Dzień, który nazywam czarnym, dziwnym czwartkiem
* ♡ *
14 V 2019
Aiden śpi.
Suzie bawi się moim zabranym z domu, starym pluszakiem i nuci pod nosem coś, co na dziewięćdziesiąt dziewięć procent brzmi jak Rihanna. Siedząc w rogu szpitalnego łóżka, poprawia kokardę panu Cubbersonowi i układa go na plecach, by najpierw przykryć go skrawkiem kołdry, a potem bezceremonialnie ją z niego ściągnąć. Udaję, że czytam książkę, choć tak naprawdę z rozczuleniem obserwuję, jak mała wysuwa język, gdy się nad czymś skupia. Kompletnie nie zwraca uwagę ani na szum klimatyzacji, ani na pielęgniarki, przechadzające się za drzwiami. Pan Cubberson kupił całą jej uwagę i mogę tylko przyznać sobie punkt, że przed wyjściem z domu dzisiejszego poranka postanowiłam go jej podarować.
— Ile pan Cubberson ma lat? — Suzie nagle spogląda na mnie, machając pluszowym misiem w powietrzu. To swego czasu był mój najlepszy przyjaciel. Cały czarny, z oczami świecącymi jak gwiazdki chodził ze mną wszędzie. Siedząc w koszyku był świadkiem pierwszej przejażdżki na rowerze (bez dodatkowych kółek), moich łez podczas oglądania króla lwa, czy też radości związanej z wyjściem do zoo z okazji moich ósmych urodzin. Tak, wiem, ośmiolatka jest za duża na pluszowego misia, powiecie, ale pamiętajcie, że nigdy nie byłam w szkole zbyt lubiana, dlatego ratowałam się panem Cubbersonem.
— Dwanaście? — Zastanawiam się na głos. Nie przejmuję się wcale zachowaniem przesadnej ciszy, bo zdążyłam zauważyć, że sen chłopaka, jest naprawdę mocny. Jego młodsza siostra w ciągu ostatnich czterdziestu minut trzy razy zdążyła ściągnąć z niego szpitalną pościel, a on i tak się nie obudził. To naprawdę imponujące, biorąc pod uwagę fakt, że siedemdziesiąt pięć procent czasu, który tu spędza, przeznacza na spanie. — Tata mówił, że dostałam go, gdy miałam cztery latka, ale tego w ogóle nie pamiętam.
Suzie kiwa głową. Wyciąga pana Cubbersona przed siebie i przekręca go do góry nogami.
— Co to za dziwne miejsce — mówi do siebie, niby głosem pluszaka. — Nie ma tu żadnych kolorów, tylko tak biało i biało.
Uśmiecham się pod nosem, wyobrażając sobie małą Suzie, malującą kredkami po ścianach szpitalnej sali. Trzy razy pytała mnie czy może to zrobić i trzy razy jej oczywiście odmawiałam. No cóż, dziecięca fantazja z pewnością nadałaby temu miejscu odpowiednich barw, niestety z ciężkim sercem musiałam zdusić w zarodku jej zwariowane plany. I tak dzięki mnie mogła odwiedzić swojego brata, czego ojczym roku nie chciał jej umożliwić.
— Suzie... — odzywam się nagle, przypominając sobie o słowach, które padły tej niedzieli pod garażem domu Greenley'ów. — A jak tam w domu? Larry wciąż mocno na ciebie krzyczy? — pytam.
Dziewczynka kręci głową, nie przerywa jednak zabawy misiem. Patrzę na jej głupie miny i wesołą twarz i czuję, jak ciężar chwilowego niepokoju zastępuje niewysłowiona ulga. Nie krzyczy, to wspaniale.
— I nie mówi ci już, że jesteś niegrzeczna?
— Nie mówi. Każe mi siedzieć w swoim pokoju i się bawić — odpowiada dziewczynka.
— To bardzo się cieszę — mówię do siebie i z uśmiechem wracam do czytania książki. Co czytam? Oczywiście mój własny egzemplarz „Krwawego Południka", leżący na szafce obok łóżka.
Udaje mi się przeczytać jednak zaledwie dwa zdania, gdy Suzie postanawia dodać coś jeszcze. Coś, od czego na kilka długich sekund zamiera moje serce.
— Ale spakował wszystkie rzeczy Aidena i powiedział, że gdy tylko ten smarkacz wróci do domu, to wyrzuci go na zbity pysk.
Aiden najwidoczniej przez cały ten czas wcale nie spał. W jednej sekundzie otwiera oczy i patrzy na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Suzie niczego nie zauważa, dalej bawiąc się panem Cubbersonem, natomiast ja widzę każde drgnięcie mięśni na szczęce jej starszego brata.
Nikt nie musi mi niczego wyjaśniać. Wiem, że Aiden ma już osiemnaście lat i że teoretycznie Lawrence Greenley może to zrobić. Znaczy, wyrzucić go z domu. Sam Aiden wygląda, jakby tego się właśnie spodziewał, bo znów zamyka oczy i przeciera dłonią twarz. Wpatruję się w niego ze strachem, nie mając pojęcia co powiedzieć, lub zrobić. „Będzie dobrze"? Nie będzie. „Jakoś sobie poradzisz"? Oczywiście, że poradzi, ale tu przecież nie o to chodzi. Larry doskonale wie, że rozdzielając Aidena od Suzie zada mu cios o wiele mocniejszy niż kradzież pieniędzy, a ja właśnie uświadamiam sobie, że nic z tym nie mogę zrobić.
Cztery dni. Niecałe cztery dni mogłam pocieszyć się moim pozornym zwycięstwem. Poza tym mojego ojca nie ma nawet w mieście i nie będzie przez najbliższe trzy i pół tygodnia. Czuję się okropnie z myślą, że to wszystko przeze mnie. Gdyby nie ja, Aiden co prawda nie odzyskałby swoich pieniędzy, ale wciąż miałby gdzie mieszkać.
Nie. Nie mogę tak myśleć. To przecież nie jest moja wina. Nie ponoszę odpowiedzialności za to, że ten człowiek jest podłym skurwysynem. Obserwuję Aidena, który opuszcza łóżko, wyciąga z szafki paczkę papierosów i podchodzi do okna znajdującego się tuż obok mnie, po czym otwiera je i siada na parapecie. Obserwuję, jak powoli odpala jednego z nich, zaciąga się mocno, a gdy już wypuszcza dym na zewnątrz, kręci głową i przez kilka sekund uciska wolną dłonią nasadę nosa.
— Wiedziałem, że tak będzie — mówi w końcu, potwierdzając tym moje przypuszczenia. — Od jakiegoś czasu ciągle groził, że się mnie pozbędzie, ale nie chciał źle wypaść przed tą babą z opieki społecznej.
— Może tym razem to też tylko głupie groźby...?
Aiden kręci głową. Zaciąga się po raz kolejny i zawiesza wzrok na szyldzie małego sklepiku meblowego po drugiej stronie ulicy.
— Nie znasz go.
Wzdycham. Aiden ma rację. Nie znam Larry'ego, ale zdążyłam przekonać się, że jest zdolny do naprawdę okropnych podłości. Uderzył adoptowanego syna butelką w głowę, pozbawiając go tym przytomności. Co go powstrzyma przed wyrzuceniem go z domu?
— Co teraz zrobisz? — pytam. Cholera... gdybym tylko mogła, odstąpiłabym mu własny pokój, ale to niestety jest po prostu niemożliwe. Wpadam nawet na idiotyczny pomysł poproszenia o pomoc Kyle'a, ma w końcu tak ogromny dom, w którym wiele sypialni stoi kompletnie pustych, ale szybko odrzucam od siebie tę myśl. Może i mój chłopak ma nad wyraz dobre serce, pomaga zwierzętom, staruszkom i tym podobne rzeczy, wiem jednak, że prośba by przygarnął Aidena pod swój dach, byłaby samobójstwem. Przecież oni się nienawidzą.
Chłopak wzrusza ramionami. Widzę, że intensywnie nad czymś myśli, ponieważ przygryza wnętrze swojego policzka. Zatroskanie na jego twarzy sprawia, że mam ochotę wyciągać dłoń i jakoś go pocieszyć. Nie wiem... złapać za rękę, uścisnąć, zrobić cokolwiek by wiedział, że mu współczuję.
Wróć. Aiden nienawidzi litości i współczucia. Z tą myślą od razu cofam rękę, która mimowolnie praktycznie przebyła już połowę drogi.
— Coś wymyślimy — mówię, starając się, by mój głos zabrzmiał przy tym całkiem pewnie.
Aiden prycha.
— Parker — mówi, po czym jednym pstryknięciem wyrzuca za okno wypalonego do połowy papierosa. Nieładnie. Gdyby nie fakt, że stoimy w obliczu większych problemów, na pewno zwróciłabym mu o to uwagę. — Nie będziemy niczego wymyślać. Nie my. Ja sobie poradzę SAM. Dziękuję ci za to co robisz dla Suzie i za odzyskanie tych pieniędzy, ale nie mieszaj się dalej w tę sprawę, rozumiesz?
— Ale... — Chcę zaprzeczyć, powiedzieć, że już za późno, ale on od razu mi przerywa.
— Posłuchaj mnie.
— Nie! To ty choć raz mnie posłuchaj. Zanim powiesz coś w stylu „za dużo sobie wyobrażasz", lub „wcale nie potrzebuję twojej pomocy", przypomnij sobie te wszystkie razy, gdy o coś mnie prosiłeś, a ja nigdy nie odmówiłam. Wczoraj tej pomocy potrzebowałeś, dziś potrzebujesz i jutro też będziesz potrzebował. — Cholera, nie chcę się kłócić przy Suzie, która zamiast dalej bawić się panem Cubbersonem, wpatruje się w nas z szeroko otwartymi oczami. Wstaję z fotela i staję na przeciwko siedzącego na parapecie chłopaka, który chyba wcale nie spodziewał się, że nagle zacznę mu się przeciwstawiać. — Zamiast ciągle odpychać od siebie ludzi, którzy chcą dla ciebie dobrze, może choć raz zamiast „spierdalaj" powiedziałbyś „dziękuję". Po drugie nigdy sama nie chciałam się w to mieszać. To nie moja wina, że poznałam Suzie w tamtym markecie. To nie moja wina, że po tym, jak dowiedziałeś się, że mój tata jest policjantem chciałeś, żebym się nią opiekowała. Choćbyś bardzo nie chciał, nie umiem tak po prostu zostawić cię z tym samego i to nawet nie przez wzgląd na ciebie, a przez wzgląd na tę małą. — Wskazuję na dziewczynkę. Aiden przez cały ten czas wpatruje się we mnie, ale żaden mięsień na jego twarzy nawet nie drgnie. Nie czekam na jego odpowiedź. Zbieram z podłogi moją szkolną torbę, wyciągam dłoń w stronę Suzie i razem opuszczamy szpitalną salę. Brakuje jeszcze trzaśnięcia drzwiami, ale powstrzymuję się przed tym.
— Przestaniesz teraz lubić mojego brata?
Zapinam małej pas i marszczę brwi.
— Tak naprawdę to nigdy go nie lubiłam — odpowiadam. Mój wzrok wędruje w stronę okna, w którym wciąż widać sylwetkę Aidena. Obserwuje nas, dlatego szybko odwracam głowę i odpalam silnik. Nawet nie wiem, dlaczego się wściekłam. To chyba fakt, że Woods jest taki uparty, doprowadza mnie do szału. No cóż. — Krok do przodu i dwa w tył... — mruczę jeszcze pod nosem, wspominając słowa Jen.
Suzie chyba nic z tego nie rozumie.
— Co?
— Nic, nic — odpowiadam. — Nic, nic.
* ♡ *
— Jesteś dziś taka nieobecna.
Wiecie jakie plusy odnalazłam w delegacji ojca? Po pierwsze: mogłam dziś, po odbyciu szkolnej kary, odebrać czekającą na mnie Suzie i zgodnie z życzeniem jej brata przyjechać do szpitala. Wystarczyło napisać cioci smsa, w którym poinformowałam, że wrócę do domu trochę później. To czwarty dzień, gdy jesteśmy zdane tylko na siebie i najlepsze w tej sytuacji jest to, że ciocia PRAGNIE zrobić wszystko, bym ją polubiła, zanim ją w ogóle poznam.
Po drugie: Kyle. Mogę mieć zamknięte drzwi, gdy mnie odwiedza i nie muszę martwić się niespodziewanymi wizytami ojca z herbatą, albo głupim pytaniem, co chcę jeść jutro na śniadanie, choć oboje wiemy, że przecież zawsze jem płatki lub tosty. Poza tym on nadal twierdzi (całkiem słusznie, ale nie mogę mu o tym powiedzieć), że widział, jak Kyle ucieka z piątkowej imprezy i czekał tylko na okazję, by go o to zapytać. Laura jest wyjątkowo wyrozumiała, co oczywiście wcale mi nie przeszkadza. Gdy we wtorkowy poranek zobaczyła Kyle'a przez okno, nie mogła nachwalić się, jaki jest przystojny i jakie mam szczęście, naprawdę. Zaprosiła go nawet na obiad w nadchodzący weekend, co trochę nie mieści mi się w głowie, ale do niedzieli na pewno wymyślę coś, by to odwołać.
Przygryzam końcówkę długopisu. Zawsze robię to, gdy się denerwuję, choć Kyle twierdzi, że to niezdrowe dla mojego zgryzu i przecież nie powinnam się przy nim w ogóle denerwować. Odsuwam od siebie zeszyt, po czym wstaję z przeciągłym westchnieniem i opadam na łóżko. Nie mam dziś głowy do nauki. Znowu.
— Jestem po prostu zmęczona — mówię, chowając twarz w poduszkę. Materac ugina się pod ciężarem chłopaka, który zaczyna głaskać mnie po plecach, co jest najprzyjemniejszą rzeczą na świecie.
— To może po prostu poleżymy i porozmawiamy? — proponuje, na co ja przystaję z ochotą. Obracam głowę i posyłam mu uśmiech pełen wdzięczności. Ciągle myślę o Suzie, Aidenie i tej całej chorej sytuacji. Nie mogę przestać szukać z niej jakiegokolwiek wyjścia i nawet Kyle i jego trygonometria nie pomagają mi skupić się na tym, na czym powinnam się skupić. Naprawdę żałuję, że mój chłopak jest tak wrogo nastawiony do Woodsa. Chciałabym móc z nim o tym porozmawiać, zwierzyć się, zapytać, czy ma na to jakąś radę. W dodatku Moodkiller i jego tajemnicze zniknięcie. To już prawie tydzień, gdy nie mam od niego żadnych wiadomości i to wcale nie poprawia mojego samopoczucia.
— Ten chłopak... — Podnoszę dłoń i zaczynam bawić się sznurkiem granatowej bluzy chłopaka. Chyba wolę go w tym luźniejszym wydaniu. Na codzień w końcu nosi się bardziej elegancko. — Wiesz, ten z internetu...
— Co z nim? — Kyle unosi brew i zaczyna mi się uważnie przyglądać.
— Nie mam z nim już żadnego kontaktu — przyznaję. Czuję, że te wszystkie tajemnice, które przed nim mam, kiedyś w końcu mnie wykończą, dlatego muszę porozmawiać z nim o czymś, co mnie gryzie, a o czym Kyle teoretycznie wie.
— To chyba dobrze?
Podnoszę głowę zdziwiona. Nie takiej reakcji się spodziewałam.
— Dobrze? Może i osobiście go nie znałam, ale praktycznie był moim przyjacielem — mówię.
Kyle zabiera dłoń z moich pleców i przeczesuje nią włosy, obracając się na plecy.
— Mówiłaś, że rozmawiacie od czasu do czasu.
No tak. Faktycznie tak powiedziałam. Cholera. Powracam myślami do dnia, w którym ja i Kyle mieliśmy swój pierwszy pocałunek. Co ja wtedy mówiłam o Moodkillerze?
— Masz rację, ale przecież rozmawialiśmy ponad rok. Dużo o sobie wiemy, więc...
— Nawet nie wiesz, jak się nazywał. Tęsknisz za nim?
— To nie tak... — Cholera, nie sądziłam, że Kyle będzie zazdrosny o chłopaka z internetu. Jak zwykle nie wykazałam się bystrością umysłu, ale po prostu nie jestem zbyt biegła w związkach.
— A jak? — Kyle znów obraca się na bok, ale jego wzrok wcale nie jest już taki wesoły, jak wcześniej. — Sadie. Nie możesz nazywać przyjacielem kogoś, kogo tak naprawdę nie znasz. Szczerze mówiąc nie podobało mi się to, że masz internetowego kolegę i to, że już go nie ma, jest mi nawet na rękę.
Kyle nie rozumie. Widzę to w jego oczach, choć z drugiej strony... czy mu się dziwię? Osobiście przyznałam mu się do tego, że razem z Moodkillerem się sobie zwierzaliśmy, podczas gdy do tej pory nie opowiedziałam Kyle'owi o swojej mamie i rzeczach, które mnie spotkały. Ale to nie tak, że nie chcę mu o tym opowiedzieć. Chciałabym. Naprawdę chciałabym, by Kyle wiedział o mnie wszystko, ale podświadoma obawa, że przestanę być dla niego kimś, z kim warto spędzać czas, powstrzymuje mnie przed tym skutecznie. Moodkiller był przyjacielem idealnym — nie znałam go, naprawdę łatwo jest zrzucić swoje wady i lęki na barki kogoś, kto jest nam zupełnie obcy. Jen wie o mnie najwięcej, była wtedy, gdy wszyscy w szkole traktowali mnie jak trędowatą i mimo że czasami się ze sobą nie zgadzamy (no dobra, często się ze sobą nie zgadzamy), to jest najbliższą mi osobą. A Aiden? Do tej pory go nawet nie lubiłam. Nie zależało mi na tym, by widział we mnie kogoś wyjątkowego, poza tym wiem, że mnie rozumie. Wszystko więc sprowadza się do tego, że chciałabym w oczach Kyle'a być tą lepszą Sadie. Zwariowaną Sadie, lubianą Sadie, Sadie, która nie ma problemów rodzinnych. Inną Sadie, którą można przedstawić rodzicom z dumą i powiedzieć: to moja dziewczyna. Imponujące, prawda?
— Po prostu mi z tym dziwnie — odpowiadam wymijająco. Kyle przyciąga mnie do siebie, a ja wdycham jego idealny zapach.
— Przejdzie ci. Zresztą teraz masz mnie, po co ci ktoś inny?
Uśmiecham się. No tak, mam Kyle'a. Spełnienie moich najskrytszych marzeń. Moodkiller i tak nie był zachwycony moim związkiem.
— Co tam u twojej siostry? — Zmieniam temat. Wiem, że Kyle nie jest zadowolony jej wizytą, dlatego od poniedziałku łatwo jest wyprowadzić go z równowagi.
Chłopak wzrusza ramionami.
— Jeszcze trzy dni. Nie wytrzymam tego.
— Ja chciałabym mieć rodzeństwo, zupełnie nie rozumiem dlaczego się złościsz.
— Uwierz mi, nie chciałabyś mieć Annie za siostrę. To chodzący ideał — prycha, a ja uśmiecham się pod nosem. Przecież takie samo zdanie mam o Kyle'u i nawet już chcę powiedzieć to na głos, kiedy on znów bierze głęboki oddech. — Chodzący ideał, do którego ciągle jestem porównywany. Mógłbym zostać nawet prezydentem, a nigdy nie byłbym tak dobry, jak Annie. Kardiochirurg w Minnesocie. Wiesz, ratuje życie malutkim dzieciom, jest „Lekarzem Najmniejszych Serc". Jak mógłbym to przebić?
— A czemu miałbyś to przebijać? — pytam całkiem szczerze.
— Bo tak. Bo tego oczekują moi rodzice, a mój ojciec szczególnie.
— Jesteś naprawdę utalentowanym chłopakiem o ogromnym sercu, którego od zawsze podziwiam. Przewodniczący komitetu szkolnego, geniusz matematyczny, Kyle, nie rozumiesz, że jesteś na tyle wartościowy, by przestać się tym przejmować?
— Nie przejmuję się. Nie przejmuję się tym do tego stopnia, że zdecydowałem się nie pójść na studia — odpowiada i wtedy to do mnie dociera.
— To dlatego tyle czasu spędzasz poza domem? W domu spokojnej starości i schronisku. I na korepetycjach, i w ogóle?
— Mhm — przytakuje, chowając twarz w moich włosach. — Nie rozmawiajmy o tym, proszę.
Podnoszę głowę i całuję Kyle'a, mając nadzieję, że to poprawi mu humor. Oczywiście działa. Chłopak uśmiecha się i nie przerywając pocałunku wkłada dłoń pod moją koszulkę, i dotyka nagiej skóry moich pleców.
— Jesteś taka słodka — mówi w przerwie na zaczerpnięcie oddechu. Chwytam śnieżnobiałe sznurki bluzy i znów go do siebie przyciągam. Kyle jest mistrzem namiętnych pocałunków, a i ja, według mojej subiektywnej opinii, chyba jestem w tym coraz lepsza. Modlę się, by nikt nie przerwał nam tej romantycznej chwili. W swojej głowie kolekcjonuje je wszystkie. Momenty Sadie i Kyle'a, które sprawiają, że mam ochotę roztopić się w jego ramionach.
Po kilku długich minutach chłopak niechętnie się ode mnie odsuwa. Ma spuchnięte wargi, ale w jego oczach dostrzegam te błyszczące iskierki, które tak kocham. Kyle jest ideałem. Moim ideałem. Nie ważne, że Jen ma na ten temat inne zdanie, ani nie ważne, że Aiden uważa go za ostatnią łajzę. Tak naprawdę liczy się to co ja czuję, czyż nie?
— Robiłeś już to kiedyś? — Panienko przenajświętsza, czy ja to serio powiedziałam na głos? W jednej sekundzie robię się cała czerwona z zażenowania.
Kyle zamyka oczy i chichocze pod nosem. Najwidoczniej bawi go moje pytanie.
— To, czyli co? — Droczy się. Na pewno się droczy, bo przecież musi wiedzieć o co mi chodzi.
— Noo... — Cholera. Dlaczego nie potrafię zamknąć japy w odpowiednim momencie? — uprawiałeś kiedyś... — nie, to nie przejdzie mi przez gardło — noo... seks?
Kyle patrzy na mnie z podejrzanym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Mam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu, lub, co by było o wiele lepsze, cofnąć czas i nigdy nie zadać tego beznadziejnego pytania.
— A ty? Uprawiałaś kiedyś seks?
— Boże, Kyle, oczywiście, że nie. Jesteś moim pierwszym chłopakiem, jak możesz o to pytać?
Chłopak śmieje się w głos, za co obrywa ode mnie pięścią w ramię.
— Jesteś urocza z tymi czerwonymi uszami — mówi. Wciąż chichocząc, masuje obolałe miejsce, ale wcale nie jest mi go szkoda. Zasłużył sobie.
— Zabiję cię.
— Sam zaraz umrę ze śmiechu.
Odsuwam się od niego i zakładam ręce na piersi. Kyle ociera łzy z kącików oczu i znów się do mnie przysuwa.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Mija kilka sekund, zanim Kyle w końcu decyduje się spoważnieć. Obejmuje mnie w pasie, a drugą ręką zaczyna bawić się kosmykiem włosów, który wymknął się z koka na czubku głowy przez to całe „rozmawianie".
— Tak. Robiłem „to" już.
— Naprawdę? — Unoszę brwi. Cholera, sądziłam... Nie wiem co sądziłam, ale teraz podwójnie żałuję, że o to zapytałam.
— Tak.
— Kto to był? — Nie mogę powstrzymać ciekawości. Był w niej zakochany? W mojej szesnastoletniej, niedoświadczonej głowie jeśli się idzie z kimś do łóżka, trzeba tę osobę kochać. Nie istnieje żaden inny powód, by uprawiać seks, choć seriale na Netflixie twierdzą inaczej.
— Dwa lata temu na obozie matematycznym poznałem Natalie. To był jej pomysł.
— Jej pomysł?
— Była starsza, ładna, bardzo inteligentna.
Aha. Okej.
— Rozumiem — mówię. Kyle chyba dostrzega konsternację wymalowaną na mojej twarzy, bo bierze krótki wdech i siada prosto.
— Sadie — chwyta mnie za rękę — jesteś zła?
— Nie. — Kręcę głową. Zła? Nie jestem zła. Jestem... rozczarowana?
— Przestań. Natalie to tylko znajoma z wakacji, która nic dla mnie nie znaczyła. To był mój pierwszy raz, jaki chłopak odmówiłby ładnej dziewczynie, która sama proponuje, żeby ściągnąć jej stanik?
— Boże, nie mogę tego słuchać — jęczę.
— Taka jest po prostu prawda.
— Wiesz, że ja nie jestem na to gotowa? Znaczy, na ściąganie stanika i tym podobne sprawy?
Kyle przekłada nogę nade mną i opiera ciężar ciała na dłoniach, umieszczonych po obu stronach mojej głowy. Jego twarz znajduje się teraz idealnie nad moją i czuję jego ciepły oddech na policzkach.
— Ale kiedyś będziesz — mówi, po czym całuje mnie w czubek nosa. — Może umówmy się na jakiś znak?
— Znak?
— Żebym wiedział, że jesteś gotowa. Na przykład — zastanawia się chwilę — wrócisz do swojego naturalnego koloru włosów.
— Przeszkadzają ci moje włosy? — pytam. Do tej pory zawsze je komplementował, dlatego trochę tego nie rozumiem.
— Nie, ale będę wiedział, że dojrzałaś do uprawiania seksu — odpowiada i obdarza mnie kolejnym całusem. Tym razem w środek czoła.
Mam ochotę powiedzieć Kyle'owi, że ja nie czuję się niedojrzała do tego, by iść z nim do łóżka, tylko nie jestem na to gotowa, a to diametralna różnica. Przecież znamy się tak krótko. Czy w dwudziestym pierwszym wieku naprawdę trzeba się z tym spieszyć?
— No dobrze — mówię, a gdy godzinę później Kyle wychodzi, biegnę do łazienki i otwieram szafkę, w której trzymam zapas moich farb do włosów. Róż już trochę mi się spłukał, więc to i tak najwyższy czas na to, by go odświeżyć. Słowa Kyle'a, tylko bardziej mnie do tego zmotywowały.
Ciocia Laura oczywiście proponuje mi swoją pomoc, ale grzecznie dziękuję, ponieważ po trzech latach regularnego farbowania, osiągnęłam już chyba poziom mistrzowski.
— To nic takiego. Dwadzieścia minut i po sprawie — oświadczam, a gdy ciocia nadal stoi w progu łazienki, dodaję — naprawdę.
— No dobrze. — Ciocia w szlafroku i tych włosach związanych na karku, jest naprawdę łudząco podobna do mojej mamy. Jest dwa lata od niej młodsza, a i tak wygląda na dwudziestokilkulatkę. Opalenizna z Nowej Zelandii nadaje jej młodzieńczego i beztroskiego wyglądu. Jest piękna i mogę tylko marzyć, by wyglądać kiedyś, tak jak ona. One.
— Ciociu... — mówię, gdy kobieta cofa się już wgłąb korytarza, by najpewniej skierować się do swojej sypialni. — Mogę zadać ci pytanie?
Ciocia Laura przystaje i zachęca mnie uśmiechem.
— Jasne. Pytaj o co chcesz.
— Ile miałaś lat, gdy po raz pierwszy uprawiałaś seks?
Kobieta marszczy brwi, zdziwiona moim pytaniem, jednak nadal się uśmiecha. Chyba nie spodziewała się po mnie pytania, zobowiązującego do takiej szczerości po tym, jak przez ostatnie cztery dni zbywałam ją przy każdej możliwej okazji.
— Osiemnaście — odpowiada w końcu.
Cholera, myślę.
— Byłam naprawdę zakochana i jeśli jest w życiu coś, co wspominam najlepiej, to właśnie tamta noc — dopowiada jeszcze. Odwracam się od niej i spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Patrzę na różową, spienioną farbę na swoich włosach i przełykam ślinę. W odbiciu widzę, jak ciocia podchodzi do mnie i kładzie mi dłoń na ramieniu. — Jako starsza i bardziej doświadczona osoba mogę dać ci jedną radę: rób to, co podpowiada ci serce, ale nie wyłączaj wtedy głosu rozsądku. Wiem, że jesteś mądrą dziewczyną, która nie zrobi niczego wbrew sobie. Twoje ciało to twoja własność. Pamiętaj o tym.
Zanim zacznę analizować jej słowa, zadaję sobie jedno pytanie. A więc tak to wygląda? Czy gdyby moja mama była zdrowa, to z nią, a nie z jej siostrą, odbywałabym właśnie tę dziwną rozmowę? Kiwam głową i posyłam cioci blady uśmiech w odbiciu lustra, który na całe szczęście nie wygląda jak grymas. Może to nic strasznego, że ona tu z nami mieszka? Może tak właśnie miało być?
— Idę już spać — oświadcza po krótkiej chwili ciszy. — Nie siedź zbyt długo, jutro szkoła.
Kiwam głową i obiecuję jej, że po wysuszeniu włosów od razu się położę. Jakiś czas później, czując lekkie ukłucie w sercu, podciągam kołdrę pod brodę i wysyłam Kyle'owi życzenia na dobranoc. Chcę dodać jeszcze emotkę serduszka na koniec, ale po chwilowym wahaniu kasuję ją i wybieram tę zwyczajną, z buziakiem.
Zanim zasypiam dostaję jeszcze jedną wiadomość. Imię Wiodsa na wyswietlaczu niezmiennie mnie dziwi, a tym bardziej treść smsa, którą postanowił nagle wysłać mi o jedenastej wieczorem.
💬Aiden Woods: Dobra. Wygrałaś. Dziękuję.
* ♡ *
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro