Spotkanie 6
André stał w ciemnym, prawie pustym pomieszczeniu, opierając się dłońmi o zimny blat stołu. Spuścił na chwilę głowę między ramiona; naprawdę nie wiedział, co mógłby powiedzieć znajdującej się naprzeciw niego dziewczynie. Margot siedziała sztywno na krześle i z uporem patrzyła mu prosto w oczy. Zacisnęła usta w cienką kreskę, całkowicie odcięła emocje od swojego ciała. André westchnął. Zdecydowanie wolałby, żeby wybuchła, krzyczała, jak często jej się zdarzało w niespodziewanych, denerwujących sytuacjach. Zaczął krążyć po pokoju; obojętność irytowała go jak nic innego.
– Jak rzeczywiście znalazłaś się w tej restauracji?
– Szukałam pracy. Chciałam pomóc nam zdobyć więcej pieniędzy.
– Dopiero rok temu skończyłabyś szkołę, nie masz jeszcze doświadczenia ani dostatecznej wiedzy. Jednak jeśli tak bardzo ci na tym zależało, dlaczego mi nie powiedziałaś? Mógłbym znaleźć jakąś niezbyt ciężką pracę...
Jego wzrok powędrował w stronę łóżka, pod którym – zdawałoby się, niedawno – spoczywały szkolne podręczniki; co prawda wyprodukowane przed reformą, ale zawierały najważniejsze informacje potrzebne do takiego życia. Wiedział, że pod deskami chaty były bezpieczne. Sumienie jednak nie opuszczało go ani na ułamek sekundy, upiorny głos w każdej chwili przypominał mu krzyk. Książki promieniowały, jakby same chciały przywołać Cienie. Stanowiły zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Mogły być wspaniałym źródłem wiedzy, lecz nie za taką cenę.
– Muszę w końcu zrobić coś sama! Traktujesz mnie jak dziesięcioletnie dziecko.
– Więc przestań się tak zachowywać – odrzekł gorzko. Wspomnienia znów powracały, na co jego ciało zareagowało drżeniem. – Ale jeśli tak bardzo chcesz być dorosła, proszę bardzo, nie będę owijał w bawełnę. Twoje zachowanie było skrajnie nieodpowiedzialne, dziecinne. Najpierw, zamiast jak najszybciej powiadomić nas o szpiegu, postanowiłaś pobawić się w agentkę. Nawet kiedy go zgubiłaś, nie przyszłaś do mnie. A w restauracji... Tak długo z nami jesteś i nie rozpoznałaś ludzi Cieni?
– Udało mi się uciec, nic się nie stało – wykrztusiła cicho.
– Cudem. – Pokręcił głową. – Czy ty nic nie rozumiesz? Mogłaś narazić nie tylko siebie, ale i nas wszystkich!
– Dlaczego tak się denerwujesz o jedno potknięcie? Ty też nie jesteś nieskazitelny, André.
– Nikt nie jest. Wiem, że sam popełniam błędy, małe i większe. Ale nie mogę dopuścić, by to się powtórzyło. Od dzisiaj nigdzie nie wychodzisz sama.
– Nie możesz mi tego zrobić! – krzyknęła z niedowierzaniem, zrywając się z krzesła. – Nie jesteś moim ojcem! Nie jesteśmy nawet rodziną! Choćbyś nie wiem, jak się starał, nie masz prawa... Jak mam nauczyć się odpowiedzialności, jeśli już zawsze ktoś będzie kontrolował każdy mój ruch?!
Zacisnęła ręce w pięści, aż pobielały jej palce. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że nie będzie miała ani chwili spędzonej w samotności, wszędzie o krok za nią ma ktoś chodzić jak pies obronny. Sama potrafiła sobie poradzić.
André nie odpowiedział. Nie wiedział, co innego mógłby zrobić, by ocalić grupę przed nieostrożnością dziewczyny. Sumienie zadręczało go od miesięcy i zżerało od środka; obiecał sobie, że zrobi wszystko, by ochronić swoich podopiecznych – nawet, jeśli miałby poświęcić temu życie. Unikając jej wzroku, wyszedł z pomieszczenia.
Margot przez chwilę stała osłupiała w miejscu, kiedy nagle z jej gardła wydobył się pełen furii krzyk. Podbiegła do drzwi i zatrzasnęła je z taką siłą, jakby chciała, by ściany zamieniły się w stos kamieni. Jej oddech stał się ciężki, a na policzki wpłynęły rumieńce koloru rozżarzonej lawy. Kopnęła leżący na podłodze stos papierów, po czym opadła na łóżko i jęknęła jak zranione zwierzę. Nie chciała płakać. Nie mogła. Ciało jej jednak nie słuchało; obraz przez nieskutecznie zduszane łzy coraz bardziej się rozmazywał. Zamknęła oczy. Jak teraz ich odnajdzie? André nie wywiązał się z obietnicy, więc musiała radzić sobie sama. Tak bardzo pragnęła, by ktoś bliski był przy niej. Każdego dnia miała wrażenie, jakby ci, których szuka, oddalali się od niej coraz bardziej. Świadomość tego wypalała ją od środka. Czasem zaczynała wątpić, czy nie jest już za późno.
Żałośnie złapała się za głowę. Nie mogę tak myśleć.
Sięgnęła pod materac łóżka i wyjęła zeszyt. Spośród widoków miasta z kartek uśmiechała się do niej szczuplejsza, młodsza wersja siebie z krótkimi włosami obciętymi tuż nad ramionami. Zastanawiała się, jak ona teraz wygląda. Po chwili jednak odrzuciła kartki daleko na bok. To nie pomoże mi się uspokoić. Oddychając coraz swobodniej, pogładziła delikatnie szkiełko. Mogłaby zarysować na nim choćby kreseczkę, by wysłać znak do Étienne'a. Dochodziła godzina piąta. Co za paranoja. Zdradziłeś nas, lecz wystarczy jedno twoje spojrzenie, a od razu do ciebie wracam.
– Wszystko w porządku?
Zaskoczona otworzyła oczy. Przy poręczy łóżka stał Michael; uśmiechał się łagodnie i patrzył na nią z troską. Wyglądał zupełnie inaczej niż wcześniej. Pewnie był zmęczony. Natychmiast wytarła oczy, a następnie wskazała miejsce obok siebie.
– André zdecydowanie przegiął. Po prostu boi się, że Oni wreszcie zauważą twój talent i będą chcieli mieć cię u siebie. Rozumiesz? Ptaszek w złotej klatce. – Mrugnął, a Margot zachichotała cicho. – Jestem pewien, że długo nie wytrzyma i będzie wysyłał cię na najważniejsze misje.
– Ale najpierw muszę mu udowodnić, że znowu ich nie zepsuję.
Pokiwał głową. Dziewczyna patrzyła z czułością, jak w zamyśleniu przeczesuje palcami przydługie włosy, przysłaniające już nie tylko gęste brwi, ale i oczy. Tak bardzo chciała już pomóc w czymś więcej niż przekazywaniu listów; czuła, że była gotowa, mimo małych wpadek, które jej się zdarzały. Wreszcie mogłaby prawdziwie pracować z nim. Na samą myśl o tym kąciki jej ust uniosły się w górę.
– Mógłbym nauczyć cię walczyć.
– Jak to? – Zdezorientowana, ale niezwykle ciekawa niezauważalnie przesunęła się bliżej.
– No wiesz... Przy Cieniach, tych prawdziwych, pozostaje tylko jak najszybciej uciekać. Za to ich sługusy to po prostu ludzie. Da się z nimi walczyć. Za dzieciaka uczyłem się karate, mogę pokazać ci parę ciekawych sztuczek. Co o tym sądzisz? – Ujrzawszy jej zwątpienie, dodał: – Oczywiście nie musisz teraz decydować. Przemyśl to.
Kiwnęła głową. Michael uśmiechnął się, a następnie przeszedł do drugiego pomieszczenia; już po chwili mogła usłyszeć dobiegające stamtąd stukanie szklanek i bulgotanie wody w czajniku. Kiedy patrzyła na przejście, w którym zniknął chłopak, zapragnęła, by ten wieczór od jego przyjścia ciągnął się i powtarzał bez przerwy przez resztę najbliższych dni. Powiedział, że mam wielki talent... Z każdą sekundą gorycz wyparowywała z jej ciała, ustępując miejsca ekscytacji. Chciała pobiec do niego i nie opuszczać ani na chwilkę; tylko tam wracała dawna Margot. Ta, która ma rodzinę, nie musi uciekać przed duchami, nigdy nie została podsłuchana czy postawiona przed jakimkolwiek wyborem.
Cicho oparła się o framugę i zajrzała do środka. Rudowłosy opierał się o blat stołu zawalanego kartkami – dokładnie tak, jak przed chwilą André. Z zamkniętymi oczami i zmarszczonymi brwiami pochylał głowę nad czajnikiem, podczas gdy ciepła para owiewała jego twarz. Margot nie potrafiła odgadnąć, o czym myśli. Jak wspaniale byłoby czytać w czyichś myślach. Zrobiła krok w jego stronę; nie umiała czekać bezczynnie w pustym pomieszczeniu, zdającym śmiać się z jej małej, nieporadnej osoby. Wtem jednak dostrzegła coś dziwnego.
Ktoś był za drzwiami szafy.
Z cienkiej szczeliny zaglądało do środka oko o niemal kocich źrenicach, tak blisko, jakby ktoś po drugiej stronie przejścia opierał się o niego czołem. Spanikowana dziewczyna odskoczyła do tyłu, lecz głos zamarł jej gdzieś w gardle. Spod drzwi dobiegł do niej dziwny szelest i zgrzyt. Próbuje tu wejść. Czuła, jakby jej nogi zamieniły się w galaretę – potykając się, natychmiast podbiegła do drzwi drugiego pokoju, lecz tuż przy progu ktoś odciągnął ją do tyłu. Upadła na podłogę przed nogami postaci, której lodowate ręce momentalnie zatkały jej usta.
– Cicho, to ja. – Usłyszała szept tuż przy uchu. Chłopak wskazał brodą w stronę przejścia do pokoju Andrégo i przyłożył palec do ust, po czym podał jej rękę, by pomóc wstać. Mróz jego dłoni niemal przebijał skórę dziewczyny jak sztylety, przez co natychmiast wyrwała się z uścisku. Widząc to, zakłopotany Étienne potarł o siebie ręce i włożył do kieszeni.
– Co ty tutaj robisz?! Skąd... Jak ci się udało wejść?! – wyszeptała ze złością, odciągając chłopaka jak najdalej od drugiego pomieszczenia.
– Wiesz... Mam swoje sposoby. Nie przyszłaś, więc musiałem sprawdzić, czy wszystko w porządku. Idziemy?
– Nigdzie z tobą nie pójdę! – Cofnęła się i założyła ręce na piersi. – Wynoś się stąd.
Chłopak osłupiał. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów na swojej drodze napotkał kogoś, kto nie bał się mu przeciwstawić. Prawie już zapomniał, jak to jest. Uśmiechnął się z aprobatą.
– Chciałbym zaproponować ci układ. Myślę, że korzystny dla obu stron.
– Nie dołączę do was – odburknęła, patrząc na niego z niechęcią. Ciekawska natura bezczelnie pchała ją do wyjścia, lecz tym razem nie chciała dać się zmanipulować.
– Nie to miałem na myśli. Wyjaśnię na zewnątrz.
– No nie wiem...
Zerknęła w stronę pokoju Andrégo. Michael, odwrócony w drugą stronę, przygotowywał herbatę. Nie chciała znów narazić się na gniew lidera, jednak... mogła uciec. Miała możliwość wyjścia ostatni raz bez żadnego stróża, betonowe ściany nie będą tamowały jej emocji, których tak bardzo pragnie. Taka okazja mogła nie zdarzyć się dwa razy.
– Tylko szybko.
Jak najciszej opuścili chatę, co chwilę zaglądając, czy Michael zauważył już nieobecność Margot. Po wyjściu z lasu Étienne poprowadził ją ścieżkami z dala od głównych ulic miasta, gdzie o tej porze coraz częściej pojawiali się poplecznicy. Jak zawsze, gdy wychodził bez innych Cieni, naciągał na głowę kaptur bluzy, przez co jego twarz zalewała ciemność. Szedł wolno, patrząc cały czas w jednym kierunku. Nie zwracał nawet uwagi na to, że nad nimi kłębiły się granatowe chmury, a z oddali coraz głośniej dobiegały grzmoty. Margot zacisnęła usta w cienką linię. Do jej natury nie należało spacerowanie – szczególnie, kiedy André w każdej chwili mógł spostrzec, że uciekła, pomimo jego zakazu. Najlepiej jak umiała, powstrzymywała się od odepchnięcia chłopaka na bok i ominięcia go, jednak nie wiedziała, gdzie ją prowadzi. Aby się uspokoić, zaczęła szurać nogami o bruk w tylko jej znanym rytmie. Étienne łypnął na nią złowrogo, lecz nie powiedział ani słowa.
Wreszcie doszli do dużej, złoconej bramy. W odróżnieniu od innych metalowych rzeczy w mieście, nie widniała na niej żadna, nawet najmniejsza plamka rdzy. Étienne otworzył jej wrota i uprzejmym gestem zaprosił dziewczynę, jednak ta nawet się nie poruszyła. Spojrzała za to na niego jak na kogoś niespełna rozumu.
– To l'Arquebuse – stwierdziła pewnie, lecz patrzyła na ścieżki rozciągające się za bramą z wątpieniem oraz nieufnością.
– Jak widać.
– To ogród tylko dla was. Ja nie mam tu wstępu.
Chłopak szybko zerknął na drogę za nimi, ale na szczęście nie widać było tam żywej duszy. Odwróciwszy się w stronę Margot, zdjął bluzę, po czym uniósł ją nad głowę dziewczyny. Nie zdołał powstrzymać się od parsknięcia śmiechem na widok jej zszokowanej twarzy, na której zdołał dostrzec nawet lekkie zafascynowanie.
– Teraz ja również nie mam tu wstępu. – Wzruszył ramionami. – Nie wierzę, że największa buntowniczka collège'u naprawdę nie wejdzie tam, gdzie jej zabroniono.
Étienne uśmiechnął się, kiedy krople deszczu zaczęły spływać mu po policzkach i moczyć ubrania. Był całkowicie pewny, że Margot nie przepuści okazji do przeciwstawienia się wrogom.
Nie mylił się.
Już wkrótce oboje siedzieli pod zimnym pomnikiem, osłonięci przed ulewnym deszczem i rozświetlającymi niebo gdzieś za nimi piorunami. Chłopak odłożył na bok przemoczoną bluzę, a następnie oparł się wygodnie o ścianę. Margot ponuro przyglądała się zgniłym, zniszczonym roślinom, których życia pozbawiła przerażająca natura Cieni. Piękne drzewa swoimi rozłożystymi gałęziami niegdyś tworzyły zielony dach nad głowami spacerujących, lecz teraz służyły za martwe słupy do gaszenia papierosów. Niewiarygodne, jak on może być tak radosny w tym miejscu.
Dziewczyna, mimo ciągłej niechęci, nie potrafiła przestać ukradkiem spoglądać na Étienne'a. Wyglądał, jakby ktoś wyciął go, jak z gazety, z ich dzieciństwa, a następnie wkleił do teraźniejszości, gdzie powinien być jej wrogiem. Farbą zakrył papierową skórę, która – choć nie tak ciemna, jak jego naturalna – znów pozwalała mu upodobnić się do zwykłego człowieka. Krótkich włosów nie zamaskował jednak dokładnie; Margot mogła dostrzec niedomalowane krucze pasma, lecz podczas burzy wszystko wokół zdawało się być niestaranne, wyprane z kolorów.
Dziewczynę coraz bardziej intrygował dziwny wygląd Étienne'a – na usta cisnęło jej się mnóstwo pytań, lecz nie miała wystarczająco czasu. Cóż, część musi jeszcze poczekać. Gwałtownie odwróciła się w stronę beztroskiego chłopaka.
– Co to za układ?
– Jestem pewny, że doskonale wiesz, czego chcę. – Jego oczy dziwnie błyszczały, kiedy z oczekiwaniem skanował wzrokiem każdy centymetr ciała Margot.
– Twierdziłeś, że nie chodzi ci o dołączenie do was. Jeśli masz zamiar dalej kłamać to możesz mieć pewność, że mnie już nigdy więcej nie zobaczysz.
– Widzisz, o to mi właśnie chodzi. Próbuję z tobą szczerze porozmawiać, a ty cały czas się dąsasz. Minęło tyle czasu, kiedy przestaniesz być na mnie zła?
– Czy ty siebie słyszysz? Kompletnie zwariowałeś. – Burza nad nimi doskonale odzwierciedlała nastrój Margot, a jej ręce, zdawało się, próbowały naśladować zygzaki piorunów; żywo gestykulując kilka razy niemal uderzyła chłopaka w głowę. – Już wiem, do czego zmierzasz. Znowu zostaniemy przyjaciółmi, a kiedy Im coś się nie spodoba, po prostu zdradzisz kilka szczegółów o naszej grupie, żeby chronić własny tyłek.
– Nie, nie zrobię tego – odrzekł powoli. – A nawet nie będę cię dalej przekonywał, żebyś do nich dołączyła.
– Nie będziesz? – Zdezorientowana ucichła. Złość powoli z niej ulatywała, a policzki ponownie przybrały naturalny, różowy kolor. – W takim razie czego chcesz?
– Rozejmu. – Uśmiechnął się. – Nie będę wspominał o Nich ani słowem i nie zdradzę twojej grupy, mogę nawet was chronić... oczywiście w miarę możliwości. Za to ty dasz mi szansę i wreszcie przestaniesz być taka opryskliwa. Może nawet dasz się gdzieś zaprosić? Na przykład odwiedzimy naszą starą przyjaciółkę, Sowę?
Dziewczyna zdziwiła się na te słowa; nie sądziła, że chłopak tak dobrze pamięta ich dzieciństwo.
– Mam zakaz wychodzenia samej z bazy.
– Naprawdę? Zresztą, przecież ja z tobą będę.
– Wiesz, że to pogarsza sprawę. – Wywróciła oczami. Wbrew sobie zaczęła obawiać się, że nie zdoła ukryć lekkiego uśmiechu cisnącego się jej na usta.
– W takim razie przyjdę do ciebie. Zgadzasz się?
Już otworzyła usta, ale zaraz znów je zacisnęła. Nie mogła wiedzieć, jak zareaguje André na wieść o jej ponownym zniknięciu; nie chciała łudzić Étienne'a... i może samej siebie.
– To ciężka sprawa. Muszę się zastanowić – stwierdziła wymijająco, powoli wstając. Burza nieco ucichła – dziewczyna miała nadzieję, że ta pogoda utrzyma się, zanim dotrze do kryjówki.
Chłopak, chwyciwszy z ziemi mokrą bluzę, również wstał i uśmiechnął się ciepło.
– A zatem do zobaczenia później.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro