Krwawy Księżyc
~~~
YUI
~~~
Potknęłam się w ciemnym korytarzu i jęknęłam cicho. Poczułam za plecami czyjąś obecność. Silna ręka objęła mnie w tali i pomogła pokonać następne bolesne metry. Wyciągnęłam swoją kościstą dłoń, która zaraz została delikatnie ujęta przez opiekującego się mną mężczyznę. Ponownie się potknęłam. Powoli opuszczały mnie siły, byłam cała mokra od potu.
- Już blisko, Yui. Wytrzymaj. - powiedział łagodnie Yuma. - Przecież nie może być tak źle.
Stanęłam i zgromiłam go wzrokiem.
- Ja rodzę, Yuma. Chcesz się zamienić?
- Nie. Może faktycznie jest źle.
Ostatnie dwa metry pokonałam na jednym wdechu. W pokoju mojego opiekuna było wszystko potrzebne do odebrania porodu. Trzymając się za bardzo duży brzuch położyłam się na miękkim materacu.
- Wiesz co robisz? - spytałam.
- Czytałem poradniki.
- Poradniki?! - przeraziłam się.
- To musi wystarczyć, Yui.
Nie mogłam myśleć o niedoświadczonym mężczyźnie, który po raz pierwszy w życiu odbierze i będzie świadkiem narodzin mojego dziecka. O mężczyźnie, któremu w tej chwili, powierzyłam swoje życie i mojego potomka.
Odwróciłam głowę i wyjrzałam przez okno na pogrążony w mroku świat. Granatowe, nocne niebo usiane było dziś błyszczącymi gwiazdami, a wielki księżyc o srebrzystej tarczy oświetlał drogę powracającym do rodzin ludziom. Za 30 minut ich przewodnik znajdzie się w najwyższym punkcie i rozpocznie się Krwawa Noc. Jedyne kilka godzin, w których to demony przybierają na sile i mogą przejść do wymiaru ziemskiego, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Niebo stanie się wtedy czarne jak smoła, znikną gwiazdy, a księżyc zacznie przypominać kolorem słodką krew, którą w większości żywią się władcy nocy.
- Przyj. - nakazał fachowo Yuma przygotowawszy się.
Posłuchałam i przypomniałam sobie czasy kiedy na świat przyszła Katharina. Choć moja moc została uśpiona to silne, strogojskie ciało łagodziło ból jak tylko mogło. Czas zleciał niebywale szybko. Wraz z transformacją księżyca usłyszałam płacz zdrowego dziecka. Wiedziałam, że będzie bardzo potężne. Ból jednak nie zelżał.
- Chyba bliźniaki. - powiedział Yuma.
- Bliźniaki? To chłopcy?
- Tak.
Gdy księżyc był już w połowie drogi do schowania się za linię horyzontu narodził się mój drugi syn. Nie ostatni. Kiedy krwisty strażnik schował się w połowie, zmęczony swoją wędrówką, narodziło się trzecie dziecko. Trojaczki.
Bałam się o ostatniego chłopca. Był blady, słaby, chudy i prawie nie miał mocy. Normalni strogojscy rodzice zabiliby potomka, bo jego życie na twardych warunkach naszej rasy mogłoby go wykończyć. Ja jednak byłam inna. Nie chciałam zabijać własnego dziecka.
- Trzeci na imię będzie mieć Claus. To imię godne silnego i potężnego mężczyzny.
- Przecież on jest tak słaby, że może nie przeżyć następnych 4 minut.
- Ale to mój syn i Ayato. Ma potęgę w genach. Musi przeżyć.
Byłam bardzo słaba, chciałam odpocząć po nieprzespanej nocy, ale zostało jeszcze dwóch chłopców do ochrzczenia.
- Najstarszy będzie mieć na imię Erich. Po moim dziadku z tego wcielenia.
- Co z drugim?
- Andy. - szepnęłam, czując, że odlatuję.
- Po kim to imię?
- Po nikim. To jest jedno imię z propozycji Ayato, które odrzuciłam. To była przyczyna naszej pierwszej małżeńskiej kłótni. Bardzo chciał mieć syna. Chociaż kocha nasze córki.
- Teraz ma aż trzech synów. W tym Andy'ego.
- Tak.
- Prześpij się, a ja zbadam i wykąpię dzieci.
- Szkoda, że go tu nie ma. - sen zamknął mi już powieki.
- Kogo?
- Ayato. - wymamrotałam imię ukochanego.
- Będzie. Spotkałem się z nim.
- Dziękuję, Yuma. Prawdziwy z ciebie przyjaciel.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ten rozdział dedykuję:
MMkoko1
Ambitra
Zapraszam i proszę o komentowanie.
10 kom. = next.
Będę pisać wieczorami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro