Safońska obietnica
Safona
Wpadłam przez olbrzymią dziurę w murze do komnaty Lucyfera. Kłębek unoszące się dymu utrudniały mi widoczność, musiałam więc użyć skrzydeł do drobnego przewietrzenia.
Moim oczom ukazał się brat stojący ramię w ramię z Shally. W jego oczach widziałam niepokojący błysk.
- Lucy? Nie. - Rozpacz cisnęła mi się w gardło.
- Podjąłem decyzję, Safono. Shally mnie kocha. Chcemy być razem. Ale możemy to uczynić tylko wtedy, gdy zasiądę na Tronie Niebieskim. A ojciec chce przekazać go tobie.
- O czym ty mówisz? Tobie należy się władza. Jestem kobietą. - powiedziałam z niedowierzaniem.
- A jednak. - odezwała się Shally. - Mam informację, które dowodzą temu, iż Bóg odda władzę tobie. Dowiodłaś swoją siłą, że jesteś go godna. Twojej potęgi potrzebuje całe Niebo i wymiar ziemski.
Próbowałam przetrwać jej słowa. Ja? Królową? A co z Lucyferem?
- Łaskawa Safono. - zwróciła się do mnie Shally i padła na kolana. - Wiem jak bardzo kochasz swojego brata. Daj mu wieczne szczęście i stań przy naszym boku do walki o tron.
- Ja... Ja... - zaniemówiłam. - Za chwilę będzie tu ojciec ze strażą. - powiedziałam, widząc pełną nadziei twarz bliźniaka. - Idź, Shally. Za nim będzie za późno.
- Dziękuję. Dobrze robisz. Razem damy sobie radę z Bogiem. - Uśmiechnęła się dziewczyna, podchodząc do zbombardowanej ściany.
- Nie powiedziałam, że pomogę Ci obalić Boga.
- Nam. Pomożesz nam. - skoczyła w dół i zniknęła.
Staliśmy przez chwilę nie ruszając się. Cisza między mną a bratem była uciążliwa. Chciałabym, żeby to powiedział. Że nie chce buntu. Ale on milczał.
- Coś ty narobił, Lucy? - szepnęłam.
- Kocham ją.
- Chcesz zepchnąć ojca z Tronu Niebieskiego. Bóg odbierze ci skrzydła.
- Chyba, że mi pomożesz. Razem jesteśmy nie do pokonania. Moje umiejętności walki i twoja magia. Co ty na to?
W tym momencie do komnaty Lucyfera wpadła straż, a za nimi nasz ojciec. Było już jednak po wszystkim. Bóg. Mój władca i ojciec. Czy mogłabym go zdradzić? Z czystej miłości do brata? Osoby, której kocham ponad życie. Jedynego mężczyzny, któremu warto ufać.
- Pamiętaj, tatku. Nie zawsze mamy wybór. - powiedziałam do zdezorientowanego ojca.
- O co ci chodzi? - zapytał.
- O nic. Porostu pamiętaj.
Podjęłam już decyzję. Z bratem na wieczność, choćby do ziemskiego piekła.
Pomogę, szepnęłam do myśli Lucyfera.
Wiem, odpowiedział mi. Zawsze.
Oto skazuję się na wygnanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro