Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień, w którym płyną łzy

29 IV 2019

Tak. To wciąż ta sama środa.

Podobno z wiekiem robimy się mądrzejsi, a każdy upływający dzień sprawia, że jesteśmy bardziej doświadczeni, podejmujemy rozważniejsze decyzje... U mnie to chyba jednak nie działa i podejrzewam, że jeśli będę popełniała głupoty w takim tempie, to nie dożyję nawet trzydziestki.

Ja się po prostu wykończę psychicznie.

Nie dalej jak kilka godzin temu zgodziłam się na coś nadzwyczaj niedorzecznego i gdy teraz spoglądam na zegarek czuję, jak żołądek podjeżdża niebezpiecznie blisko mojego gardła. Dlaczego ja to zrobiłam? Mam wystarczającą ilość problemów na karku, ale co z tego. Sadie, proszę bardzo, na własne życzenia dokładaj sobie kolejny.

Kyle patrzy na mnie znad podręcznika do trygonometrii i oczekuje, że rozwiążę ostatnie zadanie tak, jak mi podpowiedział. Nie umiem się jednak skupić. Jest w pół do ósmej i naprawdę wolałabym, żeby już poszedł do domu, co nieśmiało mu nawet zaproponowałam, wykręcając się surowym ojcem, który nie dalej jak czterdzieści minut temu wparował do mojego pokoju z talerzem kanapek w dłoni. Oczywiście nie odezwał się nawet słowem i gdyby nie obecność Kyle'a, pewnie w życiu nie przyniósłby mi nawet szklanki wody. Na całe szczęście akurat w tym momencie mój chłopak cierpliwie tłumaczył mi podstawowe zagadnienia, a na widok nas uczących się, mina ojca zrobiła się niego mniej zacięta.

Przełykam ślinę. Co z tego, skoro zaraz będę musiała wytłumaczyć jakoś i jednemu i drugiemu, dlaczego Aiden Woods przywiózł do naszego domu swoją małą siostrę. I jeśli nawet Kyle jakoś to zrozumie, bo przecież sam ma takie dobre serce, udziela się charytatywnie praktycznie wszędzie, to pozostaje przecież kwestia mojego ojca.

Postanowiłam pójść na żywioł. Przecież gdy tata zobaczy wielkie i kryjące smutek oczy małej Suzie, nie będzie w stanie odprawić jej do domu Greenley'ów. Jeżeli ja poddałam się jej urokowi, to przecież każdy się podda. Na to liczę.

Dwadzieścia pięć minut. To jakiś koszmar.

— To proste, Sadie. — Spokojny i nienachalny ton Kyle'a sprawia, że zaczyna mi być trochę głupio. Chociaż nie patrzy na mnie jak na idiotkę, która nie potrafi rozwiązać tak banalnego, jego zdaniem, zadania, to na pewno właśnie to słowo ma w głowie. Idiotka. Jest nadzwyczaj cierpliwy, co również w pewnym stopniu mi imponuje. Gdybym to ja była na jego miejscu, już dawno rzuciłabym książką o ścianę, przeklinając moją głupotę. Kyle musi być dobrym korepetytorem. Jego podopieczni na pewno bardzo go cenią. I podopieczne...

Hmmm... chyba będę musiała przedyskutować z nim kiedyś tę kwestię.

— Nie od razu Rzym zbudowano — odpowiadam. To nie tak, że niczego się dziś nie nauczyłam. Po prostu ta cała sytuacja... sami wiecie.

Kyle odkłada mój podręcznik i splata palce na karku, wyciągając się na krześle. Jest zmęczony, widzę to w jego oczach. Do tej pory podziwiałam tylko to jakie są ciemne i pociągające, ale nigdy nie zauważyłam tego, że brakuje w nich blasku. Iskra, którą dostrzegłam w niedzielę dziś jest już prawie niewidoczna.

— Masz bardzo ładny dom — stwierdza Kyle, rozglądając się po moim pokoju.

— Moja mama go urządzała. Tata nic w nim nie zmienił.

Chłopak posyła mi to spojrzenie, przez które wiem, że chyba właśnie czekał na ten moment. Moment, w którym nawiążę do swojej mamy. Pochyla się, opierając łokciami o kolana i przybliża do mnie, a ja czuję, że krzesło, które przyniosłam sobie z kuchni, staje się jakieś takie bardziej twarde.

— Nigdy o niej nie mówisz — zauważa.

Nigdy. W zasadzie Kyle, to chodzimy ze sobą od trzech dni. Doprecyzuj słowo nigdy — myślę.

Rozmawianie o mojej mamie z Jen, czy z panią Holland to jedna sprawa. Rozmawianie o niej z Kyle'm to cóż, odkrywanie kart, które schowałam na tyle głęboko, że nie mam pojęcia czy to jest właśnie ta chwila, w której chcę je odkrywać. Uwielbiam tego chłopaka każdym włókienkiem mojej duszy, ale to chyba za wcześnie, by wyjawiać mu swoje najmocniej skrywane tajemnice i lęki.

— Nie ma o czym. — Staram się zakończyć temat. Kątem oka zerkam na zegarek. Dwadzieścia minut.

Kyle kiwa głową do własnych myśli.

— Wiesz, Sadie. Naprawdę chciałbym cię poznać. Nie musisz się przede mną niczego wstydzić. — Znów ten spokojny i cierpliwy ton.

— Nie wstydzę się. Nie o to chodzi.

— To o co?

— Po prostu... Jeszcze nie dziś.

Chwytam Kyle'a za dłoń i ściskam ją delikatnie, jakby ten gest miał sprawić, że musi mi uwierzyć.

— Wiesz, że wciąż nie zadałaś mi trzeciego pytania? — Uśmiecha się.

O kurde. Zupełnie o tym zapomniałam, ale przecież nie mogę mu tego teraz okazać.

— Masz rodzeństwo? — To pierwsze, co przychodzi mi do głowy i daję sobie uciąć rękę, że to wina małej siostry Aidena Woodsa, która za chwilę zapuka do moich drzwi.

Kyle zakłada mi za ucho jeden z kosmyków, które uwolniły się z niedbałego koka na czubku mojej głowy.

— Mam starszą o dwanaście lat siostrę. Moi rodzice są już w podeszłym wieku i cóż, nie powiem, że byłem planowanym dzieckiem — odpowiada z uśmiechem.

Siostra? To jakieś fatum?

— Jak się nazywa? — pytam, bo nie powiem, zaczyna mnie to ciekawić.

— Ma najbardziej pospolite imię na świecie. Anne, ale rodzice mówią na nią Annie. I uprzedzę twoje kolejne pytanie — jest kardiochirurgiem w Minnesocie.

— Wow — mówię, bo tylko to jestem w stanie wydobyć ze swojego otworu gębowego. Kardiochirurg i geniusz matematyczny. Rodzina Chew wygrała chyba jakąś loterię genową, albo coś.

Uderza mnie nasze zupełne przeciwieństwo. Kyle jest bogaty, przystojny i mądry, za to mnie stać dziennie na aż jeden jogurt, nie powalam urokiem osobistym i jak widać na załączonym obrazku, nie jestem też jakoś przesadnie inteligentna. W dodatku mam matkę w psychiatryku. W przypadku Sadie Parker nieszczęścia nie chodzą parami. To jest po prostu jakaś pieprzona pielgrzymka, której nie da się ani zatrzymać, ani zawrócić.

— Chyba już będę uciekał — mówi nagle Kyle, ziewając. Odruchowo spoglądam na zegarek i oddycham z ulgą. Do ósmej wciąż pozostało osiem minut, więc jeśli szybko pozbędę się Kyle'a, może wcale nie będę musiała mu się z niczego tłumaczyć.

Kiwam głową, udając że wcale nie cieszę się z rozstania z chłopakiem, po czym powolnym krokiem odprowadzam go do drzwi. Obserwuję, jak zakłada buty i licząc w głowie upływające sekundy modlę się, by Kyle nie był jednym z tych chłopaków, którzy starannie wiążą sznurówki.

— Przyjechać po ciebie rano? — pyta, pochylając się nade mną, by złożyć na moich ustach delikatnego całusa.

— Poproszę. — Rumienię się. Może i jestem pod presją czasu, ale to wcale nie oznacza, że stałam się odporna na to, co Kyle ze mną robi swoim niskim głosem, który wibruje we mnie aż po koniuszki palców.

Nagle na schodach pojawia się sylwetka ojca, który chrząka znacząco, widząc nas w tej pozycji. Odskakuje od Kyle'a jak oparzona, za to on zachowuje stoicki spokój. Najpierw się uśmiecha, a potem kłania, łapiąc za klamkę.

— Do widzenia i dobranoc panu, panie Parker.

A potem wychodzi, mrugając do mnie w ten swój idealny sposób.

— Właśnie chciałem zapytać jak masz zamiar zapłacić za te korepetycje, ale widzę, że ustaliliście sobie swoją walutę. — Tata patrzy na mnie, a ja za cholerę nie potrafię rozgryźć tego spojrzenia. Jest zły? Wściekły? Mam szlaban?

— To nie tak... — Kurde, nawet nie wiem co powiedzieć. Przecież nie wykręcę się z tego, że właśnie całowałam się z chłopakiem pod drzwiami, bo jestem głupia i nierozważna i nie uprzedziłam Kyle'a, że takie rzeczy w tym domu są zabronione. Znaczy, oczywiście te, które wiążą się z udziałem moim i moich ust.

— Wydawało mi się, że ustaliliśmy coś w związku z twoim spotykaniem się z chłopakami.

Ojciec schodzi po schodach i staje przede mną z założonymi na piersi rękami. Wciąż nie mogę odczytać jego intencji, a to przecież osoba, którą znam od szesnastu lat. Mieszkam z nim i powinnam umieć rozszyfrować go w pięć sekund!

Może to jednak nie przypadek, że jest policjantem?

— Ustalaliśmy — mruczę pod nosem. — Ale to było trzy lata temu! Mam już szesnaście lat!

— Masz dopiero szesnaście lat! — Przerywa mi. Już nie ukrywa wzburzenia, ale to właśnie działa na mnie jak zapalnik. Trzy dni się do mnie nie odzywał, a teraz ma czelność unosić na mnie głos tylko dlatego, że odważyłam się mieć chłopaka. Wiem, że sobie przeskrobałam, ale te wszystkie zasady są przecież tak chore. To nie dom, tylko jakieś więzienie, z którego żeby wyjść, trzeba napisać specjalny wniosek z dwutygodniowym wyprzedzeniem, a po wszystkim oczywiście zdać raport — co, gdzie i z kim. Mam tego dość.

— Przestań mnie wreszcie kontrolować! Możesz mi zakazać wielu rzeczy, ale nie możesz zabronić mi być nastolatką!

Oczy taty rozszerzają się w sekundę, a nozdrza falują w złości. Nie daję mu jednak dojść do słowa, bo to nie wszystko, co mam do powiedzenia.

Staję przed nim i zaciskam dłonie w pięści. Nawet nie jestem świadoma, że ósma minęła już jakąś chwilę temu. To idealny moment, by w końcu wyrzucić z siebie całą nazbieraną przez lata frustrację. Kocham tatę, ale to co robi jest nienormalne.

— Nie mogę spotykać się z chłopakami, nie mogę spotykać się z nikim prócz Jennifer. Nie mogę wychodzić po dziesiątej wieczorem, chociaż wszyscy dookoła mnie chodzą na imprezy i dobrze się bawią, korzystając z życia! Wcale się nie dziwię, że według całej szkoły jestem dziwaczką, bo tylko ja w domu muszę przestrzegać kodeksu karnego i stosować się do jakichś porąbanych zasad! Dla ciebie wszystko jest niebezpieczne, ale przecież na czyich błędach mam się uczyć, jeśli nie na swoich własnych?!

— Dopóki mieszkasz pod moim dachem, Sadie, musisz stosować się do moich zasad — mówi dobitnie ojciec, do którego ewidentnie nie dotarł sens mojej wypowiedzi. Świetnie, czyli wracamy do punktu wyjścia.

— To się wyprowadzę! Proszę bardzo! Tego chcesz?

Ciche pukanie, który rozlega się nagle, oboje nas wprawia w chwilowe osłupienie. Ojciec jednak pierwszy robi krok do przodu.

— Jeśli to znów ten chłopak, to...

Szybko wymijam ojca i staję plecami do drzwi, blokując je własnym ciałem. Cholera. Cholera, cholera, cholera. To najmniej odpowiedni czas na wizytę małej Suzie. W dodatku ja nie jestem żadną przeszkodą dla wściekłego ojca, który jednym ruchem odsuwa mnie, ściskając mnie za ramię, po czym z impetem otwiera te przeklęte drzwi.

— Posłuchaj, młody człowieku...

— Dzień dobry. — Mała dziewczynka z dwoma blond kucykami na czubku głowy, to na pewno ostatnie, co sierżant Parker spodziewał się zobaczyć. Staję za plecami taty i dostrzegam Suzie, która ściskając rączkę swojego małego plecaczka, wpatruje się swoimi ogromnymi oczami w groźną sylwetkę mojego ojca. Pięć metrów dalej Aiden opiera się o maskę jakiegoś czarnego sedana i rzuca niedopałek papierosa na chodnik, a potem gasi go czubkiem buta.

Cóż, nawet nie wiedziałam, że pali.

— Co to ma znaczyć? — Wzrok ojca przewierca dziurę w moim czole. Nie mam innego wyjścia, jak tylko wyznać prawdę.

— Zgodziłam się popilnować Suzie. Tylko dziś — mówię cicho.

— Przecież jutro szkoła. — Tata odwraca się do dziewczynki, łypiąc przy tym groźnie na Aidena. — Dziecko, gdzie są twoi rodzice?

Powieki małej rozszerzają się jeszcze bardziej, choć sądziłam, że to już raczej niemożliwe. Wydaje się być przestraszona, a ja się jej wcale nie dziwię. Mój ojciec, na codzień poczciwy pan policjant, naprawdę wygląda teraz dość strasznie, a już na pewno w oczach sześcioletniej dziewczynki.

— Nie żyją, proszę pana.

— Tato, to córka państwa Greenley. Obiecałam przypilnować ją dziś, ponieważ musieli pilnie wyjechać — mówię szybko i chwytając dłoń małej wprowadzam ją do środka. Jeszcze sekunda, a by się rozpłakała. Daję słowo. — Suzie, idź na górę do mojego pokoju, to te drzwi po prawej. Zaraz do ciebie przyjdę, porozmawiam tylko z twoim bratem, dobrze?

Mała kiwa głową, po czym wbiega po schodach. Prostuję się i patrzę ojcu prosto w oczy.

— Musiałam się zgodzić — mówię, po czym mijam go i wychodzę na podjazd, gdzie zderzam się z ciepłym powietrzem kwietniowego wieczoru.

Aiden wkłada dłonie do kieszeni czarnych spodni, a w świetle ulicznej latarni, z tymi rozczochranymi włosami i skórzanej kurtce, wygląda trochę jak upadły anioł. Boże, to chore. Właśnie pożegnałam w progu swojego chłopaka, a chwilę później zachwycam się Aidenem dupkiem Woodsem, który przecież działa mi na nerwy bardziej, niż ktokolwiek inny na tym świecie. Jednak jestem nienormalna.

Przez cały czas czuję na plecach wzrok swojego ojca. Na milion procent ma właśnie stan przedzawałowy, bo przecież dotąd na naszym podwórku nie stanęła noga żadnego chłopaka, a dziś zrobił to nie jeden, a dwóch. Podwójne nieszczęście. Podwójne kłopoty.

— Cześć. — Podnoszę głowę, bo Aiden jest przecież na tyle wysoki, że żebym mogła przyjrzeć się jego twarzy, muszę porządnie się wysilić. W dodatku latarnie w Berkeley City to nie jakieś cuda techniki i w sumie mogłabym się założyć, że latarka w moim telefonie świeci znacznie mocniej niż ta nad naszymi głowami. W panującym dookoła półmroku dopiero po chwili dostrzegam coś, co sprawia, że robię kolejny krok do przodu. — Boże, co ci się stało?

— Nic. — Chłodny ton Aidena przyprawia mnie o dreszcz. Nic, to słowo zupełnie nie pasujące do ogromnego krwiaka pod jego prawym okiem, oraz do rozcięcia na wardze. Pobił się z kimś? Przecież jeszcze kilka godzin temu wyglądał całkiem zwyczajnie. Dupkowato, ale normalnie.

— No oczywiście. Przewróciłeś się na czyjąś pięść — sarkam. W zasadzie nie jest mi go szkoda. Jeśli ktoś skopał mu tyłek, to widocznie sobie zasłużył. Przecież sama nie raz miałam już ochotę to zrobić, więc wychodzi na to, że ktoś nieświadomie spełnił moje życzenie. Brawo.

— Nie twój interes.

Oczywiście, że nie mój, ale czy jeśli dołożę mu drugie limo z lewej strony, to zacznie mnie to choć trochę dotyczyć? Przewracam oczami i zakładając ramiona na piersi, zupełnie jak mój tata wciąż stojący w drzwiach naszego domu, przenoszę wzrok na samochód Aidena.

— Boli?

Chwilowe zawahanie, czyli boli.

— Nie. — Słyszę jednak.

— Należało ci się — stwierdzam. — O której odbierzesz Suzie?

Chłopak wzrusza ramionami, jakbym zadała najgłupsze pytanie świata.

— Odbiorę ją jutro po szkole.

— Serio? Czyli mam ją zabrać rano ze sobą? — Upewniam się.

Aiden unosi brew nad zdrowym okiem.

— To jakiś problem?

Żaden problem. Cholera jasna, żaden pieprzony problem!

— Ale podwozi mnie Kyle, jak wytłumaczę mu obecność Suzie w jego samochodzie?

Uśmiech na twarzy chłopaka wygląda tak złowieszczo, że od razu wypieram z głowy myśl o upadłym aniele. To po prostu kretyn, nie żadna tragiczna postać z książek, które tak namiętnie pochłaniam.

— Coś wymyślisz. — Mruga do mnie. — Ale to przecież nie tak, że okłamujesz swojego chłopaka, prawda?

Zabiję go. Przypomnijcie mi, dlaczego ja się na to wszystko zgodziłam? No tak, nie macie bladego pojęcia. Zupełnie tak, jak ja.

Zaciskam usta i biorę głęboki wdech. Nie dam mu wygrać, dlatego częstuję go najbardziej uroczym uśmiechem, na jaki mnie stać.

— Oczywiście, że nie, Woods.

— Świetnie, Parker. A teraz idź, bo twój tata zaraz przyjdzie tu z drzwiami.

Obracam się za siebie i jedyne co dostrzegam, to furia wymalowana w oczach ojca. Naprawdę mógłby już odpuścić, bo przecież nie robię nic strasznego. Tylko rozmawiam. Tego też mi nie wolno?

— Wiesz, że ona będzie musiała spać ze mną w jednym łóżku? — pytam, powracając wzrokiem do twarzy chłopaka.

— Nieistotne. Suzie nie będzie przeszkadzało twoje chrapania.

— No tak. Pewnie przyzwyczaiła się do twojego...

Aiden nie reagując na moją zaczepkę, unosi dłoń i zerka na zegarek, po czym klepie się po udach, rzucając mi wymowne spojrzenie.

— Praca czeka. — Odbija się od samochodu. Okrąża go, otwiera drzwi kierowcy, ale zanim wsiada do środka jeszcze raz na mnie spogląda. — Nie wyobrażaj sobie za wiele, Parker, ale naprawdę jestem ci wdzięczny — mówi, choć to słowa, których autorstwa nigdy w życiu nie przypisałbym Aidenowi, a gdy chłopak powoli rusza, a potem znika za zakrętem, ja wciąż nie mogę uwierzyć, że to powiedział.

* ♡ *

— Jadłaś w ogóle jakąś kolację? — pytam Suzie, gdy mój ojciec wykrzyczał już wszystkie swoje żale, a ja w miarę uspokoiłam się po wypłukaniu litra łez. Gdy wróciłam do domu oczywiście chciał wiedzieć, dlaczego Aiden przywiózł tu swoją małą siostrę, po czym kategorycznie zakazał mi się z nim zadawać. Z Kyle'm zresztą także, co było jak cios w serce, bo przecież to miłość mojego życia, z której absolutnie nie mam zamiaru rezygnować, bo ojcu się coś nie podoba.

Suzie kręci głową. Jej ogromne oczy wpatrują się we mnie ze strachem, co nie jest dla mnie absolutnie żadnym zaskoczeniem, ponieważ tata wcale nie hamował się, gdy próbował wyperswadować mi z głowy jakiekolwiek randki z moim chłopakiem, a także gdy nazywał Aidena „tym chodzącym workiem hormonów, chcącym wykorzystać skromne dziewczyny, takie, jak ja". Jego donośny głos dało się słyszeć na drugim końcu ulicy, a mój szloch, gdy nie zgadzałam się z tym oczywistym ograniczaniem mojej wolności, można by porównać do nie wiem... wodospadu Niagara. Conajmniej.

Po tym wszystkim tata zamknął się w gabinecie, oznajmiając całemu światu, że nie będzie wyciągał mnie z więzienia, gdy ktoś kiedyś złapie mnie z narkotykami (bo przecież Aiden to typ z pod ciemnej gwiazdy, którego mój ojciec dobrze zna i powinnam mieć to na uwadze, ale skoro jestem tak głupia, to on już nic nie może zrobić), a ja w końcu dotarłam do swojego pokoju, w którym zastałam przerażoną sześciolatkę, siedzącą w rogu łóżka i przyciskającą do piersi swój różowy plecaczek.

— A lubisz płatki? — Staram się, by mój głos był jak najbardziej spokojny. Po awanturze, której poniekąd była świadkiem, muszę sprawić, by z jej twarzy zniknęło już to okropne przerażenie.

— Tak, ale ciepłe — mówi, a jej głos drży. Cholera. Gdy Aiden poprosił mnie o opiekę nad nią, z pewnością nie o to mu chodziło.

— Ciepłe są najlepsze. — Mrugam do niej i wyciągam dłoń. — Idziesz ze mną?

Suzie spuszcza wzrok i kręci głową.

— Boję się tego pana... — szepcze.

Przygryzam wargę. Czuję się winna z powodu tych krzyków na dole, choć to przecież nie ja zaczęłam tę kłótnię.

— To pan policjant. On na codzień nie jest taki zły. Po prostu... — Zawieszam głos na chwilę. — Po prostu dziś bardzo się na mnie zdenerwował i na mnie nakrzyczał.

Mała podnosi wzrok.

— Tak jak Larry, on też się na mnie denerwuje i krzyczy.

Czuję, jak nagle ściska mnie w gardle. Dopiero co przestałam płakać po aferze z ojcem, ale naprawdę mało brakuje do tego, by popłynęła kolejna fala łez. Tym bardziej po takim wyznaniu. Siadam obok Suzie i obejmuję ją ramieniem.

— Jak można krzyczeć na tak małą i słodką dziewczynkę? — pytam, choć wcale nie oczekuję od niej żadnej odpowiedzi. Larry Greenley, choć nigdy nie widziałam jego twarzy, jawi mi się jako osoba bez serca, która zupełnie nie nadaje się do wychowywania Suzie, krzycząc na nią i posyłając ją samą w niebezpieczną podróż na drugi koniec miasta. Po zakupy.

Jestem niegrzeczna.

Boże. Chyba właśnie pękło mi serce.

— Ale na Aidena krzyczy częściej. — Słyszę i w tym momencie sztywnieję. Cholera. Jeśli to, co właśnie przyszło mi do głowy okaże się prawdą, to znaczy, że jestem najokropniejszą osobą na świecie.

— Dzisiaj krzyczał? — pytam ostrożnie, odsuwając się od Suzie na kilka centymetrów. Dziewczynka kiwa smutno głową.

— Nie chciał, żebym tu przyjechała.

— To on zrobił to twojemu bratu?

Powiedz, że nie. Błagam, powiedz, że nie.

— Tak.

— Należało ci się.

Zamykam oczy. Z góry założyłam, że Aiden się z kimś pobił, w życiu nie podejrzewając, że zrobił to z własnym ojczymem. Gdybym tylko... Cholera. Dlaczego musimy żyć w świecie w którym niektóre nastolatki są gnębione przez rówieśników, a małe dziewczynki ich duzi bracia po stracie rodziny trafiają do domów, w których dzieje się źle?

Mam ochotę wstać, wsiąść do furgonetki i pojechać na stację benzynową, na której pracuje Woods, a potem przepraszać go całą noc za moje okropne słowa. Podczas gdy przez cały ten czas miałam go za ostatniego kretyna, on wciąż robił wszystko dla swojej siostry. Niedziele z Suzie już wcale nie wydają mi się tak bezsensowną prośbą, a dzisiejsza opieka nad nią...

— Przyniosę ci te płatki — mówię i błyskawicznie podnoszę się, by zniknąć na korytarzu. Zanim jednak zdążam dotrzeć do drzwi słyszę cichy głosik sześciolatki.

— Aiden mnie zabije, że ci powiedziałam... Obiecałam mu, że nic nie powiem.

Odwracam się. Jej wielkie oczy wpatrują się we mnie błagalnie.

— Aiden się nie dowie. — Znów robię krok w jej stronę i klękam, przytrzymując się jej kolan. Chwytam jej małe dłonie i posyłam pokrzepiający uśmiech. — To będzie nasza mała tajemnica, dobrze?

Blond kitki podskakują, gdy Suzie po raz kolejny kiwa głową.

— Dobrze. — Też się uśmiecha.

— To co? Cheeriosy, czy corn flakesy?

— Cheeriosy. — Suzie rozpogadza się. Po strachu i smutku nie pozostaje nawet ślad. To zadziwiające, z jaką prędkością zmienia się nastrój u dzieci. Moje pęknięte serce za nic w świecie nie sklei się tak szybko.

Znikam za drzwiami, instruując małą, by przebrała się w piżamę. Wcale jednak nie kieruję się ku schodom na dół. Staję przed gabinetem ojca, z którego dobiega melodyjny głos Freddiego Mercury'ego. Pukam, ale gdy nie słyszę zaproszenia nie robię tego drugi raz, za to naciskam klamkę i próbuję dostrzec coś wśród gęstego, papierosowego dymu.

— Tato? — Rzucam w przestrzeń. Ojciec z zamkniętymi oczami siedzi na swoim wysłużonym fotelu. Widzę tlącego się papierosa w jego prawej dłoni. Gdy tylko wchodzę do gabinetu sztywnieje, wyciąga przed siebie pilot sterujący odtwarzaczem i zatrzymuje The Show Must Go On.

— Słucham? — pyta, a jego ton jest tak suchy, jak moje gardło w tym momencie. Próbuję przełknąć ślinę, ale to tylko pogarsza sprawę.

Podchodzę bliżej. Ojciec wkłada papierosa do popielniczki i wstaje, co od razu wykorzystuję, przytulając się do niego. Może i jest surowym rodzicem, wymyślającym jakieś bzdurne zasady, ale... tak naprawdę to najlepszy ojciec na świecie. Kocha mnie, dba o mnie i przenigdy by mnie nie uderzył.

Nie mogłabym wymarzyć sobie nikogo lepszego.

— Przepraszam — szlocham, wycierając policzki w jego policyjną bluzę, w której lubi chodzić po domu. — Tak bardzo cię przepraszam.

Tata przez chwilę nie mówi nic. Mija kilka sekund, po których czuję, jak całuje mnie w czubek głowy i ściska mocno, głaszcząc mnie po plecach.

— Ja ciebie też.

— Kocham cię.

— Wiem, córeczko. Wiem. — To głaskanie sprawia, że potok łez, spływający po mojej twarzy, powoli się zatrzymuje. Trwamy tak przez chwilę w milczeniu, bo tak naprawdę najważniejsze zostało już powiedziane. Wiem, że ojcu również jest przykro, bo praktycznie nigdy na mnie nie krzyczy. Słyszę to po sposobie w jaki oddycha, jakby sam próbował powstrzymać wzruszenie, które ściska mu gardło.

Mamy tylko siebie. Lekarze nigdy nie dawali nam złudnych nadziei co do tego, czy mamie się polepszy. Nie ma na to żadnych perspektyw, mimo góry leków, którymi codziennie ją faszerują. Wiem, że tata stara się zrobić wszystko, by żyło mi się jak najlepiej. Jakim prawem mogłabym to kwestionować?

Unoszę głowę i odsuwając się od taty wycieram wilgotne policzki wierzchem dłoni. Uśmiecham się głupio, bo do cholery jasnej czuję się o wiele lżej z myślą, że ojciec już nie jest na mnie tak wściekły. Znaczy, może jest, ale to, że zrobiłam pierwszy krok na pewno jest krokiem w dobrą stronę.

— Kompromis? — Rzucam z nadzieją, że tata zrozumie, że zasady ustanowione kilka lat temu należałoby zaktualizować. Widzę, jak znów rozsiada się w fotelu, ale nie spuszcza ze mnie czujnego, choć nie już tak ostrego, spojrzenia.

— Co masz na myśli?

— Dasz szansę Kyle'owi? — pytam. — To naprawdę dobry chłopak. Mogę zaprosić go na obiad, poznasz go i sam się przekonasz.

W napięciu czekam, aż przedłużająca się chwila milczenia w końcu przeminie. W końcu ojciec wzdycha i nieznacznie kiwa głową.

— Niech będzie. Ale porozmawiamy o tym jutro — mówi, a ogromny ciężar, spadający mi z barków, przyprawia moje serce o trzęsienie ziemi.

* ♡ *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro