Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

xPart7x

Stoję na klifie spoglądając w bezkresną otchłań i zastanawiam się, dlaczego Luke zabrał mnie akurat tutaj.

Może mówi prawdę? Może rzeczywiście chce skoczyć? Pragnie powiedzieć jedynie, że przegrał?

Blondyn patrzy na mnie z dziwnym uśmiechem, pomieszanym z kpiną.

-Zrobiłbyś to? Potrafiłbyś się... zabić? - pyta, błądząc oczami po mojej twarzy.

-A ty? Skoczyłbyś, ze świadomością, że więcej się nie obudzisz? - mówię, chcąc wyminąć odpowiedź.

Potrafiłbym?

-Chcesz się przekonać? - Uśmiecha się złośliwie, a w jego oczach pojawiają się zabawne iskierki. Marszczę brwi z zaskoczeniem, żałując, że zapomniałem tej cholernej paczki papierosów.

-Hemmings, nie bawią mnie te gierki. Obydwaj wiemy doskonale, że... - zaczynam, nie starając się ukryć znużenia.

Nagle blondyn wybucha gromkim śmiechem i przeczesuje palcami swoje włosy. Powoli rozpościera ręce i pochyla głowę w dół.
Spogląda na mnie jeszcze raz, jakby z zaciekawieniem, po czym delikatnie wysuwa prawą stopę w przód.

Widzę, że cała sytuacja go przeraźliwie bawi, czerpie z niej radość. Z mojego strachu, niewiedzy, zaskoczenia...?

Spuszcza powoli wzrok, biorąc głęboki wdech.

-Żegnaj, Michael - szepcze, nie starając się nawet przekrzyczeć huku wiatru. Mimo to, jego słowa przeszywają mnie niczym sztylet.

Czy on naprawdę...?

Luke zamyka oczy i wysuwa mocniej nogę, zawieszając ją w pustce, nad przeraźliwą nicością. Na jego twarzy odmalowuje się niezwykłe skupienie i zdecydowanie.

-Cholera, Hemmings! - drę się, robiąc gigantyczny krok do przodu i wyciągając ręce ku blondynowi, tak niezwykle opanowanemu, tak przeraźliwie nieludzko odmalowującemu się na tle szarości tego świata.

Łapię go za barki i pociągam w tył, powalając na ziemię i tryskając złością.

-Dlaczego to zrobiłeś? - pyta, powoli otwierając oczy i przecierając je, jakby w transie.

-Nie wiem - odpowiadam, zgodnie z prawdą.

Dlaczego ratowałem mojego odwiecznego wroga?

-Czy zaczynasz coś do mnie czuć? Czy zaczynasz się we mnie zakochiwać? - Słowa wypływają z jego ust, a ja popadam w dziwne zamyślenie. - Miłość to cudowne uczucie, nie należy się go wstydzić - stwierdza z pewnością, podnosząc się na równe nogi  i otrzepując z pyłu.

Zaciskam wargi i przygryzam je tak mocno, że czuję w ustach metaliczny smak krwi.

-Nawet wtedy, kiedy musimy przez nie umrzeć? - Unoszę brwi do góry i w myślach karcę się za odruch sięgnięcia do kieszeni po papieros.

-Nie musimy.

-Jak to?

-Zapomniałem ci o czymś powiedzieć. Jeśli jedna osoba się zakocha, a druga zechce ją uratować, może to zrobić - wyjaśnia, a po jego ustach przemyka niewyraźny uśmiech.

-W jaki sposób?

-Naszą grę przerywa w końcu śmierć przeciwnika, prawda?

-Czyli... Jeśli wygramy, ale chcemy uratować drugą osobę, musimy  sami się zabić? - pytam, myśląc na najwyższych obrotach i czuję, jak moje serce gwałtownie przyspiesza.

-Dokładnie. - Kiwa głową, kucając powoli i zbliżając się do klifu.

Blondyn spuszcza nogi i macha nimi radośnie nad przepaścią. Tak beztrosko i swobodnie. Uśmiecham się mimo woli, robiąc to samo.

-Te zasady są chore - mruczę, kładąc powoli plecy na ziemi.

-Każda gra musi jakieś mieć. Ta ma takie.

-Przecież to bez sensu! - Obracam się w jego stronę ze złością, mierząc chłopaka wzrokiem.

-Ale gdyby reguły były zbyt pocieszne, gra zaraz by się nam znudziła, czyż nie? Tylko wtedy, kiedy waży się w jakiś sposób nasz los, czujemy prawdziwą adrenalinę, a nasze serce przyspiesza. Moje zwiększyło tempo, a twoje? - pyta z zaciekawieniem, obracając w palcach kamyk.

 Dopiero teraz zauważyłem, że na jego dłoni znajduje się jakiś dziwny pierścień, jakby sygnet.

Miał go wcześniej, czy moja wyobraźnia po prostu płata mi figle i zapominam o takich rzeczach?

-Tak, moje chyba też. Nie jestem pewien na sto procent. Ale wydaje mi się, że tak - odpowiadam po chwili namysłu, oddychając głęboko wilgotnym powietrzem i wpatrując się w ciemne niebo, z którego spadają pierwsze krople deszczu.

-Robisz postępy. - Hemmings uśmiecha się szeroko, również obracając na wznak.

-Co masz na myśli? - pytam zaskoczony, nie odrywając wzroku od szarych chmur i rozkoszując się chłodem powietrza.

-Nie jesteś już tak gwałtowny, niepokorny. Zaczynasz poważnieć, wyciszasz się. Jestem z ciebie dumny - mówi lekko, z radością przymykając oczy i oddając się w opiekę deszczowi.

-Tak, chyba tak - odpowiadam znów po namyśle, zagryzając wargę.

Dlaczego czuję się tak wyjątkowo? I nareszcie tak swobodnie, zupełnie, jakbym wyszedł z klatki po życiu spędzonym w niej.

Czy to tak wygląda niebo?

Diagnoza: zawał mięśnia sercowego.

____________________________________________________________________________________

Witajcie, kochani! xx Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał i nie jesteście nim rozczarowani :)) Przepraszam, że tyle na niego czekaliście, ale ostatnio na nic nie mam czasu ;/

Cóż, nareszcie go wstawiłam ;D Dajcie znać, co sądzicie, bo to dzięki wam i dla was to piszę, miśki <3

I zapraszam oczywiście po raz kolejny na "Diary of Death", to dla mnie niezwykle ważne <3

Do następnego, miłego dnia życzę! xx



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro