Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03. TRENING CZYNI MISTRZA.

 Z jękiem upadłam na ziemię, prawdopodobnie dokładając kolejnych siniaków do mojej, już pokaźnej, kolekcji. Drewniany miecz, służący do ćwiczeń z głuchym łupnięciem uderzył o ziemię.

ㅡ Żyjesz? ㅡ usłyszałam.

ㅡ Cudem. ㅡ mruknęłam i podniosłam się próbując zignorować dokuczliwy ból pleców. ㅡ Mógłbyś być trochę delikatniejszy.

 W odpowiedzi Elliot, z którym ćwiczyłam, zaśmiał się, jakbym opowiedziała jakiś dobry żart.

ㅡ Ana, nie chcę cię martwić, ale ćwiczymy już miesiąc. Powinnaś już coś załapać. ㅡ powiedział rozbawiony.

 Od przybycia mojego i Amethii do, jak się okazało, Vardenów, minęło już równe trzydzieści dni. Kiedy okazało się, że nie jesteśmy jakimiś szpiegami, zostałyśmy przyjęte z w miarę otwartymi ramionami. A ja niedługo później wylądowałam na codziennych sesjach treningowych. Z Elliotem jako nauczycielem. I jako komentarz mam jedno wielkie ałć.

 Blondyn skopał mój tyłek więcej razy niż mogłabym policzyć. Znaczy pewnie mogłabym do tego dojść, ale zgubiłam się gdzieś przy pięćdziesiątym piątym razie. Chociaż to też nie tak, że byłam całkowicie do niczego. Zdarzały mi się przebłyski, w których realnie udawało mi się pokonać mistrza miecza. Elliot lubił uważać to za dowód, że jego nauki działają. Z kolei Amethia mówiła, że to prawdopodobnie wynik tego, że kiedyś ćwiczyłam walkę mieczem i coś sobie przypominam. Nie powiem, obie wersje mi się podobają.

ㅡ Załapałabym gdybyś nie bawił się w taran. ㅡ rzuciłam, czym wywołałam kolejny wybuch elliotowego śmiechu.

ㅡ Przykro mi, przyjaciółko, ale żołnierze nie będą się zastanawiać, którą technikę zastosować. Po prostu zaatakują, a ty powinnaś być gotowa na wszystko. ㅡ powiedział, przybierając ton, jakby mówił do małego dziecka.

 On ma rację, młoda, niespodziewanie wtrąciła się Amethia, która do tej pory bawiła się w obserwatorkę mojego cierpienia i niedoli.

 Po zwycięskiej minie Elliota wywnioskowałam, że nie tylko do mnie się zwróciła.

ㅡ Dobra państwo kolaboranci, może i macie rację. ㅡ powiedziałam do ich dwójki, po czym zwróciłam się tylko do Elliota. ㅡ Ale to nie daje ci prawa do dzikich szarży od pierwszego dnia.

ㅡ Wcale na ciebie dziko nie szarżuję. ㅡ oburzył się blondyn.

 Już miałam mu odpowiedzieć, gdy ponownie odezwała się Amethia. Będziecie ćwiczyć czy kłócić się o to, kto ma rację?

 Musiałam przyznać jej rację. I nie tylko ja, bo Elliot nagle przestał wyglądać jakby chciał się wykłócać o cokolwiek. Zamiast tego spojrzał porozumiewawczo na miecz ćwiczebny, nadal leżący na ziemi.

ㅡ Amethia ma rację. ㅡ powiedział, gdy schyliłam się po porzucone narzędzie tortur. ㅡ Minął miesiąc, a my nawet nie zaczęliśmy ćwiczyć z mieczami, z prawdziwego zdarzenia.

ㅡ Masz na myśli te miecze, którymi posiekamy się nawzajem w ciągu pierwszych pięciu sekund? ㅡ zapytałam, przy okazji stając w wyuczonej pozycji.

ㅡ Tak, i właśnie dlatego zaczęliśmy od drewnianej wersji. Żebyś coś umiała i nie było zbyt dużego ryzyka, posiekania się nawzajem. ㅡ odpowiedział i zaatakował.

 Sparowałam atak, czując jak moje obolałe od ciągłych obrażeń mięśnie protestują. Dzięki bóstwom, że udało mi się nauczyć zaklęcia uzdrawiającego. Przynajmniej nie umierałam z bólu, kiedy musiałam iść kolejnego dnia na wspaniałe treningi.

 Z drugiej strony Elliot wyglądał, jakby miał w sobie niezliczone pokłady energii. Chwilę po pierwszym ataku, wyprowadził kolejne cięcie, tym razem z lewej strony, które znów byłam zmuszona sparować. Jednak nim Elliot mógł zadać kolejny cios, zrobiłam coś nieprzemyślanego. Skorzystałam z tej chwili przerwy i, wkładając w to całą swoją siłę, pchnęłam blondyna w brzuch. Elliot, który już zaczął wyprowadzać kolejne cięcie, nie zdążył zareagować, przez co jego klinga uderzyła w moje ramię dokładnie w momencie, w którym mój miecz dźgnął go w brzuch.

 Mój cios spowodował, że zaskoczony blondyn zatoczył się do tyłu i, tracąc równowagę, upadł na ziemię. Za to moje obrażenie przyczyniło się do kolejnego jęku bólu i wypuszczeniu miecza z dłoni. Miałam ochotę opaść na ziemię koło Elliota i już nie wstawać. Ale zamiast tego ponownie schyliłam się po klingę, a później oparłam się na broni, czubek miecza wbijając w ziemię.

 W końcu Elliot, gdy poradził sobie już z bólem, podniósł się do siadu i zapytał.

ㅡ Co to było?

 Znalazłam w sobie siłę by wzruszyć ramionami i z niemałą satysfakcją odpowiedziałam.

ㅡ Trening czyni mistrza, pamiętasz?

 W odpowiedzi usłyszałam pomruk aprobaty o Amethii i szeroki uśmiech od Elliota.

ㅡ Czyli jednak czasem mnie słuchasz. ㅡ powiedział z uznaniem, na co przewróciłam oczami.

 Te słowa usłyszałam od niego na drugim treningu, kiedy po raz kolejny mnie pokonał. Miałam już wtedy wszystkiego dość, a on, żeby mnie podnieść na duchu, powiedział słynne "trening czyni mistrza".

ㅡ Masz rację, czasem. Wracamy do domu? ㅡ zapytałam.

 Oprócz relacji czysto przyjacielskiej i sławnego "mistrz i uczeń", ja, Elliot i Elias byliśmy współlokatorami. Z wiadomych przyczyn nie miałam gdzie się zatrzymać, a zestresowani przewodnicy przyjęli mnie pod swój dach. Amethia postanowiła sama znaleźć sobie miejsce zamieszkania, na które wybrała, po wielu próbach, jednak coś w rodzaju ogrodu za domem Elliota i Eliasa. Była to pusta przestrzeń, ponieważ mężczyznom nie spieszyło się do zagospodarowywania tego miejsca, więc smoczyca idealnie się tam mieściła.

ㅡ Wracamy. ㅡ potwierdził Elliot i podniósł się z ziemi.

 Wyciągnął rękę, a ja podałam mu swój miecz, zgodnie z codzienną rutyną. Blondyn następnie podniósł własną broń i ruszył w stronę budynków mieszkalnych Aberonu. Tak nazywało się to miasto, w co oczywiście zostałam wtajemniczona drugiego dnia pobytu tutaj. I, oczywiście, otrzymałam tą informację od Eliasa. Elliot był zbyt zafiksowany na perspektywie uczenia mnie walki żeby pamiętać o takich rzeczach.

 Ruszyłam za Elliotem, a Amethia wzbiła się w powietrze. Ulice Aberonu może i nie należały do najwęższych, jednak zmieszczenie tam tłumu ludzi i jeszcze smoka było zadaniem niewykonalnym. Chyba, że była sytuacja typu nasze przybycie. Wtedy nagle było bardzo dużo miejsca.

 Chociaż nasze przyjęcie do Vardenów nastąpiło niespodziewanie, ludność bardzo szybko przeszła z tym do porządku dziennego. Jakby smok przechadzający się między nimi był codziennością. Nie żeby mi brak wiecznej uwagi przeszkadzał, wręcz przeciwnie ㅡ cieszyłam się, że z każdym dniem coraz bardziej oddalałam się od ludzkiego centrum uwagi. Powoli stawałam się jedną z nich, i to nie tylko dla tego, że się opaliłam. Ludzie zaakceptowali mnie i Amethię, jakbyśmy były między nimi od zawsze, a co z tym idzie przestali się nas tak bardzo bać i ciągle o nas plotkować.

 Oprócz ludności cywilnej akceptacja przyszła ze strony dowódctwa Vardenów i niedawno przybyłej elfki, której na imię było Arya, jeśli dobrze pamiętam. Oznaczało to, że ci, którzy sprawowali tu władzę obdarzyli mnie pewnego rodzaju zaufaniem, które powodowało, że na polu bitwy nie oglądaliby się za siebie, sprawdzając, czy przypadkiem nie próbuję im wbić sztylet w plecy.

 Chociaż i tak najlepsza była akceptacja i przyjaźń ze strony zestresowanych przewodników. I to, że oni jako pierwsi zaaprobowali nas i do tego zaproponowali nam miejsce zamieszkania. I to, że podjęli się zadania, by nas wprowadzić w ten świat, w zasadzie od samego początku.

 Cieszyłam się, że ich miałam.

⫸⫷

 Kiedy podeszliśmy do domu należącego do blondyna i jego "opanowanego" brata, przed chwilą wspomniany wybiegł nam na przeciw.

ㅡ Słyszeliście?! Nasuada i Orrin wydali nakaz mobilizacji wojsk! Za trzy dni wyruszamy na Płonące Równiny! ㅡ wołał rozemocjonowany.

ㅡ Elias, o czym ty mówisz? ㅡ zapytałam, zdezorientowana jego wybuchem.

ㅡ Jak to o czym? Idziemy na wojnę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro