xEpilogx
Krzyczę.
I to nie dlatego, że czuję się jak w pułapce.
To bezsilność uczuć mnie pochłania.
Nie mogę uciec.
Nie mogę, nie mogę, nie mogę.
Czuję się jak w grze, w grze zwanej życiem.
I obawiam się, że będę wiedział, jak się z niej wylogować.
-Luke, ja... - przełykam głośno ślinę i wsłuchuję w bicie mojego serca.
-Nic nie mów – ucina moją wypowiedź gestem ręki i siada tuż obok mnie.- Chyba muszę... Chyba muszę wyznać ci jeszcze jedną rzecz. - Zaciska usta. Tym razem cisza poprzedzająca jego wypowiedź jest zbawieniem, nie oczekuję od niego zakończenia myśli. Boję się, że zakończy ona już wszystko, dlatego pragnę, aby milczał.
-Jaką? - pytam. Nie chcę, ale czuję, że muszę. Unoszę wzrok w jego stronę i pozwalam się pochłaniać lodowatemu błękitowi jego oczu, który zaczyna powoli topnieć i skapywać kroplami na ziemię. I na koszulę. I na jego twarz. Oraz na moje usta. Na moje usta przede wszystkim. Bliskość jest odczuwalna w formie niezwykłego napięcia, a moje oczy, w kolorze lasu, zmieniają się nagle w wielką burzę.
Kiedy zaczynamy topnieć, przestajemy umierać – przynajmniej takie odnoszę wrażenie.
-Przegrałem. - Czuję jego ciepły oddech na swoich ustach. Zrywa się na równe nogi i patrzy na mnie ze smutkiem. - Przegrałem jeszcze zanim się założyłem. Podpisałem na siebie wyrok śmierci z chwilą, w której cię zobaczyłem, a nie wtedy, kiedy rozpoczęliśmy grę. Chciałbym, żebyś wiedział, że miłość, to śmierć, bycie zakochanym, to powolne umieranie, pogłębione uczucie to wydanie duszy diabłu. Pamiętaj, Michael. Kochałem cię, więc umarłem. Moja nieodwzajemniona miłość dogłębnie raniła. Zacząłem grę, by się o czymś przekonać – szepcze, a jego słowa w moją stronę niesie wiatr, jak kawałki lodu, którymi przebija mnie na wylot i całuje na pożegnanie, oddając w ramiona śmierci.
-O czym? - Otwieram szeroko oczy i mrugam jak popieprzony, by odgonić łzy. Nie chcę, by widok Luke'a stał się zamazaną plamą.
-O tym, że mógłbyś stać się nieobojętnym wobec mnie. - Teraz już nie patrzy w moją stronę, po prostu podchodzi do poręczy mostu i wybucha śmiechem szaleńca. - Chcę, byś miał świadomość, że moje uczucie do ciebie się nie zmieniło, wręcz przeciwnie: powolne umieranie pogłębiło w agonię. - Bez cienia uśmiechu wyrzuca z siebie te słowa, a ja mam wrażenie, że zrzuca z siebie wielki ciężar.
-Zostaw tę głupią grę, błagam – szepczę, podnosząc się na nogach jak z waty i poruszając w jego kierunku. Jednak teraz to ja dźwigam ten ciężar i zaczynam rozumieć, jaki jestem słaby w porównaniu do jasnowłosego.
-To nie jest gra – parska z odrobiną kpiny. - Gra nie zabija. Zabijają jedynie ludzie i uczucia. - Spogląda jeszcze w moją stronę, a ja wybucham śmiechem.
-Nie, nie i jeszcze raz nie! Chyba zwariowałeś, że to zrobisz. Znowu sobie ze mnie żartujesz i chcesz mnie skłonić do wyznania, że cię kocham! Więc bardzo proszę, kocham cię! I tak, będę tęsknił i nosił kwiaty na twój grób, co za głupie pytanie! Wystarczy? Czy chcesz wiedzieć o czymś jeszcze? Na przykład o tym, że kiedy cię aresztowali, co dzień odwiedzałem twoją siostrę i podtrzymywałem ją na duchu, że wcale nie jest tak źle, że będziesz cały i zdrowy! Co miałbym teraz jej powiedzieć? Że specjalnie dla mnie rzuciłeś się z mostu? Modliłem się za ciebie! Pewnie wyda ci się to głupie, bo wiesz, że nigdy nie wierzyłem w Boga, ale mam świadomość, że ty wierzyłeś. Dlatego prosiłem, żeby to ciebie uratował. Nie możesz teraz tak po prostu tego skończyć, rozumiesz? Nie możesz – krzyczę spazmatycznie, łamiącym się głosem i upadam na kolana wyrzucając z siebie cały ból, jaki tylko mi jeszcze pozostał. - Broniłem cię zawsze, kiedy nie było cię w pobliżu! Szanowałem cię za to, kim jesteś, mimo że ci tego nie mówiłem! Kochałem jazdę na motocyklu. A w tobie zakochałem się w mgnieniu oka, nawet nie wiem, dlaczego. Ale to chyba dobrze, bo podobno to właśnie po tym poznajemy prawdziwą miłość – mówię coraz ciszej i spoglądam ostatni raz w stronę Luke'a. - Nie rób tego – szepczę, już nie mogę krzyczeć.
-Pamiętaj, że też cię kochałem, Michael. – Uśmiecha się w moją stronę i w mgnieniu oka przeskakuje przez barierkę, a ja czuję już tylko pustkę i po prostu nie chcę podbiegać na skraj mostu.
Wydaje mi się, że jeśli nie będę wierzył w to, co się stało, to cofnę czas.
Przysięgam, że kiedyś to ja zabiorę cię na przejażdżkę donikąd. Do zobaczenia w piekle, Luke.
I nagle pojawia się błysk i gwara.
Słowa przytłaczają mnie, tak samo jak nieustające światło.
Lampa?
Świeci mi prosto w oczy, nie dając spokoju.
A ja już tylko chcę się unieść w górę i nigdy nie spaść.
I unoszę się nagle, zgodnie z życzeniem.
Pozostawiam na dole moje ciało, ku rozpaczy Głosów.
-Tracimy go! - krzyczą, a ja śmieję się, spoglądając na nich z góry.
Już nie jestem ludzki, nie jestem chciwy, nie jestem bezlitosny, nie jestem samolubny, egoistyczny...
Nie jestem.
Nie mogę być, już mnie nie ma.
Już nie muszę być wolny - wolność to ja.
Przynajmniej odnoszę takie wrażenie.
Zmierzam donikąd.
A na końcu tej drogi czeka na mnie Luke.
Diagnoza: powolna śmierć na skutek wstrzymania akcji serca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro