Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2

Harry znieruchomiał. Nie chciał spłoszyć tak pięknej dziewczyny.

– Spokojnie, to tylko ja – odezwał się cicho, zbliżając się. Brunetka szybko podniosła się przytulając do piersi wianek z kwiatów.

– Kim jesteś? – spytała z nieufnością w oczach. Jej ciało zadrżało, gdy przez dłuższy czas nie otrzymywała odpowiedzi od nieznajomego. W tym czasie Harry bił się z myślami. Powiedzieć czy nie powiedzieć? Oto jest pytanie.

– Jestem Harry, a ty? – spytał wyciągając w jej stronę dłoń. Dziewczyna zeskanowała go od stóp do głów, po czym przełknęła ślinę.

– Luna – wyszeptała nie spuszczając wzroku z jego twarzy, a dokładniej oczu. Były jak dwa szmaragdy. – Jesteś z rodziny szlacheckiej? Królewskiej? Wybacz ale nie orientuję się w tych sprawach – spytała zawstydzona, przyglądając się jego bogato wyglądającym szatom.

– Dlaczego się nie orientujesz? – spytał, na co dziewczyna lekko się uśmiechnęła.

– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie Harry.

– Wybacz – odparł lekko zestresowany. – Być może jestem – odpowiedział z tajemniczym wyrazem twarzy.

– Nigdy nie widziałam nikogo z rodziny królewskiej – westchnęła, odwracając lekko wzrok.

– To dziwne. Dlaczego? – przecież każdy widział rodzinę głowy państwa. Czy to na dziedzińcu w czasie ważnych uroczystości, czy to w mieście, w trakcie wizyt króla z małżonką i synem.

– Nie mieszkam w mieście – odparła szybko.

– Dlaczego?

– Za dużo chciałbyś wiedzieć Harry – uśmiechnęła się i jak gdyby nigdy nic usiadła na poprzednim miejscu. Rozluźniła się. – Pięknie tutaj, prawda?

– Zdecydowanie. Jesienią szczególnie. – brunet usiadł obok dziewczyny zachowując jednak dystans. Gdy Luna przymknęła oczy, chłopak spoglądnął na nią i robił to dłużej niż przez chwilę. Nagle dziewczyna uniosła powieki i napotkała przenikliwy wzrok Zielonookiego. Zakłopotany brunet szybko odwrócił głowę.

– Nie gryzę – zaśmiała się cicho dziewczyna. – Zapuściłeś się dość daleko od miasta, o ile się nie mylę. Nie będą się o ciebie martwić? – spytała opierając się bokiem o drzewo, a swoją twarz zwróciła się w stronę bruneta.

– Przywykli do moich częstych nieobecności – mruknął. Jedną z nóg zgiął w kolanie i oparł na ziemi.

– Za niedługo się rozpada. Powinieneś już wracać – rzuciła nagle. – Daleko stąd do królestwa.

– A jeśli nie mam ochoty wracać?

– To po prostu zmokniesz – uśmiechnęła się, wstając. Chwyciła wianek i odeszła. Tak po prostu. Harry również się podniósł i patrzył jak nieznajoma weszła w labirynt z drzew.

– Będziesz tutaj jutro? – krzyknął chcąc mieć pewność, że go usłyszy.

– Jestem codziennie – odkrzyknęła i pomachała mu wesoło, po czym ruszyła przed siebie.

Dopiero gdy zniknęła mu z pola widzenia, brunet zdał sobie sprawę z pewnej rzeczy. Sama, drobna dziewczyna w lesie, gdzie za każdym drzewem mogą czaić się niebezpieczeństwa. Było jednak za późno aby ją dogonić. Harry'emu nie pozostało nic innego jak dosiąść konia i ruszyć w stronę zamku.

Jakież spotkało go zdziwienie i szok, gdy wjeżdżając na zamkowy dziedziniec z nieba lunął deszcz. Konia oddał pod opiekę stajennemu, a sam z uśmiechem pod nosem udał się do swoich komnat. 

********
I mamy Lunę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro