Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8

– Witam Lady – Harry skłonił się nie wpatrując w kobietę. Gdy uniósł wzrok ujrzał tuż przed twarzą wyciągniętą kościstą dłoń. Z lekkim niesmakiem Książę chwycił ją delikatnie i ucałował jej wierzch. Psia krew z tymi zasadami.

– Witam drogi młodzieńcze. Twój ojciec wiele mi o tobie opowiadał w listach, ale myślałam, że jest to lekko przerysowane. Jednak teraz wszystko okazuje się prawdą – odpowiedziała z lekką wyższością w głosie. Chciała pokazać kto tutaj jest ważniejszy.

– Musi Lady wybaczyć, lecz ojciec nie wspomniał mi wiele na pani temat – odpowiedział z szerokim uśmiechem brunet, przyprawiając tym samym Desmonda o palpitacje.

– Nic się nie stało – odparła zaskoczona kobieta spoglądając kątem oka na króla. – Chciałabym ci przedstawić moje cudowne dzieci – zaczyna się. Moje dziecko jest najlepsze w jeździe konnej, a to przepięknie maluje, a to śpiewa głosem słowika. Harry ukradkiem przewrócił oczami i westchnął, chcąc przygotować się na kolejny cios. Lady Victoria odsunęła się znacznie ukazując stającą tuż za nią trójkę, dwóch młodzieńców i młodą dziewczynę. Szczerze – każde kolejne dziecko było brzydsze. Naprawdę. – To mój najstarszy syn John Jacob Emmanuel – wskazała na pierwszego z prawej. W tej chwili mózg Harry'go na chwilę się wyłączył. Skinął głową w stronę każdej z osób. Kultura i obszerny zbiór zasad nakazywał mu jednak ucałować dłoń córki Victorii, co również z niechęcią wykonał. – John jest w twoim wieku, więc będziecie mieć wspólne tematy do rozmów – zakończyła zadowolona kobieta.

Ojczym w wieku pasierba. Szaleństwo.

– Pewnie jesteście zmęczeni podróżą. Służąca zaprowadzi was do przygotowanych komnat. Harry, dotrzymasz towarzystwa narzeczonej – odezwał się z dumą i pewnością Desmond. Na wspomnienie o ,,przyszłej żonie" Księcia, Zielonooki wzdrygnął się.

– Wybacz Lady ale wydaje mi się, że w twoim wieku nie będziesz miała problemu z przejściem stąd do swojej komnaty pod okiem służby. Ja mam ciekawsze plany. Wybaczcie – wyszeptał ostatnie słowa, głównie w stronę ojca i szybkim krokiem wyszedł na dziedziniec zamku. Wziął głęboki wdech i udał się w stronę pałacowych ogrodów. Wszedł w niewielki kwiatowy labirynt, gdzie mógł spokojnie pomyśleć i odpocząć.

Co on w ogóle zrobił? Gdy brunet zdał sobie sprawę ze swojego czynu, przełknął nerwowo ślinę. Desmond mu tego nie wybaczy. Ale Harry nie jednokrotnie zaznaczał, że nie będzie bawił się w żadne udawane związki. A to, że wizyta w ogrodach była ciekawsza i piękniejsza od twarzy Lady Victorii było prawdą.

Harry skierował się ku wyjściu z labiryntu. Tuż za nim znajdowała się wielka dwupoziomowa fontanna, dwie ławeczki i krzewy różnych kwiatów. Książę uwielbiał tutaj przesiadywać. To miejsce było jak wyrwane z tego zabieganego, żądnego władzy świata. Tutaj wszystko zdawało się żyć swoim tempem. Brunet usiadł na jednej z ławek i odchylił głowę, przymykając przy tym powieki. Oczyma wyobraźni zobaczył Lunę. Siedziała tuż obok niego, ubrana w cienką, zwiewną białą suknię z niebieskim pasem w talii. Na jej głowie spoczywał wianek z białych i niebieskich róż, a długie włosy rozwiewały powiewy wiatru. Jej dłoń wysunęła się w stronę twarzy bruneta, a delikatne palce uniosły kąciki ust mężczyzny do góry. W konsekwencji tego ukazały się słodkie dołeczki, w które palce wetknęła dziewczyna. Harry zaśmiał się pod nosem. Czuł jej dłonie na swojej twarzy, jej oddech na swoim policzku, jej obecności tuż obok niego. Luna przesunęła dłonią po profilu twarzy bruneta aż dotarła do jego lekko kręcących się włosów. Wplotła palce w niesforne kosmyki i delikatnie za nie pociągnęła, wywołując tym samym mruczenie Zielonookiego. Harry chciał ją teraz objąć, wtulić się w jej ciało, poczuć zapach jej skóry, a przede wszystkim zasmakować niedostępnych ust. Uniósł głowę do pionu i zwrócił ją w stronę dziewczyny. Zaczął się zbliżać do jej ust, gdy Luna rozpłynęła się. Tak po prostu. Harry otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że to wszystko było wymysłem jego wyobraźni. Nie było tu Luny, nie dotykała jego policzka, a jego włosy nie zaznały delikatności dłoni dziewczyny. W jednej chwili Zielonooki zrobił się bardzo smutny i zapragnął schować się w najciemniejszym zakątku zamkowych lochów.

******

– Jak podoba ci się w naszym zamku Victorio? – głos ojca wybudził Harry'ego z zamyślenia. Został zmuszony pojawić się na wspólnej kolacji z gośćmi. Nie miał na to najmniejszej ochoty, a jedyne czego pragnął to rozmowy z Luną. Było już późno, więc i tak dziewczyny nie byłoby nad rzeką.

– Jest dobrze. Aczkolwiek dywany w naszej rezydencji są piękniejsze, prawda John? – zwróciła się do jednego z synów, na co on przytaknął. Kobieta odkąd tutaj przyjechała ciągle była niezadowolona i wszystko jej przeszkadzało. Wszystko prócz wyglądu i sprężystości obiecanego jej na męża młodzieńca. Która kobieta nie chciałaby takiego dla siebie?

– W naszym zamku staramy się mieć wszystko pasujące do jednego stylu, dlatego niektóre części wystroju są bardziej niecodzienne – Desmond odpowiedział sprytnie unosząc do góry kielich z winem. – Chciałbym wznieść toast, za naszych gości i przyszłą parę młodą – powiedział, a piątka biesiadników uniosła do góry puchary. Nie należał do nich Harry. – Czemu nie pijesz synu? – spytał ostrym głosem król. Słowem wytłumaczenia, chciał delikatnie przywrócić syna do porządku.

– Nie mam ochoty ojcze. Chyba nie rozkażesz mi skosztować jeśli nie czuję się na siłach – odpowiedział Zielonooki czując wzbierającą się w nim złość.

– Nie wiem jak z nim wytrzymujesz Desmondzie, ma bardzo cięty język – Lady zwróciła się do władcy, powodując swoimi słowami jeszcze większą falę negatywnych emocji u bruneta.

Złość Księcia osiągnęła apogeum, gdy córka Victorii mruknęła w stronę brata coś o łagodzeniu charakteru Harry'ego przez łóżko, przez co oboje zaśmiali się głośno. Ani Victoria, ani Desmond nie zareagowali na ich niekulturalne zachowanie przy stole. Harry nie miał już więcej cierpliwości. Odsunął się od stołu energicznie, przez co krzesło upadło z hukiem na posadzkę.

– Mam tego serdecznie dość. Nie będzie żadnego ślubu. Nie zamierzam żenić się z kimś z przymusu. Tym bardziej nie wiem kto chciałby sprawować opiekę nad tak niewychowaną bandą ludzi jaką jesteście – wysyczał zły, wskazując przy ostatnich słowach na obgadujące go rodzeństwo. John przejął się słowami Harry'ego i spojrzał groźnie na młodsze rodzeństwo. On chyba był nastawiony przyjacielsko do bruneta.

– Synu siadaj. – zaczął ostrym tonem Desmond.

– Nie zamierzam. Dla mnie ta kolacja i ta wizyta już się skończyły – odpowiedział stanowczo i wyszedł z jadalni w akompaniamencie nerwowego i głośnego oddechu króla.


*****

Harry wrócił do swojej komnaty i trzasnął drzwiami. Odpiął ciągnący się za nim płaszcz, pociągnął materiał kaftana i jak najszybciej go zdjął. Wziął kilka głębokich wdechów i przeczesał włosy. Nie mógł tutaj dłużej zostać. Nie teraz kiedy był w stanie zabić każdego kto wkroczy mu na drogę.

Potrzebował tylko jednego.

Luny

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro