Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5

– Luna! – krzyk Harry'ego rozniósł się pośród drzew. Ostrożnie zbliżył się do krawędzi i spojrzał w dół. Musiał być bardzo uważny, gdyż śliskie błoto mogło powalić go w każdej chwili. Brunet nie usłyszał odpowiedzi, a zamiast niej szum wody i szelest liści.

Serce podeszło mu do gardła, a w brzuchu pojawił się nieprzyjemny ucisk.

– Luna! – brunet ponownie krzyknął, lecz i tym razem nie otrzymał odpowiedzi. 

Chwilę później dało się usłyszeć szelest, a następnie jęk. Harry rozejrzał się nerwowo. Dźwięki nie dochodziły z poziomu mężczyzny, a jakby z terenu niżej. Książę ostrożnie ruszył krawędzią w prawą stronę. Przedarł się przez niewielkie krzewy, a jego oczom ukazała się wysepka u stóp ostrego zbocza. Na kamienistym wybrzeżu zauważył drobną postać. Brunetka, cała przemoczona siedziała i pocierała swoje ramiona.

– Luna! – dziewczyna odwróciła głowę słysząc wołanie. Widok znajomej osoby, spowodował uśmiech na jej sinych, popękanych ustach. – Wszystko z tobą w porządku? – spytał z troską. Chciał do niej zejść, lecz obawiał się, że oboje mogą mieć potem problem z wyjściem po zabłoconym zboczu.

– Tak – odpowiedziała słabym głosem. Podniosła się powoli w celu potwierdzenia swoich słów.

– Pomogę ci wyjść. Tylko jak? – brunet potarł swój kark i rozglądnął się w celu znalezienia czegoś, co pomoże mu wyciągnąć Lunę. Dziewczyna postanowiła działać. W oczy rzucił się jej wysoki pień drzewa. Z lekkim problemem wspięła się na niego i spojrzała do góry.

– Dasz radę mnie złapać? – spytała wyciągając rękę w stronę mężczyzny. Brunet podszedł, aby być bliżej niej i schylił się. W razie czego założył stopę za korzeń drzewa i wyciągnął rękę. Jego duża dłoń chwyciła tę Luny. Brunetka podskoczyła, a Harry wyciągnął ją w górę. Aby sobie pomóc chwycił również drugą dłoń dziewczyny. Potem poszło już gładko.

Luna odeszła od krawędzi zbocza i odrzuciła włosy na plecy. Jej oddech był ciężki, a przemoczone ubrania przykleiły się do ciała dziewczyny.

– Wszystko dobrze? – brunet kucnął przed Brązowooką i dotknął dłonią jej policzka. Był zimny.

– Tak, dziękuję za pomoc. – posłała mu cudowny uśmiech, który sprawił, że w brzuchu Harry'ego pojawiło się uczucie znanych motylków.

– Nie ma za co. Jestem po to, aby ratować piękne damy z opresji. – Książę uśmiechnął się promiennie, ukazując tym samym dołeczki w policzkach. Luna spuściła wzrok rumieniąc się. Nikt nigdy nie prawił jej komplementów. – Jesteś cała przemarznięta – Harry westchnął kręcąc głową. Podniósł się i zdjął szybko swój zielony płaszcz.

– O nie, nie, nie – brunetka zaczęła szybko zaprzeczać, gdy mężczyzna chciał okryć jej ciało.

– O tak, tak, tak. – mimo wielkiemu sprzeciwowi, młodzieniec postawił na swoim i założył na plecy dziewczyny materiał. Kaptur spoczął na jej głowie, dzięki czemu dodawał jej uroku. Naprawdę.

– Będzie mokry – westchnęła. – Może lepiej żebyśmy wysuszyli go zanim będziesz musiał wracać do domu.

– Od teraz jest twój. Mam jeszcze kilka takich, a tobie z pewnością się przyda.

– Nie wiem czym sobie na to zasłużyłam. Dziękuję – Luna podziękowała z wielką wdzięcznością. I tak wiedziała, że odda płaszcz jutro, bądź przy kolejnym spotkaniu z brunetem.

Harry pomógł podnieść się dziewczynie i złapał ją za dłoń. Miała bardzo delikatną skórę, skórę księżniczki. Wspólnie podeszli do miejsca, gdzie niedawno siedzieli. Harry zauważył kawałek dalej ścięty pień drzewa. Zaprowadził tam Lunę i posadził na drzewie, aby nie siedziała na zimnej ziemi. Podał dziewczynie należący do niej wianek i usiadł obok na trawie.

– Trochę dziwnie się czuję  – westchnęła, wpatrując się w złączone dłonie.

– Czemu? – spytał brunet, przysuwając do torsu zgiętą w kolanie lewą nogę. Prawa była wyprostowana.

– Ja, prosta dziewczyna, siedzę bądź co bądź na pniu, a ty szanowana osoba, na ziemi. To chyba niestosowne – wyszeptała i zaczęła wstawać, chcąc zrobić brunetowi miejsce.

– Siedź i nie ruszaj się – Harry przerwał jej szybko, ciągnąc jej ciało w dół. Gdy miał pewność, że Luna ponownie nie wstanie odsunął swoją dłoń z jej ciała. – Nie jesteś prostą dziewczyną. Jesteś niezwykła. A przede wszystkim jesteś kobietą, piękną kobietą. A kobietom należy się zawsze szacunek. – dziewczyna ponownie nie wiedziała jak zareagować. Uśmiechnęła się, gdy jej policzki nabrały różu.

– Opowiesz mi coś o sobie? – spytała nagle. – Wiesz, siedzimy tak tutaj i wiem tylko jak masz na imię oraz to, że jesteś kimś szanowanym.

– Dobrze, ale ty mi też powiesz o sobie. – brunetka pokiwała twierdząco głową i odwróciła się lekko w stronę rozmówcy. – Kobiety mają pierwszeństwo, więc zaczynaj.

– A co byś chciał wiedzieć? – spytała z uśmiechem. To było tak dziwne. Ilekroć widziała bruneta, wspominała o nim czy myślała na jej twarzy pojawiał się szeroki uśmiech.

– Wszystko. – oboje zaśmiali się szczerze.

– Więc, nie jestem zbyt ciekawą osobą...

– Nie mów tak, każdy z nas jest ciekawy na swój sposób. Mieszkasz tutaj? – spytał. – Wiesz, w lesie – sprecyzował.

– Tak, mam małą, drewniana chatkę – odparła.

– Nie boisz się? Wiesz, tak sama chodzić po lesie, przebywać – brunet spojrzał przed siebie na drzewa o liściach w różnych kolorach.

– Mieszkam sama od dawna. Nie jest to więc dla mnie dużym problemem, chociaż na początku miałam problemy.

– Czekaj, mieszkasz zupełnie sama? – źrenice Harry'ego wyraźnie się powiększyły, a ciało przeszedł dreszcz.

– No tak – odpowiedziała, wzruszając przy tym ramionami jakby jej odpowiedź nie była niczym dziwnym. – Moi rodzice nie żyją, ale to dość ...długa historia.

– Mamy czas. – brunet nie chciał być wścibski, ale coś w środku mówiło mu, że musi lepiej poznać Lunę.

– Jestem jedynaczką. Mieszkałam w tej chatce z rodzicami od urodzenia. Moja mama Ella, była piękną i niezwykłą kobietą – brunetka przymknęła oczy z szerokim uśmiechem. – Zawsze wszystkim pomagała, starała się nikomu nie wadzić. Ludzie ją lubili. Pracowała w zamku jako niania. Opiekowała się synem króla. Nie pamiętam jak miał na imię, ale mama mówiła często, że jest jej drugim dzieckiem. Uczyła go czytać i pisać. Często opowiadała w domu jakim jest cudownym dzieckiem. Prócz tego była również przyjaciółką królowej Anne – w głowie Harry'ego pojawiło się pewne wspomnienie. On i jakaś kobieta, siedzieli w bibliotece. Czytała mu jedno z opowiadań pisarza zza morza. Było naprawdę niezwykłe. Ale czy to możliwe żeby była to matka Luny? Chyba tak, skoro książę miał tylko jedną nianię. – Kiedy miałam siedemnaście lat, pewnego popołudnia mama nie wróciła z zamku. – głos Luny załamał się. Ewidentnie przygotowywała się na opowiedzenie o strasznym przeżyciu. Harry chcąc dodać jej otuchy ułożył swoją dłoń na jej drobnej ręce, a następnie splótł ich palce. – Wieczorem przyszedł do nas posłaniec króla Desmonda. Przyniósł nam wypłatę mamy, która wynosiła trzy złote monety oraz informację o jej śmierci. Podobno znaleziono jej ciało u stóp wschodniej wieży. Wszyscy myślą, że zeskoczyła z niej. Ale mama nie miała powodu aby kończyć ze swoim życiem. Była szczęśliwa, często mówiła mnie i tacie jak bardzo nas kocha i że obecne życie jest spełnieniem jej marzeń. Sama tego nie zrobiła. Ktoś musiał się do tego przyczynić. – po policzkach brunetki spłynęły łzy. Na wspomnienie o ojcu Harry zacisnął szczękę.

– Tego samego dnia powiadomiono wszystkich o śmierci królowej Anne – dodała po chwili ciszy. 

Harry zaczął nabierać podejrzeń, że jego ojciec może stać również za śmiercią matki Luny. Była bliska królowej, więc po jej zgonie mogłaby węszyć w tej sprawie.

– Po pogrzebie mamy było jeszcze gorzej. Tatę wezwano do wojska. Nie wrócił. Posłaniec przyniósł mi jego kapelusz i informację o śmierci. Tak zostałam kompletnie sama. Ludzie myśleli, że zjadły mnie dzikie psy, gdyż przestałam się pojawiać w mieście. Prowadziłam przy chatce mały ogródek, a jego plony wystarczały mi w zupełności. I tak sobie żyję do teraz, przy okazji nie wiedząc co dzieje się w społeczeństwie. Ciekawa jestem co z synem królowej. Czy żyje, czy może już panuje. A może ma już swojego potomka. Ale to tylko ciekawość, a ojciec zawsze powtarzał, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

– Ale ty chyba nie trzymasz się tej zasady. – oboje zaśmiali się głośno.

– To prawda – odezwała się Luna swoim melodyjnym głosem. – To teraz nadeszła kolej na ciebie – zwróciła się podekscytowana w stronę rozmówcy.

– Od czego by tu zacząć – westchnął. Teraz okaże się, czy jego decyzja przy pierwszym spotkaniu była dobra. – Może zacznę od tego, że jestem synem króla Desmond'a i królowej Anne. A co za tym idzie jestem księciem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro