On kłamie!
Hiszpan zrobił parę kroków w tył, nie odrywając wzroku od przybysza. Rozpoznał w nim postać, którą ujrzał za oknem parę godzin temu. Ten sam, sięgający po kostki, bordowy płaszcz. Szpiczasty kaptur do złudzenia przypominał kapelusz typowy dla filmowych magów. Głębokie rękawy płaszcza, podobnie przywodziły na myśl starożytnych druidów. Natomiast wychudzone, wręcz kościste, długie palce budziły w nim dziwny niepokój. Obcy nie przypominał człowieka. Sam wzrost był przerażająco duży, a sylwetka, choć pozornie ludzka, mogła mieć swoją tajemnicę, skrytą gdzieś pod grubym materiałem.
Hawajek również zidentyfikował napastnika. W instrukcji była o nim mowa. Co prawda jej autor wymienił tylko imię potwora, ale nieznajomy nie pasował do żadnego innego. Poza tym, gdyby chłopak miał go sobie wyobrazić, ten wyglądałby właśnie tak.
— To czarnoksiężnik — powiedział na głos, choć bardziej do siebie, aniżeli towarzyszy.
Momentalnie w pomieszczeniu zapanował chaos. Kobiety krzyczały, dzieci płakały, używając do tego pełnej możliwości swoich strun głosowych, a mężczyźni za wszelką cenę próbowali wyłamać kraty w oknach, za pomocą metalowych części łóżek, które uprzednio wyrwali. Pokój, mający pełnić funkcję schronu, teraz stał się dla nich więzieniem. Paradoksalnie drzwi były otwarte, a nawet wcale ich nie było, lecz osoba odpowiedzialna za tą masową panikę zagradzała im drogę.
Nawet Mirajane wydała z siebie zduszony pisk. Jedynymi osobami, które zachowały zimną krew, była ich czwórka oraz jeden, jedyny NPC.
Karol podszedł do potwora, jakby nigdy nic. Wyraźnie się denerwował, choć dokonał wszelkich starań, by to ukryć. Zdradzały go kropelki potu na czole i niespokojne ruchy dłońmi.
— Mistrzu — zaczął drżącym głosem. Szybko jednak się zmitygował, a następnie przemówił z większą pewnością. — Mistrzu, co tu robisz? Nie taki był plan.
Ku zaskoczeniu wszystkich, szatyn zwrócił się nie do któregoś z mieszkańców, tylko właśnie do stojącego przed nim nieznajomego. Harmider za jego plecami częściowo ucichł, ponieważ połowa tubylców zamarła, słuchając słów mięśniaka.
Czarnoksiężnik spojrzał na chłopaka z narastająca w oczach furią. Jego tęczówki rozbłysnęły na zielono, by po chwili przybrać rubinową barwę. Wycelował w niego oskarżycielsko palcem
— Zawiodłeś mnie! — rzekł, a jego niski, metaliczny głos rozległ się echem po całym pomieszczeniu.
— Przecież miałem czas do rana! — wykrzyknął Karol ze strachem i zarazem irytacją. — Zabiłbym ich za parę godzin, by nie wzbudzić podejrzeń!
Nieznajomy podniósł lewa rękę, powoli zaciskając palce, jakby trzymał coś pomiędzy nimi. Wraz z jego ruchami, mięśniak uniósł się nad ziemię i chwytając za własną krtań, rozpaczliwie walczył o powietrze.
— Wpuściłeś kolejnego! — Zacisnął dłoń jeszcze mocniej, na co z gardła szatyna wydobył się cichy charkot. — Najgorszego z nich wszystkich!
Po tych słowach potwór machnął ręką, ciskając Karolem o ścianę. Chłopak wyrżnął głowa o drewniane belki i upadł na posadzkę tracąc przytomność. Wokół niego pojawiła się plama krwi, niebezpiecznie szybko zwiększająca swoją objętość.
Evver spojrzał podejrzliwie na BigKrzaka. Bał się, że brunet dosięgnie do miecza i rozpocznie tu prawdziwą rzeź. Na szczęście broń wciąż leżała w bezpiecznej odległości, ponad pięciu metrów od niego. Czasu wystarczy, by uciąć mu łeb, gdy tylko zrobi jakiś podejrzany ruch.
— Co miałeś na myśli, mówiąc, że to najgorszy z nich wszystkich? — zapytał, zwracając się do potwora.
Czarnoksiężnik roześmiał się donośnie. Ów dźwięk przypominał bardziej gardłowy rechot, aniżeli śmiech.
— Nie powiedział wam jak zamordował własnego towarzysza? — Obcy ponowił śmiech, tym razem nieco krócej. — Pewnie, że nie. Boi się waszej przewagi liczebnej.
Evver zamarł w bezruchu. Spodziewał się wiele po brunecie, ale tego? Zamordowanie własnego przyjaciela? To nieludzkie! Taki śmieć jak on nie zasługiwał, by żyć. Uniósł miecz, z zamiarem dokonania egzekucji, lecz powstrzymał go błagalny krzyk chłopaka.
— On kłamie! — krzyknął BigKrzak. Wydawał się być roztrzęsiony, ale nawet nie spróbował uciekać. Gdyby blondyn postanowił go zabić, nie miałby z tym najmniejszego problemu. I właśnie to go powstrzymało. Pokorne przyjęcie kary nie należało do typowego zachowania mordercy. — Nikogo nie zabiłem! Sam omal uszedł z życiem!
— Żałosne — wtrącił się czarnoksiężnik. — Nie jesteś godzien zwycięstwa w tej grze.
Hawajek zacisnął dłonie na rękojeści miecza, gotów by w każdej chwili stanąć w obronie ukochanej. Mirajane kryła się tuż za nim, co dawało jej potencjalnie większe szanse na przetrwanie. Najgorsza pozycję miał Hiszpan, który jako jedyny pozostał po naprzeciwległej stronie pokoju, bliżej potwora.
Blondyn jednak nie wyglądał na przerażonego. Wręcz przeciwnie. Nieznajomy zaczął go intrygować. Postać czarnoksiężnika, jako potwora na miarę NPC, była dość nietypowa. Można by rzec, że nawet wyjątkowa.
— Powiedz mi pierw, kim ty w ogóle jesteś i skąd wiesz o grze? — poprosił, lub raczej wręcz nakazał. — Albo o rzekomym morderstwie.
Nieznajomy obrócił się ku niemu. Początkowo sprawiał wrażenie, jakby chciał zabić chłopaka, jednak po chwili otworzył usta, by coś powiedzieć.
— Słuchaj uważnie, ponieważ powiem to tylko raz. — Machnął ręką, a za jego plecami pojawił się sporych rozmiarów, skórzany fotel. Potwór zasiadł w nim wygodnie, jakby zamierzał opowiedzieć im bardzo długa historię. Po części tak właśnie było. — Jestem jednym z potworów tej gry. Wiem o niej, ponieważ twórca i jednocześnie jeden z wielu moich celi, zaprogramował mnie tak, abym posiadał świadomość. Nie odczuwam pozytywnych emocji, także zabiję każdego bez mrugnięcia okiem. Mam za to pewne zadanie. — Tu przerwał, zerkając kontrolnie na BigKrzaka. — Mogę również monitorować dosłownie całą wyspę. Wiem kiedy któryś z was umiera i dlaczego.
— A ta misja, o której wcześniej mówiłeś? — przerwał mu Evver.
Czarnoksiężnik powoli obrócił głowę ku niemu, a jego oczy dosłownie rozbłysnęły z irytacji. Wycelował w chłopaka palcem i znów zwrócił się do Hiszpana.
Tymczasem blondyn poczuł, jak jego wargi sklejają się ze sobą. Próbował je rozewrzeć, lecz po chwili nie był już w stanie. Cienka błona zalepiła mu usta, by po chwili stopić jego wargi w jedną całość, tak, że te całkowicie znikły. Przerażony dotknął swojej zmodyfikowanej twarzy i aż odskoczył, wpadając przy tym na stół. Uderzył plecami o blat, łamiąc go wpół. Runął na ziemię, nabijając się ciałem na połamane deski. Mimo bólu nie mógł wydusić z siebie nic, poza cichutkim pomrukiem.
Hawajek pospiesznie skoczył ku koledze, by pomóc mu wstać, ale zamarł w połowie kroku, widząc jego szkaradna, pozbawioną ust twarz. Skrzywił się, czując jak kolacja podchodzi mu do żołądka.
— Jestem strażnikiem tej wioski. Pustynnym magiem — kontynuował potwór, jakby nigdy nic. Zachowywał się tak naturalnie i swobodnie, że aż budził tym w pozostałych poczucie lęku. — Oprócz mnie, jest takich jeszcze pięciu. Po jednym na sektor. Każdy nadzoruje swoją wioskę i powinien pozbywać się nieproszonych gości. — Jego tęczówki zajarzyły się bladym światłem, niemalże przeszywając Hiszpana wzrokiem. — Jednak sami NPC nie zdają sobie sprawy, ze w ogóle istniejemy, dlatego chciałem uniknąć tego spotkania. Niestety mój pionek zawiódł.
Po tych słowach zapadła całkowita cisza. Hiszpan miał masę pytań, lecz był się odezwać, żeby nie skończyć jak towarzysz. Hawajek również chciał wypytać nieznajomego o twórcę gry.
Jego wcześniejsza wypowiedź wskazywała na to, że wie kim on jest i jak wygląda. To samo z pozostałymi graczami. Ilu ich już zmarło? Czy została jeszcze jakaś drużyna w pełnym, trzyosobowym składzie?
— Zostało was łącznie jedenastu — powiedział nagle czarnoksiężnik, jakby czytał mu w myślach. — Twórca wciąż żyje, a co więcej, jest jednym z was.
Ostatnie słowa wstrząsnęły całą trójką. Nawet Evver zastygnął w bezruchu, na chwilę zapominając o okropnej deformacji własnych ust. Jedynym, który wydawał się nie być zbytnio zaskoczonym, był Krzak. Brunet siedział na łóżku, słuchając nieznajomego ze stoickim spokojem. Czuł jak powoli wracają do niego siły witalne. Być może, za chwilę będzie miał ich na tyle dużo, by stąd zwiać. Poza tym, wciąż miał asa w rękawie. Konkretniej ekwipunku.
— O jakiej grze wy ciągle mówicie? — niespodziewanie odezwała się Mirajane. Wszyscy skierowali wzrok ku niej, zastanawiając się, czy powinni udzielić odpowiedzi. Nawet NPC mógłby źle znieść wiadomość, że formalnie to nawet nie istnieje.
Hawajek posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. Przyłożył palec do ust, sygnalizując tym, by dla własnego bezpieczeństwa nie zwracała na siebie uwagi. Sam też nie zamierzał jej tego wyjaśnić. Dla niego nie liczyło się czy dziewczyna jest prawdziwa, czy tylko cyfrowa. Kochał ją i nie zamierzał opuścić, nawet gdyby to miało oznaczać, że już nigdy się stąd nie wydostanie.
— Zastanawiacie się pewnie, dlaczego w ogóle wam o tym mówię? — Czarnoksiężnik podniósł się z fotela, a ten natychmiast zniknął. Omiótł wzorkiem całe pomieszczenie, zatrzymując wzrok na BigKrzaku. — Ponieważ chcę, żebyście wiedzieli, że macie jeszcze szansę. — Przerwał na chwilę, by nadać swoim słowom większej dramaturgi. — Daję wam wybór, oszczędzę wasze życia, jeśli w tym momencie opuścicie wioskę.
Chłopcy spojrzeli po sobie z niedowierzaniem. To będzie takie proste? Żadnej walki? Wygrali z potworem dzięki dyplomacji? W dodatku sami niewiele powiedzieli. To było tak utopijne, że aż nierealistyczne.
Oczywiście nie każdemu ta opcja wydawała się odpowiednia. Hawajek nie zamierzał opuścić wioski. Chciał zostać z Mirajane. Spojrzał jej głęboko w oczy, gorączkowo myśląc co teraz powinien zrobić. Nie może odejść, ale tym bardziej nie może tu zostać. Naraziłby nie tylko swoje, ale i również życia pozostałych osób w pomieszczeniu.
Wpatrywał się w dziewczynę, czując jak napięcie w nim narasta. Gdy ich spojrzenia się spotkały, wreszcie zalazł rozwiązanie. Nie było innego wyjścia. Dziewczyna musiała iść z nimi. Nie wiedział tylko, czy Czarnoksiężnik wyrazi na to zgodę. W końcu jest obrońcą wioski.
Jego usta poruszyły się bezgłośnie, jakby chciał wymówić jakieś słowa. Mimo to, Mirajane usłyszała je w swojej wyobraźni. "Kocham cię". Tego krótkiego zdania nie dało się pomylić z żadnym innym.
— A więc? — ponaglił potwór.
— Umowa stoi — odparł momentalnie Hiszpan. Już poderwał się na równe nogi, by jak najszybciej wyjść z pokoju, lecz wtedy Hawajek zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego.
Chłopak złapał Mirajane za dłoń i posłał napastnikowi ostrzegawcze spojrzenie. Chciał pokazać, że wcale się go nie boi i w razie potrzeby, bez wahanie stanie do walki.
— Ale ona idzie z nami — dodał, unosząc w górę rękę ukochanej.
Czarnoksiężnik obrócił się w jego stronę, a jego twarz ponownie zasnuł cień.
— Nie — odparł stanowczo. -
— Tylko wasza trójka.
Hiszpan zmarszczył brwi. Cały układ momentalnie przestał wydawać mu się taki odpowiedni.
— Trójka? — powtórzył, tym razem nieco pewniej. — Ale nas jest czterech.
Potwór wskazał swoim trupim palcem na siedzącego obok BigKrzaka.
— Moja oferta nie dotyczy morderców. On musi zginąć.
Hawajek zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Wziął głęboki wdech, rozumiejąc, że jednak nie ma wyjścia. Dzisiejszej nocy nie obejdzie się bez krwi. Puścił rękę Mirajane, odsuwając się od niej. Wystąpił parę kroków do przodu, stając między Krzakiem, a potworem.
— Nie wierzę ci — wycedził przez zaciśnięte zęby. — To ty jesteś mordercą. Ty chcesz pozbawić go życia.
Atmosfera w pokoju jakby zgęstniała. Czarnoksiężnik zamarł w bezruchu, a wokół niego zaczęła pojawiać się mgła, wypełniając całe pomieszczenie. Nagle podniósł głowę, patrząc chłopakowi prosto w oczy. Jego własne jarzyły się złowrogim, czerwonym światłem.
— Chyba się nie zrozumieliśmy — wycedził przez zaciśnięte zęby. Niski, metaliczny głos rozległ się echem po całym schronie. — Wy trzej możecie odejść. Morderca zostaje.
— Łżesz, potworze! — wrzasnął Hawajek. Zerknął kontrolnie na Mirajane i znów na nieznajomego. — Nie wierzę ci! Krzak nikogo nie zabił, więc ty również go nie zabijesz.
Czarnoksiężnik nawet nie drgnął. Cisze zakłócały tylko jęki, pozbawionego zdolności mowy, Evvera. Chłopak nie mógł uwierzyć w głupotę kolegi. Chciał bronić własnego przeciwnika i nie istniejącej dziewczyny. Przecież to nie ma najmniejszego sensu! Swoim absurdalnych zachowaniem może tylko zaszkodzić im wszystkim. Niestety, ale nie mógł mu już tego powiedzieć.
— Gdyby to on miał wybór, ratować ciebie, lub własne życie, nawet by się nie zastanawiał — oświadczył potwór, wciąż zaciskając szczękę. — Daję wam ostatnią szansę. Wasza trójka może iść.
— Nigdzie się nie ruszam bez niego i bez Miry! — krzyknął celując w niego mieczem.
— Ostrzegałem. — Nieznajomy spojrzał na dziewczynę, uświadamiając sobie co łączy tę dwójkę. Uśmiechnął się niemrawo. — Oferta już nieaktualna. Teraz wszyscy umrzecie. A co do twojej niuni...
Machnął ręką, a w dłoni dziewczyny pojawił się długi, prosty sztylet. Hawajek spojrzał na nią ze zdziwieniem. Obcy sam oddał jej broń. Tylko w jakim celu? Mirajane również wbiał w niego wzrok, lecz jej oczy nie były już takie jak dawniej. Zabrakło w nich człowieczeństwa, które zawsze tam widział.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz wtedy ostrze sztyletu utkwiło w jego klatce piersiowej. Wbiło się tuż nad sercem, ledwo go omijając.
— Dlaczego? — wykrztusił tylko, nim upadł an kolana. Wciąż patrzył na ukochaną, która bez skrupułów wyszarpała broń z jego ciała i wycelowała nią w sam środek głowy, by zadać mu ostateczny, zabójczy cios.
Nim jednak zdołała go wykonać, coś z wielką prędkością wbiło się w jej szyję, rozcinając ją na pół. Głowa dziewczyny po chwili sturlała się z karku i potoczyła pod najbliższe łóżko. Krew trysnęła z rany, zalewając podłogę, a martwe już ciało upadło prosto w największą kałużę.
Hawajek chciał krzyknąć, ale ból mu na to nie pozwolił. Miał wrażenie, że jego płuca palą się żywym ogniem. Resztkami sił doczołgał się do zwłok ukochanej i cicho zaszlochał. Nadal nie docierało do niego, to co się tu właśnie wydarzyło. Nie chciał nawet dopuścić do siebie myśli, że Mirajane nie żyje. Zapomniał nawet o swojej ranie. Na chwilę był obojętny na własną śmierć.
Podniósł głowę, by spojrzeć na osobę, która zamordowała miłość jego życia. BigKrzak stał nad nim, podpierając się na swoim zakrwawionym mieczu. Wyglądał raczej na zadowolonego z siebie, aniżeli przejętego zabójstwem, którego właśnie dokonał.
Blondyn zacisnął zęby, próbując podnieść się z mokrych, przebarwionych na czerwono paneli. Nie zważając na swój stan, chciał stanąć do walki z chłopakiem, lecz dostał nagłego napadu kaszlu, przez który znów runął na bok. Właśnie wtedy zrozumiał sytuację w jakiej się znalazł. Był ciężko ranny, wykrwawiał się. Jeśli zaraz nie otrzyma pomocy, dołączy do swojej, martwej już dziewczyny.
Po policzku spłynęła mu samotna zła. Śmierć Mirajane wstrząsnęła nim tak mocno, że nie potrafił myśleć o niczym innym. Ani o czarnoksiężniku, ani o własnych przyjaciołach, którzy teraz narażali życie przez jego głupie decyzje.
Hiszpan i Evver spojrzeli po sobie, po czym zgodnie kiwnęli głowami. Nie było już innego wyjścia. Żeby przetrwać, muszą walczyć o życie.
Obaj, z niewiarygodną synchronizacją wyjęli miecze z ekwipunku i ruszyli do ataku. Hiszpan natarł na czarnoksiężnika z dzikim wrzaskiem. Wiedział, że w ten sposób nie uda mu się go zranić. Chciał tylko odwrócić jego uwagę, by Evver mógł bezpiecznie zajść przeciwnika od tyłu.
Wykonał standardowe cięcie na ukos znad lewego ramienia. Ostrze zatrzymało się w powietrzu, jakby zablokowane niewidzialną tarczą. Chciał odskoczyć, by uniknąć ewentualnej kontry, ale jego miecz dosłownie zastygł w miejscu. Nie dało się nim ruszyć nim na żaden sposób. Ciągnął, pchał, szarpał i nic, ani drgnął.
Przerażony, puścił broń, patrząc błagalnie na Evvera. Liczył, że ten zdoła wykończyć, albo chociaż zranić napastnika, by zdołali uciec. Jakoś unieśliby Hawajka i może nawet dotarli do nowego sektora przed południem. Łudził się, iż ich ranny towarzysz nadal ma szansę na przetrwanie. W końcu to tylko draśnięcie sztyletem. Nie wiedział w prawdzie gdzie on oberwał, ale cios wcale nie musiał być śmiertelny.
Evver tymczasem zaszedł czarnoksiężnika od tyłu. Przeciwnik był całkowicie odsłonięty. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Pchnął mieczem, mierząc w lędźwie nieznajomego. Gdy czubek ostrza znalazł się zaledwie kilka centymetrów od celu, przez pokój przeszła mini fala uderzeniowa, zwalając blondyna z nóg.
Chłopak wyrżnął głowa o posadzkę, omal nie tracąc przy typ przytomności. Świat zawirował mu w oczach, a on sam poczuł jak opuszczają go wszystkie siły. Naraz zrozumiał, że to już koniec. Nie pokonają go. Nie sami.
Czarnoksiężnik skinął na niego palcem, a Evver nagle odzyskał całą utraconą energię. Wstał, choć nawet tego nie chciał. Jego ciało poruszało się wbrew woli. Nie kontrolował własnych ruchów, zupełnie tak, jak wcześniej Mirajane.
Chwycił miecz, zaciskając obie dłonie na rękojeści. Próbował zaprotestować, lecz błona skórna, pokrywająca usta, skutecznie mu to uniemożliwiała. Zrobił kilka szybkich kroków i po chwili stał już tuż przy przerażonym Hiszpanie.
— Evver? — jęknął chłopak. Bał się coraz bardziej. Jego towarzysz nie przypominał tej samej osoby, co wcześniej. W oczach blondyna nie dostrzegł oznak życia. Tylko czarne źrenice, pokrywające połowę widocznej części gałki ocznej. Przywodził na myśl osobę opętaną przez jakiegoś przerażającego demona. — Co ci jest?
Evver uniósł miecz nad głowę. Nie mógł się powstrzymać. Całą siłą woli walczył, by go nie opuszczać, lecz całkowicie bezskutecznie. Ostrze przecięło powietrze z głuchym świstem, wbijając się w drewniane panele podłogowe. Hiszpan w ostatniej chwili zdążył uniknąć ciosu.
— Co ty robisz? — wrzasnął, niemalże przez łzy. — Przestań! To ja!
Mimo to, Evver natarł ponownie, omal nie przebijając blondyna mieczem. Na szczęście ten, o włos zdołał odskoczyć. Przy kolejnym ciosie też niewiele brakowało, a zostałby z niego Hiszpański szaszłyk.
Chłopak cofał się tak długo, aż nie natrafił plecami na ścianę. W tym momencie jego los został przypieczętowany. Dalsza ucieczka wydawała się być niemożliwa.
Tymczasem BigKrzak obserwował zmagania chłopców, a nadzieja w jego sercu powoli wygasała. Nie mieli szans na zwycięstwo. On sam musiał stąd jak najszybciej uciekać. Pospiesznie otworzył ekwipunek i wyjął z niego swoją ostatnią deskę ratunku – leczniczą miksturę, znalezioną kilka godzin temu na skraju puszczy. Odkorkował buteleczkę, zerkając nerwowo na czarnoksiężnika. Ten wydawał się całkowicie o nim zapomnieć. Teraz jedyne wyjście było w pełni odsłonięte. Jeśli odzyska pełną sprawność ciała, bez trudu zdoła się wydostać.
Podniósł fiolkę, lecz nagle zawahał się na kilka sekund. Jego wzrok spoczął na leżącym u jego stup Hawajku. Blondy ledwo był w stanie samodzielnie oddychać. To cud, że jeszcze w ogóle żył. Wciąż dałoby się go wyratować. Niestety miał tylko jedną miksturę.
Z drugiej strony, to właśnie przez niego chłopak się teraz wykrwawiał. Stanął w jego obronie. Żeby go chronić przed potworem. Naraził własne życie. Może i był głupcem, próbując ratować przeciwnika, ale za to mu tym zaimponował.
Brunet przeniósł wzrok na niebieski płyn w szklanej buteleczce, a następnie trochę nią zakręcił. Nie był typem bohatera. Chciał tylko przeżyć i wrócić do normalnego świata. Powolnym ruchem podniósł fiolkę do ust.
W tym samym momencie Hiszpan kucnął, osłaniając głowę rękoma. Zamknął oczy czekając na koniec, lecz zamiast niego, usłyszał dźwięk metalu wbijającego się w drewno. Zaskoczony spojrzał w górę. Ostrze zahaczyło o ścianę pokoju, częściowo się w niej zagłębiając. To była jego szansa.
Rzucił się na Evvera, powalając go na ziemię, zanim ten zdążył wydobyć miecz. Unieruchomił blondyna, przyciskając jego barki, całym ciężarem swojego ciała. Opętany jednak nadal wierzgał, za wszelką cenę próbując się wyswobodzić. Z braku lepszych alternatyw, Hiszpan lekko odchylił głowę wstecz, by po chwili przyrżnąć czołem w twarz kolegi.
Rozległ się trzask łamanego nosa, a twarz chłopaka zalała krew. Evver przestał wierzgać, a jego oczy wróciły do normy, by po chwili ukryć się pod powiekami. Stracił przytomność.
Hiszpan odetchnął z ulgą. Całkowicie zapomniał o czarnoksiężniku, który teraz stał tuż przed nim. Na jego widok krzyknął i pospiesznie odskoczył do tyłu. Potwór nieuchronnie zbliżał się do niego, celując palcem w pierś chłopaka.
Wtedy rozległ się kolejny okrzyk. Karol natarł na czarnoksiężnika z gołymi rękami. Szybko uwięził go w niedźwiedzim uścisku, chcąc zgnieść mu żebra.
— Łap za miecz! — wrzasnął do leżącego na ziemi Hiszpana. Zamierzał przytrzymać napastnika tak długo, by blondyn zdążył go wykończyć. — To za Mirajane.
Po tych słowach dodatkowo wzmocnił uścisk. Czarnoksiężnik wydał z siebie głuchy jęk, który po chwili przerodził się w wrzask furii. Cofnął dłoń, dotykając biodra chłopaka. Zaraz po tym mięśniak rozluźnił uścisk i uniósł się w powietrze. Dotyk potwora całkowicie pozbawił go siły, a on sam, z nieznanych mu przyczyn poszybował niemalże pod sam sufit.
Mag powolutku zaciskał pięść, a Karol zaczął dziwnie się wić. Jego kończyny wykręcały się na wszystkie strony, wyłamując się ze stawów. Rozległ się głośny trzask łamanych kości, a zaraz po tym głośny wrzask. Mięśniak omal nie zemdlał. Ból był nie do zniesienia, a to jeszcze nie koniec tortur. Poczuł jak jego kręgosłup zgina się w pół. Wszytskie kręgi, jeden po drugim zaczęły mu strzelać, by po chwili pęknąć w kilku miejscach. Nim chłopak zdołał krzyknąć, jego głowa wykręciła się o sto osiemdziesiąt stopni, czemu towarzyszył dźwięk łamanego karku. Po wszystkim martwe ciało Karola przestało się unosić i uderzyło z hukiem o podłogę.
Hiszpan przyglądał się tej odrażającej scenie, nie mogąc dłużej panować nad nerwami. Odwrócił się, by zwymiotować, lecz miał tak ściśnięte gardło, że resztki z jego kolacji nie zdołały się przedostać. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch, jakby ktoś właśnie opuścił schron.
Hawajek również patrzył na plecy BigKrzaka, który ruszył ku wyjściu. Nim smak leczniczej mikstury w ustach blondyna na dobre zanikł, chłopak zdążył już znaleźć się na zewnątrz. Zwiał. Ale nie na długo. Planował go znaleźć i własnoręcznie zamordować. Mimo lekarstwa, które mu podał, nastolatek nie potrafił wybaczyć zabójstwa ukochanej. Mirajane była dla niego wszystkim. Teraz równie ważna dla jego życia stała się zemsta.
Wstał, czując jak powraca do niego energia. Rana na piersi zagoiła się w błyskawicznym tempie. Podniósł miecz i szybkim krokiem ruszył do wyjścia. Zamierzał dogonić Krzaka. W końcu miał teraz przewagę. Jego ofiara nadal była w ciężkim stanie. Chłopak zapewne i tak niebawem zginie, lecz blondyn wolał ubiec potwory.
Zapominając o przyjaciołach, starał się ignorować wrzaski Karola, lecz mimowolnie zerknął w tamtym kierunku.
Hiszpan patrzył czarnoksiężnikowi prosto w błyszczące na czerwono oczy. Poczuł jak jego ciało zaczyna się unosić. Wiedział co go czeka. Jeszcze kilka sekund i skończy tak jak ten mięśniak. Jednak pomylił się. Tym razem, gdy potwór zacisnął pięść, to szyja chłopaka ulegała powolnemu miażdżeniu. Blondyn wierzgał nogami w powietrzu, nie mogąc złapać tchu. Kiedy już całkiem stracił nadzieję, nagle upadł. Grzmotnął całym ciałem o podłogę, nie do końca rozumiejąc co się właściwie stało. Podniósł wzrok, by spojrzeć na czarnoksiężnika i na chwilę zamarł.
W piersi potwora tkwiło zakrwawione ostrze, które powoli brnęło w górę, rozcinając klatkę piersiowa maga na pół. Jego ciało znów spowiła gęsta mgła, ukrywając go całkowicie. Po chwili znikła, tak samo jak sam czarnoksiężnik. Na klindze wisiała już tylko poszarpana, bordowa szata, jaką ten miał an sobie.
Hawajek opuścił miecz, wciąż ledwo nad sobą panując.
— Wszystko w porządku? — zapytał, siląc się na życzliwy ton.
— T-tak — wykrztusił Hiszpan, trzymając się za obolałą szyję.
— Świetnie. — Blondyn wskazał na nieprzytomnego Evvera. — Docuć go. Zaraz ruszamy. Musimy dorwać tego sukinsyna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro