Próbował cię zabić?
— I co według ciebie powinniśmy zrobić? — zirytował się Evver.
Hawajek donośnie westchnął, patrząc wymownie na blondyna.
— Już mówiłem — jęknął. — Wypytamy go o wszystko jak się obudzi. Nie widzę żadnego celu w zamordowaniu nieprzytomnego i w dodatku ciężko rannego
Evver uderzył pięścią o stolik, przy którym siedziała ich trójka. Zebrani w kółko, dyskutowali na temat następnego posunięcia.
— Otrząśnij się! — niemalże krzyknął, nie panując nad negatywnymi emocjami. — Nie mieliście żadnej styczności z tą cholerną grą! Tylko siedzicie tutaj i nic innego! Ja walczyłem, całą pieprzoną noc! — Wskazał palcem na śpiącego BigKrzaka. — Skoro ten typ przeżył na zewnątrz całkiem sam, musi być sprawnym wojownikiem. Zapewne mordercą. A my go trzymamy pod jednym dachem.
— Ty też przeżyłeś całkiem sam — zauważył Hawajek. — I co? Jesteś mordercą?
W pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Wszyscy, zebrani w pomieszczeniu mieszkańcy, teraz przysłuchiwali się tej rozmowie z niemałym zainteresowaniem. Cała ta czwórka owiana była jakąś tajemnicą. Nie dość, że zjawili się w wiosce znikąd, to jeszcze każdy przetrwał całą noc poza nią. Zyskali tym szacunek i uznanie każdego osadnika, ale za to, w niektórych budzili pewien lęk. Być może uzasadniony.
— Hawajek zabił dwa pająki — wtrącił się Hiszpan, przerywając milczenie. — Później trzy szkieletory, czwórkę zombie oraz kolejnego pająka. Całkiem sam.
Evver spojrzał na niego poirytowanym wzrokiem. Dla niego, rzekomy wyczyn towarzysza, był zaledwie zmyślonym farmazonem, mającym na celu stworzyć jakiekolwiek kontrargument do jego poglądów.
— Dwa razy uratował mi życie — dodał spokojnie blondyn. — Dobrze wie czym jest gra.
— Bzdura.
— Przekonał do siebie tubylców, pokonał jednego z ich najlepszych wojowników, uratował obcego mu chłopaka i znów zabił potwora — wymieniał dalej Hiszpan. Stanął po stronie Hawajka, ponieważ to właśnie jego zdanie podzielał. Zabicie nieznajomego, nim ten odzyska przytomność, było czymś, na co nie pozwoliłyby mu godność, ani honor. — Jesteś w stanie to przebić?
Hawajek kiwnął głową w kierunku kolegi, jakby chciał mu w ten sposób podziękować. Zdanie przyjaciół było dla niego bardzo ważne, więc poparcie jego pomysłu przez Hiszpana, sprawiało mu niemałą radość. Nie zamierzał dopuścić do niegodziwości, którą proponował Evver. To rozwiązanie zdecydowanie nie należało do zbyt humanitarnych.
— Nie przepadam za demokracją, ale tym razem powinniśmy posłuchać głosu większości — oznajmił.
— Niestety, ale zazwyczaj większość jest głupia — mruknął Evver, krzyżując ręce na piersi. — Niech wam będzie.
Hiszpan odetchnął z ulgą. Bał się, że ten niewielki spór spowoduje pierwszą, poważną kłótnię w ich drużynie. Tego zdecydowanie wolał unikać. Zwłaszcza, jeśli musiałby wybierać jedną ze stron, za którą musiałby się jednoznacznie opowiedzieć, jednocześnie narażając drugiej.
Szanował obu towarzyszy i naprawdę nie byłby w stanie wybrać jednego z nich. Obaj cechowali się silnym charakterem, odwagą oraz umiejętnością podejmowania dojrzałych decyzji. Dokonali niesamowitych rzeczy, czego on nie mógłby powiedzieć o sobie. Cały czas tylko chował się za ich plecami, niczym zbędny balast. Już od początku pierwszej nocy czuł się gorszy i wiedział, że nie dorasta im do pięt, lecz ci, mimo wszystko, nadal nie wykluczyli go z drużyny. Dla nich, jego opinia była tak samo ważna jak pozostałych, za co był obu niezmiernie wdzięczny.
Niestety, ale dla wzmocnienia drużny, po opuszczeniu wioski powinni wybrać przywódcę. Osobiście, widział w tej roli właśnie Hawajka, który był najbardziej opanowany z ich wszystkich. Rozsądku też mu nie brakowało. Jednak wątpił, by Evver po prostu się na to zgodził. Jest też kwestia tego, czy rzeczywiście będą musieli opuścić wioskę. Jak na razie nie mieli ku temu żadnego powodu.
Z zamyślenia wyrwał go głos Mirajane.
— Powinieneś odpocząć. — Pocałowała Hawajka czule w policzek, po czym obeszła dookoła jego krzesło. Stanęła za nim i pochylona przytuliła blondyna. — Te potwory musiały was nieźle wymęczyć.
— Bez przesady. — Chłopak spojrzał na nią z głupkowatym uśmieszkiem. — Nie jesteś znowu taka okropna.
Oczy Mirajane powiększyły się lekko, by po chwili nieco zwęzić. Położyła dłonie na biodrach, a jej twarz przybrała zirytowany wyraz.
— O ty... — Nachyliła się nad blondynem, tak, aby jej usta znalazły się tuż obok jego lewego ucha. — W przeciwieństwie do tamtych potworów, ja gryzę mocniej. — Szepnęła, po czym przywarła ustami do jego szyi. Zmysłowo polizała jego skórę, przejeżdżając po niej językiem aż do policzka. — Uważaj.
Hawajka przeszedł przyjemny dreszcz, gdy poczuł ciepły oddech, na swojej, mokrej już szyi. Obrócił głowę w kierunku dziewczyny i pocałował ją namiętnie w usta.
Hiszpan głośno westchnął, odwracając wzrok. Cieszył go fakt, że przyjaciel znalazł sobie dziewczynę, z którą jest szczęśliwy, ale nie lubił patrzeć jak się migdalą.
Znudzony wrócił na swoje łóżko. Położył się na prawym boku, szukając najwygodniejszej pozycji. Finalnie skończył, leżąc na brzuchu, z ręką włożoną w szczelinę, między łóżkiem, a ścianą.
Nagle jego dłoń natrafiła na coś, co zdecydowanie nie przypominało w dotyku podłogi. Raczej niewielkie, prostokątne pudełko. Zaciekawiony, wyjął je spod łóżka. Nie mylił się, kartonowe opakowanie wyglądało na jakąś fikuśną grę planszową. Niestety znaczna cześć obrazka, w tym tytuł, pokryła gruba warstwa brudu, tak, że nie dało się dojrzeć szczegółów.
— Znalazłem jakąś planszówkę — oznajmił, próbując oczyścić pudełko skrawkiem koca. — Może zagramy?
Hawajek na chwilę odsunął głowę od policzka Mirajane. Teraz oboje leżeli na jego łóżku, wtuleni w siebie nawzajem. Zdziwiony spojrzał na tajemniczą grę, nie dowierzając własnym oczom.
— Planszówkę? Tutaj? - Podszedł do przyjaciela, by lepiej przyjrzeć się opakowaniu. — Pokaż to.
Blondyn podał mu pudełko, a ten szybko je otworzył. W środku była dość spora, drewniana skrzyneczka z licznymi zdobieniami i żółtym grawerunkiem.
— Jumanji — przeczytał na głos. Wraz z wypowiedzeniem tego słowa, zrozumiał co takiego trzyma w rękach. Przerażony, cisnął skrzyneczką o ścianę pokoju. — Fuck! Co to ma być, do cholery?!
— Spal to! — wrzasnął Evver
, omal nie spadając z krzesła. W ostatniej chwili zdołał odzyskać równowagę i nie upaść na podłogę. — Wywal za okno!
— W oknie są kraty — przypomniał Hiszpan, nerwowo zerkając w kierunku skrzyneczki. Teraz wysypały się z niej cztery pionki w kształcie zwierząt oraz dwie kostki. Rzucił się ku nim, zgarniając je do ręki. Pospiesznie wrzucił wszystko de ekwipunku, żeby przypadkiem nikt nie rozpoczął gry. Mieli wystarczająco problemów na głowie, nikt nie potrzebował dodatkowo jakiejś plagi. — Co to tu niby robi?
— Twórca tej gry, to niezły śmieszek. — Tym razem głos nie należał do żadnego z ich trójki.
Hiszpan rozejrzał się po pomieszczeniu. Osadnicy nadal przyglądali się im bez słowa, jak przystało na zwykłe NPC. Jedyna Mirajane wydawała się być bardziej żywa, choć czasem też tylko biernie obserwowała. gdyby nie takie detale, jak właśnie ten, chłopak nie byłby w stanie rozróżnić cyfrowych postaci od prawdziwych ludzi. Lecz skoro to nie żaden z mieszkańców wioski, to kto się odezwał?
Przeszukiwał wzrokiem pomieszczenie, aż w końcu natrafił na nastolatka, którego parę godzin temu uratował Hawajek. Ten siedział na skraju łóżka, przyciskając prawą dłoń do opatrunku na swojej piersi. Założyli mu go osadnicy, kiedy ten był jeszcze nieprzytomny. Bandaż przesiąkł krwią w kilku miejscach, lecz krwawienie już ustępowało.
— Dzięki za pomoc — dodał, próbując wstać. Jednak nie był w stanie chociażby podnieść się z łóżka. Nogi miał jak z waty, a pozostałe siły witalne przeznaczył na utrzymywanie powiek w górze. Obudziła go plansza, rozbijająca się na ścianie, tuż przy nim. Tylko dzięki stalowej woli, zdołał z powrotem nie zasnąć. — Macie może jakieś whisky? Albo chociaż wodę i paracetamol?
Hawajek posłał Evverowi ostrzegawcze spojrzenie. Wiedział, że jeszcze chwila, a on zacząłby wypytywać ledwo żywego chłopaka o całą jego podróż. To mogło go tylko ewentualnie spłoszyć, dając do zrozumienia, iż jest tu tylko jako źródło informacji.
— Było wino — odparł, siląc się na uśmiech. - Ale rozwaliłem ostatnią butelkę na głowie jednego typa.
Brunet aż skrzywił się słysząc te słowa. Spojrzał na Hawajka, jakby z wyrzutem.
— Nie mogłeś użyć miecza? To była pierwsza butelka wina, o której chociażby tu usłyszałem — jęknął. — A ten... Typ... Zasłużył chociaż?
Hawajek zetknął kontrolnie na Karola, by upewnić się, że ten nie zamierza dodać kilku słów od siebie. Ten na szczęście milczał, przysłuchując się rozmowie z naburmuszoną miną.
BigKrzak zmarszczył brwi, próbując ustalić w czyim kierunki patrzył blondyn. Gdy znalazł obiekt jego chwilowego zainteresowania, aż zachłysnął się powietrzem, co wywołało krótki, ale za to bardzo bolesny napad kaszlu.
— Wow — wysapał. - Zadarłeś z tym gorylem? I w dodatku jeszcze żyjesz?
— Tia, potraktuj to jako zwiastun nowej części "oszukać przeznaczenie" — mruknął, milczący dotąd Evver.
Krzak zamknął na chwilę oczy, próbując opanować narastającą w nim falę zażenowania. Spojrzał błagalnie na siedzącego naprzeciw Hiszpana.
— Dasz na chwilę te pionki? — poprosił. — Z chęcią zmieniłbym kogoś w małpę.
Evver zacisnął pięści i wziął głęboki wdech. Pozostał w bezruchu, walcząc z pokusą zdzielenia bruneta w twarz.
— Zacznij od siebie.
— Panowie, ale po co te nerwy? — Hawajek wstał, próbując uspokoić obu chłopców, lecz ci nawet na niego nie spojrzeli.
BigKrzak zignorował go, wbijając wzrok w Evvera.
— Racja - przyznał. — Ty już masz małpi ryj.
Blondyn zerwał się na równe nogi i już chciał przywalić rozmówcy, ale nagle zamarł, czując chłód stali na swojej szyi.
— Spokój! — krzyknął Hawajek, przyciskając miecz do krtani towarzysza. Następnie skierował jego ostrze na siedzącego obok BigKrzaka. — Macie się zamknąć. Obaj!
W pokoju zapanowała całkowita cisza, którą, po kilku uciążliwie dłużących się sekundach, przerwał Hiszpan.
— Uwierz mi chłopie — powiedział, patrząc Krzakowi prosto w oczy. — Nie chcesz zadrzeć z nimi dwoma. Tym bardziej na raz.
Brunet ocenił odległość między nim, a obydwoma chłopakami. W bezpośrednim starciu nie miał najmniejszych szans, ale gdyby zaatakował z zaskoczenia, bez trudu wyeliminowałby jednego z przeciwników. Co prawda, jego miecz był poza zasięgiem, oparty o ścianę parę metrów dalej. Gdyby spróbował do niego podbiec, już na starcie zostałby zabity. Jednak, w ekwipunku nadal spoczywał sztylet, który odebrał Kaiserowi.
Wszelakie próby walki byłyby bezcelowe. Nawet, jeśli zamorduje jednego z nich, w swoim obecnym stanie, przegra z drugim. Musiał wiec zagrać, jak oni chcą. Do czasu, aż nie wymyśli czegoś lepszego.
— Teraz to nie chcę z nikim zadzierać — powiedział przepraszającym tonem.
— Świetnie. — Hawajek opuścił miecz, nie odrywając wzroku od Krzaka. — Kim jesteś i co tu robisz?
BigKrzak uśmiechnął się słysząc te pytania. Jakże przewidywalnie. Zagubieni nastolatkowie, którzy fartem odnaleźli wioskę, izolując się w niej od świata zewnętrznego. Oczywiście, że spotykając kogoś, kto miał kontakt z tutejszą rzeczywistością, pierw wypytają o jego podróż. Następnie pewnie będą chcieli wiedzieć, co się dzieje poza ich azylem. Wszystko ma na celu zdobycie jakichkolwiek informacji o grze.
Z drugiej strony, ciekaw był, czy są jeszcze inne drużyny, które wciąż mają komplet członków. A może tylko on zbyt wcześnie rozbił własną, nieświadomie zmniejszając tym swoje szanse?
— Nie pamiętam kim jestem, a trafiłem tu tak jak wy — odparł krótko.
Hawajek nadął usta, przyjmując głupkowaty wyraz twarzy.
— No, no, panowie... — Spojrzał na swoich towarzyszy. - My też mieliśmy tak spektakularne wejście?
Evver pokręcił tylko głową, a Hiszpan nawet go nie słuchał. Wpatrywał się w zakratowane okno, ignorując wszystko, co dzieje się dookoła. Czuł dziwny niepokój, który nie pozwalał mu brać czynnego udziału w rozmowie. Na podwórku było niezwykle cicho. Zdecydowanie zbyt cicho.
Po chwili zrozumiał, że Hawajek zadał kolejne pytanie, a on przegapił odpowiedź nieznajomego. Wsłuchał się w końcówkę, lecz nadal nie mógł się zorientować czego dotyczyło pytanie. Brunet mówił coś o potworach i innym sektorze, w większości pokrytym drzewami.
— A twoi towarzysze? —Blondyn kontynuował przesłuchanie, chłonąc każde słowo, jakie wypowiadał nieznajomy. Każda informacja mogła być cenna, a on nie chciał żadnej przegapić.
— Jeden nie żyje, a drugi próbował mnie zabić — odparł zgodnie z prawda Krzak. Nie zamierzał jednak podawać powodów, przez które do tego doszło. — Zostałem całkiem sam.
— Próbował cię zabić? — Do rozmowy włączył się Evver. — Własnego towarzysza? Przecież to nieludzkie!
Brunet spuścił głowę, nie mogąc spojrzeć w twarz blondyna. Najgorsze jest to, że miał rację. Zabójstwo przyjaciela z zimną krwią, to coś, co może zrobić tylko osoba pozbawiona kręgosłupa moralnego.
— Ta gra odbiera nasze człowieczeństwo — odpowiedział z grobową miną.
Po tych słowach już nikt nie odważył się więcej odezwać. Nawet siedząca nieopodal Mirajane zdawała się być nieco przygnębiona.
Gdy niezręczna cisza stała się dla wszystkich aż nadto przytłaczająca, Hawajek zdecydował się zabrać głos. Już otwierał usta, by powiedzieć coś pokrzepiającego, gdy nagle rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Był on na tyle mocny i stanowczy, że wszystkich, znajdujących się w pomieszczeniu, chwilowo zmroziło z przerażenia.
Pokój wypełniała grobowa atmosfera. Tym razem nikt nie zamierzał wpuszczać obcego, ani chociażby się odezwać. Wszyscy w milczeniu patrzyli na drzwi, a stukanie stawało się coraz bardziej natarczywe, aż w końcu wreszcie ucichło.
Hawajek niecierpliwie przestąpił z nogi na nogę, zastanawiając się, czy powinien otworzyć. jednak wątpił, by znowu mieli do czynienia z zagubionym graczem.
Uniósł miecz, trzymając go w gotowości, by odeprzeć ewentualny atak. Bez słowa wpatrywał się w wejście. Na zewnątrz nie dało się dosłyszeć najmniejszego szmeru.
Nagle rozległ się huk, a zaraz po nim, drzwi wyleciały z zawiasów, roztrzaskując się o przeciwległą ścianę. Do pomieszczenia wkroczyła wysoka zakapturzona postać. Ciało jej zakrywał długi, bordowy płascz, spod którego rękawów wystawały blade, trupie palce. Obcy skierował wzrok wprost na Hawajka, a jego oczy rozbłysły rubinowym blaskiem.
Blondyn momentalnie poczuł, jak opuszczają go wszystkie siły. Nie wiedział co się dzieje, a tym bardziej dlaczego. Jednego za to był pewien, osoba stojąca przed nim, to bez wątpienia nie jest człowiek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro