla osoby, której ciało jest średnio skoordynowane. Podążając za chłopakiem nie odzywam się słowem, a i sam Kyle również nie przerywa tej ciszy. Analizuję w głowie wszystko, co powiedziałam i choć z jednej strony może faktycznie trochę zepsułam ten nastrój, to czy z moich ust padło coś aż tak złego, by teraz traktować mnie milczeniem?
Postanawiam zapytać o to wprost.
— Emmm... Kyle?
Chłopak obraca się na moment. Weszliśmy już do lasu, gdzie ze zdziwieniem odkryłam, nie widać niczego, prócz czubka własnego nosa. Mimo to chłopak prowadzi mnie bezbłędnie wzdłuż wydeptanej ścieżki, mało tego — doskonale wiedział, w którym momencie powinniśmy się zatrzymać, by pokonać bez przeszkód strumyk, przyświecając sobie latarką.
— Tak? — Spogląda w bok, w stronę miejsca, z którego dobiegło przed chwilą ciche pohukiwanie. Przez moment nawet czuję, jak mocniej zaciska dłoń.
Próbuję ubrać swoje myśli w słowa tak, by Kyle nie odebrał ich źle. Cholera jasna, przed chwilą przeżyłam najpiękniejsze trzy minuty swojego życia, tylko ja po czymś takim muszę martwić się o to, by to wszystko się nie spieprzyło.
— Wszystko w porządku?
Kyle przystaje nagle, przez co o mało na niego nie wpadam. Przyświeca sobie twarz latarką i obdarowuje mnie pobłażliwym spojrzeniem.
— A co miałoby być nie w porządku?
— Nie wiem. — Wzruszam ramionami zawstydzona. — Zerwałeś się tak nagle, myślałam, że może zrobiłam coś nie tak...
Widzę blady uśmiech, błąkający się w kącikach jego ust. Wciąż trzyma mnie za rękę i gdy tak patrzy na mnie już nie wiem, jak mogłam przez chwilę pomyśleć, że jest na mnie zły.
— Naprawdę cię lubię, Sadie — powtarza. Tym razem już nie popełniam tego samego błędu i nie zaprzeczam jego słowom. Całe szczęście, że jest ciemno, bo chyba jeszcze nigdy w życiu nie spaliłam takiego buraka. — A kiedy mówię, że jesteś inna nie mam wcale na myśli nic złego.
Kyle unosi dłoń, w której trzyma telefon i jednym palcem zakłada mi włosy za ucho.
— Też cię lubię, Kyle — odpowiadam cicho.
— Och, dobrze to wiem. — Mruga do mnie, po czym opuszcza dłoń i rusza przed siebie, by w końcu dotrzeć do zaparkowanego przy szlabanie samochodu.
* ♡ *
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro