xPart9x
Zatrzymujemy się obok jakiejś leśnej ścieżki. Ściągam powoli kask, zawieszając go na kierownicy czarnej Yamahy. Słońce już dawno zaszło za horyzontem, na niebie migocą delikatnie gwiazdy. Oddycham zimnym, czystym powietrzem i uśmiecham się delikatnie, spoglądając na Luke'a.
Śmieje się on dalej radośnie, a jego promienisty głos rozchodzi echem pomiędzy drzewami.
-Czy dalej potrafisz powiedzieć z zupełnym przekonaniem, że życie jest głupie, a świat beznadziejny? - Uśmiecha się szeroko, błyskając w ciemnościach swoimi śnieżnobiałymi zębami.
Kręcę przecząco głową i zagryzam wargi, tłumiąc w sobie niezwykłą radość.
Czuję pulsującą wewnątrz mnie wolność. Czy to tak właśnie wygląda? Czy to tak bezgraniczne szczęście, że kiedy umarlibyśmy w tym momencie, umarlibyśmy spełnieni? Czy to tak czuje się człowiek wolny?
-Dziękuję, że mnie tu zabrałeś – szepczę, choć nie chcę przerywać tak cudownej ciszy, w której wybrzmiewa jedynie cykanie świerszczy.
-Na razie nie masz za co. Chodź za mną – mówi, odgarniając blond włosy sprzed oczu i łapiąc mnie za rękę. Przez moje ciało przechodzi pojedyncze wzdrygnięcie, marszczę brwi z zaskoczeniem, przypominając sobie słowa Luke'a:
„Czymże by było niebo, bez nas, tak beznadziejnie w nie wpatrzonych, planujących przyszłość, pędzących w pogoni za marzeniami? Tym samym, czym wielka miłość bez delikatnego, nieśmiałego muśnięcia dłonią."
Czy naprawdę tak się czuję?A może to tylko kolejne chore wyobrażenie?
Naelektryzowany podążam za chłopakiem, mimowolnie nie wyrywając ręki z jego uścisku. Po prostu tego nie chcę. To jest mi potrzebne, tak myślę. Potrzebne do uzyskania całkowitej wolności.
Księżyc przebija delikatnie przez gęsto rosnące drzewa, nadając sytuacji niezwykłego klimatu. Zupełnie, jak na filmach, tylko... Lepiej. Realniej, piękniej, bardziej uczuciowo. Jestem głównym bohaterem, tak sądzę. Uśmiecham się delikatnie, kiedy Luke muska jeszcze raz delikatnie moją dłoń, zanim ją opuszcza.
-Jesteśmy na miejscu – oznajmia z nieskrywaną i niezaprzeczalną radością, która idealnie oddaje moje emocje.
Mrugam wielokrotnie, nie rozumiejąc, gdzie mnie zabrał. Chłopak wybucha gromkim śmiechem i pokazuje ręką w dół, a na mojej twarzy pojawia się zadowolenie.
Pod nami połyskuje nienaruszona tafla wody. Stoimy na jakiejś skale, nie jest to klif, ale mimo to od ziemi dzielą nas dziesiątki metrów. Uśmiecham się coraz szerzej, a w mojej głowie wszystkie myśli przeraźliwie wirują, nie chcąc się zatrzymać.
Czy to się dzieje naprawdę?
-Skaczemy na trzy – mówi pewnie Luke, ściskając mocniej dłoń, a ja odwzajemniam ten jakże przyjazny i magiczny w tej chwili gest.
-A jeśli umrzemy? - pytam nagle, czując mimo wszystko gulę w gardle.
-Umrzemy szczęśliwi – odpowiada, uśmiechając się szeroko.
-Umrzemy razem. - Ogarnia mnie dziwny smutek, nieznana mi melancholia. Nie chcę zginąć, a tym bardziej nie chcę, by Luke zginął ze mną. Wiem, że poza nim nikt mnie nie zapamięta. Nie mam pojęcia, skąd ta świadomość. Jednak ona mnie dobija.
-Mówię więc, że umrzemy szczęśliwi. - Chłopak wybucha wdzięcznym śmiechem, a ja dołączam do niego, spoglądając wesoło w dół.
-Raz... Dwa... Trzy! - krzyczy, a ja odpycham się od skały.
I nareszcie prawdziwie, niezaprzeczenie wolni.
Chciałoby się powiedzieć: i nareszcie prawdziwie, niezaprzeczenie zakochani.
Lecz czym innym jest wolność, niż miłością?
Diagnoza: udar mózgu.
_______________________________________________________________________
Hej hej! Przybywam z kolejnym rozdziałem, mam nadzieję, że w miarę dobrym. Myślę, że wam się spodoba, choć nie jestem pewna :D Mi znów w jakiś chory sposób przypadł do gustu, choć nie wiem, czy to dobrze <3
Przepraszam, że wczoraj nie było rozdziału, ale musiałam coś przemyśleć. Tęskniliście? :3
Ach! I zapraszam wszystkich na "PS I hate you~5sos". Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu, tym razem jest to ff pisane z bandana_penguin! xx <3
Więc jak, do następnego? x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro