Dzień, w którym serca nie skleja nawet Rihanna
* ♡ *
31 V 2019
Ostatni dziej maja, z nieba znów leje się żar, a ja zamiast zamknąć się w chłodnej piwnicy, wlokę się za ciocią Laurą i Aidenem, trzymającym swoją siostrę na barana, wzdłuż posesji jej nowego domu. Czy pośrednicy nieruchomości dostają jakąś ekstra kasę za pracę w niedzielę? Czy ten człowiek, który poci się właśnie w garniturze pod drzwiami parterowego, niewielkiego domku w dzielnicy, którą dobrze znam ze względu na fakt, że pół kilometra dalej mieszka moja najlepsza przyjaciółka, naprawdę nie ma co robić? Czy zamiast spędzić ten dzień z rodziną, naprawdę woli spotykać się z klientami i udawać, że to co robi, jest pracą jego marzeń?
Ciocia wita się z mężczyzną, którego skronie przyprószone siwizną mogłyby świadczyć, że jest już zdrowo po czterdziestce, lecz jego twarz wcale nie wygląda tak staro. Laura bierze od niego klucze, wprowadza nas do środka, gdzie panuje w miarę przyjemny chłód, podpisuje ostatnie, niecierpiące zwłoki dokumenty, po czym z uśmiechem patrzy na nas i rozkłada ręce, stojąc na środku pustego salonu.
Jest tak szczęśliwa, że wygląda w tej chwili jak nastolatka. Gdyby miała krótsze włosy, w dodatku pofarbowane na różowo, mogłabym nawet przyznać, że wygląda trochę jak ja. Jej oczy iskrzą, a łzy radości, czające się w kącikach, tylko pogłębiają ich niebieską barwę. To jest właśnie definicja szczęścia. Siedząc na podłodze, na świeżo wypranym dywanie w kolorze kawy z dużą ilością mleka stwierdzam, że trochę jej zazdroszczę. Chciałabym podzielać jej radość. Mam nadzieję, że będę tak samo szczęśliwa dwudziestego dziewiątego czerwca. W dzień zero.
Suzie biega od pomieszczenia do pomieszczenia, krzycząc w niebogłosy i śmiejąc się z wytwarzającego się echa. Aiden opiera się o kominek i z rękami w kieszeniach uważnie studiuje taras za ogromnym, czteroskrzydłowym oknem.
— Pierwszy raz w życiu mam coś naprawdę swojego — mówi ciocia. Wciąż tkwi na środku i daję słowo, wygląda, jakby zaraz miała się rozpłakać.
— Dom w Nowej Zelandii nie był twój? — Dziwię się.
— Nie. Kupiliśmy go z Neilem wspólnie, gdy byliśmy już po ślubie.
— Dlaczego w ogóle Nowa Zelandia? — wtrąca Aiden, tym samym zadając to pytanie, które mnie samej chodziło po głowie od jakiegoś czasu, ale nigdy nie było okazji, by wypowiedzieć je na głos. Sprawy Greenley'ów, a także rozstanie z Kylem skutecznie odwróciło moją uwagę od innych, równie istotnych rzeczy.
Ciocia wzrusza ramionami. Zaczyna krążyć po pustym salonie i kieruje się do oddzielonego niewielką wyspą aneksu kuchennego, także utrzymanego w jasnych kolorach. Kroczy wzdłuż najdłuższego blatu, dotyka kuchenkę, zlew, myśląc nad czymś intensywnie, po czym odwraca się do nas.
— Tam mieszkała cała rodzina Neila. Jego ojciec, Peter, był kiedyś trenerem reprezentacji narodowej rugby, Neil chciał iść w jego ślady. Przyjechał tu kiedyś na wakacje, poznaliśmy się zupełnym przypadkiem... to była najbardziej pochopna decyzja, której żałuję do dziś, bo choć teoretycznie nic mnie tu nie trzymało, to straciłam tak wiele.
— Nic nie trzymało? A dziadkowie? Moja mama? A tata?
Ciocia po raz kolejny wzrusza ramionami. Kilka długich sekund zajmuje jej pozbieranie myśli. Znów zauważam, że przygryza wnętrze policzka, co jest również moim nawykiem, gdy się denerwuję.
— Zrobiłam coś bardzo złego. Zraniłam twoją mamę, a mimo to ona bardzo mi pomogła. Po tym wszystkim uczyniłam coś, co wydawało się najłatwiejszą opcją — uciekłam.
Widzę w jej oczach, że nie wyciągnę z niej prawdy na temat tego, co się tak naprawdę stało. Nie dziś i nie przy Aidenie, który wciąż stoi przy kominku, badając palcem strukturę kamienia, z którego jest zbudowany. Chyba nie spodziewał się, że swoim na
pozór zwyczajnym pytaniem, wywoła wyznania tego rodzaju.
To oczywiście nie zmienia faktu, że jestem ciekawa. Słowa cioci wywołują gonitwę domysłów w mojej głowie, ale żaden z nich nie wydaje się nawet choć trochę realny. Co Laura mogła zrobić takiego, by zranić moją mamę i uciekać ze swojego kraju na zupełnie inny, odległy kontynent? Zniszczyła jej ukochaną bluzkę? Zdradziła jeden z największych sekretów?
— Będzie ci się tu dobrze mieszkać. To spokojna okolica — mówię, próbując odwrócić jej uwagę od smutnych wspomnień.
Ciocia wraca do salonu i kiwa w naszą stronę, by pokazać nam resztę domu. Posłusznie podnoszę się z podłogi i kieruję się wgłąb korytarza. Za plecami słyszę tłumione przez dywan kroki Aidena.
— Tu łazienka. Niestety tylko jedna, ale za to w miarę przestrzenna. Tu sypialnia — wskazuje pokój po prawej stronie — a tu pokój gościnny — macha dłonią w lewo. — Mam nadzieję, że tu ze mną wytrzymasz, dopóki ci się jakoś nie ułoży. — Posyła Aidenowi pokrzepiający uśmiech.
— Dzięki ciociu. Nawet nie wiesz, ile to dla nas znaczy. — Chwytam ją za rękę i ściskam delikatnie. — Co powiesz, kiedy tata zapyta dlaczego Aiden tu mieszka?
— Prawdę. Znaczy, półprawdę. Nie wydam was dzieciaki, nie musicie się o to martwić. Chociaż tyle mogę zrobić, by jakoś odpokutować za swoje grzechy.
Po odwiezieniu cioci do domu obiecuję jej, że jutrzejszy wieczór spędzimy w Urbandale, by rozejrzeć się za meblami. Muszę przyznać, że nie mogę się tego doczekać. Z tatą nie jeździmy nigdy do takich miejsc, bo nie ma takiej potrzeby. Urządzanie domu wydaje mi się jednak ogromną frajdą, idealną rozrywką na zakończenie poniedziałku. Gdy Laura znika za drzwiami mojego domu, wraz z Aidenem przystajemy na propozycję Suzie, by udać się do kina, ponieważ to w tym upale najlepsze wyjście. Klimatyzowana sala, w której jest ciemno? Dajcie mi jeszcze czekoladowego shake'a i mogę umierać.
Wspólnie wybieramy Detektywa Pikachu. Suzie podskakuje z radości, gdy wręczamy jej ogromny kubeł popcornu. Śmiejąc się, stara się nie zgubić ani jednego prażonego ziarenka, z namaszczeniem niosąc go do sali. Nie rozmawiamy z Aidenem zbyt wiele. Po tym, co wydarzyło się w środę nasze stosunki nieco się ochłodziły.
Aiden zrobił się bardziej zdystansowany. A przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Nadal żartuje sobie ze mnie, gdy płaczę ze śmiechu, oglądając wieczorne powtórki Przyjaciół. Wciąż też tak samo kłócimy się o łazienkę. Od tamtego momentu jednak wydaje mi się, że nie jestem już mile widziana w jego tymczasowym pokoju, należącym do mojego ojca. Gdy tylko przychodzi noc, zamyka się w nim od środka, choć przecież do tej pory zawsze rozmawialiśmy wiele przed snem. Od czwartku poruszamy jedynie tematy, dotykające bieżących spraw. O której wychodzimy, kto zmywa po kolacji, jak poszło na sprawdzianie z angielskiego. Gdy salę rozświetla blask ogromnego, kinowego ekranu, zawieszam wzrok na profilu chłopaka i jednoznacznie stwierdzam, że choć siedzi tuż obok, strasznie mi go brakuje.
Widzę drgające na jego skroni mięśnie, gdy wkłada sobie popcorn do ust. Widzę, jak z troską przytrzymuje Suzie kubek z colą, choć mała ma przecież już sześć lat i z pewnością sama spokojnie dałaby radę. Wbijam paznokieć w miękkie obicie podłokietnika i zaczynam zastanawiać się, czy to, o czym myślałam w środę, ma swoje pokrycie w rzeczywistości. Czy wystarczy mi tylko przyjaźń Aidena? Cholera, nie chcę lubić go bardziej niż teraz, a jednak mimowolnie uśmiecham się, gdy na niego patrzę.
Mam wrażenie, że rozpoznałabym go nawet z zamkniętymi oczami. Wystarczyłoby dotknąć miejsca, w którym znajduje się delikatnie wypukły pieprzyk nad ustami. Uśmieszek, który wcześniej brałam za arogancki, teraz jest dla mnie najbardziej uroczym uśmiechem świata, szczególnie, gdy jest skierowany do jego młodszej siostry. Od kilku dni układa nawet włosy, co wcześniej się mu nie zdarzało. Jest zupełnym przeciwieństwem Kyle'a — idealny, w swojej nieidealności. W zwyczajnej koszulce kupionej w Targecie i w zwyczajnych, jeansowych spodenkach jest chodzącym utrapieniem, o którym nie mogę przestać myśleć. Choć ukrywa to naprawdę głęboko, ma największe serce na świecie. Widzę to po sposobie, w jaki odnosi się do Suzie. Widzę to każdego dnia, gdy bije się z myślami, gdy martwi się, kiedy mała przebywa u Greenley'ów. Oglądając telewizję patrzy w ekran, ale niejednokrotnie przyłapałam go na tym, że nawet się na nim nie skupiał. Wiem, że oddałby za nią życie i chyba to w nim uwielbiam najmocniej.
Czy Aiden mógłby mnie polubić? Czy po prostu toleruje mnie ze względu na to, że mu pomagam? Chcę wierzyć, że tak. Chcę wierzyć, że fakt, że się przede mną otworzył, mówi tak naprawdę wszystko. Nikt, w całej szkole nikt nie zna go tak dobrze, jak ja. Nikt nie zna prawdy o nim, nie wie co go spotkało i z czym obecnie się boryka. Nikt prócz mnie nie wie, co on w ogóle czuje. Widziałam łzy Aidena, widziałam jego chwile załamania, a także radości. Cholera, w tak krótkim czasie stał się dla mnie tak ważną osobą. Jeśli Suzie naprawiła Aidena, to z całą pewnością Aiden naprawił też mnie.
Kiedy po raz ostatni myślałam o tym, jak mi źle z powodu mojej mamy oraz tego, że w szkole na codzień spotykały mnie przykrości? Jeśli wcześniej udawałam silną dziewczynę, która się tym nie przejmuje, tak teraz naprawdę się nią stałam. Postawa Woodsa udzieliła mi się. Stałam się bardziej obojętna na sprawy, którymi nie powinnam się przejmować. Stałam się bardziej otwarta na sprawy, które mogę zmienić.
W piątkowe popołudnie pan Archer Jenkins powiedział nam, że wyciągnął już kartę z ostatniego pobytu Aidena w szpitalu, a także opinię lekarza prowadzącego, doktora Whelana. Zasiał w nas kolejne ziarno nadziei, stwierdzając, że wszystko zmierza ku szczęśliwemu zakończeniu, co Aiden przyjął z radością. Znaczy, uniósł kącik ust, a potem podał panu Jenkinsowi rękę o potrząsnął nią trzy razy, a biorąc pod uwagę, że nie bywa nigdy zbyt wylewny, jest naprawdę ogromnym wyczynem.
A ja czekam na moment, w którym ta mydlana bańka szczęścia pęknie, bo tego, że tak się stanie, jestem bardziej niż pewna. Mimo słów adwokata czuję w środku narastającą niepewność. Ostatnie wydarzenia jasno nauczyły mnie, by nie cieszyć się przedwcześnie. Gdy ostatnim razem popełniłam ten błąd i emanowałam dumą po odzyskaniu pieniędzy Aidena, on nagle stracił dach nad głową. Tym razem będzie podobnie. Wiem to. Podpowiada mi to kobieca intuicja, która dziś wyjątkowo na pewno się nie myli.
Wychodząc z kina, wyciągam telefon i piszę do mojego świeżo odzyskanego przyjaciela, którego tożsamość poznam już za dziesięć dni.
UŻYTKOWNIK @Pinkgirl🌸
JEST TERAZ DOSTĘPNY!
3:22PM
@Pinkgirl: Jesteś?
@Pinkgirl: Ostatnio ciągle boję się, że znów znikniesz.
UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷
JEST TERAZ DOSTĘPNY!
3:23PM
@Moodkiller: Co tam?
@Pinkgirl: Nie piszę do Ciebie z jakiegoś konkretnego powodu.
@Pinkgirl: Bardziej z ciekawości.
@Pinkgirl: Wciąż nie powiedziałeś mi, co się u Ciebie działo przez ten czas, gdy myślałeś, że nie chcę Cię znać.
@Moodkiller: Dostałem się do Browna. Ojciec jest wniebowzięty.
@Pinkgirl: To niesamowite! Gratuluję! Liga bluszczowa, wow. Jestem pod wrażeniem.
@Moodkiller: Wiem, ja też. Tak naprawdę nie wiem, co bym zrobił, gdybym się nie dostał. Składałem podanie tylko tam.
@Pinkgirl: Kurde. Rhode Island jest tak strasznie daleko :(
@Moodkiller: Wcale nie. To wciąż, jakby nie patrzeć, to samo wschodnie wybrzeże.
@Pinkgirl: Pewnie nie możesz się doczekać. Mieszkanie w akademiku i te sprawy.
@Moodkiller: Nie wiem, czy to akademika nie mogę doczekać się najbardziej. Chyba po prostu cieszę się, że nie będę musiał znosić już wymagań ojca. Spełniłem jego największe marzenie i mam nadzieję, że da mi już spokój. A co u Twojego taty? Kiedy wraca z Raileigh?
@Pinkgirl: W dzień Twoich urodzin. Zaraz, skąd wiesz, że mój tata jest w Raileigh?
@Pinkgirl: Cholera, M. nie mów mi...
@Pinkgirl: Chyba już wiem kim jesteś.
@Pinkgirl: No jasne! To było takie oczywiste!
@Moodkiller: Niczego nie możesz być pewna na tym świecie. Pewna jest tylko smierć i podatki :)
@Pinkgirl: To cytat z Joe Blacka?
@Moodkiller: Chyba tak. Strasznie mi się spodobał i zawsze chciałem go użyć.
@Pinkgirl: Czyli dziesiąty czerwca?
@Moodkiller: Nieodwołalnie.
UŻYTKOWNIK @Pinkgirl🌸
JEST NIEDOSTĘPNY
UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷
JEST NIEDOSTĘPNY
* ♡ *
✝️
Tu spoczywają w pokoju
• śp. Monica i Andrew Williams •
Niech Bóg ma ich w swojej opiece.
•
22.03.2018r
— Wracali z kolacji. Następnego dnia mieli jechać z Suzie do Disneylandu. Gdy to się stało, mała była w domu z nianią.
— Naprawdę nie miała żadnej rodziny, która mogłaby się nią zająć? Babci, cioci, ojca chrzestnego? Kogokolwiek? Musiała trafić akurat do Greenley'ów?
Aiden zerka w stronę Suzie, która w tej chwili wcale nie wyglada na swoje sześć lat. Stoi nieruchomo nad zaniedbanym grobem swoich rodziców i tylko ona sama wie, jakie myśli znajdują się teraz w jej głowie.
— Nie. Z tego co wiem, brat Andrew zginął w Iraku. Też był żołnierzem. A dziadkowie nie żyli od dawna. Czasami tak bywa.
Mimowolnie przygryzam wnętrze policzka. Chce mi się płakać, widząc wiecznie uśmiechniętą Suzie, która, choć znajduje się zaledwie dwa metry od nas, wydaje się teraz zupełnie nieobecna. Upalny, słoneczny dzień zamienia się w przyjemny, szary wieczór, którego chciałabym nigdy nie kończyć. Jest mi smutno, a jednocześnie cieszę się, że udało nam się przywieźć tu małą.
— Trzeba tu posprzątać — stwierdzam po krótkiej chwili ciszy, jaka nastała po słowach chłopaka. Zaczynam rozglądać się dookoła, w poszukiwaniu jakichś grabi, czy czegokolwiek, co pomogłoby mi odgarnąć zaschnięte upałem liście. Swoim amatorskim okiem oceniam także, że wyschnięte dookoła grobu kwiaty, należy po prostu wyrwać, pomnik umyć, a na koniec przejść się do cmentarnego sklepiku i za kilka dolarów nabyć na oko sześć sztuk sztucznych lilii, które ładnie współgrałyby z białym marmurem.
Na całe szczęście nie muszę do swojego pomysłu przekonywać Aidena, który od razu przychodzi mi z pomocą. Przynosi z furgonetki kilka pustych butelek po coli i wysyła Suzie do studni, by napełniła je wodą. Całą trójką oblewamy nią potem pomnik. Kilka razy niechcący swój strumień kieruję na chłopaka, tylko po to, by rozchmurzyć tym małą. O dziwo działa. Aiden zaczyna gonić swoją siostrę i udaje, że ma zamiar wylać na nią resztkę pozostałej w butelce wody. Patrząc na nich kręcę głową i mam nadzieję, że nikt nie zwróci nam uwagi o to, że zachowujemy się niestosownie.
Zaledwie pół godziny później wycieram mokre ręce w spodenki z szelkami, które mam na sobie. Jestem z nas dumna. Pomnik rodziców Suzie lśni w świetle zachodzącego słońca. Aiden wraca z rzeczonymi liliami i kładzie je na samym środku. Czuję drobną dłoń Suzie, która wsuwa się niepostrzeżenie w moją własną i ściskam ją mocno.
— Mamusia na pewno bardzo się cieszy — mówi swoim słodkim głosem. Choć jeszcze przed chwilą śmiała się, uciekając przed Aidenem, teraz w jej tonie znów wyczuwam smutek, który udziela się także i mi.
— Na pewno jest z nas bardzo dumna.
— Myślisz, że patrzy na nas teraz?
— Myślę, że tak, ty tak nie uważasz?
— Nie wiem, mam tylko sześć lat.
Uśmiecham się pod nosem, ale choć zabrzmiało to zabawnie, dostrzegam kilka łez, spływających po policzkach małej. Od razu chwytam ją na ręce i podnoszę. Jest ciężka.
— Jestem pewna, że twoja mamusia na pewno nie chciałaby, żebyś płakała.
Suzie marszczy brodę. Kąciki jej ust opadają, tak samo jak kolejne łzy, które kapią mi na koszulkę.
— Chciałabym, żeby mamusia tu ze mną była — mówi i przytula się do mnie. Jej głos ginie, stłumiony przez materiał mojej bluzki, w którą wyciera buzię. Posyłam Aidenowi zbolałe spojrzenie. Nie chciałam, by mała płakała. Na widok jej smutku momentalnie pęka mi serce.
Chłopak podchodzi i zabiera Suzie. Dziewczynka obejmuje go swoimi dziecięcymi ramionami i mimowolnie uśmiecha się, gdy Aiden pstryka ją w nos.
— Masz teraz mnie, kochanie. Obiecuję, że zawsze z tobą będę.
Cholera. Choć do tej pory jakoś udawało mi się powstrzymać, tak po tych słowach łzy same znajdują ujście także i u mnie. Czuję ogromną gulę w gardle, której nie potrafię przełknąć. Jest mi tak niezmiernie przykro. Przykro i smutno, że tę dwójkę spotkało tak wiele złego.
— Ej, co jest? Ciebie też przytulić? — woła Aiden. I wiecie co? Nawet się nie waham, kiedy otwiera ramię, zapraszając mnie do siebie. Po prostu podchodzę i obejmuję tę dwójkę z całej siły, ciesząc się, że zupełnym przypadkiem pojawili się w moim życiu.
* ♡ *
Wzrok Lawrence'a Greenley'a nigdy nie był zimniejszy. W tej jednej chwili nie słyszę ani samochodów, przejeżdżających za naszymi plecami, ani śpiewu ptaków, ani delikatnego szumu drzew. Jest tylko moje bijące serce i narastające rozczarowanie, że to, czego tak bardzo bałam się od rana, właśnie się ziszcza.
Nie słyszę płaczu Suzie, która stara się wyrwać z mocnego uścisku swojego ojczyma. Nie słyszę wrzasku Aidena, który próbuje popchnąć Larry'ego, ale na postawnym mężczyźnie nie robi to żadnego wrażenia. Czuję się tak, jakbym znajdowała się w jakimś koszmarze. Na pewno tak. To przecież nie może być prawda. Życie nie może być aż tak podłe?
Widzę otwarty garaż, z którego wychodzi pogrążona w smutku Judy Greenley. Widzę samochód zapakowany po brzegi. Widzę zapłakaną twarz Suzie i udręczoną Aidena, który szarpie się za włosy z rozpaczy. Powinien padać deszcz. Ten okropny wieczór nie powinien być tak pogodny, przyjemny i niepozorny. Nasze łzy powinny mieszać się z płaczącym niebem. Nasz szloch powinna tłumić ulewa.
Suzie wyjeżdża. Właśnie teraz, w tej sekundzie. Larry jednym ruchem podnosi ją do góry i choć dziewczynka mocno wierzga i kopie go z całej siły, bezpardonowo pakuje ją na tylne siedzenie swojego sedana, po czym zatrzaskuje drzwi. Judy czeka już w środku. Ona także płacze, ale w tej chwili nie obchodzą mnie jej łzy. Jest współwinna naszym złamanym sercom i rozpaczy graniczącej z obłędem. Suzie krzyczy, nie chce odjeżdżać, my też nie chcemy, żeby odjeżdżała, uderza dłońmi w szybę i woła Aidena, który będąc w pół kroku do tego, by do niej podbiec zostaje odciągnięty i odepchnięty przez Larry'ego. Zwabieni krzykami sąsiedzi stoją w oknach, wyglądają jak manekiny zza sklepowych witryn. Rzucam się na Greenley'a, okładam pięściami jego plecy i ramiona, ale mężczyźnie mimo to udaje się wsiąść do samochodu, przekręcić kluczyk, a następnie odjechać, zamykając garaż pilotem. Aiden biegnie za samochodem, nie mogąc pogodzić się z tym, co się właśnie dzieje. Ostatnie co widzę, to czerwoną i wykrzywioną od płaczu twarz małej Suzanne Williams i ten właśnie widok utrwala mi się w pamięci i nie chce zniknąć.
Krzyczę. Krzyk, przemienia się w szloch. Opadam na trawę i znów krzyczę. Jeszcze kilka minut temu Suzie była z nami. Jeszcze kilka godzin temu wpychała sobie popcorn do buzi, uciekała za goniącym ją bratem, śmiała się, była szczęśliwa.
Wiedziałam, że wydarzy się coś złego. Czułam to narastające napięcie, lęk niewiadomego pochodzenia, który pogłębiał się z każdym kilometrem mniej, dzielącym nas od ulicy River's Stone. Wiedziałam, że tak będzie, a jednak miałam nikłą nadzieję, że się mylę. Że wszystko będzie po staremu, że po prostu panikuję.
Przez łzy dostrzegam zbliżającego się Aidena, a także radiowóz, zatrzymujący się przy podjeździe domu Greenley'ów, a ja zastanawiam się który z sąsiadów miał w sobie na tyle przyzwoitości, by zaalarmować policję, a nie miał na tyle odwagi, by przyjść tu i zapobiec katastrofie. Detektyw Lloyd wysiada z samochodu i podchodzi do nas. Nie zadaje żadnych pytań, po prostu chwyta mnie za ramię i podnosi. Wycieram twarz wierzchem dłoni. Zaciągając się płaczem, po prostu ruszam za policjantem prowadzącym nas do radiowozu. Barki Aidena opadły, jakby ciężar obecnej sytuacji dopadł go podwójnie. Wsiada do środka, opiera głowę o zagłówek i zamyka oczy.
Nie wiem, co mogłabym mu powiedzieć. Nie wiem, czy na tym świecie istnieją słowa, które mógłby zabrać choć część tego bólu, który musi czuć. Ten chłopak cierpi, ja cierpię razem z nim. Policjant rusza, mija moją furgonetkę, a potem zawozi nas prosto do domu.
♡
— Herbata chyba nie pomoże. Nie rozumiem do końca... Co się właściwie stało? Dostaliśmy zgłoszenie o zamieszaniu przed tamtym domem, a natknęliśmy się tylko na tę dwójkę.
Ciocia Laura patrzy z troską w stronę piętra, gdzie zniknął załamany Aiden, trzaskając za sobą drzwiami. Przecieram spuchnięte oczy i zaciągam się resztkami płaczu, który kurczowo trzyma się mnie, nie chcąc odpuścić.
— Ten chłopak tu mieszka? — pyta jeszcze detektyw Lloyd. Jego kolega, sierżant Bryant, sądząc po naszywce na piersi, siedzi z nami przy kuchennym stole. Bawi się swoim notatnikiem, którego chyba i tak nie ma zamiaru dziś użyć.
— Nie, znaczy chwilowo, proszę nie mówić o tym tacie, gdy wróci. — Posyłam mu błagalne spojrzenie. W całym tym nieszczęściu brakowało jeszcze złości ojca, który na pewno by tego nie zrozumiał.
— Sadie, proszę cię, wyjaśnij mi o co chodzi. — Nalega detektyw Lloyd. — Co tam robiliście?
Kręcę głową. Wciąż mam nadzieję, że to wszystko było tylko złym snem. Że jeśli wypowiem to na głos, to stanie się faktem. Nie umiem zachować spokoju w takiej sytuacji. Chowam twarz w dłoniach i witam się z kolejną falą łez.
— Zabrali Suzie. — Szlocham i daję się porwać rozpaczy. Kładę głowę na stole i zakrywam się ramionami. Czuję pokrzepiający dotyk cioci Laury, która wzdycha, nagle wszystko rozumiejąc.
— Detektyw Lloyd, tak? — Słyszę, jak zwraca się do policjanta.
— Mark, po prostu Mark.
— To naprawdę długa historia.
— Mamy czas.
Nie mogę tego słuchać. Podnoszę głowę, przepraszam trójkę dorosłych, którzy w żaden sposób nie mogą naprawić zła wyrządzonego przez zaledwie jednego człowieka, podnoszę się z krzesła i ciężkim krokiem docieram do schodów.
Aiden.
Nie mogę zostawić go teraz samego. Przełykam ślinę i gdy docieram do sypialni ojca, delikatnie przekręcam gałkę, która na całe szczęście ustępuje.
W pokoju panuje zupełna ciemność. Zasłonięte rolety nie wpuszczają do środka światła latarni za oknem. Znów nie mam pojęcia, jak z wieczoru zrobiła się już noc. Woods leży na środku łóżka i z ręką wciśniętą pod głową wpatruje się tępo w sufit.
Bez słowa podchodzę do niego. Najpierw siadam na skraju materaca, a po chwili ciężkiej ciszy, która krzyczy mi w uszach, kładę się obok chłopaka. Biorę głęboki oddech. Odnajduję w mroku dłoń chłopaka i splatam z nim palce.
— Jak się czujesz? — pytam, choć jednocześnie wcale nie łudzę się, że uzyskam jakąkolwiek odpowiedź.
Ona nadchodzi jednak szybciej, niż mogłabym się spodziewać.
— Nie wiem. Chyba nigdy nie czułem się gorzej.
Zamykam oczy. Panienko przenajświętsza, ten dzień był naprawdę koszmarny. To dzień, plasujący się na pierwszym miejscu najgorszych dni mojego życia wraz z dniem, w którym w podobny sposób zabierali moją mamę. Po raz drugi ktoś pakuję do samochodu osobę, którą kocham i tak po prostu odjeżdża. Tego, jak bardzo boli mnie serce, nie da się opisać słowami.
— Wygramy to, Aiden. Słyszysz? Wygramy to. Przegraliśmy bitwę, to prawda, ale wojna będzie nasza.
Słyszę krótki oddech chłopaka. Nie wierzy w moje słowa, ale w tej sytuacji wcale mu się nie dziwię. Przekręcam głowę w jego stronę i wlepiam wzrok w miejsce, gdzie na pewno znajduje się jego twarz.
— Nie wierzę, że tak po prostu ją zabrał.
— Też ciężko mi to pojąć.
Zaczynam wspominać sobie wszystkie chwile spędzone z Suzie. Jej bezzębny uśmiech, gdy otworzyłam oczy po upadku w supermarkecie. Dzień nad jeziorem. Dzień na placu zabaw. Wieczory, w których nocowała tu jeszcze przed zamieszkaniem tu Aidena. Ten moment, w którym wyznała mi, że Greenley stosuje przemoc na swoim adoptowanym synu. Dzień w zoo. Nasze wspólne przejażdżki do szkoły. Jej perlisty śmiech. Jej uroczy głos. Jej nieśmiertelne kitki i różowe sandałki, z którymi się nie rozstawała.
Przypominam sobie jej pewność siebie. Jej miłość do Aidena, jej wesołość i cieszenie się z każdej, nawet najgłupszej czynności. Cholera, dlaczego traktuję ją tak, jakby umarła? Ona tylko wyjechała. Zobaczymy ją za dwadzieścia dziewięć dni. Za dwadzieścia dziewięć dni Lawrence Greenley już nigdy nie będzie mógł jej zabrać.
Porażona pewną myślą, podnoszę się i nakazuję Aidenowi poczekać na mnie w tym samym miejscu. Wpadam do swojego pokoju, odnajduję słuchawki, po czym wracam do sypialni Woodsa, który obserwuje mnie bez słowa. Zajmuję swoje poprzednie miejsce, podłączam słuchawki do telefonu i oddaję jedną z nich Aidenowi.
A potem puszczam mu Rihannę. Puszczam mu ich piosenkę, którą mała śpiewała mi wtedy na huśtawkach. Piosenkę, która powinna podnieść go na duchu, a która sprawia, że po raz drugi w życiu Aiden Woods płacze w mojej obecności.
___________
Jeszcze sześć rozdziałów, kochani. Plus epilog, czyli siedem.
No, sześć i pół.
Życzę Wam miłego wieczoru. Wszystkim laseczkom najpiękniejszego dnia kobiet (który już się kończy, ale co tam), spełnienia Waszych marzeń i pamiętajcie — możecie wszystko.
Kocham Was! Buziaki 💋
~morelovve 🌸
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro