Dzień, w którym jest wichura, Stranger Things i kurtyna
Koniec kwietnia w Karolinie Północnej to czas, gdy ludzie zaczynają marzyć o zbliżającym się lecie i powoli zapominają o deszczowych wieczorach. Choć nie dziś. Dziś jest dość pochmurno, ale to wcale nie musi być zły znak. Nie umiem jednoznacznie określić, czy w ogóle lubię tę porę roku. W zimę przynajmniej mogę wkładać za duże swetry, które ukryją mankamenty mojej sylwetki. Latem trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że to jeszcze nie ten sezon na pokazanie się w bikini.
Nawet na opustoszałym basenie.
Gdy rano schodzę do kuchni, jak zwykle uderza mnie zapach smażonych jajek i tostów z masłem orzechowym. Typowe śniadanie w domu Parkerów, niezmienne od lat, jakby z obawy, że jeśli ktoś przerwie tę tradycję, zdarzy się coś niedobrego. David Parker – wysoki i dość szczupły mężczyzna – żaden tam stereotypowy policjant opychający się w radiowozie górą pączków i zapijający je kawą – odwraca się do mnie i posyła mi swój firmowy uśmiech numer pięć. Zupełnie jakby wcale nie złościł się na mnie o to, co wydarzyło się w poniedziałek. Jest upierdliwy jak komar w środku nocy, panikuje przy każdej okazji, często nadużywa władzy rodzicielskiej, chcąc uchronić mnie przed złem tego świata czającym się za rogiem przecznicy, ale przede wszystkim jest moim ojcem. Ojcem, który wita mnie całusem w czoło, jakbym miała lat pięć, a nie szesnaście. Ojcem, któremu mimo wszystko nie udało się ocalić mnie przed złem czającym się w murach szkoły.
– Widzę, że od kiedy zabrałem ci komputer, nie widuję cię z podkrążonymi oczami – ironizuje.
Cóż, tato, masz mnie. Brak Netflixa pozytywnie odbija się na moim zdrowiu.
Wzruszam ramionami i przecierając zaspane powieki, siadam przy niewysokim, drewnianym stole. Przysuwam sobie talerz z tostami, standardowo wgryzam się w jeden z nich i udaję, że bardzo mi smakuje.
Cholera, ile bym dała za górę naleśników z syropem klonowym. Dlaczego w filmach rodzice smażą swoim dzieciom naleśniki na śniadanie, a w prawdziwym życiu idą na łatwiznę, wsadzając chleb do tostera?
– Mam dziś nocną służbę – informuje, a ja automatycznie zerkam na kalendarz, zawieszony tuż obok lodówki. Faktycznie, dwudziesty trzeci dzień kwietnia zaznaczony jest czerwonym krzyżykiem. Jak mogłam przegapić, że to dziś? – Pamiętasz, co masz zrobić?
– Tak, tato. – Wzdycham. Nie da się walczyć z nadopiekuńczością. Wiem to, bo próbowałam. – Zamykam drzwi na dodatkowy zamek, zarówno te od frontu, jak i te z tyłu. Gaszę wszystkie światła i wsadzam gaz pieprzowy pod poduszkę. – Kolejne westchnienie. – Tato, naprawdę sądzisz, że ktoś miałby ochotę włamać się do naszego domu? Nawet psy nie sikają pod naszym płotem, bo nie warto.
– Kocham cię, córeczko. Jeśli wrócę rano, a ty nadal będziesz żyć, to rozważę przywrócenie ci kieszonkowego.
– Alleluja.
– No i oczywiście zasada: żadnych chłopaków. Do pięćdziesiątki nie masz prawa się z nikim umawiać.
Na jakim świecie żyje mój ojciec? Czy nie ma w nim Kylie Jenner, Seleny Gomez czy CHOCIAŻBY Jennifer Lopez? Za jego czasów to chyba ona była boginią seksu. Cóż, ja do nich z pewnością nie należę.
– Tato, jestem gruba i nie mam biustu. To połączenie na długie lata wyklucza mnie z grona potencjalnych kandydatek na dziewczynę.
– Wiem. Po prostu wolałem się upewnić.
– Ojciec roku. Po prostu nie wierzę. – Kręcę głową.
Tata znów się uśmiecha, wkładając do ust całe jajko. Na ten widok dziękuję w duchu wszystkim niebiosom, że moja mama zdążyła nauczyć mnie kultury, zanim jej odbiło. Gdybym miała brać przykład z mojego ojca, to cóż – do całego ogółu wszystkiego, za co można mnie nie lubić, doszłoby jeszcze siorbanie i mlaskanie. Sama ledwo to znoszę, a gdybym to robiła? Masakra.
– Proszę cię, tylko nie daj dyrektorowi powodu, by z nów do mnie dzwonił. – Tata zerka kątem oka na zegar ścienny, dotknięty już nieco zębem czasu. – Jak wam idzie remontowanie auli?
– Chyba dobrze. Po dwóch dniach wygląda nieco lepiej, ale przed nami jeszcze dużo pracy. Byłoby łatwiej, gdyby taki jeden faktycznie nam pomagał, a nie spał w ostatnim rzędzie.
– To go obudź. Pod żadnym pozorem nie skarż się na niego dyrektorowi. Nawet policja nie lubi donosicieli. – Mruga do mnie.
Cóż. Aiden Woods to niezwykle ciężki przypadek. Rzekłabym nawet, że kliniczny. Nie pomógł nam wczoraj w sprzątaniu widowni, nie przyznał się też do tego, że bezwstydnie zjadł mi kanapkę, gdy przetrzymywał w schowku mój plecak. Ivo Jablonsky próbował wszystkiego. Na prośbę otrzymał wzruszenie ramion, na groźbę – pełne litości spojrzenie. Nawet ja chciałam użyć swojego uroku osobistego, ale Ivo stwierdził, że moja skwaszona mina to ostatnie, co Aiden Woods ma ochotę oglądać. Pewnie miał rację, ale w sumie co mi szkodzi spróbować? Dzisiaj to zrobię, najwyżej mnie wyśmieje.
– Jasne, dzięki za radę.
Gdy ojciec znika za drzwiami, a potem słyszę ryk odpalanego radiowozu, rzucam się na górę do łazienki, by przygotować się na dzień, w którym Kyle Chew podejdzie do mnie na długiej przerwie. Pół nocy obmyślałam, w co się ubiorę. W końcu postanowiłam wcisnąć się w moje jedyne dżinsy z wysokim stanem, które być może choć trochę wydłużą mi nogi i sprawią, że brzuch nie będzie wylewał się nad paskiem. Do tego wybrałam czarną bluzkę z długimi rękawami i napisem „gone bad" w miejscu, gdzie powinny być moje piersi. No i trampki. Czarne. Kyle nie może myśleć, że się dla niego wystroiłam, a jednocześnie nie mogę przecież wyglądać jak pół dupy zza krzaka. Pasta do zębów na co większe pryszcze zdziałała cuda, dlatego gdy wstałam rano i spojrzałam w lustro, mogłam śmiało stwierdzić, że los mi sprzyja. Teraz, patrząc na całokształt, jestem pewna, że przede mną ten pamiętny dzień, w którym chłopak mojego życia zacznie mówić mi „cześć".
Czwartoklasista drugoklasistce, dacie wiarę?
Musiałabym się jednak nie nazywać Sadie Parker, gdyby faktycznie wszystko poszło zgodnie z planem. W ciągu czterdziestu minut od wyjścia taty z domu pogoda ze średnio przyjemnej zmieniła się w totalną katastrofę. Zaczęło wiać i padać, a jako że nie jestem Usainem Boltem, zanim dobiegłam do furgonetki stojącej na podjeździe, z moich potarganych włosów kapała woda, a po starannym makijażu nie pozostał nawet ślad. Wspaniale, prawda?
Drżąc z zimna, przekręcam kluczyk w stacyjce i modlę się do wszystkich świętości, by chociaż toyota nie odmówiła mi dziś posłuszeństwa, ale na marne. Samochód wydaje z siebie podejrzany dźwięk, po czym milknie, ale podejrzewam, że to nie koniec festiwalu pecha na dziś.
– Awaria – jęczę do telefonu. Jen, jak przystało na jedyną i prawdziwą przyjaciółkę, od razu znajduje wyjście z tej sytuacji.
– Okej, mama już odpala silnik. Czekaj na mnie, będę za pięć minut.
Spoglądam na swoje odbicie w lusterku wstecznym i już wiem, że Kyle Chew dziś na pewno się we mnie nie zakocha. Oddycham głęboko, chcąc zachować spokój. Może jeszcze nie wszystko stracone. Dotrę do szkoły, poprawię makijaż kosmetykami, które zapobiegawczo spakowałam do plecaka, wysuszę włosy pod suszarką w toalecie i jakoś to będzie. Co prawda o wyprostowanych i lśniących kosmykach nie mam co marzyć, ale może jak zwiążę je na czubku głowy, to jakoś ujdzie?
Co się ze mną dzieje? Od kiedy tak przejmuję się tym, co ktoś o mnie pomyśli? To Kyle, podpowiada mi cichy głosik z tyłu głowy. Nie jakiś ktoś.
Głosik ma rację. Gdyby chodziło o takiego Aidena Woodsa, miałabym gdzieś, jak wyglądają moje włosy albo czy dostrzega rozszerzone pory na moim nosie.
Opieram czoło o kierownicę i zastanawiam się, czy nie odpuścić sobie dziś szkoły. Co będzie z moją karą, jeśli ominę jeden dzień?
Ryk klaksonu sprawia, że kończę użalać się nad sobą. Biorę głęboki wdech i puszczam się pędem do minivana mamy Jen. Swojego samochodu nie zamykam. Nie obawiam się, że ktoś go ukradnie, bo:
a) stoi pod domem policjanta,
b) jest stary i na progach rozgościła się mało zachęcająca rdza,
c) przed chwilą nie odpalił.
W dni takie jak ten właściwie chciałabym, żeby ktoś go ukradł. Może to skłoniłoby tatę do kupienia mi czegoś lepszego, młodszego i mniej przypałowego. Znaczy, nie żeby samochód był przypałowy. Przypałowe są sytuacje, gdy na środku ruchliwej ulicy nagle rozwala się automatyczna skrzynia biegów. Jak osoba, która rzekomo tak bardzo martwi się o moje bezpieczeństwo, pozwala mi jeździć takim złomem?
Dobra, znam odpowiedź. Posada policjanta w małym miasteczku nie jest zbyt dochodowa, a spłacanie z niej hipoteki i wychowywanie dorastającej córki to niezwykle trudne zadanie.
– Wyglądasz jak zmokła kura – komentuje Jen, gdy zapinam pas.
– Moje życzenie gwiazdkowe na ten rok to ogromny garaż, do którego będzie można przejść prosto z domu – rzucam. Czuję wibrację w kieszeni kurtki przeciwdeszczowej, ale ignoruję to. Jen nie wie, że mam internetowego przyjaciela, i lepiej, żeby tak zostało. Siedząc tuż obok, mogłaby „przypadkiem" zobaczyć, co robię, a wtedy czekałoby mnie kilka godzin przesłuchania, którego nie powstydziłby się nawet mój ojciec.
Jen ściska z ekscytacją moją dłoń.
– Przygotowana na wielki dzień?
– A co ma się dziś wydarzyć? – Pani Holland zerka z ciekawością na nasze odbicia w lusterku wstecznym. To najbardziej wścibska osoba na świecie, ale cóż, każdy ma jakieś wady.
Jen już otwiera usta, by wsypać mnie przed swoją mamą, ale udaje mi się ją ubiec:
– Mam dziś prezentację z socjologii.
– O, a na jaki temat?
Skutki wtrącania się w nie swoje sprawy.
Nie no, żartuję.
– Rodzina, czyli komórka społeczna. – A wydawało mi się, że nie potrafię kłamać. W dodatku wychodzi też na to, że przydaje się czasami uważać na lekcjach.
– Trzymam kciuki. Dla kogoś, kto wychowuje się bez matki, ten temat jest na pewno bardzo ważny.
W samochodzie zalega nagle głucha cisza, którą zakłócają tylko ciężkie krople deszczu odbijające się od przedniej szyby minivana. Mrugam kilkukrotnie, Jen się zapowietrza, a pani Holland nie wygląda, jakby właśnie powiedziała coś, co może komuś sprawić przykrość. Nie przeszkadza mi rozmawianie o mojej mamie, ale wiem, czym takie rozmowy się kończą. Pytania o jej stan psychiczny to norma, tak samo jak chęć udzielania mi kobiecych rad. Chociaż pani Holland nigdy nie popełniła żadnego z wcześniej wymienionych grzechów, to prędzej czy później może do tego dojść.
– Mhm – mruczę pod nosem i mam nadzieję, że to zakończy niewygodny temat.
– Twój tata to całkiem przystojny i wciąż młody mężczyzna. Powinien przyjść czasem na nabożeństwo, jest wiele kobiet, które z pewnością by się nim zainteresowały. Gdyby nie pan Holland, to może sama bym...
– Mamo! – Jen ucisza matkę i wpatruje się w nią z niedowierzaniem. To nawet całkiem zabawne, dlatego mimowolnie parskam śmiechem.
– Niestety tata często pracuje w czasie, gdy odbywa się nabożeństwo, pani Holland – oświadczam, siląc się na poważny ton. W rzeczywistości ledwo udaje mi się zachować powagę, bo w życiu się nie spodziewałam, że usłyszę takie słowa z ust mamy mojej najlepszej przyjaciółki.
– No tak, szkoda, wielka szkoda.
Zajeżdżamy pod szkołę osiem minut przed dzwonkiem. Policzki Jen z purpurowych stały się już zwyczajnie czerwone, za to ja zdążyłam uspokoić się zupełnie. Postanawiam przy najbliższej okazji opowiedzieć tacie o dzisiejszej sytuacji, żebyśmy razem się z niej pośmiali. Tata od zawsze kocha tylko mamę, i to bez względu na to, czy widzi ona białe myszki, czy nie. Jestem jednak pewna, że słowa pani Holland poprawią mu nastrój na resztę dnia.
– Boże, jaka siara – jęczy Jen, gdy dobiegamy do drzwi wejściowych naszego liceum.
Siedem minut, może jeszcze zdążę poprawić ten przeklęty makijaż.
– Nie przejmuj się, twoja mama poprawiła mi humor. – Sześć minut. – Słuchaj, trygonometrię mam tuż obok toalet, więc ten... spotkamy się potem. Sama rozumiesz. – Pięć i pół minuty.
Jen kiwa głową, po czym ucieka w stronę szafek. Ja pójdę na lekcję bez książek, ale cóż, są rzeczy ważne i ważniejsze.
W biegu ściągam z siebie kurtkę i upycham ją do plecaka, choć wciąż kapie z niej woda. Wspinam się po schodach, łapiąc przy tym zadyszkę. Przez głowę przebiega mi głupia myśl, że może jednak warto przyłożyć się do sportu. A co, jeśli Kyle lubi wysportowane dziewczyny? Nigdy go z żadną nie widziałam, więc nie mam bladego pojęcia, jaki jest jego ideał. Sam jest dość szczupły... Pięć minut. Tłum uczniów nie pomaga w przedostaniu się do damskiej toalety na pierwszym piętrze. Przeciskam się między dwoma pierwszoklasistami, szturcham łokciem czwartoklasistkę, za co zarabiam wiązankę obelg, a na koniec wpadam na czyjąś pierś.
Cholera.
– Aua, o kurde. Hej, Sadie, tak?
Czarne jak węgiel oczy Kyle'a wpatrują się w moją paskudną, pryszczatą twarz. Skanują każdy jej centymetr, zaczynając od rozmazanego tuszu, a na paskudnych krostach na brodzie kończąc.
Pozamiatane. Oto chwila, w której Kyle Chew stwierdza, że jestem ostatnią osobą, jaką chciałby kiedykolwiek pocałować.
Osiągam maksymalny poziom zawstydzenia, więc spuszczam wzrok. Pięć minut, a może właściwie kilka sekund dzieliło mnie od wybawienia. Gdyby mój samochód się nie zepsuł, gdyby mama Jen jechała trochę szybciej, gdybym odpuściła sobie malowanie się przed lekcjami, gdyby nie spadł ten cholerny deszcz...
– W sumie dobrze, że na ciebie wpadłem. Słuchaj, pomyślałem, że pewnie nie będziesz chciała przyjąć kasy za tę zniszczoną koszulkę, więc kupiłem ci nową. – Kyle ściąga plecak z ramienia i grzebie w nim przez chwilę, po czym wręcza mi biały T-shirt zapakowany w przezroczystą folię. Mimowolnie chwytam koszulkę, wpatrując się w czarno-biały nadruk Jedenastki ze Stranger Things.
– Dziękuję. Znaczy... nie trzeba było. Znaczy... to miłe, znaczy...
Kyle zanosi się śmiechem, bo widzi, jak bardzo jestem zawstydzona. Myśląc tylko o tym, jak okropnie wyglądam, nie umiem w pełni zachwycać się brzmieniem jego głosu, który jest taki głęboki.
– Nie ma sprawy – mówi lekko, a ja zbieram się na odwagę, by unieść wzrok. Gdy dostrzegam ten przeklęty dołeczek w policzku, od razu miękną mi kolana. – Jak się coś zniszczyło, to trzeba to naprawić. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła.
– W życiu – rzucam od razu, chyba trochę za głośno, ale Kyle na szczęście wcale tego nie odnotowuje. Albo po prostu jest dżentelmenem i dobre wychowanie ma we krwi. Chyba właśnie dzięki temu zaczynam odzyskiwać nieco ze swojego standardowego zachowania i zadaję pytanie, które krąży w mojej głowie od chwili, gdy chłopak wręczył mi koszulkę. – Naprawdę po szkole pojechałeś odkupić mi T-shirt? Znaczy, wiesz, większość pewnie by to olała, rozumiesz...
– To dobrze, że nie jestem jak większość. – Mruga do mnie zawadiacko, a kiedy rozlega się dzwonek, unosi głowę i zerka na zegar zawieszony nad moją głową. – Muszę lecieć, do później.
Do później.
DO PÓŹNIEJ.
Cholera.
Muszę naprawdę głupio wyglądać, gdy tak stoję na korytarzu z otwartymi ustami, rozmazanym makijażem i wpatruję się w znikające plecy Kyle'a Chew.
„Do później". Co to znaczy? Do później na korytarzu? Do później na lunchu? Do później „umów się ze mną na randkę"?
– Parker, specjalne zaproszenie?
Pani Adler stoi w drzwiach sali, a jej wzrok na pewno nie jest łaskawy.
Ocierając ubrudzone tuszem policzki, ładuję się do klasy. Wciąż nie wierzę, że tak tragicznie rozpoczęty dzień może okazać się wcale nie taki najgorszy.
* ♡ *
UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷 JEST TERAZ DOSTĘPNY!
7:41AM
@Moodkiller: Ta dzisiejsza pogoda to jakiś koszmar.
@Moodkiller: Może zróbmy sobie wagary.
@Moodkiller: Sadie?
UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷 JEST NIEDOSTĘPNY
UŻYTKOWNIK @Pinkgirl🌸 JEST TERAZ DOSTĘPNY!
8:27AM
@Pinkgirl: Sorki, miałam rano życiowego errora. Znów zepsuł mi się samochód i tak zmokłam, jakbym wpadła do oceanu. Nie chciałbyś mnie teraz zobaczyć... W dodatku mama Jen zaczęła wypytywać o mojego ojca, a potem rzuciła coś o trudach wychowywania się bez matki, tak że idealnie rozpoczęty dzień.
@Pinkgirl: ALE!
@Pinkgirl: Mam ochotę coś ci powiedzieć, tylko nie wiem, czy nie będziesz się ze mnie śmiał.
8:39AM
@Pinkgirl: Dobra, powiem
@Pinkgirl: Zakochałam się!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
8:42AM
@Pinkgirl: Boże, nie, to nie miało tak zabrzmieć
@Pinkgirl: Czy możemy uznać, że jednak nie dostałeś tej wiadomości?
@Pinkgirl: Dobra, kurde, okej, zakochałam się, ale nie powiem w kim. I nie pytaj mnie o to, jasne?
@Pinkgirl: Bo i tak nie powiem.
UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷 JEST TERAZ DOSTĘPNY!
8:41AM
@Moodkiller: W kim?
@Pinkgirl: W Kyle'u Chew!!!!!!!!!!!!
@Moodkiller: Przecież to lamus. Współczuję gustu.
@Pinkgirl: Wiesz co, spadaj.
UŻYTKOWNIK @Pinkgirl🌸 JEST NIEDOSTĘPNY
@Moodkiller: Masakra z tymi babami...
UŻYTKOWNIK @Moodkiller🕷 JEST NIEDOSTĘPNY
* ♡ *
Aiden Woods znów śpi. Skąd wiem? Jego chrapanie słychać aż na scenie, w dodatku siedzi w ostatnim rzędzie, u szczytu auli, z głową odchyloną do tyłu i otwartymi ustami. Ktoś z lepszym wzrokiem śmiało mógłby policzyć wszystkie jego zęby, ale Aiden ma to chyba w kompletnym poważaniu.
Czasami chciałabym mieć do życia taki stosunek jak on – nie przejmować się niczym, roztaczać wokół siebie aurę tajemniczości, a także pewnego rodzaju niebezpieczeństwa.
Gdy Aiden był w drugiej klasie, zniknął nagle na trzy miesiące i ktoś rozpuścił plotkę, że siedzi w najpilniej strzeżonym więzieniu dla nieletnich. Oczywiście za morderstwo. Gdy wrócił, miał nieco dłuższe włosy i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Plotka okazała się nieprawdą, ale nie zmieniło to faktu, że od tamtej pory wszyscy się go boją.
– Przytrzymasz mi drabinę? Dyrektor kazał ściągnąć kurtynę i położyć na korytarzu. Chciał osobiście zawieźć ją do pralni.
Odrywam wzrok od śpiącego Aidena i spoglądam na Ivo. Ma tak białe brwi, że aż nie mogę przestać się na nie gapić.
– Coś z nim trzeba zrobić. – Wskazuję głową na Woodsa. – Nie możemy odwalać całej roboty za niego.
– Ja do niego nie idę. Jak chcesz, to próbuj sama. – Ivo wzrusza ramionami i opiera się plecami o drabinę.
Kręcę głową z niedowierzaniem. Tchórz. Ja się Aidena nie boję.
Biorę głęboki wdech i hardo stąpam po schodach na górę. Kiedy docieram do miejsca, na którym siedzi Woods, moim oczom ukazuje się pełny obraz całkowitego braku respektu do zasad panujących w szkole. Wyciągnięte nogi, leżący obok zgnieciony papier śniadaniowy, a także słuchawki na uszach sprawiają, że w moich żyłach wrze krew. To my urabiamy się po łokcie, żeby odpracować karę, a on sobie w najlepsze śpi?! W dodatku dokłada nam pracy, bo mogę postawić cały swój majątek na to, że nie raczyłby posprzątać po sobie śmieci walających się pod jego nogami.
Co za dupek. Dupek, cham i prostak w jednym.
Bezwzględnie ściągam mu słuchawki, aż ich wtyczka wypada z jakiegoś starego, okrągłego odtwarzacza. Czy to discman? Kto w tych czasach używa discmana?
– Czego chcesz? – słyszę, gdy Aiden wściekle wyrywa mi z rąk swoją własność. Wrzuca słuchawki do plecaka, obdarzając mnie nieprzyjemnym spojrzeniem.
– Może z łaski swojej w końcu byś nam pomógł?
Widzę, że najchętniej kontynuowałby przerwaną drzemkę. Przed chwilą był zły, a teraz na jego twarzy maluje się znudzenie. Nie dam się jednak spławić. Nie ma takiej opcji.
– Daj mi spokój.
– Nie. Nie jesteś nikim wyjątkowym, żebym musiała pracować za ciebie. Masz w tej chwili zejść na dół i pomóc Ivo ściągnąć kurtynę – nakazuję pewnie i patrzę na niego nieustępliwie.
Aiden podnosi wzrok, który spłoszyłby niejednego pierwszaka. Dobrze jednak, że jestem na takie spojrzenia wystarczająco odporna.
– Posłuchaj, nie mam zamiaru nikomu w niczym pomagać, rozumiesz? Do tej pory zostawałem po lekcjach i było mi z tym dobrze. Nie pisałem się na żadne remontowanie jakiegoś gówna.
– Ani ja? – Krzyżuję ręce na piersi.
– Jak masz na imię? – pyta, zbijając mnie tym lekko z tropu.
– Sadie.
– No więc spieprzaj stąd, Sadie. Skończyłem rozmowę z tobą.
Co za dupek. Co za parszywa kanalia. Siadam obok, nie mając zamiaru słuchać tego kretyna, któremu wydaje się, że może mi rozkazywać.
– Nie dam ci spokoju, dopóki nie ruszysz swojej leniwej dupy!
– Jeszcze jedno słowo, a nie ręczę za siebie.
– Błagam cię. I co mi zrobisz? – ironizuję. Przecież mnie nie uderzy. Bo nie uderzy, prawda?
Aiden zaciska zęby, aż drga mu mięsień na skroni. Mógłby być nawet przystojny, gdyby nie ta wiecznie nadąsana mina. Oczywiście nie jest absolutnie w moim typie, ale z tego, co wiem, to w japońskich kreskówkach małolaty zawsze piszczą na widok takich drani.
– Jesteś popieprzona.
Aiden ze złością kopie oparcie fotela przed nim, po czym wstaje, mija mnie i idzie do niedowierzającego Ivo Jablonsky'ego. Uśmiechu triumfu, jaki maluje się na mojej twarzy, gdy podążam za Woodsem, nie powstydziłby się sam Juliusz Cezar. Kto by pomyślał, że zdołam dokonać niemożliwego? Ja? Wariatka Parker?
– Ściągnę tę gównianą kurtynę i dasz mi spokój? – warczy, odwracając się do mnie.
Kiwam głową.
– Na dziś tak.
Aiden wzdycha, patrzy na drabinę, która sięga ledwo połowy długości kurtyny. Wkłada ręce do kieszeni, po czym obdarza naszą dwójkę pobłażliwym spojrzeniem.
– Boże, co za patałachy. Nadajecie się co najwyżej do mycia kamieni w rzece.
Wzruszam ramionami i robię głupią minę do Ivo, nie mając bladego pojęcia, o co chodzi Woodsowi. Znika gdzieś za ścianką oddzielającą scenę od kulis, a kilkanaście sekund później dostrzegam go u szczytu mechanizmu kontrolującego opadanie kurtyny. Wspaniale, przecież to takie logiczne. Jak mogłam sama na to nie wpaść? To Ivo zaczął gadać coś o drabinie, a ja jak głupia nie pomyślałam, że przecież to niemożliwe, by móc ściągnąć ciężki, welurowy materiał w ten sposób. W filmach zawsze ktoś wspinał się na podobny mechanizm i albo z niego spadał, albo oblewał świńską krwią spłoszone dziewczynki obdarzone potężną mocą...
Aiden chwyta grubą linę, zapiera się nogami i zbiera kurtynę w jednym rogu, po czym przez chwilę mocuje się z jej zapięciem.
– Uwaga! – krzyczy.
Materiał spada na scenę, wzbijając tumany kurzu. Zasłaniam twarz rękawem, bo wyobrażam sobie, jak te wszystkie bakterie i zarazki dostają się do moich płuc.
– No, to by było na tyle. – Aiden wyciera ręce o spodnie, a potem kieruje się w stronę swojego stałego miejsca, na którym śpi.
– Halo! – krzyczę do jego pleców. – To trzeba jeszcze wynieść na zewnątrz!
Aiden przystaje, obraca się i obdarza nas tym samym pobłażliwym spojrzeniem co kilka minut wcześniej.
– No to do dzieła. Nie jesteś nikim wyjątkowym, żebym musiał pracować za ciebie.
Przyrzekam, że kiedyś go zabiję, a wtedy nawet znajomości w policji nie uchronią mnie przed więzieniem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro