Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pierwsza Archanielica

Safona

Wpadłam zdyszana do swojej komnaty i zatrzasnęłam drzwi. Pod srebrną klamkę podłożyłam krzesło i cofnęłam się nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Przez hartowane szkło zauważyłam niewyraźne zarysy wysokiej postaci. Wyciągnęłam dłonie, w których pojawiło się malutkie światło, a zaraz po nim biała koszula brata. Przycisnęłam ją podniecona do piersi i zaczęłam wdychać świeży zapach lasów Lucyfera.

- Safono! - wrzasnął rozbawiony. - Oddaj mi moją koszulę!

Lucyfer podszedł do drzwi i chwycił za klamki. Szarpnął, ale krzesło skutecznie go zablokowało. Nie wytrzymałam i zachichotałam pod nosem.

- Wiem, że tam jesteś! - tym razem pchnął drzwi tak mocno, że krzesło rozleciało się w drobny mak.

Pisnęłam i zadrżałam z rozbawienia. Uwielbiałam się z nim droczyć. Spojrzałam z ukosa na bliźniaka. Był niewątpliwie najprzystojniejszym mężczyzną jakiego widział cały wszechświat. Na sobie miał tylko białe spodnie, które świetnie podkreślały długie nogi. Jego nagi tors mógł wzbudzić podniecenie każdej kobiety. Idealnie wyrzeźbione mięśnie i delikatna cera były jednak tylko przykrywką. Wiedziałam, ze pod fasadą dobroci, waleczności, sprytu, odwagi, inteligencji i świetnego poczucia humoru kryje się nieco dumy, arogancji i roztargnienia. Proste, złote, nieco przydługawe kosmyki włosów opadały mu na twarz o twardych rysach. Rozciągnął swoje pełne usta w zabawnym uśmiechu i spojrzał na mnie dużymi błękitnymi oczami spod ciemnych rzęs.

- Czy raczysz mi oddać moją koszulę? Chcę się ubrać? - w jego oczach błyszczała chęć zabawy.

Zachęcona, przycisnęłam mocniej odzież do ciała i rozprostowałam swoje potężne, białe jak śnieg skrzydła. Wzbiłem się w powietrze. Dwa machnięcia skrzydłami i już znalazłam się pod sufitem. Spojrzałam z góry na Lucyfera, który nagle przybrał poważny wyraz twarzy.

- Co jest, Lucy?! - użyłam śmiesznego zdrobnienia, który przypominał imię dla dziewczyny.

Chłopak drgnął, odsłonił swoje perłowe zęby w szaleńczym uśmiechu i rozprostował swoje skrzydła, które były łudząco podobne do moich. W mgnieniu oka był już przy mnie.

- Nie nawidzę jak mnie tak nazywasz.
- To może Gwiazdko? - spytałam z przekąsem. - Chcesz, żebym zwracała się tak do ciebie przy znajomych?
- Chyba wolę Lucy. - to mówiąc rzucił się na mnie i obydwoje spadliśmy na ziemię.

Lucyfer

Runęliśmy na ziemię niczym dwoje upadłych strąconych z nieba. Safona była drobną anielicą, ale na jej jasnej i delikatnej skórze nie dostrzegłem nawet otarcia. Czerwona spódniczka którą miała na sobie podwinęła się lekko, ukazując więcej uda niż było to dozwolone. W słabym świetle wpadającym przez okno jej długie loki wydawały się białe, a różowe oczy lśniły od potężnej mocy i radości. Miała taką śliczną twarz i rumiane policzki. Delikatne rysy przypomniały mi matkę, która od jakiegoś czasu ciężko chorowała. Natychmiast posmutniałem. Moją zmianę nastroju zauważyła bliźniaczka.

- Co się stało? - spytała, a jej głos przypominał mi słodki śpiew skowronka.
- Mama. - to jedno słowo wystarczyło by i ją doprowadzić do przygnębienia.
- Wyzdrowieje. - powiedziała z mocą, ale bez przekonania.

Od jakiegoś czasu Gallian poważnie choruje. Nikt z naszych niebiańskich medyków nie jest w stanie jej uleczyć. Ich werdykt jest jednoznaczny. Śmierć. Ojciec nie dopuszcza do siebie tej myśli. Z rozpaczy odciął się od nas i swojej żony. Kiedy ostatni raz go widziałem wyglądał tak jakby ciążyło mu już wieczne życie. Doradcy twierdzą, że niedługo zasiądę na Niebieskim Tronie i obejmę władzę nad Niebem. Nowy Bóg. Napawało mnie to obrzydzeniem. Nie zależało mi na władzy i mocy. Chciałem resztę życia spędzić przy boku mojej ukochanej siostrzyczki.

Pomogłem wstać Safonie z podłogi. Otrzymałem od niej białą koszulę. Włożyłem ją bez zastanowienia i patrzyłem jak dzięki swojej energii bliźniaczka naprawia krzesło.

- Przepraszam. - szepnąłem i pocałowałem ją delikatnie w czoło.
- Nic się nie stało. To tylko głupie krzesło.
- Wiesz, że nie oto mi chodzi. Przeze mnie jesteś smutna.

Energicznie pokręciła głową, ale nie wiem czy tylko po to by zaprzeczyć, czy żeby odgonić złe myśli. Oczy zalśniły, a po policzku spłynęła jej łza niczym mały, płynny diament.

- Nie chcę, żeby mama umierała. - powiedziała łamiącym się głosem.
- Wszystko będzie dobrze. Mama jest silna. Nie opuści nas.
- Nigdy?
- Nigdy. Jesteśmy dla niej ważni. - przyciągnąłem i mocno przytuliłem ją do siebie.

W następnej chwili drzwi do komnaty mojej siostry otworzyły się z hukiem i na spotkanie z nami wyszli dwaj strażnicy. Jeden z nich to z pewnością słynny Grant, a drugi musiał być jego synem. Moją uwagę przykuło spojrzenie, którym chłopak wręcz rozbierał moją siostrę. Instynktownie stanąłem przed nią i zwróciłem grzecznie mu uwagę.

- O co chodzi, Grant? - pozwoliłem sobie zwracać się do dowódcy po imieniu.
- Nasz Pan nas tu przysłał. Chodzi o waszą matkę. Jest z nią bardzo źle. Medycy twierdzą, że zbliża się jej kres.

Spojrzałem na siostrę, a ona na mnie. Strach i ból w jej oczach przyprawił mnie o poczucie winy. Przed chwilą obiecałem jej, że mama przeżyje. A teraz? Wybiegliśmy z komnaty i skierowaliśmy się do pokoju matki.

Gallian leżała w łóżku ciężko oddychając i krztusząc się co chwila. Nie musiałem być lekarzem by wiedzieć jak bardzo jest słaba i zmęczona. Choroba rozwijała się niespostrzeżona przez wiele lat, a później było już za późno na leczenie. Mimo tego, że ojciec się bardzo starał.

Doktor Diana, która cały czas opiekowała się mamą, zbliżyła się z igłą do anielicy. Pobrała jej krew, która teraz przypominała raczej brązową ciecz o siarczystym zapachu. Gallian jęknęła bardziej podatna na ból. Jej przeraźliwa bladość doprowadziła mnie na skraj rozpaczy. Była taka delikatna. Nie może umrzeć.

- Mamo. - odezwała się Safona i podeszła do rodzicielki. Podążyłam za nią.
- Mój piękny aniele i dzielny wojowniku.
- Nie przemęczaj się, matko. - odezwałem się.

Kobieta uśmiechnęła się słabo, a później zaniosła się spazmatycznym kaszlem. Na podłodze pojawiła się czarna maź. Chwilę potem serce Gallian zatrzymało się.

- Mamo! - jęknęła Safona. Złapałem ją za nadgarstek, ale szybko się wyrwała. Ujęła kościstą dłoń matki i delikatnie ją ścisnęła.
- Zostań! - jej krzyk wypełnił komnatę.

Safona

Nie mogła odejść. Potrzebowałam jej jak każda siedemnastoletnia dziewczyna. Potrzebowałam jej głosu, śmiech, dotyku jak tlenu do oddychania.

- Rozkazuję ci zostać! - mój głos wypełnił nie tylko komnatę, ale i całe Niebo.

Poczułam ciepło w sercu, które szybko rozeszło się po całym ciele. W żyłach czułam pulsującą energię elektryczną, a moje dłonie zaczęły mi mrowić. Czułam jak część duszy odrywa się ode mnie i wnika w matkę. W tym momencie byłam jednocześnie w dwóch ciałach. Niesamowite uczucie.

Gallian była w tragicznym stanie. Widziałam i czułam każdą wyniszczoną komórkę jej ciała. Instynktownie wiedziałam co robić. Powoli tchnęłam ponowne życie w jej organizm. Miałam wrażenie, że ta operacja trwa całymi godzinami, a w rzeczywistości od mojego rozpaczliwego krzyku nie minęło 5 sekund.

Mama powoli otworzyła oczy, tym samym cząstka mojej duszy powróciła do mnie i zajęła swoje stare miejsce. Lucyfer i ojciec wstrzymali oddechy. Diana stała z szeroko otwartymi oczyma. O co im chodziło?

- Mamusiu. - przytuliłam ją.
- Kochanie. To naprawdę niesamowite. W jednej chwili ciemność, a później twój głos i światłość. Jak to zrobiłaś?
- Nie wiem. Naprawdę.
- Przecież moc przywracania do życia posiadają tylko archaniołowie. A ci są tylko płci męskiej.
- Chcesz powiedzieć, że mogłeś ją uratować od samego początku?! - wściekłym się.
- To nie tak...  - zaczął się usprawiedliwiać mój brat, ale przerwał mu ojciec.
- Nawet ja nie potrafiłem jej uleczyć, a ty nie tylko ją ożywiłaś, ale i dałaś nowe, lepsze zdrowie.

W komnacie nastała cisza, ale nie krępująca, tylko skłaniająca do refleksji. Myślałam nad tym co powiedział tata. Niemożliwe, że byłam tak potężna. Może to tylko czysty przypadek, że ożywiłam matkę. Podobno pod wpływem silnych emocji nasza magia staje się potężniejsza. Czy to ma coś wspólnego z Apokalipsą, o której tata powiedział mi i Lucyferowi na 11 urodziny? Czy jestem groźna dla Nieba? Nagle niespodziewanie odezwała się mama.

- Kto by pomyślał? Kobieta archanioł. - pokręciła głową z niedowierzaniem. - Jesteś archanielicą, kochanie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

I jak wam się podoba? Ogłaszam konkurs na najlepszy komentarz. Nie musi być pozytywny jeżeli nie zasłużyłam. Zmotywuje mnie każdy dłuższy wpis. Następny rozdział zadedykuję wygranej osobie. Dajmy na to 7 kom. = next + rozstrzygnięcie.

Zapraszam i komentujcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro