4.
Blondyn stał, jakby go zamurowało. Może moja propozycja była zbyt odważna, może się za bardzo bałem. Nie wiedziałem, co jeszcze dopowiedzieć, więc czekałem na werdykt. Uderzy mnie? Cóż, to by była jakaś reakcja z jego strony.
Uniósł prawą dłoń na wysokości mojej twarzy. Palce zawinął w pięść, ale nic po za tym. Jego ręka się rozluźniła, a on głośno westchnął. W końcu ruszył się z miejsca i już miał odchodzić, kiedy w ostatniej chwili go zatrzymałem. Nie wiem, co mnie opętało, ale naprawdę chciałem, żeby mnie uderzył. Chciałem poczuć jego dotyk.
Biłem się z myślami, czy mam się odezwać, czy stać jak ten debil, trzymając go za gumkę od gogli, wiszących na jego szyi. Uniósł jedną brew na znak, że nic z tego nie rozumie. Tak jak i ja.
- Co robiłeś w domu dziecka? - spytał.
- Ja-a - mój głos drżał - Śledziłem cię.
Teraz akurat nie chciałem, żeby reagował. Kiwnął głową i odszedł. Stałem w tym samym miejscu, patrząc na ziemię. Zgaszony przez niego papieros, nadal się tlił, tak jak moja nadzieja, że jednak dożyję trzydziestki.
Tydzień później wszystko wróciło do normy. Andreas nadal wyżywał się na Constantinie i nie przychodził na treningi, a ja robiłem co w mojej mocy, żeby go nie prowokować. Unikanie go z dnia na dzień było coraz trudniejsze, a ja nie mogłem przestać oglądać jego zdjęć na Instagramie.
Przeglądałem właśnie efekty jego sesji zdjęciowej, kiedy Markus zajrzał mi w telefon. Odwróciłem się w jego stronę, wyglądał, jakby ducha zobaczył.
- Żartujesz sobie? On?!
Wzruszyłem ramionami i zrobiłem screena, żeby jedno z tych fotografii ustawić sobie na tapetę.
- Steph, nie zrób nic głupiego... - błagał skoczek.
- Spokojnie, przecież on i tak ma dziecko... Znaczy... Chciałby mieć, chyba - próbowałem ratować sytuację. Dlaczego ja zawsze za dużo gadam?!
- Andreas ojcem?! No to nieźle! - krzyknął i wybiegł z sali. Chwilę później wrócił z całą kadrą, łącznie z Wellingerem - No powiedz to wszystkim, takich rzeczy nie zachowuje się dla siebie!
Zawstydzony swoją głupotą uciekłem za domek Norwegów. Wkrótce dogonił mnie Andreas. Był zły.
- Dlaczego ich okłamałeś? - spytał, łapiąc mnie za ramiona. Mimo bólu, jaki mi sprawiał, cieszyłem się jego dotykiem - Nie mam żadnego bachora do cholery! Po co to zmyślasz? Bawi cię to?
Trzęsłem się z zimna, w pośpiechu nie wziąłem nawet bluzy. Blondyn spojrzał na mnie i zdjął z siebie kurtkę, którą położył mi na ramionach.
- Dziękuję - wyszeptałem, wtulając się w materiał. Pachniał nim.
- Dlaczego, Steph? - pierwszy raz zdrobnił moje imię - Dlaczego to zrobiłeś?
- A tak nie jest? Nie masz dziecka? - tupnąłem nogą, jak małe dziecko. Chłopak wybuchnął śmiechem.
- Nie.
- To co tam robiłeś? - byłem coraz bardziej zmieszany jego bliskością.
- Uczę matematyki...
Teraz to ja nie mogłem powstrzymać się od śmiechu.
- Ty?! Przecież ty... Jak?!
- Oj, zamknij się - powiedział i wpił się w moje wargi. Co się stało?! Nie myśląc wiele, bo on totalnie odebrał mi tę zdolność, oddałem pocałunek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro