2. Coś czego nie mogę ci dać
— Który to raz? — Z trudem ukrywaną drwiną Kornelia spojrzała na przyjaciółkę. — Gdybym za każde twoje „to ten jedyny" dostawała dziesięć złotych, nie byłabym barmanką — sarknęła, nie mogąc się powstrzymać. — Ba! Studiować też bym nie musiała.
Kaśka z politowaniem pokręciła głową. Mieszkały razem, studiowały, pracowały — niska blondynka zdążyła już przywyknąć do cynizmu przyjaciółki i o dziwo nawet polubiła.
— Haha. — Zgasiła papierosa w metalowej popielniczce. — Zakochasz się i zobaczymy, jak będziesz śpiewać — powiedziała i weszła do środka.
Kornelia została na zewnątrz. Jesienny wiatr targał rude włosy. Mróz szczypał w policzki. Dłonie poczerwieniały od zimna.
— Życie to nie Disney, nie ma szczęśliwych zakończeń — mruknęła sama do siebie.
~*~
— Dlaczego siedzisz w moim pokoju? — weszła do pokoju, zdejmując z głowy ręcznik i rzucając go w kąt.
Amadeusz, brat Kaśki zerknął przelotnie na rudowłosą i powrócił do lektury.
— Nie masz nikogo za ścianą — wyjaśnił zwięźle.
— To stąd ta policja? Ciekawe kto tym razem zadzwonił — zastanawiała się na głos.
Zdjęła czarny, gruby sweter, a na podkoszulkę na ramiączkach założyła koszulkę, tę znajdującą się najbliżej niej. Usiadła wygodnie w skórzanej pufie, zgarniając z niej mokry ręcznik. Dopiero gdy spojrzała w stronę chłopaka — zrozumiała skąd te nieswoje uczucie. Czuła na sobie jego intensywne spojrzenie. Przełknęła ślinę. Nie odwróciła się, odwzajemniła je.
— Ja wezwałem — odparł, a ochrypnięty baryton zdawał się być jeszcze niższy niż zazwyczaj.
Kornelia nie była zaskoczona. Amadeusz gdyby tylko mógł, już dawno Graczykom wystawił walizki za drzwi. Pozostały mu jedynie skargi i telefony.
— „Duma i uprzedzenie". — Uniosła brew w geście zdziwienie. — Tego się po tobie nie spodziewałam — mruknęła z ironicznym uśmieszkiem.
Tak naprawdę „Duma i uprzedzenie", mało ją interesowała, ale nie mogła znieść panującej ciszy. Była ona przytłaczająca. Gęsta. Pełna napięcia.
— Warto znać klasyki — odwzajemnił uśmiech. Błękitne tęczówki iskrzyły się pod światłem lampy. Jej słaby blask padł na jego twarz, tylko uwydatniając androgeniczną urodę. — Ktoś o ciebie pytał.
Poruszyła się niespokojnie. Zerknęła na niego z pytaniem w oczach.
— Kto niby? — zaniepokoiła się.
A jak coś się stało? Coś z tatą, nie z mamą. Nie ktoś by do mnie zadzwonił. Na pewno — pierwsza myśli zapoczątkowała lawinę. W jej umyśle zagościły scenariusze na miarę filmów Davida Fincher'a.
— Nie wiem — Wzruszył ramionami. — Michał. Tyle wiem — mówił, nie dostrzegłszy palety uczuć, jaka odmalowała się na twarzy o kształcie serca. — Siłą to z niego wyciągnąłem. — Dopiero świst z trudem nabieranego powietrza, przykuł jego uwagę. — Co jest?
— Nic — odparła, wciąż będąc w ciężkim szoku. Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego. — M-mówił... wiesz może, czego chciał?
— Nie. — Odłożył kultowe dzieło Jane Austen na nakastnik. — Kim on jest?
Kornelia zawahała się. Co miała powiedzieć? Że byli przyjaciółmi? Kochał ją, a ona tego nie odwzajemniła?
Prawdę — podpowiadało jej cichy głosik.
— Osobą, która ulokowała uczucia w nie odpowiedniej osobie — wypowiedziała na jednym wydechu.
— Czyli w tobie? — Wstał i ruszył w jej kierunku. — Dlaczego w „nie odpowiedniej"? — zadał kolejne pytanie, nie czekając na jej odpowiedź.
Nie dała się zbić z tropu. Nie odwróciła wzroku. Nie chciała tego. A to odkrycie wprawiło ją w niemałe zdumienie. Ona nie miała takich odruchów, uczuć.
— Chciał coś, czego nie mogłam mu dać.
— Dziewictwo? — Wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu.
Czar prysł. Dziewczyna nie czuła nic prócz zmieszania. Zażenowana wywróciła oczami, wykrzywiając przy tym usta w grymasie obrzydzenia. Z dezaprobatą spojrzała na współlokatora z cichą nadzieją, że się zamknie i odejdzie.
— Wiem, niesmaczne — przyznał ze skruchą. — To co? Czego nie mogłaś mu dać?
Zawahała się. Nie lubiła mówić o sobie, a zwłaszcza o tak osobistych rzeczach, jak to. Ale dobrze znała chłopaka i mniejszym złem było powiedzenie niż tego niezrobienie.
— Miłości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro