Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

kwitnąca pustka

Dzień zaczynał mi się tak samo jak każdy poprzedni. Godzina 9, w domu kompletna cisza, która powodowała u mnie poczucie samotności. W całym mieszkaniu było jasno. Zżółciałe jasne promienie przedzierały się przez okna, z każdą sekundą rozchodziły się jeszcze bardziej po mieszkaniu i gasły. Ich ciepło delikatnie grzało moje ciało. Kochałem stawać przy oknie i zamykać oczy. Czułem wtedy jak słońce przekazuję mi siłę do następnego dnia. Byłem szczęśliwym człowiekiem, miałem wszystko, a za razem nic. Brakowało mi kogoś kto by zapełnił ten pusty i duży kawałek mojego serca. Pracowałem zawsze dobrze, stać mnie było na wiele rzeczy, ale nie na wszystko..w końcu miłości nie da się kupić. Próbowałem z wieloma osobami. Nikt nie przypadł mi do gustu, zdarzyło się raz czy dwa że osoba mnie interesowała, ale po jakimś czasie dawałem sobie do zrozumienie że to tylko zwykły pociąg seksualny. Moja mama zawsze wmawiała mi że miłość sama do mnie przyjdzie. Szczerze wątpiłem w to i teraz widzę że źle postąpiłem. Na siłę szukałem drugiej połówki,  znajdywałem tylko tych, co nie lubili mnie takiego jakim jestem, lubili we mnie tylko poszczególne rzeczy. Z czasem przestałem wierzyć w cud, straciłem nadzieję i stwierdziłem że posłucham się mojej matki i po prostu na nią zaczekam. Nigdzie się nie spieszyłem, czekałem i w końcu zjawiła się. Jako osoba spokojna i lubiąca przebywać w pięknych i spokojnych miejscach postanowiłem iść do ogrodu potanicznego. Był piękny, woń kwiatów była wyczuwalna w każdym miejscu, zielony kolor wprawiał te miejsce w cudowny nastrój. Kolory mieszały się w przeróżny sposób. Ptaki przelatywały nad moją głową i układały różne pieśni. Gdzieniegdzie dało się dostrzec małe strumyczki czystej wody. Całe miejsce było jakby stworzone przez Boga, blade światła wypełniały całe pomieszczenie, przenosiły się z miejsca na miejsce, tak jakby prowadziły mnie do jakiegoś celu. Kierowałem się kamienną dróżką, dalej rozglądając się i podziwiając widniejącą wokół mnie naturę. Szedłem tak gdy ujrzałem ruszający moje serce widok. Było to ogromne, ozdobione w fioletowe kwiaty drzewo, jak zaczarowany zacząłem iść w jego stronę, gdy nagle wpadłem na Ciebie. Byłeś trochę wyższy ode mnie, na twojej głowie ukladały się nie długie, cienkie kosmyki czarnych włosów. Twoja twarz była delikatna, miałeś idealne rysy, hebanowe, odbijające się od promieni słonecznych oczy w których potrafiłem zobaczyć swoje odbicie. Twoje usta, tak idealnie zaczerwienione, trochę wyschnięte, lecz pewnie dalej głębokie i skrywające tajemnicę. Na twój widok zamrałem, poczułem wyraźnie szybsze bicie serca, odebrało mi mowę, bo właśnie wpatrywałem się w najpiękniejszy widok tutaj, to ty, coś zżerało mnie od środka, czułem twój wzrok na moim, chciałem się odezwać, ale twój nagły uśmiech spowodował że moje chęci znikły. Twoja twarz lśniała, uśmiechałeś się do mnie, twoje policzki nabrały różowego odcieniu. Coś we mnie pękło i uśmiechnąłem się w twoją stronę dalej nie tracą kontaktu wzrokowego z tobą. Jeon Jungkook, bo tak właśnie się przedstawiłeś, onieśmielony powiedziałem moje imię, w tym momencie delikatny wiatr uniósł nasze włosy, światła oświetliły nas z każdej strony, a fioletowe płatki spadały na nas powoli. Wtedy na chwilę przestałeś na mnie spoglądać, zerwałeś jeden fioletowy kwiat z pachnącego drzewa i wsunąłeś mi go między włosy, mówiąc że wyglądam ślicznie. W tamtym momencie czułem jak robię się cięższy, bo właśnie wtedy moje serce zapełniało się tym wspomnieniem, czułem że już nie mam miejsca, całą pustkę zapełniłem tobą, w moim sercu powstał ogród, rosły w nim moje wspomnienia dzielone z Tobą. Byłeś jak piękny motyl, nie mogłem Cię zignorować, twoje kolory nadawały barwy moim oczom. Nie mogłem Cię złapać, więc biegałem za Tobą, tylko po to bym mógł ci się bliżej przyjrzeć i udało się, nie uciekłeś, sam zasiadłeś na moich rękach delikatnie ruszając swymi skrzydełkami. Jak małe dziecko cieszyłem się twoim widokiem. Od tamtego momentu poznałem cię jeszcze bardziej, były momenty gdy bałem się że odlecisz, ale ty upewniałeś mnie że zostaniesz. Chodziłem z Tobą w dotąd nie znane mi miejsca. Odkrywałem jeszcze piękniejsze rzeczy, piękniejsze niż ogrody botaniczne, bo te były twoje. Mieszkałeś w dużej posiadłości. Pamiętam gdy wieczorem poszliśmy oglądać gwiazdy, usiadłeś, rozmawiałeś ze mną i na chwilę zamknąłeś oczy, księżyc oświetlał twoją twarz, chodź było już ciemno to Ty dalej oddawałeś jakieś piękne światło. Przybliżyłem się do ciebie, podziwiałem twoją twarz, gdy nagle Ty otworzyłeś swe oczy i spojrzałeś na mnie. Zaczęliśmy się śmiać, wyglądałaś wtedy jak anioł, osłaniałeś mnie swoimi skrzydłami gdy było mi zimno. Z czasem nasza znajomość przerodziła się w przyjaźń. Zamieszkałem z Tobą, wiedziałem że nie czujesz do mnie tego co ja do Ciebie. Pewnego dnia w popołudnie poszliśmy nad morze, siedliśmy na piasku oglądając zachód słońca, właśnie wtedy spojrzałem na Ciebie, Ty odruchowo zrobiłeś to samo, usmiechnąłeś się, ale nie znałeś mojego zamiaru. Szybko i delikatnie musnąłem twoje usta, twój uśmiech znikł, wstałeś i szybko gdzieś zniknąłeś. Nie zdążyłem Cię dogonić, odleciałeś, straciłem cie. Gdy wróciłem do domu nigdzie Cię nie było. Czekałem na Ciebie, myślałem o naszych wspomnieniach, ale nie myślałem gdy Cię pocałowałem. Czekałem i czekałem, twoje ciepło znikło z mojego ciała, poczułem pustkę, płakałem, a z każdą łzą traciłem coraz więcej kolorów. Z czasem minęło pare dni, tygodni i miesiąć, nie wracałeś,w moim sercu nastała zima, płakałem i chciałem byś wrócił, przestałem pielęgnować mój ogród z naszymi wspomnieniami, bo bez ciebie nie miałem jakiej kolwiek potrzeby. Bałem się, nie wiedziałem gdzie jesteś, coraz bardziej Cię kochałem, żałowałem i blagałem o twój powrót..jednak załamałem się. Straciłem przyjaciela, moją prawdziwą miłość, mojego anioła, mojego motyla i to wszystko z mojej winy. Pewnego dnia siedziałem na podłodze, siedziałem przy oknie wypatrując Ciebie. Robiłem tak odkąd odeszłeś. Siedziałem, patrzyłem, płakałem, była już jesień. Liście spadały, a ja i tak nie widziałem w nich koloru. Nagle przypomniałem sobie co mówiła moja mama, miłość sama do Ciebie przyjdzie, nie chciałem w to wierzyć. Pogrążyłem się jeszcze mocniej w płaczu, płakałem bardzo głośno, na chwilę zerknąłem przez okno, przestałem płakać, wytarłem łzy i przez zaszklone oczy spojrzałem na małego motyla. Była jesień więc jego obecność bardzo mnie zdziwiła, ale wpatrywałem się w niego, miał takie cudne skrzydła, był jak...
Kookie, powiedziałem to na głos, po moich policzkach ciekły słone łzy, a ja dalej jak głupi i zaczarowany  patrzyłem na zwierzę.

- Jest naprawdę piękny

Wszędzie rozpoznałbym ten głos, odwróciłem się z niedowierzaniem, myślałem że popadam w jakąś chorobę, ale nie myliłem się, to był..Kookie. Wrócił, poczułem takie szczęście, jakie doświadczyłem raz w życiu, czyli wtedy gdy go poznałem. Wyraz mojej twarzy w tamtym momencie był smutny i zaskoczony, po moich policzkach ciekły łzy, cały drżałem, miałem podpuchniętę oczy od płaczu, jak i od nie przespanych nocy. Nie wiedziałem co robić, upadłem na podłogę, zakryłem oczy rękami, zacząłem ryczeć w niebo głosy. W moim głosie dało się usłyszeć cierpienie, szczęście i ból. Płakałem coraz głośniej, bałem się że to głupi sen. Nagle jednak poczułem jak ktoś zamyka mnie w  uscisku, odsłoniłem oczy i uniosłem głowę tak, by móc zobaczyć twarz mojego pocieszyciela. Był to Kooki, to nie był sen, patrzył na mnie, na twarzy miał wymalowany smutek i poczucie winy, po policzku spływała mu łza, ściskał mnie w swoich ramionach, czułem jego ciepło i zapach. Nagle nasze oczy złączyły się, było prawie tak samo gdy pierwszy raz wymieniliśmy nasze spojrzenia, tylko tym razem były one utęsknione. Oboje winiliśmy się.

- nigdy Cię już nie zostawie

Podczas gdy wypowiadał te słowa jego głos łamał się, był taki ciepły i przepełniony troską. Spojrzałem na niego, usmiechnąłem się bo poczułem że oboje odpokutowaliśmy nasze winy. Gdy Kooki zauważył mój uśmiech na twarzy, swą rękę położył na moim policzku, następnie zbliżył się do mnie i wbił się w moje usta. Pamiętam że albo mi się wtedy zdawało, albo widziałem cień anielskich skrzydeł. Nasz pocałunek się pogłębiał, tak długa nieobecność Jungkooka sprawiła że oboje byliśmy bardzo spragnieni. Gdy pocałunek pogłębił się wystarczająco mocno Kooki złapał mnie za włosy, jego palce wędrowały po mojej głowię, zabrałem się za ściągnięcie z niego koszulki, po paru minutach nasze ubrania leżały porozrzucane na podłodzę, kompletnie nagi poczułem że moje policzki czerwienią się z zawstydzenie. Leżałem pomiędzy udami ukochanego. Robiliśmy to w salonie na samym środku dużego, białego i miękkiego dywanu, w salonie było duże odsłonięte okno. Promienie padały na nasze ciała, delikatnie nas przy tym ogrzewając. Każdy promień coraz bardziej podświetlał włosy Kookiego. Wreszcie chłopak spojrzał na moją zawstydzoną twarz, złapał mnie za dłoń, wplutł w nią swoje długie palce i delikatnie je ścisnął , czułem się lepiej gdy trzymał mnie za rękę. Chłopak uśmiechnął się do mnie, przesunął mnie bliżej i oddał pierwsze pchnięcie. Wydałem z siebie głośny jęk, Kooki pocałował mnie w szyję i powiedział.

- Kocham Cię.

Uśmiechnąłem się, później zrobił następne pchnięcie, tym razem trochę mocniejsze przez co uniosłem się delikatnie, na co on zrobił mi małą malinkę na szyi.

- nigdy już Cię nie zostawię.

Po raz kolejny poczułem motylki w brzuchu, złapałem go moją ręką za szyję i pociągnąłem w stronę mojej  twarzy. W tym momencie oddał trzecie najbardziej delikatne pchnięcie.

- jesteś moim przeznaczeniem.

Wypowiedzieliśmy to w tym samym czasie, oboje szczęśliwi poczuliśmy na sobie ciepło i złączylismy nasze usta w namiętny pocałunek. Czas płyną, a my kochaliśmy się w salonie na miękkim dywanie. Moje czoło było trochę przepocone, Kooki odgarniał mi moje dłuższe kosmyki z czoła tak by nie wpadały mi do oczu. Nawet podczas zbliżenia był delikatny i troskliwy, chciał. Cały dom wypełniały nasze jęki rozkoszy. Czułem się jak w niebie, oddawałem mu się coraz bardziej, rozpływałem się pod nim, nasze szybkie oddechy zlewały się ze sobą i tworzyły jedność . Po wszystkim wtuliliśmy się do siebie, usnąłem w jego objęciu. Od tamtego czasu nasze życie było piękne i pełne kolorów, nie ważne gdzie byliśmy, byliśmy tam razem. Byłem szczęśliwy że miałem mojego anioła przy sobie i cieszyłem się że w dniu gdy na niego wpadłem byłem taki ślepy, bo gdyby nie to umarłbym w samotności..i tak po jakimś czasie się stało. Dziesięć lat od naszego związku był wypadek. Zginęły w nim trzy osoby w których był Kookie. Załamałem się, wszystko wywróciło mi się do góry nogani. Koszmary nawiedzały mnie codziennie, zacząłem brać tabletki na bezsenność i na uspokojenie. Nie wytrzymałem, popadłem w chorobę psychiczną, rzuciłem pracę. Za pieniądze które miałem kupiłem trochę alkoholu. Poszedłem na plażę, nikogo prawie nie było, w sumie to mało mnie to obchodziło. Wszedłem po prostu na stary most, wziąłem do buzi garść tabletek, popiłem je alkoholem, na chwilę pomyślałem o naszych wspomnieniach, oczywiście łzy leciał po moich policzkach jak na zawołanie. Ostatni raz spojrzałem na już zachodzące słońce .

- Kocham Cię Kooki !!!

Krzyknąłem po czym skoczyłem w ciemne fale.  Obudziłem się w białym pomieszczeniu, rozejrzałem się. Nie czułem żadnego bólu, wszędzie było jasno, fioletowe płatki powoli spadały w dół. Odwróciłem głowę w prawo i dostrzegłem kogoś stojącego przy oknie. Odwrócił się i podszedł do mnie, usiadł obok i powiedział.

- czekałem na Ciebie

Był to Kooki, uśmiechnąłem się, nie umiałem płakać, czułem się po prostu szczęśliwy i zakochany. Wtuliłem się w mojego anioła i razem z  nim oglądałem małe, fioletowe płatki, które powoli spadały w dół. Teraz jestem z nim i nikt i nic nas nie rozdzieli.

''Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy.''
                 Wisława Szymborska

Trochę smutno 😢, ale mam nadzieję że jest okej 💖.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: