06.02.2020 | golden
We are torn between nostalgia for the familiar and an urge for the foreign and strange. As often as not, we are homesick most for the places we have never known.
Okej.
Tak, ja wiem, że minęło nieco dni i powinnam być wcześniej, nieistotne.
Obejrzałam coś. Nie powiem co, bo to dosyć duży spoiler, ale powiem wam, że była tam przedstawiona wizja nieba — raju, można by powiedzieć. I w tej wizji, wszystko było idealne. Możesz tak żyć, jak długo tylko chcesz, spędzić tam całe wieki, tysiąclecia, a kiedy już czujesz się spełniony-- przechodzisz przez drzwi.
Odchodzisz, nikt nie wie gdzie, nikt nie wie jak, bo jesteś ostateczną, idealną wersją siebie.
To dało mi tak tragicznie nihilistyczny problem w nocy, że siedzę nad tym od prawie doby i nadal jest mi z tym psychicznie źle i niedobrze. To głupie. Dali mi wizję idealnego świata, gdzie każdy kończy szczęśliwy, rozwija się tak bardzo jak chce, a potem może w spokoju odejść, a ja dostałam absolutnego ścięcia mózgu, bo dla mnie jest to czymś, czego nie chce, żeby zaświaty były.
I problem w tym, że w ogóle o zaświatach zaczęłam myśleć. O wieczności, która trwa wieczność, jeżeli cokolwiek po śmierci jest, co nie jest straszeniem małych dzieci na cmentarzach.
Bo zaczęłam o tym myśleć w sposób, że trafiasz do nieba. Super. Możesz robić wszystko, co kiedykolwiek chciałeś, odwiedzić wszystkie miejsca, wszystko. Pewnego dnia, spotkasz tutaj swoich przyjaciół, rodzinę, ukochanych, może spędzisz resztę życia z osobą, którą pokochał*ś i... pewnego dnia, nie będzie już nowych rzeczy do zrobienia, ludzi do poznania i może ludzie, których kochasz, będą gotowi odejść.
I będziesz sam.
I nie spotkasz ich już nigdy. Nigdy. Bo to nie jest to dłużej przejście na kolejny poziom istnienia, a jest to absolutnie zniknięcie. Jeżeli te osoby odejdą, nie spotkasz ich już nigdy więcej. I nie boli mnie to w prawdziwym życiu, bo nie wierzę w zaświaty, ale myślę, że przeżycie z kimś tych pięćdziesięciu lat, czy to nasi rodzice, czy parter/ka jest czymś innym, niż spędzenie z kimś tysięcy lat.
Przywiążę się w tysiąc lat.
To autentycznie mnie porusza, bo nawet jeżeli nie boję się osobiście śmierci, boję się bycia... samotną.
To tak idiotyczna rzecz, żeby się nią przejmować, ale czuję, że będę musiała wspomnieć o tym swojej pani terapeutce, bo, no. To nieco szalone nawet dla mnie, że wizja szczęśliwego i pełnego życia sprawiła, że poczułam tak intensywny kryzys.
Szczerze, nie mam nawet do powiedzenia wiele więcej. Zrobiłam się jakaś nudna, wiecie? Nadal dużo piszę, ale w większości pracuję nad rzeczami, które chcę wydać i kłócę się z ludźmi na twitterze, czy piszę trzysta różnych wiadomości ze swoją dziewczyną.
Bo mam dziewczynę. Jest cudowna i kochana, i obie mamy obsesję na punkcie pisania, więc czasami wymieniamy się w spamowaniu sobie nawzajem na temat historii, które piszemy. Staram się jakoś zebrać, żeby wrócić na Wattpad i tutaj coś konkretnego porobić, bo mam pomysły, mam możliwości, ale Wattpad-- nie wiem, jakoś mnie... zniechęca. Myślałam nad napisaniem paru rzeczy, w tym wrzucaniu też na ao3 (gdzie, uwaga, nie ma przynajmniej reklam między rozdziałami) albo założenia bloga, ale... Nie wiem.
Myślę, że moje życie zrobiło się po prostu jakieś nudne. Straciłam pasję do wielu rzeczy, które kochałam; nie angażuje się już szczególnie w fandomy, nie gram w większość rzeczy, od których nie byłam w stanie się oderwać, nawet pisanie idzie mi zazwyczaj jakoś na siłę. Serio, czasami mam wrażenie, że nie pamiętam, kiedy pisałam coś z... pasją? Bo chciałam? To prawie teraz jak obowiązek, bo wiem, że muszę i... czasami po prostu w ogóle mnie to nie wciąga. Nie czytam też już za bardzo o filozofii, w ogóle szczerze to nie czytam; ostatnią książkę przeczytałam przed maturami, w maju.
Czuję, że nie mogę zrobić niczego.
Nieco głupie. Chciałabym robić rzeczy, ale nie mam do nich siły, bardziej poczucie obowiązku. Zaczęłam gotować sama, piec też i... nie wiem, robię to bardziej, bo nie chcę, żeby rodzice myśleli, że jestem leniwa. Jest smaczne, ale nadal, nie sprawia mi przyjemności. Gram, żeby zabić czas. Nie czytam w ogóle. Piszę, żeby nie myśleć o większości rzeczy, jaka mnie otacza.
I w stylu wiem, że to minie. To tylko depresja, miałam tak wiele razy, będę pewnie miała znowu. To po prostu taki gówniany czas i nie czułam się tak od dosłownie trzech lat.
To nie tak, że chcę, nie wiem, umrzeć. Po prostu chwilowo przestać istnieć. Zasnąć i obudzić się w czerwcu, nie wiem.
Czasami czuję, że nie wiem absolutnie niczego.
Tak idiotycznie po prostu chcę czuć pasję do czegokolwiek. Czegokolwiek. Żyję i oddycham byciem ześwirowanym na temat czegoś, a teraz nie jestem w stanie tego znaleźć i czuję, że w ogóle nie jestem sobą.
Nie wiem, Boże.
Może spróbuję przeczytać jutro jak wstanę jakąś książkę. Może. Może jak wrócę, to powiem wam, że przeczytałam książkę i będę, nie wiem, szczęśliwsza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro