Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

xPart8x

Siedzę na obdrapanej klatce schodowej, zupełnie bez celu. Spokojnie obracam między palcami na wpół wypalony papieros i przyglądam się kłębkowi dymu. Zwilżam delikatnie wargi, napawając się tą ciszą i skupieniem.

Czy to możliwe, że wreszcie potrafię się uspokoić?

Słyszę trzask drzwi i odwracam się mozolnie, spoglądając przez ramię w kierunku nadchodzącego.

-Czekałem na ciebie – mówię, mierząc blondyna wzrokiem. Jego szara koszulka idealnie pasuje do tych chorobliwie zwyczajnych ścian, do tego świata, który z góry jest skazany na zagładę.

-Wiem. - Siada koło mnie, uśmiechając się półgębkiem. - Dlaczego?

-Dlaczego czekałem? - pytam, zaciągając się dymem i zatrzymując go w ustach, z trudem powstrzymując kaszel.

-Nie. Dlaczego znowu palisz. Myślałem, że przestaniesz – odpowiada, wskazując na papieros.

-Też tak myślałem. Mogę cię o coś zapytać? - Przygniatam końcówkę trucizny o kamienny schodek, patrząc, jak gaśnie.

-A czy kiedyś nie mogłeś? - mówi cicho, kryjąc twarz w dłoniach z nieskrywanym zmęczeniem.

-Dlaczego się wtedy nie broniłeś? Dlaczego pozwoliłeś im się bić? Powiedziałeś mi wtedy, że kiedyś sam zrozumiem. Długo nad tym myślałem, ale nie znalazłem odpowiedzi. - Widzę, jak chłopak zaciska usta w wąską kreskę i bije się z myślami, nie wiedząc dokładnie, co powinien mi odpowiedzieć.

-To się więcej nie powtórzy, Michael. Obiecuję, że następnym razem to oni nie wyjdą z tego cało. Teraz czuję, że powinienem żyć – mówi zdecydowanie, patrząc przed siebie z niezwykłą determinacją.

-A wtedy?

-A wtedy tego nie czułem – szepcze, przez przypadek muskając moją nogę jego ręką.

-Przypadki nie istnieją – mruczę nagle, karcąc się w myślach za te głupie słowa, nie mające nagle sensu.

Luke uśmiecha się szeroko, jakby czytając w moich myślach i powstrzymuje śmiech.

-A ty? Czy czujesz, że powinieneś żyć? - pyta, sprawiając, że znów popadam w to niezdrowe zamyślenie.

-Wydaje mi się... Cóż, wydaje mi się, że tak. Tak, chyba tak – mówię powoli, odwracając wzrok w inną stronę i rozmyślając nad tą sytuacją.

-Skąd to wiesz? - ciągnie temat, wystukując palcami rytm na kolanie. Jednak robi to w zupełnie inny sposób niż ja. Bardziej wyważony, spokojny, jakby w jakimś celu.

Uśmiecham się na widok tego starego sygnetu, który zauważyłem po raz pierwszy na klifie. Czyli jednak to nie były przywidzenia.

-A ty? Skąd ty to wiesz? - odpowiadam pytaniem na pytanie, spoglądając przeciągle w jego oczy.

-Czy sądzisz, że jeśli ktoś kłamie w dobrej wierze, to jest to kłamstwem? - Uśmiecha się szczerze, jakby nad czymś zastanawiając.

-Nie – mówię, zgodnie z prawdą. O co może chodzić?

-Zakochujesz się we mnie? - pyta, odgarniając włosy sprzed twarzy.

-Nie. A ty? - Szczerzę się, odwracając i patrząc przed siebie.

-Również nie. - Śmieje się lekko, podnosząc z kamiennych schodów i otrzepując błękitne jeansy. - Chodź ze mną. Mam pewien pomysł.

-Jaki? - pytam, idąc w jego ślady i poprawiając moją wygniecioną koszulę.

-Och, po prostu chodź. Czy ty zawsze musisz wszystko wiedzieć? Nie lepiej jest po prostu żyć chwilą? - mówi, marszcząc brwi z rozbawieniem.

-I kto to mówi – mruczę, wlokąc się za chłopakiem. -A jeśli się okaże, że chcesz mnie zabić?

-Wtedy umrzesz czując się spełnionym. - Uśmiecha się lekko, łapiąc mnie za rękę i zbiegając szybko po schodach.

-Hemmings! Co ci się stało? - drę się, omal nie tracąc równowagi.

-Jesteś zbyt spokojny, Michael. Im ty bardziej się wyciszasz, tym ja bardziej muszę brać sprawy w swoje ręce. Gdybyśmy obydwaj byli tak cisi i opanowani, to by nie miało sensu. - Blondyn przyspiesza jeszcze bardziej, w końcu wybiegając z klatki i, na szczęście, przytrzymując mi drzwi, bym w nie nie wpadł.

-Co by nie miało sensu? - pytam zdyszany i kaszlę.

Muszę w końcu rzucić w cholerę te papierosy.

-Wszystko. Życie byłoby bez sensu, Clifford, życie – odpowiada, prowadząc mnie znowu w kierunku motocykla i nie zwalniając uścisku.

Nie myślę nawet o tym, jak musi wyglądać cała ta sytuacja, czuję się po prostu... Dobrze. Tak, jak nigdy jeszcze się nie czułem.

-A czy życie ma w ogóle jakiś sens? - Dyszę ciężko, walcząc o oddech i zmagając się z kaszlem.

-Racja. - Hemmings uśmiecha się, zwalniając uścisk i przekładając nogę przez swój czarny motocykl. - Cóż, załóżmy jednak, że ma, a nie żyjemy jedynie po to, by umrzeć. Możemy też coś wreszcie, cholera, zmienić. Możemy żyć tak, by nas zapamiętali. Lub chociaż tak, byśmy nigdy nie zapomnieli o sobie nawzajem.

-Spróbujmy więc. Możliwe, że uda nam się wypełnić to zadanie choć po części.

-Uwielbiam cię takiego – wyrzuca z siebie nagle słowa, wpatrując we mnie, a ja zamieram z zaskoczeniem.

-Jakiego?

-Tak cholernie pewnego konieczności śmierci, ale mimo to tak chętnie dążącego do celu, nie poddającemu się mimo przeszkód. - Uśmiecha się, ponownie ukazując rząd równych, białych zębów, zupełnie innych niż moje, zniszczone dymem papierosów.

Również unoszę delikatnie kącik ust do góry i pocieram kark z nieznacznym skrępowaniem.

Boję się.

Czego?

Nie mam pojęcia, jednak wiem, że konsekwencje będą przeraźliwe.

-A teraz wskakuj i trzymaj – mówi, rzucając mi kask.

-Po co mi on? - pytam zaskoczony. -Przecież ostatnio jechaliśmy bez.

-Bo wtedy gardziliśmy życiem. Dziś już nie. Zakładaj szybko, chcę cię gdzieś zabrać.

Jego tajemniczość znów mnie powala, jest tak onieśmielająca, że nie wiem, co robić. Ale w jakiś chory sposób czuję, że właśnie ten mrok, który się tyczy chłopaka mnie tak hipnotyzuje.

Otrząsam się po chwili z zamyślenia, kręcąc głową na boki, by wyrzucić z niej krępujące myśli, ubieram kask i sadowię się za blondynem, oddychając głęboko mroźnym powietrzem. Wtulam się delikatnie w jego ramię, kładąc ręce po jego bokach i zyskując niezdrowe wręcz poczucie bezpieczeństwa.

Ruszamy szybko z miejsca, a pęd powietrza rozwiewa moje włosy na wszystkie strony. Tym razem nie zamykam oczu, wręcz przeciwnie: patrzę z fascynacją na miejsca, które mijamy i obserwuję migające w zawrotnym tempie budynki, ludzi i upływ czasu, tak widoczny, po miejscu słońca na niebie. Zaczyna się ściemniać, cudowne cienie docierają aż do nas, a ja wybucham śmiechem.

Czuję się wolny, po prostu wolny i to tak cholernie, jakbym umiał unieść się w przestworza!

Luke również wybucha śmiechem i krzyczy głośno z pełnią radości. Dołączam do niego i jedziemy, mijając kolejne domy, miejsca, drzewa, drąc się na cały regulator z powiewem wolności, który otacza nas w pełni.

Jeśli teraz umrę, to umrę ze świadomością, że życie jest piękne. I jest najlepszym, co może nas spotkać. A wolność to coś więcej niż życie. Wolność to stan, w którym się znajdujemy, zawisając w przestworzach i lewitując z głową pełną marzeń i planów na przyszłość.

Diagnoza: nadciśnienie tętnicze.

_________________________________________________

Hm, w jakiś niezdrowy sposób lubię ten rozdział, po prostu miło mi się go pisało, mam nadzieję, że wam równie miło się czytało :) Zależy mi na waszej opinii <3

I, co by tu długo mówić: kocham was, najzwyczajniej w świecie <3 Dziękuję, że jesteście, bo bez was to nie miałoby sensu x

Jeśli ktoś chce 'zaczerpnąć porady', to zapraszam na: 'Czarno na białym, czyli: jak pisać, aby napisać?'

Miłego dnia i do następnego, bo to jeszcze nie koniec! x <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro